Strony

sobota, 6 lipca 2024

Lato w Sudetach, dzień trzeci

 260624

Dzień był skwarny, bezwietrzny, buczący muchami latającymi wokół głowy. Spocone dłonie lepiły się, pot spływał na okulary, spodnie przyklejały się do nóg, a pasy plecaka przemokły już po pierwszych godzinach wędrówki. Miałem ze sobą 3 litry picia, ale gdyby nie oszczędzanie, wypiłbym do południa. Pomogły pomidory (zapakowane w pojemnik, oczywiście) i czereśnie zrywane z drzew; ilekroć były w zasięgu rąk, częstowałem się bez liczenia kalorii. Po powrocie do samochodu opróżniłem specjalnie na takie okazje trzymaną butelkę, po drodze kupiłem na stacji paliw dużą butlę wody i wypiłem nim dojechałem do hotelu.

Nie narzekam, broń Boże! Upały dobrze znoszę; nie pozbawiają mnie sił ani ochoty, nie czynią ospałym. Po prostu opisuję dzień. Po stokroć łatwiej mi znosić największą uciążliwość lata, czyli latające i gryzące stwory, niż marznąć w zimie, co jest u mnie normą. Stopy i ręce niemal na każdej zimowej wyprawie mam mocno zmarznięte, mimo dwóch par rękawic i skarpetek, a dzisiaj nie marzłem! :-)

Patrzę na błyszczącą w słońcu zieleń, ruchliwe cienie liści na polnej drodze, na kwiaty; czuję zapachy lasu i łąk. Słońce widzę do późnego wieczora, który zimą będzie nocą od kilku godzin. Z lubością wystawiam ciało na podmuchy wiatru, a za pół roku będę się kulił pod lodowatymi uderzeniami Boreasza i czapkę naciągał na uszy. Jest lato, niech więc będzie upał i jaskrawe słońce. Niech się nimi nasycę przed nastaniem zimnych dni.

Wróciłem na Pogórze Wałbrzyskie, na jedną z paru moich ulubionych tras. Oczywiście jak niemal zawsze staram się takie trasy modyfikować, a bywa – jak dzisiaj – że takie próby kończą się szukaniem przejścia w gęstym lesie lub marszem garbatą i zarośniętą miedzą. Nie mam do siebie pretensji o takie wpadki, traktując je jako w zasadzie immanentny składnik wędrówek bezdrożami, a czasami rezultat mojego gapiostwa.

Odwiedziłem kilka pamiętanych ładnych miejsc i jedną z najładniejszych, najulubieńszych górek wałbrzyskich. Przyznam się tutaj do swojej typowo męskiej cechy: każdej ładnej górce mówię, że jest najładniejsza i nawet w to wierzę, póki przy niej jestem. Ta jednak jest wyjątkowa, ona naprawdę jest piękna. Zobaczcie sami.






 Wokół górki zasiano facelię, chyba specjalnie dla pszczół, skoro obok pola widziałem ule. Wracałem tą samą drogą i już z daleka widziałem dwoje pszczelarzy przy otwartych ulach. Zatrzymałem się, wyjąłem z plecaka wiatrówkę, założyłem i szczelnie zapiąłem nie pomijając kaptura. Udało się przejść przy ulach bez użądlenia, ale kiedy w końcu zdjąłem wiatrówkę, byłem mokry z gorąca, może i z emocji.


 Byłem na wzgórku z czereśniami, ale nie znalazłem ani jednego owocu, a drzew tam wiele.

Obrazki ze szlaku


 Na tych zdjęciach widać wielkie pole ze zbożem. Jego nieregularną powierzchnię szacuję na około sto hektarów. Jakiż to kontrast do półhektarowych pól roztoczańskich!

 Rośliny w szczelinie asfaltu. Pokaz siły życia i wyobrażenie wyglądu Ziemi bez ludzi.

 Wieże GSM. Są ich tysiące, przestaliśmy zwracać na nie uwagi, a krajobrazu raczej nie upiększają. Przy okazji napiszę, że takie nadajniki (bez wież) montowane są nawet na podziemnych stacjach i w dłuższych tunelach, aby i tam zapewnić ludziom dostęp do obrazków.

 Ta tabliczka wyznacza bieg drogi ekspresowej S3. Wokół mnie były pola i drzewa, a droga? Droga biegnie pod ziemią. Stałem nad tunelami.

 

Żywica wyciekająca z pnia czereśni. Czy ktoś z młodych zna jej smak? Ja pamiętam jej smak. Tutaj możecie o niej przeczytać kilka ciekawostek.

 

 
Długi i niezdecydowany konar dębu.

