Strony

sobota, 30 lipca 2022

Wywiad

 300722

Wywiad

Na blogu "Subiektywnie o książkach" ukazał się wywiad ze mną przeprowadzony przez Wioletę Sadowską.

Zapraszam do lektury.


"Nasze życie to codzienność". Krzysztof Gdula o swojej książce pt. "Wrażenia i chwile"

Warto w codziennym biegu zatrzymać się na chwilę, a książka Krzysztofa Gduli może wam w tym pomóc. "Wrażenia i chwile" to bowiem zbiór nietuzinkowy, pełen ekspresji i jednocześnie niezwykle refleksyjny. Zapraszam was dzisiaj do przeczytania mojej rozmowy z autorem.

Krzysztof Gdula to syn, mąż, ojciec i dziadek. Z wykształcenia i z racji wykonywanej pracy technik, z zamiłowania humanistyczna dusza. Wielbiciel górskich wędrówek, słucha muzyki barokowej, czyta i pisze. Fascynuje go piękno oraz osiągnięcia ludzkiego umysłu. Autor książek "Sudeckie wędrówki" (2016 r.), "Góry Kaczawskie słowem malowane" (2019 r.) oraz "Miłość, muzyka i góry" (2020 r.). Prowadzi w sieci swojego bloga.

Wioleta Sadowska: Myślisz czasami o mirabelce, którą codziennie widziałeś patrząc z okna służbowego pokoju?

Krzysztof Gdula: Teraz już rzadko, chociaż wiele zależy od nastroju i okoliczności. Będąc w tym roku w firmie, zajrzałem za budynek, gdzie kiedyś rosła. Nie wiem po co, przecież wiedziałem, że jej tam nie ma, ale zajrzałem.

Wioleta Sadowska: Pytam o to, gdyż właśnie ta mirabelka symbolizuje dla mnie przemijanie. Jak docenić urok zwykłej chwili?

Krzysztof Gdula: A żebym ja to wiedział! Chyba pisałem o tym dziwie w książce, gdy coś się zmienia, włącza się jakiś guziczek w naszej głowie, i otaczającą nas rzeczywistość widzimy inaczej. Widzimy tak, że obraz zapamiętujemy na długo albo i na zawsze. Nie wiem jednak, jak ten mechanizm uruchomić.

Pomaga trochę filozofia, ale nie ta akademicka, przemądrzała i nudna, a prawdziwa, będąca w istocie mądrością życia. Takiej filozofii jest trochę w mojej książce.

Wioleta Sadowska: Przez brak czasu uciekają nam wzruszenia?

Krzysztof Gdula: Myślę, że niewiele. Ważniejsze jest nastawienie, oczekiwanie, docenianie, patrzenie. Wystarczy chwila czasu między rogiem ulicy a przystankiem na naszej codziennej drodze, czasami między jednym a drugim krokiem, by doświadczyć czegoś, co nas wzruszy. Myślę, że mamy skłonność do oczekiwania wspaniałych przeżyć w wyjątkowych okolicznościach: na wymarzonym urlopie, na wielkim koncercie, a kiedy się ich doczekamy, nierzadko okazuje się, że jednak czegoś brakowało. Byłoby lepiej nastawić się na przeważającą w naszym życiu codzienność jako możliwe źródło i czas naszych wzruszeń. Nie powinniśmy też oczekiwać olśnień, przeżyć opisywanych przez poetów, tych wynoszących nas pod niebiosa, bo nader trudno o takie. Niech to będą mniejsze wzruszenia, ale częstsze.

Powinienem tutaj zaznaczyć, że nie jestem żadnym specjalistą od przeżyć duchowych czy filozofii codzienności, a w moim życiu nie ma niczego wyjątkowego. Tyle że właśnie dlatego pisałem te teksty. Są połączonym rezultatem moich pewnych umiejętności układania słów i starań dostrzeżenia czegoś pozytywnego w zwykłym dniu.

Wioleta Sadowska: Czym zatem jest dla ciebie umiłowanie codzienności?

Krzysztof Gdula: Powiedziałbym raczej o jej docenianiu. Nasze życie to codzienność. Święto trwa krótko i znowu wracają zwykłe dni, w nich więc należy szukać tego wszystkiego, czego potrzebujemy. Także sensu i pozytywnych przeżyć.

Wioleta Sadowska: Historia tekstów zawartych w zbiorze jest długa, bo sięga sporo lat wstecz. Skąd pomysł na to, aby zebrać je w całość i wydać pod postacią książki?

Krzysztof Gdula: Uporządkowany ich wybór wydał mi się to dobrym pomysłem na zainteresowanie wydawnictwa. Trzeba było spróbować. Dlaczego dopiero po latach? Pisałem je dla siebie, dopiero po ukazaniu się wcześniejszych książek pojawiła się myśl o wydaniu tych tekstów. Pomyślałem, że skoro tamte teksty, to czemu nie te?

Wioleta Sadowska: Tytuły twoich tekstów powstawały przed czy po ich napisaniu?

Krzysztof Gdula: Oryginalny tytuł wszystkich moich tekstów niebędących powieściami to Dopiski. Kiedy 20 lat temu zacząłem pisać swoją pierwszą powieść, Dopiskami – w domyśle: do książki – nazwałem teksty, w których o pisanej powieści rozmawiałem ze sobą. Później w Dopiskach pisałem, i piszę nadal, wszystko, co akurat mnie zajmuje. Są one jakby praźródłem wszystkich tekstów, a jest ich wielka ilość, tysiące stron. Z Dopisków wybierałem teksty przeznaczone do tej książki i do książek o górach.

Znalazłem w komputerze wstępny projekt okładki książki, był sprzed około ośmiu laty. Wtedy nadałem tym tekstom podobny zbiorczy tytuł: Chwile i wrażenia. Później uznałem, że lepsza będzie kolejność odwrotna. Oryginalne poszczególne teksty nie mają swoich tytułów, a jedynie daty napisania. Nazwy nadałem, gdy stały się rozdziałami w książce.

Wioleta Sadowska: Jak wyglądał proces selekcji tekstów zawartych w zbiorze?

Krzysztof Gdula: Odbył się według mojej subiektywnej oceny, przy czym nie tematykę brałem pod uwagę, a stronę literacką. Piszę o subiektywności, bo może część tekstów niezakwalifikowanych przeze mnie byłaby dobrze oceniona przez czytelników – i vice versa.

Wioleta Sadowska: Czy można je czytać bez zachowania kolejności chronologicznej?

Krzysztof Gdula: Tak, można. Uważam też, że nie powinno się ich czytać zbyt dużo w jeden dzień. Lepiej po trochę, a zacząć można na przypadkowo otwartej stronie, ale na początku rozdziału; są krótkie.

Wioleta Sadowska: Na pierwszych stronach swojej książki zamieściłeś motto, cytat z „Nagiego celu” książki Adama Wiśniewskiego Snerga. Dlaczego?

Krzysztof Gdula: Tamte słowa mam za jedną z możliwych form streszczenia mojej książki. Wydarzenia w rodzaju dat, na przykład ukończenia studiów, tak naprawdę niewiele mówią o nas, o tym, jacy jesteśmy naprawdę. Prawdziwie nasze są zapamiętane chwile pozytywnego przeżywania, a nie fakty wymieniane w życiorysie. Tych chwil nie oddamy nikomu i jeśli na koniec gdzieś idziemy, to z nimi.

Wioleta Sadowska: Do kogo adresowana jest lektura „Wrażeń i chwil”?

Krzysztof Gdula: Wydaje mi się, że przede wszystkim do ludzi chcących zwolnić swoją codzienną gonitwę, przy czym zastrzegam, że porad w książce nie znajdą. Może jednak opisy moich spostrzeżeń i przeżyć zainspirują czytelników do własnych starań i do szerszego otwarcia oczu. Książka może się spodobać tym czytelnikom, którzy mając dość książek akcji i sensacji szukają czegoś wolniejszego.

Miłośnicy dobrze napisanej prozy też znajdą coś dla siebie.

Wioleta Sadowska: Czy pisanie jest dla ciebie formą ucieczki od tego, co złe i nieprzyjemne wokół?

Krzysztof Gdula: Czasami oczywiście tak. Może nawet częściej niż czasami, jednak głównym powodem jest wewnętrzna potrzeba pisania. To coś, co kiedyś, dawno temu, pojawiło się we mnie i nie zamierza mnie opuścić. Nie wiadomo skąd przyszło i czemu akurat do mnie, ale jest i od lat budzi trudną do opisu potrzebę wyrażania siebie słowem pisanym. Kiedyś próbowałem opisać ten głód pisania, ale marnie mi to wyszło, powiem tylko o przedziwnej satysfakcji odczuwanej wtedy, gdy po kilkugodzinnym pisaniu czuję podrażnienie opuszek palców.

Jest jeszcze jeden ważny powód pisania: to uporządkowanie przeżyć i pomoc w ich zapamiętaniu. To, co zapiszę, niechby to był opis jakieś drobnej chwili, utrwala się w mojej pamięci.

Wioleta Sadowska: Co na koniec naszej rozmowy chciałbyś przekazać czytelnikom Subiektywnie o książkach?

Krzysztof Gdula: Żeby starali się dostrzegać coś ładnego w drobiazgach wypełniających ich dni i zapełniali pamięć pozytywnymi przeżyciami.

Szkoda życia na brzydotę i złe emocje.

* * *

Z ostatnią, niezwykle trafną myślą Krzysztofa Gduli nie sposób się nie zgodzić. Jeśli jesteście zainteresowani przeczytaniem "Wrażeń i chwil" można ją kupić tutaj albo bezpośrednio u autora.


wtorek, 26 lipca 2022

Recenzja mojej książki

 260722

Na blogu „Subiektywnie o książkach” opublikowana jest recenzja mojej książki „Wrażenia i chwile”. Jej autorką i jednocześnie właścicielką bloga jest Wioleta Sadowska.

Za jej uprzejmą zgodą tekst i zdjęcie zamieszczam tutaj, na swoim blogu.

Miłej lektury!

"Na świat powinno się patrzeć tak, jakby wzrok miało się od tej chwili (…)".


Podobno w życiu piękne są tylko chwile. Warto jednak uzmysłowić sobie, że to chwile ze zwykłej codzienności budują nasz świat, w którym każdy dzień wnosi coś nowego. Przypomina o tym ten zbiór tekstów, zbudowany z pięknych słów i równie pięknych wrażeń. Zbiór dobitnie pokazujący, że wrażliwość to silna strona ludzkiej natury.

Krzysztof Gdula to syn, mąż, ojciec i dziadek. Z wykształcenia i z racji wykonywanej pracy technik, z zamiłowania humanistyczna dusza. Wielbiciel górskich wędrówek, słucha muzyki barokowej, czyta i pisze. Fascynuje go piękno oraz osiągnięcia ludzkiego umysłu. Autor książek "Sudeckie wędrówki" (2016 r.), "Góry Kaczawskie słowem malowane" (2019 r.) oraz "Miłość, muzyka i góry" (2020 r.). Prowadzi w sieci swojego bloga.

"Wrażenia i chwile" to zbiór ponad stu, krótszych i dłuższych tekstów autora, niektóre w charakterze mini felietonów, dotykających jego codzienności. To teksty ukazujące magię zwykłych dni, które bardzo często przemijają przez nas niezauważone. Każdy tekst opatrzony jest wymownym tytułem.

Gdybym miała wam napisać w trzech słowach, o czym jest zbiór Krzysztofa Gduli z pewnością byłby to urok zwykłych chwil. I właśnie słowo "zwykłych" jest tutaj kluczowe, bowiem autor w swoich tekstach dotyka właśnie tej sfery naszego życia. Codzienności, która niezauważalnie przemija z każdą godziną. Trzeba mieć niezwykle wysoki poziom wrażliwości osobistej, aby z tej właśnie płaszczyzny wyłuskać wartościową esencję, która skłania do szerokich refleksji dotyczących naszego jestestwa. Autorowi ta sztuka niewątpliwie się udała i to w dość uniwersalnym wymiarze.

Czy można głęboko przeżyć wycięcie drzewa mirabelki, którą codziennie widuje się patrząc z okna służbowego pokoju? Czy to nie dziwne, zachwycać się tym, co drobne i zwykłe, a nie tym, co efektowne? Czy można odczuwać sacrum w górach, a nie w kościele? Odpowiedzi na te pytania i na wiele innych znajdują się w tychże tekstach zróżnicowanych tematycznie, ale jednocześnie tak podobnych do siebie, bo ich wspólnym mianownikiem jest ulotność zwykłych dni, jakich tysiące w życiu każdego z nas. To umiłowanie codzienności bijące z każdego słowa, jakie zawarto w zbiorze, jest imponujące i jednocześnie generuje nieuniknioną refleksję o upływającym czasie, przez co być może unika nam wiele ważnych chwil i wzruszeń.

Niezwykle istotnym jest fakt, iż "Wrażenia i chwile" można, a nawet trzeba czytać bez zachowania kolejności chronologicznej zawartych tekstów, gdyż nie są one ze sobą bezpośrednio związane. Można więc w każdej wolnej chwili zajrzeć do wybranego na chybił trafił felietonu, by poznać głębokie przemyślenia autora dotyczące literatury, kondycji ludzkich sumień, nowoczesności, prozy życia, a nawet etymologii używanych przez niego nazw. A wszystko to okraszone niemal lirycznymi opisami przyrody, jaką na co dzień zauważa i docenia Krzysztof Gdula.

Lektura "Wrażeń i chwil" zajęła mi dość sporo czasu, gdyż teksty Krzysztofa Gduli serwowałam sobie wówczas, gdy czułam potrzebę zanurzenia się w świat codzienności, tej niezauważalnej magii, która niestety zbyt często nam niepostrzeżenie umyka. Oprócz szerokiej gamy przemyśleń, do jakich skłoniły mnie teksty autora, dzisiaj staram się częściej dostrzegać drobne szczegóły, jakie budują moją codzienność. Pijąc kawę, zachwycam się rozkwitającym rododendronem, a każdy uśmiech dzieci zapisuję na twardym dysku mojego umysłu.

 

piątek, 22 lipca 2022

Letni dzień

 140722

Na poprzedniej wędrówce widziałem na horyzoncie długie pasmo pokaźnych wzgórz; niewielkie ich zalesienie zwiastowało dalekie widoki. Znałem je nieco, parę dni spędziłem na ich drogach, ale z daleka wyglądały tak pociągająco, że dzisiaj ponownie zaparkowałem w Czarnymstoku i poszedłem znaną mi dróżką ku wzgórzom.

Plan miałem wyrafinowany: nie idę w żadne konkretne miejsce, a włóczę się skręcając w poprzeczne drogi w poszukiwaniu ładnych miejsc i dalekich widoków. Nie będzie ich, zawracam i idę dalej.

Niezupełnie tak było, poniosło mnie dalej niż planowałem, ale te moje plany nie dość, że rzadko kiedy są ścisłe, to jeszcze rzadziej realizowane. Właściwie są, ale realizacja nie dotyczy przebiegu dróg, a zasady naczelnej: wypełnienia dnia pozytywnymi wrażeniami.

Dodam tutaj, że te gorzej oceniane fragmenty moich szlaków to drogi wiodące wśród przydrożnych zarośli, nierzadko zaśmieconych, albo zakrzaczonymi zagajnikami z mnóstwem gryzących insektów o tej porze roku. W takich miejscach zwykle kije trzymam w jednym ręku, a drugą nieustannie się opędzam. O ilości tych uprzykrzonych stworów świadczą zdjęcia: na paru widać w kadrze lotem rozmazane paskudztwa.


Wiele jest tam dróg na zboczach schodzących ku zachodowi, do wiosek; wiele z nich jest piękna widokami i ich przemianami. Dzisiaj poznałem parę nowych, a wśród nich zwłaszcza jedna mnie oczarowała. Ta właśnie. 





Moje zdjęcia z reguły nie oddają pełnej urody krajobrazu, są dokumentalne i bardzo prozaiczne. Aby go docenić, trzeba po prostu pójść tamtymi drogami i zobaczyć moment wyłaniania się dali, przenikanie się zboczy wzgórz, zakręt polnej drogi, gruszę obracającą się ku nam w miarę jej mijania. Usłyszeć szelest zboża czesanego wiatrem, przyjrzeć się lśnieniu łanów w słońcu i pochylonym, nabrzmiałym kłosom pszenicy. Powinniśmy zatrzymać się nad kępą żmijowca rosnącego na środku drogi i popatrzeć na kwiat kołyszący się pod ciężarem trzmiela; zobaczyć matowy połysk słońca na czarnych kulkach owoców porzeczki, a jeszcze lepiej urwać ich garść i poczuć w ustach to wyjątkowe połączenie winności ze słodkością. Koniecznie usiąść na wysokiej między i zapatrzeć się w dal albo na rosnące tuż obok kwiaty.

