Strony

czwartek, 4 lipca 2024

Lato w Sudetach, dzień drugi

 230624

Niemal cała dzisiejsza trasa wokół Gostkowa na Pogórzu Wałbrzyskim była mi znana, byłem więc w odwiedzinach u znajomych. Dzień okazał się jednak wyjątkowy, i to pod paroma względami. Na szlak wyszedłem przed szóstą, do samochodu wróciłem o 20.30, w drodze byłem więc 14,5 godziny ustanawiając rekord. Był wyjątkowy także z powodu ilości odkrytych ładnych miejsc. Wędrujący bez konkretnego celu wiedzą, że opuszczenie ustalonego szlaku i skręcenie w mijaną drogę może zakończyć się zawróceniem, ale równie dobrze westchnieniem zachwytu. Tych drugich chwil i odkryć miałem kilka. 

 

Obok tego malowniczego wzgórka przechodziłem przynajmniej trzy razy, ale dopiero dzisiaj skręciłem ku niemu. Zwykle szedłem tamtą drogą, dzisiaj poszedłem dalej i wyżej znalazłem drogę nie tylko ładniejszą, ale i z rozleglejszymi widokami. Taki scenariusz powtarzał się dzisiaj kilkakrotnie. 

 


Proszę przyjrzeć się temu zdjęciu: widać na nim bardzo charakterystyczne dla tamtej okolicy liczne, chociaż niewielkie, wzgórki na pofalowanych, rozległych zboczach większej góry. Byłem tam kiedyś, ale dzisiaj dowiedziałem się, że ominąłem najładniejsze wzgórze. Malowniczy, rozrosły dąb dający cień– idealne miejsce na przerwę, w pobliżu samotna brzózka, jest rozległy widok i spora różnica wysokości – po prostu piękne miejsce! Wszedłem między drzewa na szczycie jednego z licznych tam wzgórz i znalazłem mnóstwo poziomek. Iść dalej czy rzucić plecak, zbierać i jeść te aromatyczne drobiny lata?



 
Przy okazji wytłumaczę się z nierównej jakości zdjęć: było słonecznie, ale nie zawsze, a przejrzystość powietrza nie była z tych najlepszych; swoje dokładają też braki w moich umiejętnościach.





 Łąki w pobliżu Jaczkowa znałem i ceniłem za malowniczość, ale dopiero dzisiaj trafiłem na zieloną, mało używaną drogę otaczającą rozległe trawy od góry. Dobrze mi się szło łąkami pachnącymi sianem, a nieco dalej zielona droga poprowadziła mnie kwietnymi łąkami. Patrząc teraz na zdjęcia, myślę, że zbyt szybko poszedłem dalej, przecież mogłem zostać wśród tych kwiatów i zapachów lata, bo nieprędko będę tam ponownie.

Niewiele, ale jednak byłem na budowie drogi S3. Jezdnie są gotowe, trwa montaż sygnalizacji i tablic informacyjnych. Droga ma być otwarta w tym miesiącu. Zwracałem uwagę na stan prac wykończeniowych, na porządek wokół budowy, a wrażenia mam mieszane. Są miejsca dopieszczone, zrobione porządnie, ale w wielu innych prace jakby nie były dokończone. Na przykład część rowów odwadniających nie jest utwardzona, a inne są zasypane. Będę tam jesienią, przejadę się po tej monstrualnie drogiej esce (jakieś 100 milionów za kilometr) i sprawdzę stan prac końcowych. Na trzech ostatnich zdjęciach widać niedokończone lub zaniedbane prace.




