Ponieważ
w najdalszym punkcie poprzedniej wędrówki
zaczynam nową, dzisiejsza
była kontynuacją poprzednich. W
kolejnych dniach, idąc na
południe, minąłem rozległe przestrzenie pól i wszedłem na
obszar jeszcze rolniczy, jednak z dwóch stron ściskany lasami, z
dala od ludzkich siedzib. Wiele jest tam ugorów, pól jakby
opuszczonych, zaniedbanych, wiele dzikich łąk i zagajników
rosnących na zalesionych polach.
Gdzieś
tam szedłem zeszłorocznym
ścierniskiem, na którym niebieścił się wielki dywan
przetaczników. Na brzegu pola usiadłem pod kwitnącą czereśnią,
najbliższe niebieskie kwiatki mając
tuż obok. Wziąłem jeden i oglądając z bliska zobaczyłem
precyzyjnie prowadzone białe linie układające się w symetryczny,
powtarzany wzór na niebieskości płatków. Obraz
malowany czystymi barwami i zamknięty w milimetrowe ramy małego
kwiatuszka, a przy tym
sprawiający satysfakcję estetyczną. Kiedy
jednak podniosłem głowę i spojrzałem wokół, na tysiące takich
samych kwiatków, poczułem bezradność. Dzieło sztuki może
oczarować, ale jak reagować na krocie tysięcy takich samych dzieł?
Idąc
bezdrożem, brzegiem lasu, czasami jakąś zieloną, zapomnianą
drogą, doszedłem do wzgórza. U jego stóp, na łące, rosną trzy
sosny. Ponieważ
miejsce jest ładne a widok
charakterystyczny,
nadałem wzgórzu swoją nazwę, właśnie Trzy Sosny, ale w kwadrans
później, będąc wyżej i dalej widząc, zorientowałem się, że
zarówno miejsce mojego odpoczynku, jak i tamta łąka z sosnami, są
na zboczach Wysokiej Góry wznoszącej się w pobliżu Nowego
Górecka.
Dwa są wzgórza mające taką nazwę.
Otóż
jedno z wyraźnie wypiętrzonych wzgórz w pobliżu Tereszpola, mapa
Googli nazywa Wysoką Górą, natomiast papierowa mapa nie informuje
o niej. Kilka kilometrów dalej, w pobliżu wioski Nowe Górecko, też
jest Wysoka Góra (ta sama, której chciałem nadać miano Trzech
Sosen), przy czym wie o niej firma wydająca mapę, nie wiedzą
Google. Nie wiem, jak jest naprawdę. Możliwe, że miejscowi nadali
wzgórzom swoje własne nazwy. Najwyraźniej nie tylko w Sudetach
panuje zamieszanie w nazwach. Aby uniknąć bałaganu, w opisach
zdjęć podawałem nazwy sąsiednich wiosek.
Na
zboczy Wysokiej Góry siedziałem przynajmniej kwadrans, czyli długo
jak na moje zwyczaje, a dwie godziny później, wracając, poznałem
drugie zbocze tego wzgórza, równie urokliwe. Trzeba mi też
wspomnieć o malowniczych
polach u podnóża, o miedzach z gruszami, tarninami i czereśniami,
o jasnej dróżce polnej, której widok budzi pragnienie pójścia w
dal. Jeśli jeszcze dodam atut braku szlaku i typowo turystycznych
atrakcji w pobliżu, wiadomo będzie, dlaczego to wzgórze zapisałem
w
tworzonej
liście
ładnych miejsc, które będę odwiedzał.
Zszedłem
z polnej drogi widząc nieopodal
wielką, rozłożystą
czereśnię.
Stała nieruchomo, otoczona buczeniem pszczół i
miodowym zapachem, cała w bieli kwiatów, które dzisiaj, w pełnym
słońcu, wydawały się same świecić najczystszą barwą, a ja z
głową zadartą do góry kręciłem wokół, nie potrafiąc odejść.
Niewiele dalej poznałem wysoką gruszę o metrowym pniu, też
kwitła, chociaż nie tak obficie jak sąsiadka. Po
sąsiedzku znalazłem
skupisko dość rzadkich tutaj głogów, mają już liście, ale
daleko im jeszcze do kwitnienia. Widziałem też mirabelkę tak
bardzo grubaśną, że aż zwątpiłem w prawidłowość jej
rozpoznania.
