Strony

niedziela, 4 grudnia 2016

Dal i różane zbocza


131116

Dudziarz, Straconka, Leszczyniec, Komarno.



Będąc w czerwcu na Dudziarzu, widziałem tak ładne zakątki południowo-zachodnich zboczy, że dzisiaj wróciłem tam dla ich dokładniejszego poznania. Daleka to była droga przez moje góry: z Proboszczowa, gdzie nocowałem, trzydzieści kilometrów specjalnie wybranymi bocznymi drogami Gór Kaczawskich; jechałem z północnego pogórza na południowe krańce tych gór; z małych wzgórz w najwyższe góry, chociaż tak po prawdzie, także te najwyższe nie są wysokie. Dobrze jednak, że urok gór nie tylko w ich wysokości.

Po raz pierwszy w tym roku skrobałem szyby samochodu; termometr pokazywał 4 stopnie, a wyżej, pod Dudziarzem, było osiem stopni mrozu. Na szczęście szosy były czarne, jechało się dobrze. Lubię jeździć tymi wąskimi, podrzędnymi drogami. Nierzadko mają szerokość trzech metrów i zatoczki do mijania się samochodów, a one same nie omijają żadnej okazji wjechania na szczyt wzgórza lub wpadnięcia na dno doliny, między przycupnięte tam domy. Niemal na całej swojej długości zakręcają; meandrują omijając kamienie lub domy, dawno nieistniejącą przeszkodę albo nie wiadomo co. Ilekroć jadę takimi drogami, mam wrażenie ich zwiewności, tak lekkiego trzymania się ziemi, że – wydaje mi się – mocniejszy wiatr zdmuchnie je z trawy.




Samochód zostawiłem w zwykłym miejscu, między Dudziarzem a Różanką, i poszedłem na zbocze porośnięte laskiem różano-głogowym. W czerwcu widziałem go w początkowej fazie kwitnienia róż, dzisiaj krzewy obsypane były czerwonymi owocami i przyprószone pierwszym śniegiem. Czy były brzydsze? Nie, były swojskie. Na te czerwcowe patrzyłem jak na dziw, listopadowe są moimi, znanymi, tyleż razy widzianymi.

Zbocza nie są jednorodnymi pochyłościami łąk schodzących w dół, a wieloma mniejszymi stokami oddzielonymi od siebie grzbietami albo odwrotnie – dolinkami. Lasy schodzą wąskimi pasmami drzew w doliny, a łąki podchodzą wysoko, blisko już szczytów, coraz węższymi zakolami traw wciskającymi się między drzewa. Tutaj widać mało używaną drogę, tam bardziej stromy, niemal urwisty fragment zbocza, obok stoi wysoka brzoza, jest cała żółta, przyciąga wzrok, a dnem płynie mały strumyczek. Są tam miejsca, z których widać kilka stoków, jeden za drugim, a każdy nachylony jest w innej płaszczyźnie. Ma się wrażenie ich zazębiania, czy przenikania: stok najdalszy znika w niewidocznej stąd dolince, bo zaraz pokazać się nieco bliżej, ale w innym ustawieniu; gdy patrzę na niego, on stacza się za grzbiet mojego stoku. Podchodzę tam i widzę, jak tamten dalszy biegnie do mnie z dna dolinki, a ten mój ucieka spod nóg, pędzi pod górę i znika na tle nieba.






Po niewielkim obszarze kilku kilometrów szwendałem się niemal cały dzień. Na mapie ten obszar jest wyznaczony trzema słoneczkami punktów widokowych. Chodziłem zboczami, a gdy widziałem dróżkę znikającą między drzewami, szedłem nią. W lesie próbowałem zorientować się gdzie jestem, znajdowałem inną drogę i nią schodziłem na odkryte zbocza.

Mróz wysuszył mokre drogi leśne. Z mniejszych kałuż znikła woda odsłaniając ostre szpice zamarzniętego błota, większe kałuże pokryły się lodem, po którym ślizgały się groty kijów. Droga chrzęściła łamanymi moim ciężarem kolcami ziemno-lodowymi, buty wyginały się na skamieniałych nierównościach, a kije stukały o lód lub w poślizgu zgrzytały ostro. W tamtych lasach byłem już wcześniej, zapamiętałem połacie świerkowego boru, ale dopiero dzisiaj zauważyłem wśród nich daglezje. To moje dzisiejsze odkrycie jest kolejnym przykładem zależności między wiedzą, a postrzeganiem szczegółów bogactwa świata wokół nas. Wiedza otwiera nam oczy, pozwala widzieć; wzbogacając nasz obraz świata, czyni bogatszymi nas samych.





W wielu miejscach całych Sudetów widać starania leśników, by lasy uczynić bardziej różnorodnymi i bardziej podobnymi do dawnych naturalnych lasów sudeckich. Czasami, gdy patrzy się uważnie, albo gdy zaznajomi się z treścią tablic informacyjnych, tu i ówdzie stawianymi przez ludzi lasu, doznać można zdziwienia skalą tych prac oraz wiedzą potrzebną do ich zaprojektowania i wykonania.

