Strony

poniedziałek, 17 marca 2014

Jesień, miłość, hormony i wyobraźnia


16 listopada.
Dzisiaj świeci słońce. Miałem iść do lasu o zmroku, ale słońce wygoniło mnie w południe.
Szedłem polną drogą biegnącą skrajem lasu, wzdłuż szpaleru wysokich krzaków, i gdy spojrzałem pod nogi, na koleiny wygniecione w ziemi drogi, na schnące w nich kałuże, przez chwilę znowu byłem dzieckiem taplającym się w rzadkim błotku podlubelskich polnych dróżek. Było lato, tuż po burzy, rozgrzana ziemia parowała, a wysokie skowronki wznowiły swój podniebny śpiew. Przez chwilę czułem na gołych stopach ciepłą wodę deszczówki w wąskich koleinach wygniecionych kołami starego, klekoczącego "żelaźniaka".
Wróciłem gnany niecierpliwością, zaparzyłem herbatę, i usiadłem biorąc palma w rękę – jakbym na otwierające się wrota mojego drugiego świata patrzył. Mam jeszcze dziewięć godzin czasu!
Ta niecierpliwość jest chęcią przeżycia kolejnej przygody z własną wyobraźnią - nad tekstem. Cudowna jest i podniecająca tajemniczość dalszych słów, tym dziwniejsza, że przecież ja je mam napisać, w czym podobieństwo do snu, w którym nie poznamy słów śnionej osoby, nim ona ich nie wypowie, a przecież ta osoba jest mną. Tutaj kieruje mną bogini Wyobraźnia, i tylko ona jedna wie, co będzie napisane.
Za wspaniałe chwile nad testem jestem Jej wdzięczny.
W uszach rozbrzmiewają  pieśni z mozartowskiej mszy koronacyjnej.

4 stycznia.
Dzisiaj poszedłem do lasu. Biel i czerń z odrobiną ciemnej zieleni i brudnego brązu. Cisza. Gdy zatrzymałem się i wsłuchałem się w nią, musiałem wstrzymać oddech, bo wydał mi się zbyt głośnym. Wtedy usłyszałem szelest opadających na kurtkę płatków śniegu. Gdy w końcu ruszyłem się, skrzypienie śniegu pod nogami było armatnim wystrzałem.

Przestrzeń wewnętrzna.
Czytałem artykuł o miłości, a ściślej o jej chemii. Otóż odkryto hormon miłości – fenyloetyloaminę, sprawcę tych wszystkich objawów zakochania, o których zwykle mniemamy, że jest rezultatem stanu naszej duszy, czy, jak kto woli - serca. Tego hormonu trzeba coraz więcej aby podtrzymać objawy, a to z powodu uodpornienia organizmu, i zwykle po 2 - 3 latach następuje załamanie ze względu na wydolności produkcyjne organizmu.
Miłość ma być chemią??
O, bogowie! Czy to może być prawdą?
To jak ważenie piękna, jak rysunek techniczny z przekrojami najlepszych ludzkich odruchów i odczuć. Nie do wyrażenia, nie do opisania chemicznym wzorem.
Chciałbym, aby tak było, ale jednocześnie wiem, że prawdą są tamte wzory chemiczne. Przypomina mi się eksperyment, któremu poddano grupę ochotników, młodych ludzi. Wszczepiono im do mózgu, a ściślej do ośrodka rozkoszy, elektrody i doprowadzono nimi odpowiednie impulsy elektryczne. Intensywność przeżyć, także ich identyczność z tymi „naturalnymi”, była taka, że ci ludzie chcieli więcej i więcej, mimo iż wiedzieli przecież o sposobie wywoływania u nich tej ekstazy: było nim naciśnięcie guzika na pulpicie sterowniczym i strumień elektronów wpływający do ich mózgów..
Wiem, że wszystkie stany moich przeżyć są kombinacjami skomplikowanych związków chemicznych i odpowiednio ukształtowanych prądów, ale jednocześnie czuję w sobie bunt. Wiem, że ta moja niezgoda na chemiczno - elektryczne praźródła moich uczuć jest dziecinna, bo jest buntem przeciwko naturze, ale nic mnie to nie obchodzi. Wierzę, że ponad chemią naszych organizmów, ponad elektryczną złudą rozkoszy, istnieje coś więcej. Coś, co jest tylko moje, bo podległe mojemu sercu, a nie gruczołom produkującym hormony.
Będąc w domu przeglądałem przewodnik koncertowy, a w nim zetknąłem się parokrotnie z wyrażeniem "do bólu piękny", na określenie wyjątkowych walorów utworu.
Czy piękno może być źródłem bólu? - zadałem sobie pytanie.
Raczej nie, uznałem, ale później przypomniałem sobie liczne moje chwile z muzyką, która wyciskała mi łzy z oczu i wprowadzała w dziwny stan moją psyche. Trudno go opisać, ale jednym z pasujących słów jest boleść. Taka przewrotna, bo chciałoby się jej więcej i więcej..
Ekstaza graniczy z bólem, a bywa, że ta granica zaciera się i wtedy ból staje się ekstazą, ekstaza bólem.
Dlaczego? Pomyliły mi się hormony?
Słucham pieśni Mozarta, czytam poezję Leśmiana i Baczyńskiego. Wydaje mi się, że znowu jestem o krok od ważnego dla mnie odkrycia, zrozumienia prawdy, a właściwie Prawdy. Czuję, że gdy uda mi się pokonać tę barierę niezrozumienia, będę tam, gdzie prawie wszystko, co tłamsi mnie tutaj i gnębi, nie będzie się liczyło.
Jak nazywa się hormon, który otworzy mi drogę do tej prawdy?
Jaka jest charakterystyka prądu powodującego odczuwanie bólu obcowania z pięknem?
Dlaczego czuję się sprofanowany tymi pytaniami?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz