Strony

wtorek, 16 marca 2021

O bólu

160321

Organizm jest mną, ale działa jakby w tle, niezupełnie na poziomie świadomości. Po prostu funkcjonuje. Robi to, czego od niego oczekuję i co sam bez mojej wiedzy ma robić. Teraz jest inaczej. Zagnieździł się w nim wróg. Słucham mojego ciała z podejrzliwością i niepewnością, czasami z obawą, nadzieją, lub rezygnacją, a nawet ze złością zamienianą w poczucie beznadziei w czasie najgorszych chwil, ponieważ ono nie jest już tylko moje i nie w pełni jest mi posłuszne. Siedzi w nim przyczajony ból, chwilami daje o sobie znać lekkim uderzeniem, jakby chciał mi przypomnieć o swojej obecności. Jestem, nie zapomnisz o mnie – tak mówi. Pamiętam.

Od pierwszego ataku minęło dwadzieścia lat, ale pamiętam i poznałem go w pierwszej chwili pojawienia się we mnie. Wrócił.

Wiem, że nic nie pomoże szukanie pozycji, w której mniej będzie bolało, ale nie potrafię spokojnie leżeć. Pościel jest wymięta, przesycona potem, a ja przekręcam się, właściwie miotam w tych bezradnych i nieskutecznych, a ciągle powtarzanych próbach znalezienia ulgi.

Za oknem czasami jest jasno, czasami ciemno – zupełnie bez sensu, bo bez związku z moją aktywnością wyznaczaną jedynie kolejnymi falami bólu.

Czas i pory dób nic nie znaczą. Godzina jest bezmiarem czasu, minuta godziną. Nie wiem, kiedy przestanie boleć, może za godzinę, może za kilka. Jak wytrwać bezmiar wypełniony bólem?

Ból wypełnił nie tylko moje ciało, ale i świadomość. Rozpycha się w niej wypierając inne myśli. Tylko czasami i tylko na chwilę zalęgnie się w głowie coś, co nie jest związane z bólem, ale zaraz znika gaszone jego odczuwaniem. Pojawia się myśl o potrzebie oderwania się od bólu, zajęcia czymkolwiek – nie dla pokazania sobie bycia ponad fizyczne dolegliwości, tak daleko w ogóle nie sięgam, a po prostu w nadziei na ulżenie. Próbuję pomóc sobie pewnym przykładem z antyku, utwierdzam siebie w możliwości i skuteczności takich starań, ale jeśli nawet udaje się zapanować nad myślami i pokierować nimi, to tylko na chwilę. Jestem bezradny. Chciałbym zwinąć się w kłębek i wyłączyć świadomość.

Uświadamiam sobie, że od dwóch dób nie jadłem. Nie odczuwam potrzeby. Stanąłem na wadze, schudłem dwa kilo, od młodości nie ważyłem tak mało – 73 kilo. To moja waga sprzed niemal półwiecza.

Chodzę zgięty w pół. Czy wtedy mniej boli? Z wysiłkiem prostuję się i wtedy zauważam, że nie boli bardziej, ale muszę wysilać wolę chcąc utrzymać wyprostowaną pozycję. Nie wiem, dlaczego. To jakiś prastary odruch, każący się kulić, przyjmować bezpieczną pozycję płodu chronionego ciałem matki.

Wiercę się w łóżku, mimo woli stękam, w końcu zauważam, że w jednej pozycji leżę dłużej, że myśli nie są już tak przykute do bólu i zaczynają swoje wędrówki.

Nie wiedząc kiedy – usnąłem.

Obudziłem się i czujnie nasłuchiwałem wiadomości z mojego ciała. Nie boli. Mogę wyprostować się i po prostu leżeć nie odczuwając bólu. Co za fantastyczne odczucie! Nieufność jednak została, dlatego na myśl o zmianie pozycji pojawiła się obawa: a czy nie zacznie boleć? Nie mogę w pełni się odprężyć, chłonąć cudowności chwil bez bólu, odruchowo czekając na jego powrót, na te pierwsze oznaki ostrego kłucia pod żebrem.

Patrząc na zegarek myślę, gdzie byłbym i co robiłbym, gdyby nie ból. Przecież dzisiaj miałem spotkać się z Jankiem i wspólnie pojechać do Ani i Darka. Tak długo odwlekane, z trudem ustalone spotkanie nie doszło do skutku z powodu wroga w moim ciele. Z powodu bólu.