Szedłem
w poprzek pól, przy granicy lasu i polnych zadrzewień, daleko nie
tylko od turystycznych szlaków, ale i od uczęszczanych polnych
dróg. Możliwym jest mój odruchowy wybór takich tras, ponieważ
cisza, samotność, brak śmieci, pomagają mi doceniać
urodę krajobrazów, a także, co przecież ważniejsze, budować z
tą krainą moje osobiste związki.
Po
wyjściu z zagajnika zobaczyłem wśród sosen mirabelkę na miedzy
i podszedłem do niej zdecydowany zrobić przerwę w jej
towarzystwie. Siedząc, słyszałem nad sobą buczenie pszczół
(skąd one przyleciały aż tutaj?), na lewo i prawo ciągnęły się
długie skiby ziemi, a między butami biegały małe mrówki.
Widziałem, jak dzielnie i szybko wdrapują się na grudy ziemi,
które dla nich są niczym góry. W innym miejscu pod kwitnącą
gruszą
wystraszyłem wygrzewającą się jaszczurkę. Zobaczywszy mnie
skryła się pod trawą – dla niej wielką jak dżungla – ale
wypatrzyłem ją, zamarłą w bezruchu; udałem, że jej nie widzę i
poszedłem dalej.
Jak
bardzo odmiennie od nas widzą świat te zwierzęta!
W pobliżu Górecka zobaczyłem na tle nieba grupę malowniczych
sosen i oczywiście skręciłem ku nim. Z bliska wyglądały jeszcze
ładniej, otoczone szpalerem kwitnących tarnin. Świerki są
zimowymi drzewami, pięknie wyglądają wystrojone szadzią lub
przysypane śniegiem, sosny natomiast są drzewami lata. Zapach tych
drzew w upalny dzień, ciepła barwa ich bursztynowej kory
oświetlonej słońcem, są dla mnie niemal symbolami letnich dni.
Nie
pociągają mnie znane budowle,
popularne i zatłoczone atrakcje, a takie miejsca
jak te,
na uboczu, gdzie nie ma ludzi i śladów ich bytności.
Lubię nieśpieszne wędrowanie od miedzy do miedzy, od gruszy do
czereśni. Czasami myślę, że kiedy podejdę pod polną gruszę i
dostatecznie wnikliwie wsłucham się w to miejsce (a może w siebie)
odkryję ideę jego piękna, a wtedy zrozumiem tajemnicę
magnetycznego przyciągania.
Nie
wiem, jak inni ludzie budują swoje emocjonalne związki z miejscami,
ja swoje składam z drobiazgów.
Będąc pod wsią Górecko Nowe, w oddali, ponad dachami wioski i
lasami, zobaczyłem wysokie wzgórze z odkrytymi zboczami. Chciałem
tam pójść, wzgórze kusiło mnie obiecując piękne i rozległe
widoki, ale czasu miałem za mało. Nie chcąc śpieszyć się na
szlaku, poznanie wzgórza odłożyłem na następną wędrówkę,
teraz dodam tylko, że widziałem zbocza Góry Brzezińskiej.
Jeszcze wspomnę o kapliczkach. Pierwsza widziana gdzieś pod lasem
kiedyś miała figurkę, ale ktoś ją wziął, bo z dna wystawała tylko
śrubka. Dzisiaj na rozstaju polnych dróg zobaczyłem drugą
roztoczańską kapliczkę. W środku był obrazek, a wokół
sztuczne kwiaty. Cóż, nie jestem fanem tego rodzaju budowli, ale nie tracę nadziei
na zobaczenie ładnej.
* * *
Wracałem. Gdzieś na obrzeżu Roztocza, gdzie moja mapa już nie
sięga, mignął mi widok drogi pnącej się po zboczu. Zawróciłem,
znalazłem miejsce na zaparkowanie i poszedłem przyjrzeć się
miejscu.
Kiedy
po wyjściu zza zbocza zasłaniającego widok miejsce ukazało mi się
całe, westchnąłem oczarowany. Spontanicznie pojawiła się myśl o
patrzeniu na kanon piękna pogórza (bo całkiem podobne można
spotkać na Pogórzu Kaczawskim) i Roztocza. Oczywiście poszedłem
drogą na szczyt, a widok po jego drugiej stronie był równie piękny
i warty dokładnego poznania.