 


Pole kwiatów. Skoro rosną tak gęsto, to niewątpliwie zostały zasiane. Ktoś po prostu lubi chaber i rumianek! :-)

 Przejście bezdrożem. Dobrze, że miałem na sobie długie spodnie i ochraniacze.

 

Wzgórek z suchą, stepowiejącą łąką. Lubię takie, dobrze się nimi idzie i rośnie na nich wiele kwitnących roślin, na przykład śliczne goździki kropkowane.

 Nie wiem, jak się zwie ta roślina. Mądra strona waha się między szczwołem, podagrycznikiem a trybulą.




 Ruiny pałacu w Sadach Górnych. Ktoś mnie pytał o stan tego pałacu, odpowiedziałem, że nie byłem i nie wiem, a dzisiaj, gdy specjalnie tam pojechałem i zobaczyłem ruinę, okazało się, że jednak byłem, ale wtedy, idąc od pół, nie wiedziałem, że są to ruiny pałacu, chociaż ślady dawnej urody budowli zauważyłem. Szkoda, naprawdę szkoda tego pałacu. Był piękny, co jeszcze widać.
Obok stoi wielki budynek gospodarczy. Też może się podobać. Jego powierzchnię szacuję na przynajmniej 2 tysiące metrów kwadratowych; zauważcie, że ma cztery poziomy, w tym dwa na poddaszu. Jeszcze nadaje się do remontu, ale na odnowienie samego dachu (pokrycie jest z dachówki ceramicznej) miliona byłoby mało. I co dalej?… ech.

Można inaczej, jeśli już snujemy fantazje. Jeden czołg abrams, a obecnie takie kupujemy w USA w setkach sztuk, kosztuje 30-40 milionów złotych (najdroższe modele nawet więcej), a godzina jego użytkowania wiele tysięcy. Za jeden taki czołg można by gruntownie odnowić ten budynek, wykonać w nim przynajmniej kilka luksusowych apartamentów lub kilkanaście ładnych dużych mieszkań, uporządkować otoczenie, zrobić dobrą drogę dojazdową, urządzić park i jeszcze wystarczyłoby na bankiet powitalny. Lokalizacja nie jest zła: 10 minut jazdy samochodem do drogi szybkiego ruchu, 80 minut do Wrocławia, 40 do Legnicy i tyleż do Jeleniej Góry, oraz oczywiście góry wokół.

Trasa: ze Starych Bogaczowic na Pogórzu Wałbrzyskiem pod północny wylot tunelu S3. Odwiedzenie wzgórz na zachód od eski. Poznanie ruin pałacu w Sadach Górnych.

Ostatnio dodaję drugą mapę, z małą skalą, aby oglądającym łatwiej było zorientować się gdzie byłem. Twórca mapy uznał za zasadne zasłonięcie nazw miast jakąś ikonką; doprawdy, nie rozumiem tego rodzaju pomysłów programistów...

Statystyka: włóczyłem się prawie 13 godzin, a licznik pokazał 21 km.














7 komentarzy:

  1. Pana relacje są pisane z wielkim smakiem i talentem. Nie można się od nich oderwać . To co Pan pisze o kwesti ratowania dawnych zdewastowanych budowli, nikt nie ujął by tego tak odważnie. Za te miliony wydawane na obronność to wielu zostaje gdzieś na świecie milionerami, a my harujemy na to za. grosze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Anonimie. Wygodnym zwyczajem internetowym jest zwracanie się do siebie per ty. Proszę o to.
      Dla mnie w wydawaniu pieniędzy na czołgi i armaty najgorsza jest konieczność robienia tego. To nie fanaberie rządzących, a potrzeba. Oczywiście jak zawsze są poważne wątpliwości, czy te pieniądza wydawane są najlepiej, najkorzystniej, ale wydawać je trzeba, bo na tym cholernym świecie trzeba szczerzyć kły żeby być w miarę bezpiecznym. Tyle że teraz naszymi kłami są czołgi za 40 mln albo samoloty, latające maszyny do zabijania, po 200 czy 300 mln. Kwoty są ogromne, trudne do wyobrażenia. To szaleństwo najczystszej wody, ale… jako ludzkość tacy jesteśmy. Niestety.
      Gdybyśmy tak ochoczo nie mordowali się i zbroili aby nie dać się zamordować, Ziemia wcale nie byłaby padołem łez, a miejscem wygodnego, spokojnego, dobrego życia.