 


Wracałem idąc długim grzbietem wzgórza póki prowadziła mnie droga. Kiedy znikła wśród traw, a przed sobą widziałem ścianę zarośli, otworzyłem mapę ze zdjęciami satelitarnymi chcąc zobaczyć, którędy najłatwiej będzie przejść; wtedy na ekranie pojawiła się informacja o pasiece w pobliżu. Rozejrzałem się i widząc dom, ruszyłem w dół. Poznałem właściciela Pasieki Miody z Natury, pana Sebastiana Bryka. Dłuższą chwilę rozmawialiśmy; właściciel pokazał mi maszyny do wirowania, opowiedział o sprzedaży swoich produktów sklepom ze zdrową żywnością, o historii firmy i o sposobach rozpoznawania podrabianych miodów. Widziałem baterie słoików przygotowywanych do wysyłki, ekspozycję oferowanych produktów, stos ramek do uli (nie pamiętam, jak się fachowo nazywają), czytałem etykiety ze szczegółowymi opisami rodzajów miodów, zwróciłem też uwagę na porządek w pomieszczeniach. To wszystko zrobiło na mnie duże wrażenie. Miód wąchałem, tak najłatwiej sprawdzić mi jego jakość, w rezultacie pożegnałem gospodarza dźwigając trzy słoiki. Po powrocie do hotelu miód spróbowałem i… kilka dni później, będąc w pobliżu, dokupiłem jeszcze trzy słoiki, a w nich rzadko spotykany miód ze spadzi iglastej. Wszystkie po 40 zł za litr, czyli za 1,2 kg, więc istotnie taniej niż w sklepach. Ponieważ dostałem od pszczelarza półlitrowy słoik miodu gratis, a od kolegi duży słoik jako prezent, do domu zawiozłem blisko 8 litrów miodu! Mniejszy słoik, ten gratisowy, otworzył syn; miód tak mu posmakował, że teraz, po paru dniach od powrotu do domu, połowy już nie ma. Myślę jednak, że do jesieni miodów nam wystarczy.

Tutaj poznacie pasiekę i jej ofertę.

PS

Nie pomyślałem by zapytać pszczelarza o sposób korzystania z nabieraka do miodu.

Uważam ten przyrząd za najmniej nadający się do nabierania miodu z wszystkich możliwych do zrobienia i wyobrażenia; jest dokładnym zaprzeczeniem funkcji, do której został (jakoby) zaprojektowany. Chętnie poznałbym argumenty zwolenników używania tego dziwadła. Dodam jeszcze, że u pana Sebastiana dostałem drewniany płaski patyczek abym mógł nabrać miód do posmakowania.



Obrazki ze szlaku



Widziałem wiele polnych kwiatów jednoznacznie kojarzonych z Roztoczem, a okazało się, że rosną i tutaj :-) Na zdjęciach przytulia pospolita i gwiazdnica trawiasta. Dziurawca widziałem wszędzie. Pospolita roślina, to prawda, ale jej intensywnie żółte kwiaty będę wspominał zimą, wędrując smutnymi płowymi łąkami.

 Kazali postawić znak, to postawili. W rezultacie stoją dwa, a co! 

 Czy tej brzózce nie pomyliły się pory roku?

 Kamieniste pole. Niełatwa jest tam uprawa, w wielu miejscach pod szczytami pagórów, gdzie ziemi najmniej i jest najuboższa, widziałem rachityczne źdźbła zbóż, ale rolnicy rekompensują plony wielkością upraw. Pola wielkości 20 czy 30 hektarów są tam normą, a największe z widzianych mają, jak szacuję, do stu hektarów powierzchni, czyli kilometr na kilometr.

Na tych zdjęciach (drugie jest sprzed roku) widać jedno z takich wielkich pól wielkości kilku dziesiątków hektarów. Mierzy tyle, ile kilka gospodarek na Roztoczu z mnóstwem poletek rozrzuconych po całej okolicy. Pamięć podsuwa obraz wcześniejszy: z widocznego po prawej lasu wchodził na pole malowniczy, długi pas brzeziny. Rok temu, w czasie gwałtownych wichur, bardzo wiele drzew zostało połamanych. Tam, gdzie rosły brzozy, widziałem sterty drewna przygotowanego do wywiezienia. Dzisiaj na polu nie ma nawet śladu brzóz, ale zostały w pamięci.