Po
raz kolejny uświadomiłem sobie rozległość tej krainy, wszak
byłem chyba ze 40 kilometrów od Zwierzyńca i poznawanych miejsc! W
ciągu dziewięciu lat przeszedłem po moich górach trzy tysiące
kilometrów, spędzając tam niemal pół roku, a nadal nie mogę
powiedzieć, że znam je jak tą przysłowiową swoją kieszeń. Ile
w takim razie czasu zajmie mi poznanie rozleglejszego Roztocza?
* * *
Na zakończenie dwie uwagi o słowach.
Parę już razy mijałem parkingi z tablicami o takiej treści:
„Dotyczy policji i ITD”.
Uważam,
że napis jest nielogiczny, ponieważ wbrew intencjom autora nie
zabrania innym kierowcom korzystania z parkingu. Można by napisać
„Dotyczy wyłącznie policji i ITD”, albo prościej i dobitniej:
„Tylko dla policji i ITD”.
Na Roztoczu jest wioska Radzięcin oraz Wola Radzięcka. Odmiana
wydaje mi się błędna. Gdyby była wioska Radzięcko, Wola była
Radzięcka, a skoro jest Radzięcin, to Wola powinna być
Radzięcińska. Jednak głowy za moją odmianę nie dam, dlatego
jeśli ktoś ma inne zdanie, proszę o komentarz.
Właściwie to patrząc na zdjęcia nazwałabym ten post "Roztoczańskie drogi":-) brzegami pól, łąk, lasów, można iść i iść, czasami widać cel, najczęściej za górką czeka niewiadome. Im dalej od siedzib ludzkich, tym mniej dzikich wysypisk śmieci. Zawsze wiosną zaskakują mnie pola zboża, ni z gruszki, ni z pietruszki już są po kolana, a za chwilkę wykłoszą się. I tutaj nałożyły się nasze ślady, choć w malutkim wycinku, szliśmy czerwonym szlakiem z Soch do Florianki:-) Wielkim sentymentem darzę z kolei Górecko Kościelne, ale w powszedni dzień, w weekendy za dużo ludzi.
Mario, jesteś niezawodna. Dziękuję za obecność. W Górecku Kościelnym byłem w sobotę, ale tylko na chwilę; zawróciłem i zaparkowałem w pobliżu tamy na Szumie. Tam zacząłem i skończyłem wędrówkę, ale obecne moje trasy są ledwie zwiadem, później przyjdzie pora na powroty. Podejrzewam, że niemal każdy następny post będzie mógł mieć proponowaną przez Ciebie nazwę, skoro drogi są dla mnie ważne na równi ze wzgórzami. Ja też rokrocznie jestem zdumiony szybkością przemian w wyglądzie pól, a więc upływem letnich dni. Kiedy zaorane są ścierniska, to już tylko patrzeć, jak liście zaczną opadać, a później wypadnie usnąć na parę miesięcy, jak to robią mądre misie.
Dziękuję, Anno. Utworzenie przymiotnika w takiej formie pewnie było przypadkiem czy błędem (co mimo wszystko dziwi), a później okazało się, że trzeba by zmieniać druki, pieczątki, zameldowania, dowody i różne inne dokumenty, no i została Wola Radzięcka. Czereśnie olśniewają mnogością swoich kwiatów, jak mnie ta wielka czereśnia o której pisałem, ale i odcieniem ich bieli. A jabłonie ze swoimi pąkami i dużymi kwiatami ze śladami różu? Przecież też! Za parę tygodni czeka nas święto kwitnienia dzikich róż. Janek mówił mi o Górach Pieprzowych pod Sandomierzem, słynących z wielkiej ilości róż tam rosnących.
Pięknie, pięknie. A może to są dwie oddzielne wioski i dlatego różne nazwy? Kwitnące samotne drzewa robią niesamowite wrażenie, są piękne a jednocześnie dają odczuć nam ludziom jaka jest ich moc.