      Usuń
  2. "Ziemia wcale nie byłaby padołem łez..." Tak mi się skojarzyło...
    Ja cierpię dolę
    na tym łez padole.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Janku, mówiłem Ci i powtarzam: powinieneś spisać wszystkie tego rodzaju kalambury (czy ja użyłem właściwego określenia?) słowne i je opublikować. Byłby ciekawy wpis.

      Usuń
  3. Podoba mi się rozdział ,w którym opisujesz deszcz.Niedawno przeczytałam książkę Tomasza Lerskiego * Janusz Kukuła.Ja to ktoś inny*.Jest tam też opis deszczu spływającego po szybie/równie piękny jak Twój/.Tu tylko mały fragment--* Scena, jaką zdołałem zapamiętać i w chronologii zdarzeń uznałem za najwcześniejszą. Mój śmieszny skarb i naiwna relikwia. Mama sadzała mnie przy owym ogromnym oknie, aby mnie czymś zainteresować i mieć chwilę wytchnienia. Fascynowały mnie wesołe, lśniące kropelki, spływające zakręcającymi i falującymi dróżkami po szybie. U góry malutkie i cienkie, a na samym dole – krągłe i brzuchate. Wyznaczały swym biegiem zawiłe ścieżki, których przebieg starałem się odgadnąć. Czy popłynie w prawo, czy może w lewo, a może złączy się z inną lub rozdzieli na dwoje? Wyobraźnia kazała mi uznawać je za żywe istoty, które pędziły w niepojętych dla mnie, ale ciekawszych od wszystkiego innego wyścigach. Pędziły, jedna przez drugą, krzyżując swe przebiegi, wymijając się i zajeżdżając sobie drogę, aby jak najszybciej dopłynąć do mety, którą stanowiła pomalowana białą farbą framuga okna. Cel, który chciały osiągnąć, był niżej, już poza oknem, i dlatego nie wiedziałem, co je tam czeka. Lecz byłem pewny, że dotarłszy tam, do tej krainy, która była dla mnie tajemnicą, będą bardzo szczęśliwe. Deszcz był ciekawą i nigdy nienużącą mnie treścią wielu godzin, poświęconych na te obserwacje.*
    Twoja kolejna wędrówka znowu taka ciekawa,chodzisz po drogach niczym *Janek Wędrowniczek* z książki Marii Kononickiej.Piękne miejsca,cudowne kwiaty, sielskie klimaty polskich dróg i interesujące opisy.A propos tych kilku łyżeczek miodu dziennie,oczywiście,że taka ilość może wyjść tylko na zdrowie,pod warunkiem,że poziom glukozy jest w normie.
    Jest taki filmik o małej dziewczynce,która po raz pierwszy w życiu widzi deszcz....-wzruszające
    https://www.facebook.com/dziecisawazne/videos/dziewczynka-po-raz-pierwszy-widzi-deszcz-/628386847601956/?locale=pl_PL

    OdpowiedzUsuń
  4. https://photos.google.com/photo/AF1QipONI-bsFz2_iPPa9qrKVGdilg1On1453XF3Gc-6
    Od wielu lat nie publikuję zdjęć.Mam ogromne archiwum z czasu,gdy był portal fotograficzny Panoramio.
    Wysyłam na próbę jedno zdjęcie,bo nie wiem,czy się da otworzyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za dobre słowa o książce i za obecność, Wędrowniczko.
      Faktycznie, jest wyraźne podobieństwo opisu kropel wody na szybie. Ta moja chwila prawdziwego zobaczenia, takiego z głębszym przeżyciem i zapamiętaniem na długo, zdarzyła się, o ile dobrze pamiętam po tylu latach, w czasie mojej jazdy pociągiem na przepustkę, a więc byłem wtedy w wojsku. Ma ona, ta chwila, wyraźny związek z doświadczeniem deszczu przez dziewczynkę z filmu: przeżycie, a nie powierzchowne patrzenie. Coraz bardziej zazdroszczę dzieciom. Zauważ, że my, dorośli, często uznajemy przeżycia dzieci za dziecinne właśnie, spłycamy je, pozbawiamy ważności i głębi, a to nieprawda. One autentycznie przeżywają świat. To, co my ledwie zauważamy, co dla nas jest czymś zupełnie zwykłym i niewartym uwagi, ich oszałamia, fascynuje, czaruje. Kilkuletnie dziecko codziennie odkrywa świat i się nim zachłystuje, a my, tacy niby mądrzy, patrzymy i nie widzimy bo za dużo już widzieliśmy i przez to wzrok mamy stępiony. Nam zostają tylko rzadkie chwile przebicia się przez zasłonę codzienności.
      Strona się nie otwiera :-(
      Wczoraj byłem na Roztoczu, po raz pierwszy od trzech tygodni.

      Usuń