Wracam myślami do pewnej książki z zakresu ewolucji, był tam rozdział o bólu jako czynniku podtrzymującym nasze życie, pomagającym je chronić. Autor udowadniał konieczność tak silnego odczuwania bólu – po prostu aby nie było możliwości jego ignorowania. Rozumiem te mechanizmy i potrzeby, jednak cóż nam przychodzi z tej niemożności lekceważenia silnego bólu, skoro jego przeżywanie nie przyśpieszy wyzdrowienia, a powoduje jedynie wicie się w łóżku? Tak, ból kazał mi wstać w nocy i pojechać do szpitala. Tam przyjął mnie lekarz. Przez telefon. I co dalej? Do czego jeszcze ten ból miałby mi się przydać? Jednocześnie wiem, że nasze odczuwanie bólu faktycznie jest pożyteczne. Ci nielicznie ludzie, którym natura poskąpiła bólu, z reguły nie żyją długą.


Pierwszej i drugiej nocy byłem, zgięty w pół, w szpitalnym oddziale wieczornej i nocnej pomocy medycznej. Warto było nagrać moją ekwilibrystykę przy ubieraniu się, przy wsiadaniu i wysiadaniu z samochodu! Przyjął mnie lekarz, a jakże!: przez telefon, radząc wziąć no-spę forte (która okazała się być na receptę) i wysyłając do lekarza rodzinnego. Przypisany przez niego lek przeciwbólowy nie działał. Na trzecią dobę sekretarka szefa wygoniła mnie do SORu, czyli na pogotowie szpitalne. Tam kazano mi iść do lekarza rodzinnego, a lekarz, który jednak w końcu przyszedł, śmiał się na wieść o trzeciej dobie moich zmagań z bólem – że skoro dopiero teraz przychodzę, to chyba tak bardzo nie boli. Przez półtorej godziny czekałem pod gabinetem, z którego nikt nie wychodził ani do którego nikt nie wchodził, a miałem silny atak bólu. Już miałem wracać, gdy jednak lekarz przyjął, a nawet zarządził podanie mi kroplówki. Ból minął po paru minutach. Po badaniu ultrasonografem dali mi dokumentację, receptę, skierowanie do specjalisty i wysłali do domu.

Ogarnia mnie poczucie absurdu w kontaktach ze służbą zdrowia. Wystarczy, że ktoś, jak ja, pójdzie do szpitala po pomoc z dala od swojego miejsca zameldowania, i cały ten „system” się rozsypuje, ponieważ opiera się na podstawie kontaktu z lekarzem rodzinnym. A SOR?

Na drzwiach gabinetu wisiała tablica informująca o funkcjach Szpitalnego Oddziału Ratunkowego.

Ratują zdrowie i życie w nagłych przypadkach ryzyka ich utraty. Mój ból spowodowany przemieszczaniem się kamieni w moczowodach nie mieścił się w tej definicji, więc powinienem przejść klasyczną ścieżkę zaczynającą się pod drzwiami lekarza rodzinnego. Kiedy doczekam się skutecznej pomocy, jeśli atak zacznie się w piątek wieczorem?

Boli? Cóż, taki człowieczy los.

PS

Od dwudziestu godzin nie odczuwam bólu. Czekam.

Dobrze, że pisaniem reaguję na wiele zdarzeń mojego życia. Kiedy piszę, jest mi lepiej.


10 komentarzy:

  1. Bardzo współczuję, co prawda nie znam takiego bólu, ale inne jego rodzaje, o! choćby półpasiec. To uczucie, kiedy noc dłuży się w nieskończoność, człowiek wygląda świtu skulony w kucki, jeszcze tyle godzin, żeby przyjął lekarz, a potem, po tej wizycie u lekarza wcale nie jest lepiej. Moja siostra była pielęgniarką, pracowała przy lekarzu, który mówił pacjentowi cierpiącemu ból: Ma boleć!
    Łatwo mówić, prawda?
    Tak czasami jest, że dopada nas niesprzyjający splot przypadków i nic na to nie poradzimy. Jak choćby Twoje kamienie, zupełnie w nieodpowiedniej porze aktywowały się, nie mogłeś pojechać w góry, cierpiałeś, do tego przeprawy ze służbą zdrowia ... to trochę dołuje. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia i żeby kamyczki jak najrzadziej dawały znać o sobie, a najlepiej byłoby pozbyć się ich. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Mario.
      Ból nie leczy, a jedynie informuje o nieprawidłowościach w organizmie. Dlatego jest dział w medycynie zajmujący się walką z bólem, i dlatego nie zgadzam się z lekarzem z Twojego przykładu.
      Wiem, że pracując przy chorych, nie da się utrzymać wysokiego poziomu współczucia dla cierpiących, przeszkodą jest nasza psychika broniąca się przed przytłaczaniem codziennymi widokami cierpiących, ale przynajmniej można nie manifestować swojej obojętności. Tego można wymagać, chociaż zapewne i to nie jest łatwe, przynajmniej dla niektórych.
      Dzisiaj nie boli. Chyba najgorsze za mną.
      Słyszałem, że kobietom łatwiej wysikać kamienie. Przynajmniej w tym wam lżej.