Oddzielne wioski, ale nazwa Woli jest, jak to słusznie zauważyła Anna, przymiotnikiem od nazwy głównej wioski. Bo Wole są w Polsce jakby satelitarnymi wioskami. Kiedyś nie pozwalano (albo nie było możliwości) osiedlania się tutaj, ale tam, jeśli masz taką wolę, to możesz. Obowiązuje tutaj taki sposób, jak przy nazwach powiatów. Mieszkam w Lubartowie, więc w powiecie lubartowskim. Pracowałem w Lesznie, w powiecie leszczyńskim. Nieodległe są wsie Niemce i Wola Niemiecka. Właśnie, moc kwitnących drzew. Tydzień temu mocowałem się pod kwitnącą gruszą na między, próbując zrozumieć istotę jej oddziaływania na mnie, czaru takiego miejsca, ale do niczego nie doszedłem. Nic to, chwile przeżyłem ładne.
Właściwie to patrząc na zdjęcia nazwałabym ten post "Roztoczańskie drogi":-) brzegami pól, łąk, lasów, można iść i iść, czasami widać cel, najczęściej za górką czeka niewiadome. Im dalej od siedzib ludzkich, tym mniej dzikich wysypisk śmieci. Zawsze wiosną zaskakują mnie pola zboża, ni z gruszki, ni z pietruszki już są po kolana, a za chwilkę wykłoszą się. I tutaj nałożyły się nasze ślady, choć w malutkim wycinku, szliśmy czerwonym szlakiem z Soch do Florianki:-)
OdpowiedzUsuńWielkim sentymentem darzę z kolei Górecko Kościelne, ale w powszedni dzień, w weekendy za dużo ludzi.
Mario, jesteś niezawodna. Dziękuję za obecność.
UsuńW Górecku Kościelnym byłem w sobotę, ale tylko na chwilę; zawróciłem i zaparkowałem w pobliżu tamy na Szumie. Tam zacząłem i skończyłem wędrówkę, ale obecne moje trasy są ledwie zwiadem, później przyjdzie pora na powroty.
Podejrzewam, że niemal każdy następny post będzie mógł mieć proponowaną przez Ciebie nazwę, skoro drogi są dla mnie ważne na równi ze wzgórzami.
Ja też rokrocznie jestem zdumiony szybkością przemian w wyglądzie pól, a więc upływem letnich dni. Kiedy zaorane są ścierniska, to już tylko patrzeć, jak liście zaczną opadać, a później wypadnie usnąć na parę miesięcy, jak to robią mądre misie.
Kwitnące czereśnie są zachwycające! U nas właśnie zakwitły. Co do przymiotnika od Radzięcin, to oczywiście masz rację.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Anno. Utworzenie przymiotnika w takiej formie pewnie było przypadkiem czy błędem (co mimo wszystko dziwi), a później okazało się, że trzeba by zmieniać druki, pieczątki, zameldowania, dowody i różne inne dokumenty, no i została Wola Radzięcka.
UsuńCzereśnie olśniewają mnogością swoich kwiatów, jak mnie ta wielka czereśnia o której pisałem, ale i odcieniem ich bieli. A jabłonie ze swoimi pąkami i dużymi kwiatami ze śladami różu? Przecież też!
Za parę tygodni czeka nas święto kwitnienia dzikich róż. Janek mówił mi o Górach Pieprzowych pod Sandomierzem, słynących z wielkiej ilości róż tam rosnących.
Pięknie, pięknie. A może to są dwie oddzielne wioski i dlatego różne nazwy? Kwitnące samotne drzewa robią niesamowite wrażenie, są piękne a jednocześnie dają odczuć nam ludziom jaka jest ich moc.
OdpowiedzUsuńOddzielne wioski, ale nazwa Woli jest, jak to słusznie zauważyła Anna, przymiotnikiem od nazwy głównej wioski. Bo Wole są w Polsce jakby satelitarnymi wioskami. Kiedyś nie pozwalano (albo nie było możliwości) osiedlania się tutaj, ale tam, jeśli masz taką wolę, to możesz.
UsuńObowiązuje tutaj taki sposób, jak przy nazwach powiatów. Mieszkam w Lubartowie, więc w powiecie lubartowskim. Pracowałem w Lesznie, w powiecie leszczyńskim. Nieodległe są wsie Niemce i Wola Niemiecka.
Właśnie, moc kwitnących drzew. Tydzień temu mocowałem się pod kwitnącą gruszą na między, próbując zrozumieć istotę jej oddziaływania na mnie, czaru takiego miejsca, ale do niczego nie doszedłem. Nic to, chwile przeżyłem ładne.