Pierwsze zdjęcie zrobiłem rok temu.



Na szczycie wzgórza rosły dwie brzozy, tworząc z trzecią, rosnącą nieco dalej, Brzozową Drogę. Nie ma ich, straciły życie w czasie tamtej wichury, została tylko ta jedna.

Zakręcone gałęzie.


Takie otoczaki widziałem na Kokoszu, pokaźnej górce wznoszącej się w pobliżu Gostkowa. Nic ciekawego? Nieprawda. Kiedyś takie otoczaki moja mała córka uwielbiała wrzucać do morza, a niedawno widziałem film z Frankiem, jej synem, robiącym to samo i z taką samą radością. Inaczej zobaczymy takie zwykłe otoczaki pod szczytem góry jeśli przypomnimy sobie, jakie procesy je uformowały: otóż tak zaokrąglane są odłamki skał w morzu lub rzece. Oto skala metamorfoz Ziemi!



 Dzisiejsze zdjęcia:


Którejś jesiennej wędrówki stałem pod brzozami patrząc na zachód słońca. Powolne gaśnięcie światła, feeria intensywnych barw, nostalgiczny nastrój końca słonecznego dnia jesieni, zostały w pamięci. Dzisiaj przechodziłem w pobliżu. Nie podszedłem do samych brzóz nie chcąc deptać zboża, a w nagrodę nieco wyżej znalazłem uroczą i widokową dróżkę. Na zdjęciach nowa dla mnie droga i odwiedzane brzozy –  jesienią i dzisiaj.

Trasa na Pogórzu Wałbrzyskim: z Gostkowa na zbocza Borowca. Przejście kilometra wzdłuż budowy S3, następnie dojście pod Jaczków. Powrót do Gostkowa drogami w pobliżu Pasternika. Wejście na Przełęcz Pojednanie, powrót drogą pod Kokoszem. Poznanie okolicznych wzgórz, zakup miodu w Gostkowie.

Statystyka: na szlaku byłem 14,5 godziny, a przeszedłem 25 km.
































10 komentarzy:

  1. Malujesz słowem,malujesz kadrami,zaciekawiasz swoimi książkami.
    Piękne te trasy ,a gdy się czyta Twoje opisy wędrówek to tak,jakby się tam znowu było..
    Był czas,gdy i ja wędrowałam po górach.Zaliczyłam nawet Orlą Perć w Tatrach,poznałam dobrze trasy w Gorcach i Beskidach,trochę w Bieszczadach..Często piszesz o czasie i zastanawiasz się nad jego istotą.
    Andrzej Bobkowski tak napisał przed laty w swej książce;
    W człowieku wszystko jest albo przeszłością, albo przyszłością. Teraz przeżywa się poprzez tamte dwa czasy. Bywają jednak momenty, gdy jest tylko to, co jest - chwile tak krótkie, że nie dające się wyrazić żadną jednostką, a jednak wspaniałe, bo pełne. Jedynie poczucie zupełnej pełności pozwala na uchwycenie tego teraz. Ale w takich chwilach czas w ogóle znika, nie ma go.**
    Odnoszę często wrażenie,że na swoich drogach tak właśnie odczuwasz czas,szczególnie wtedy,gdy się zatrzymujesz,by podziwiać napotkane na trasie piękno,gdy je przeżywasz.
    Właśnie dziś nadeszła książka *Wrażenia i chwile*.Teraz to będzie dla mnie uczta nad ucztami!!!!!!!!!!Poczekam na wieczór,wtedy najlepiej się czyta.
    A propos dziwacznych słów w naszym języku.
    Wszystko jest **finalne* coś okropnego......
    Na zakończenie,a nie *finalnie* pozdrawiam znad nieco kapryśnego pogodowo Wybrzeża.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle miłych słów przeczytać i to jeszcze od kobiety… Dziękuję, Wędrowniczko!
      Gratuluję przejścia Orlej Perci. Kiedyś myślałem o tym szlaku, przymierzałem się. Trzeba było mi to zrobić, a nie odkładać na później.
      Tak, o czasie, o pewnych wyjątkowych naszych chwilach, myślę podobnie, masz rację. Nie mogę teraz wskazać konkretnych miejsc, w końcu zapisałem tysiące stron, ale kilka razy podejmowałem ten temat ujmując go podobnie.
      Mam nadzieję na dobrą ocenę „Wrażeń i chwil”. Ta książka najmniej jest znana, a dla mnie najważniejsza. W niej najwięcej jest mnie.
      Niedawno moja córka, zięć i wnuk byli kilka dni w Sopocie, Pucku i Helu. Udało się im trafić na dobrą pogodę. Firma, w której wiele lat pracowałem, zapewne uruchomiła swój lunapark w Ustroniu Morskim, pracowałem tam przez kilka wakacji. Coraz odleglejsze to czasy, ostatnie lato nad morzem to rok 2019. A w Bieszczady wybieram się w sierpniu, z wnuczką!