Wtedy poznamy piękno lata i roztoczańskich pól.

Antoni Gołubiew (Polak, wbrew mniemaniu wielu!), autor wielce cenionej przeze mnie epopei Bolesław Chrobry, nierzadko pisze o pięknie Ziemi w sąsiedztwie opisów ludzkich szaleństw. Jakby chciał powiedzieć: wy się mordujecie, a wokół tyle piękna. Nic, tylko czerpać z niego siłę i radość! Po co walczyć?

Gdzieś czytałem słowa podważające urodę przyrody, a to przez zwracanie uwagi na utrapienia, choroby i nierzadko tragiczne śmierci ludzi, zwierząt i roślin, jako immanentnych cech ziemskiej natury. Tak jest; dokładniejsze przyjrzenie się przyrodzie pozwala dostrzec pod powierzchnią zjawisk, którymi się zachwycamy, zmagania i tragedie. Poetycki opis przyrody nie jest pełnym i wiernym jej obrazem, chociaż niewątpliwie pociągającym.

Z dala od wiosek wiele pól nie jest uprawianych. Zarastają oszałamiającą ilością roślin i ich gatunków. Wystarczy zatrzymać się i popatrzeć, by zobaczyć stłoczenie, rozpychanie się, walkę o miejsce, o dostęp do słońca, o prawo do życia i wydania nasion. Żyć i to życie przedłużyć w następnym pokoleniu!

 


Ta walka ma wiele oblicz. Insekty próbujące odżywiać się mną i moje oganianie się od nich jest jednym z nich. O wielu innych walkach może opowiedzieć ogrodnik, na przykład.

Urok przyrody ma jednak racjonalne umocowanie: tkwi w jedności cech świata i naszych kanonów estetycznych. Błękit nieba jest piękny, bo pod niebem takiej barwy żyjemy i żyli wszyscy nasi przodkowie, a istnienie latających insektów nie zaprzecza temu twierdzeniu. Wystarczy pamiętać, że Ziemia nie jest wyłącznie naszą własnością ani nie była dla nas stworzona.

Doszedłem do dróżki poznanej ubiegłorocznej wiosny, a od tamtej pory wracałem do niej już parę razy. Na mapie jest na północnym krańcu mojego szlaku. Droga wydała mi się inna. Może pora roku ją zmieniła? – myślałem. Nie. Z grupki przydrożnych drzew wycięto jedną brzozę, bardzo potrzebną, jak się okazało. Z przykrością muszę napisać, że droga straciła nieco na urodzie. Wdrapałem się na górę wąwozu, którego dnem biegnie droga, obejrzałem pień; brzoza rosła w górę, nie przeszkadzała, czemu więc ją wycięto? Czy ludzie nie widzieli, jak bardzo swoją sylwetką podkreśla urodę miejsca?

 


Obrazki ze szlaku.

Kolory lata! Jak je nazwać? Jakimi przymiotnikami opisać łany dojrzałego zboża błyszczące w słońcu? Jak opisać zieleń młodego tytoniu? Nie potrafię. Staram się zapisać te obrazy jak najwierniej i najtrwalej w pamięci, żeby były ratunkiem w grudniowe popołudnia, które będą już głęboką i czarną nocą.

 


Uroczy drobiazg: pszenica i wysoka trwa na między. Zwracają uwagę kolory tak bardzo letnie i słoneczne.

 



Opoka, skała kiedyś często używana na Lubelszczyźnie do stawiania murów. To skała osadowa, powstała głównie z nawarstwiania się opadających skorup żyjątek morskich. Czasami spotykam nowe budynki z tego kamienia, częściej ogrodzenia lub elementy fasad. Tutaj złoże opoki tworzą ścianę płytkiego wąwozu z drogą na dnie.


Wielkie, dojrzałe, słodkie czarne porzeczki. Nierzadko widuję opuszczone plantacje tej rośliny. Tyle dobra się marnuje! Roślina z wody, CO2 i słońca robi cukier, czyli jedzenie, a ono się marnuje, bo nie ma komu zbierać, bo się nie opłaca, bo... 

Marnotrawstwo.

Widziałem pierwszy w tym roku kombajn na polu, a więc żniwa się zaczęły. Szczytowy okres lata. Czas zbiorów.