      Usuń
  2. Krzysztofie, jak dobrze, że pisanie pozwala Ci znosić ból, a nawet przynosi ulgę. Bo już chciałam napisać, że cóż z tego, że tak interesująco przedstawiłeś studium swojego bólu, skoro jest tak nieznośny, nieprzewidywalny, trzymający w garści - żyć się wtedy odechciewa, a pożytku z niego żadnego. Zwłaszcza jak się doda to porażające studium aktualne opieki medycznej.
    Życzę zdrowia!! A nawet odmówię..., jeśli Ci to nie przeszkadza, a wiem, że nie zaszkodzi (wierzę, że pomoże).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniko, dziękuję za modlitwę.
      Zapewne zaskoczę Cię pisząc o swojej wierze w siłę modlitw, tak jednak jest. Jak działa u modlącego i dla niego, jest jasne – dla mnie, z racji moich przekonań, jasne na gruncie psychologii. Odnoszę trudne do odparcia wrażenie pomagania modlitw także tej osobie, w intencji której się modlimy. Tutaj już trudno mi wskazać racjonalny mechanizm, ale jest coś, co ów mechanizm tworzy. Czasami myślę, że ludzka myśl, zwłaszcza nasze emocje, mogą istnieć poza umysłem, jakby formę fali przybierały, i mogą oddziaływać na inne osoby. Przecież nierzadko czujemy je w kontaktach z innymi ludźmi, mimo braku słów czy gestów mogących je nam przekazać.
      Jest lepiej, najwyraźniej choroba kończy się. Mam nadzieję na powrót do normalności w ciągu najbliższych paru dni.

      Usuń
  3. Dobrze że juz przechodzi, ale dobrze by bylo jakos te kamyczki rozkruszyc a tym samym wydalic latwiej...np ultradzwiekami..ale Ty o tym wiesz na pewno. Ale musze napisac, ze opisales Twoje doswiadczenia bólowe w sposób mistrzowski, nie jest to zadna pociecha bo lepiej by bylo takich wrazen nie doswiadczac, ale pióro masz znakomite. Niech juz ten ból sobie pójdzie na zawsze !!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Grażyno.
      Wiesz, skoro od dziesiątków lat piszę, skoro mam już odruch słuchania siebie i zamieniania wrażeń w uporządkowane słowa… Czasami w górach, kiedy przyjdzie mi do głowy myśl ubrana z słowa, bywa, że dyktuję ją na smartfona. Ot, taki odruch piszącego.
      Za parę godzin mam wizytę u specjalisty, oczywiście prywatną czyli odpłatną. Zapytam się go o sposób rozbijania kamieni ultradźwiękami.
      Wiemy oboje, wszyscy wiemy, że ból jest nam przypisany. Oby tylko nie był zbyt długi i zbyt silny, bo między bajki wkładam teorie o jego pozytywnym oddziaływaniu na człowieka. Długotrwały i silny ból niszczy nas.

      Usuń
  4. Krzysiek, znam taki ból. Dokładnie 7 stycznia 2001 roku z jego powodu znalazłem się w szpitalu. Tam stwierdzono, że w moim w pęcherzyku żółciowym znajdują się trzy kamienie, a największy z nich miał dwa centymetry. Gdy podano mi jakieś zastrzyki oraz zastosowano kroplówkę, poczułem się jak młody bóg i chciałem iść do domu. Ale lekarz stwierdził, że to niemożliwe, ponieważ mnie wezmą pod nóż i pęcherzyk muszą mi wychlastać. I tak zrobiono.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Janku, to były stare, dobre czasy przedkovidowe, które już się nie wrócą. Właśnie. Nie wiem jak Ty, ale mnie się zdarza dzielić czas na ten przed covidem i obecny. Coraz częściej tamten miniony wydaje się taki dobry, bez wad, i miewam skłonność widzenia go na kształt raju utraconego.
      Hmm, skoro obaj mamy żyć bez woreczków, to jak to będzie? Zostaje nam tylko z torbami chodzić… :-)

      Usuń
    2. Krzysiek, przypomniało mi się coś.
      Moi rodzice dzielili czas na ten przed wojną i po wojnie.
      Eureka, historia zatoczyła koło!

      Usuń
    3. Nasi rodzice zły czas wojny mieli za sobą, my tkwimy w tym szaleństwie po uszy i raczej bez nadziei na szybką poprawę.
      Można więc powiedzieć, że historia zatoczyła koło, ale niedokładnie, sporo dodając nowego.

      Usuń