      Usuń
    2. Czytałam do póżnej nocy,na razie wybierając niektóre rozdziały.Czyta się znakomicie i chwilami mam wrażenie jakbym czytała o sobie.Mam podobne widzenie świata i też mam potrzebę takich doznań ,by unieść się wyżej w swej wrażliwości.To ważne dopełnienie prozy życia.Nie każdy potrafi,nie każdemu jest to dane,dla wielu wręcz obojętne, a nawet niewidoczne.,By pochylić się nad małym kwiatkiem,by dostrzegać takie nawet małe niuanse przyrody,gdy zwyczajność i szarość wokół...-to wielka sprawa.
      Uzupełnianie się pracy zawodowej z jej prozaiczną przestrzenią, ze światem pełnym różnorodnych doznań -dobrej wartościowej książki z potrzebą ,poezji,uduchowienia,zachwytem,zatrzymaniem,uważnością-tak odbieram Twoje teksty.Fotografując często *łapię* obraz tak,by oddał to co w danym momencie czuję.To też kwestia światła, pory dnia,koloru.Bardzo lubię światłocienie.Szkoda,że nie mogę tego pokazać.
      I nie jedz tyle miodu,gdyż w nadmiarze może poskutkować różnymi dolegliwościami--ostrzega medyk......ha ha ha

      Usuń
    3. Miło czytać autorowi książki takie słowa czytelniczki. Dziękuję, Wędrowniczko.
      Bardziej należy być niż mieć. Prosta zasada i głęboka prawda, do której dochodziłem latami. Myśl tę można wyrazić inaczej: prawdziwą wartością życia jest pozytywne jego przeżywanie z możliwie małym udziałem pieniędzy. W zasadzie cała książka „Wrażenia i chwile” jest o tym.
      Ostatnio, w miarę narastania szaleństwa wokół walki ze zmianami klimatu, coraz częściej myślę o takiej zasadzie życia jako dobrym sposobie na chronienie Ziemi. Nie jakieś panele słoneczne (o tych sprawach znowu coś napiszę, w końcu jestem także elektrykiem, tylko czasu mi brakuje), a wzbogacanie duchowe człowieka przy jednoczesnym ograniczaniu szeroko rozumianej konsumpcji. Jednak w tym kierunku nic się nie robi. Wystarczy obejrzeć parę reklam, by zobaczyć, jakie ideały życia mają ludzie. Biedni ludzie w moim widzeniu.
      Na fotografii niewiele się znam, naprawdę. Robię zdjęcia szybko, nie chcąc zbyt długo patrzeć w ekran, ale jednocześnie chcąc mieć pamiątki z wędrówek i potrzebując zdjęć na blog. Mój sposób na w miarę udane zdjęcie jest skrajnie amatorski. Prztykam kilka a nawet kilkanaście zdjęć jednego kadru zmieniając nieco ustawienie telefonu (bo nim robię zdjęcia) i chowam go do kieszeni. W domu spośród pięciuset zdjęć wybieram pięćdziesiąt albo sto. Pieniędzy wystarcza mi na wszystko, nie muszę oszczędzać, ale jest tak dlatego, że to „wszystko” niewiele zawiera. Także dlatego nie kupiłem i nie kupię drogiego aparatu. Zresztą, z ikonkami i oprogramowaniem mam tak duże kłopoty, że pewnie nie nauczyłbym się dobrej jego obsługi. Mój „aparat” kupiłem używany za 150 zł, jest dla mnie dobry ponieważ w znacznej mierze sam ustawia parametry.
      Czy swoje zdjęcia gdzieś publikujesz?
      Więc jesteś lekarzem! Wędrowniczko, nie wiem, jaka ilość miodu może zaszkodzić, chociaż wiem, że w zasadzie każdy produkt spożywczy jedzony w nadmiarze może być szkodliwy. Od paru lat miód jem regularnie: na śniadanie w połączeniu z naturalnym (czyli niesłodzonym) jogurtem i słodząc nim kawę. W sumie powiedzmy, że 4-5 łyżeczek dziennie. Napisz, co myślisz o takiej ilości.