Trasa:

Drogi na wschód od Czarnegostoku i Wólki Czarnostockiej.

Dystans 19 km, łączny czas 11 godzin, w tym 4,5 godziny siedzenia na miedzach.

 

































niedziela, 17 lipca 2022

Powrót na Roztocze

 090722

Oglądając mapę, zauważyłem białą plamę na obszarze, który wydawał się nieźle poznany. Jest tam długa polna droga łącząca wsie oddalone o kilka kilometrów, są pokaźne wzgórza, więc… jest plan! Co prawda wyjazd na wschodnie krańce Roztocza znowu mi się odwleka, ale przecież zdążę.

Droga okazała się bardzo malownicza, podobnie jak kilka bocznych. Jedna z nich zawiodła mnie na wzgórze Łamana Góra. Jak mi później wyjaśniono, nazwa nawiązuje do nieczynnego obecnie kamieniołomu. Na szczycie są nieużytki, to pola zarośnięte roślinami zielnymi tak wysokimi i gęstymi, że po wejściu na szczyt zrezygnowałem z odszukania kamieniołomu. Widok stamtąd jest rozległy: na południu widać równą, granatową, niekończącą się linię Lasów Janowskich, a na północy wysokie jak na standardy roztoczańskie zbocze stromo opadające ku szosie.

 



Nie chcąc wracać po śladach, ale też będąc kuszony widokiem odległych wzgórz, skręciłem w boczną dróżkę i minąwszy wioskę Pulczynów, wszedłem na wzgórza wcześniej widziane z daleka.

Ilekroć widzę na dalekim horyzoncie odkryte grzbiety wzgórz, a na nich pojedyncze drzewa z dużej odległości widziane jako małe kropki na tle zbóż lub nieba, czuję pragnienie pójścia tam, zobaczenie ich z bliska. Zawsze są magnetycznie urokliwe. Widziane z bliska czasami tracą swoją urodę, ale takie doświadczenie nie jest zawodem, skoro po chwili, patrząc na inne odległe samotne drzewa, znowu czuję chęć pójścia po horyzont. Czasami poddaję się temu pragnieniu, jak dzisiaj właśnie. Trochę kluczyłem lasem i miedzami nim doszedłem do szczytu z kępą drzew, i stojąc przy nich spojrzałem tam, gdzie byłem dwie godziny wcześniej.


Ta chwila niesie dziwną satysfakcję: byłem tam – szepczę wtedy do siebie jakbym patrzył na trudny do zdobycia szczyt.

Niewielka część trasy wypadła lasem, a tam skończyła mi się droga. Nie pierwsze takie doświadczenie, niemal na każdej wędrówce idę coraz mniej widocznym duktem, a w końcu zatrzymuję się wśród drzew i zastanawiam, czy zawracać, a może iść dalej wyszukując przejścia w gęstwinach. Na szczęście takie bezdroża są z reguły krótkie, kilkusetmetrowe.

Bywa też wcale nierzadko, że kończy się polna droga. Dzisiaj jedna z nich podprowadziła mnie pod las i tam zostawiła przed dużą kępą kwitnącego ostu. Stałem tam dłuższą chwilę patrząc na motyle kilku gatunków. Latały nad kwiatami, siadały na nich i znowu wzbijały się w powietrze tworząc wirującą splątaną chmurę. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widział tak wiele motyli.

 


Dobrze, że nie idzie ze mną Janek – pomyślałem – bo szybko byśmy stąd nie odeszli.

Długa droga, oś mojej dzisiejszej wędrówki, łagodnie wznosi się biegnąc po rozległym zboczu wzgórza. 

 


Za mną horyzont się oddalał: wcześniej wyraźnie widziane wzgórza traciły szczegóły, nabierały niebieskich barw i stawały się coraz niższe. Przede mną droga celowała w niebo i na jego tle znikała. Pod szczytem jakiś niewielki garb zasłonił widok z tyłu, ale niewiele dalej ujrzałem przed sobą daleki horyzont. Usiadłem na miedzy i patrzyłem na odległe wzgórza nad Czarnymstokiem. Patrzyłem z satysfakcją, ponieważ rozpoznawałem miejsca i drogi. Obiecałem sobie pójść nimi na następnej wędrówce – i poszedłem.