      Usuń
  2. Pięknie Pan opisał kawałek naszej Ojczyzny, i tą wyjątkową pasiekę Miody z natury, miody cudne i godne polecenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Różne są powody braku moich turystycznych wyjazdów za granicę, a jednym z nich jest świadomość oglądania ładnych miejsc w obcym kraju. Myślę wtedy, że nie są moje, nie nasze, i to mi przeszkadza. Tutaj jestem u siebie i swoje podziwiam, gdzieś jestem tylko gościem i patrzę na obce. Może to i dziwne, nieracjonalne, ale takie odczucia miewam. Oczywiście są i inne powody, jak chociażby finanse.
      W Sudetach planuję być jesienią, wtedy zawitam do pasieki w Gostkowie.

      Usuń
  3. Niesamowicie pofałdowane tereny Spotkałeś na swej drodze. Robi to duże wrażenie, tereny bardzo urozmaicone. Poprzecinane polami, to ciekawe drzewa. Nie dziwota, że tyle godzin spędziłeś wędrując. A miodów starczy rodzinie na całą jesień i zimę. Słyszałam, że pszczelarze mają w tym roku problem z pszczołami. Znoszą do ula spadź z drzew iglastych, a to zasklepia plastry w ramkach, twardnieje i trudno odwirować miód. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aleksandro, ja sam zjadam jakieś półtora kilo miodu miesięcznie, je i rodzina, więc do zimy nie wystarczy. Wiosną kupiłem na Roztoczu 5 czy 6 litrów, właśnie wyskrobujemy resztki ze słoików. Właściciel pasieki też mi mówił o gęstej spadzi i trudnościach z odwirowaniem, ale też mówił, że taki miód ma raz na kilka lat, bo musi być dużo mszyc, od których zaczyna się cały proces wytworzenia tego rarytasu. Przy okazji napiszę o jego przestrodze: nie kupować miodu w sklepach wielkich sieci handlowych, bo często nieznane jest jego pochodzenie, a trafia się i „chrzczony”.

      Usuń
  4. Oooo, jest i roślina, która nie była na Twoim szlaku w Sudetach. Ta z ogródka mojej młodszej córki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, Janku! Jesteś w końcu wolny, czy jeszcze na wygnaniu?
      Tak, trojeść amerykańska rośnie u Twojej córki. Szkoda mi było odłożyć zdjęcie do pamięci laptopa, więc dodałem do tych z wędrówki. Nie po raz pierwszy, przecież nie raz przechodziłem obok ładnych ogródków i robiłem zdjęcia, czasami przez ogrodzenie.

      Usuń