Wracając skręciłem w inną drogę i tam spotkałem dwie panie zrywające maliny. W odpowiedzi na moje powitanie zostałem zaproszony na malinowy poczęstunek. W czasie ochoczego objadania się słodkimi owocami zostałem wypytany o cel i kierunek marszu, a więc było tak, jak i zdarzało się w poprzednim roku. Zauważyłem, że ludziom dość trudno jest przyjąć do wiadomości fakt bezinteresownego chodzenia polnymi drogami Roztocza.

– A może się pan zgubił?

Dowiedziałem się o nieodległym źródle, więc wypytałem się o drogę, podziękowałem za poczęstunek i poszedłem w dół, do wioski. Droga niezupełnie zgadzała się z opisem, ale trafiłem. Zobaczyłem je z odległości kilku metrów, wokół było grząsko, ale udało mi się podejść bliżej i nie nabrać wody w buty. Stałem i patrzyłem na wodno-piaskową burzę: woda biła spod ziemi wybrzuszając taflę wody i wzniecając małe tumany piaskowego kurzu. Nie widziałem takiego źródła. Dobrze, że skręciłem w tamtą drogę i spotkałem malinowe panie, bo w rezultacie mogłem zobaczyć coś tak oryginalnego i ładnego.

 


Niewielkie rozlewisko tworzą wody krótkiego strumyka zaczynającego się u podnóża stromej ściany wąwozu. Woda wypływa spod kamieni, jest to więc klasyczne źródło. Niestety, jasny, wesoły strumyk jest zaśmiecony; może i lepiej, że zdjęcia okazały się kiepskie, nie do publikacji.

Obrazki ze szlaku.

Kwitnie cykoria podróżnik! Jej kwiaty mam za jedne z najładniejszych na naszych polach.

 



Jaką szerokość mają roztoczańskie pole? Zwykle 10-20 metrów, trzydziestometrowe są już szerokie, ale spotyka się sporo węższe. Dzisiaj widziałem pole dwumetrowe! Jest węższe niż szerokość kombajnu! 

 


Oto przydrożna lipa ocieniająca kapliczkę – moja dzisiejsza modelka. Czyż nie ma powabnych kształtów?

 




Może i niewiele ma ziemi ten rolnik, ale lamborghini na podwórzu ma. Nie zmyślam, oto dowód. 

 


Jarzębino, nie spiesz się, proszę, z dojrzewaniem swoich owoców, bo kiedy uczynisz je czerwonymi, będzie schyłek lata.


Stary dom i dwa nowe, kwiaty i aseptyczne zimne tuje. Kiedyś ludzie nie mając tak wielu wydajnych maszyn jak mają teraz, znajdowali czas na pielęgnowanie kwiatów, teraz nie mają czasu mając kombajny, więc sadzą tuje. A może codzienny pęd pozbawił ich części wrażliwości? 

 


Przy wioskowej uliczce zobaczyłem ostropest. Ta roślina w pierwszej chwili wydaje się pospolitym chwastem, ale jeśli damy jej szansę drugiej chwili, łacno zobaczymy jej szczególną i rzadką urodę. Liście są duże i oryginalne, a kwiaty podobne do ostu, ale znacznie większe i ładniejsze. Są po prostu piękne.

 




Na tym zdjęciu widać dość wyraźnie wielkie oczy owada. To oczy złożone w wielkiej liczby prostych pozbawionych soczewek aparacików do patrzenia. Aby miały wystarczającą czułość, musi ich być bardzo dużo, stąd tak znaczna ich łączna wielkość. 

 


Uschnięte drzewo – rzucający się w oczy kontrast. Czy naprawdę tak wygląda świat w grudniu? To chyba niemożliwe…


Jedna z wielu kapliczek. Ta stoi gdzieś między Smoryniem a Trzęsinami. Proszę przeczytać napis. Tak, wiem, ludzie nie byli wykształceni, a kapliczka i napis są przejawem pobożności. Wiem o tym.

 



Zboża na wielu polach wydają się być dojrzałe do żniw. Mam nadzieję, że nie ucierpiały z powodu braku wody i wykształciły prawidłową wielkość nasion.



Trasa: między Wolą Radzięcką a Smoryniem i Trzęsinami. To wioski na zachód od Zwierzyńca.

Szedłem 6 godzin, odpoczywałem 4,5 godziny, a długość trasy wyniosła 18 km.