Dotarłem do pierwszych domów Komarno, tam zobaczyłem nowe znaki niebieskiego szlaku o zmienionym przebiegu, ale też poznałem ładną uliczkę, a przy niej wyjątkową nieruchomość. Jest niemal dokładnie taka, jaką chciałbym mieć: duża, parohektarowa działka zadrzewiona nie tylko iglakami i niski, rozczłonkowany dom postawiony w głębi, z dala od ulicy i sąsiadów. Chciałbym mieć w takim domu wielkie okna w salonie, przez które widziałbym dal, i prawdziwy kominek z kamienia. Za domem, pod dachem, suszyłaby się sterta grubo porąbanego przeze mnie drewna.

Kiedyś, gdy będzie wielka kumulacja, zagram w totolotka i postawię taki dom; wtedy wezmę na ręce moją żonę, przeniosę ją przez próg i powiem:

-To jest twój dom.

Dwa razy w ciągu dnia zaświeciło słońce. Świat nabrał kolorów i przejrzystości, a mój aparat zgodził się na robienie jako takich zdjęć. Jakże słusznie zauważył mój kolega: fotografia do światło. Tak jest, przecież etymologicznie znaczy tyle, co rysowanie światłem. Problem w zrobieniu dobrych zdjęć (oczywiście poza całą rozbudowaną stroną techniczną) polega na odmienności rejestracji otoczenia: aparat tylko zapisuje światło, człowiek patrzy na krajobraz przez pryzmat swojego ducha, a na dokładkę jego własne oprogramowanie graficzne o niebo przerasta umiejętności najbardziej wyrafinowanych programów komputerowych. Przejrzystość powietrza poprawiła się do tego stopnia, że Śnieżkę i Śnieżne Kotły – oddalone ode mnie o ponad 10 kilometrów – widziałem bardzo wyraźnie, a nawet jako tako dostrzegł je mój aparat przy dużym zbliżeniu. Z każdego miejsca tych zboczy roztaczają się dalekie widoki na Rudawy, Góry Ołowiane, Sokoliki i Karkonosze aż po Szrenicę i skrawek Izerów. Urzeka odmienność kolorów i odległości: bliskie stoki Dudziarza w brązowych i żółtych, ale też zielonych barwach – i lekko niebieska, ale wyraźnie widoczna, dal najdalsza z białymi od śniegu karkonoskimi szczytami.









Widząc ze zbocza Dudziarza sznury samochodów na szosie w dole – kończył się długi weekend – wyjechałem godzinę przed zmierzchem, wszak nazajutrz miałem zacząć cały tydzień pracy w nieogrzewanej hali. Do Leszna jechałem ponad trzy godziny, całą drogę widząc czerwone światła samochodów przed sobą. Mając za sobą trzy dni wędrowania, jechałem odczuwając rzadkie u mnie i zawsze krótkotrwałe nasycenie drogą.


21 komentarzy:

  1. Krzysztof, w Twojej prozie jest poezja.
    Poetyczny jest tytuł, poetyczny opis, poetycznie dobrałeś również zdjęcia.

    Droga liście i słońce - poetycznie nazwane zdjęcie, i poetycznie wykonane.

    Krzysztof, gdy zaświeci słońce, wtedy zdjęcia zaczynają przemawiać innym językiem.

    A tę krętą drogę poznaję, poznaję.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty byłeś na moim blogu, ja na Twoim :)
      Dziękuję, Janku. Czasami coś się uda ładnego napisać, szkoda tylko, że czasami.
      O zdjęciach napisałem parę słów u Ciebie. Twoje są takie…. spokojniejsze, pełniejsze i bardziej wyrównane w kolorach, moje jakby wysilone, niezrównoważone. Akurat te różnice wynikają, jak mniemam, z różnej jakości matryc, ale przecież dochodzi jeszcze różnica w umiejętnościach.
      Liście buków mają piękny kolor i to całą zimę, ale wiesz, jak trudno zrobić im zdjęcia, gdy w kadrze są miejsca mocno i słabo oświetlone. Zauważyłem, że łatwiej o dobre zdjęcie w zaśnieżonym lesie przy lekkim zachmurzeniu – nie ma wtedy tych silnych kontrastów siły oświetlenia, których tak nie lubi mój aparat.
      Dróżkę pod cmentarzem lubiechowskim specjalnie sfotografowałem na potrzeby tego właśnie postu. Innego dnia, nie naszego, ale ja wtedy przejeżdżałem tamtą drogą jadąc z Proboszczowa.

      Usuń
    2. Krzysztof, pamiętam. Wtedy, gdy zobaczyliśmy te krętą drogę, powiedziałeś te słowa - zakręty omijają dawno zapomniane obiekty. I wtedy obaj analizowaliśmy kształt widzianej przez nas drogi.

      Tak, Krzysztof, to prawda. Zdjęcia wykonywane w lesie są lepsze, gdy słońce jest przykryte lekką warstwą chmur. Nawet mądre książki na temat fotografii o tym mówią.

      Usuń
    3. Aaaa, jeszcze jedno. Ty przed umieszczeniem mapy na blogu możesz zaznaczyć trasę wędrówki. Używasz Gimpa, a on w "skrzynce narzędziowej" posiada ołówek. Jeżeli dwukrotnie klikniesz w niego, otworzy się okienko w którym ustawiasz:
      - grubość kreski w pikselach
      - kolor kreski
      i możesz rysować po obrazku, zapisać go i dołączyć do tekstu.
      Zadzwoń wieczorem, to pogadamy.

      Usuń
    4. Pamiętam, Janku, chwilę rozmowy o szosie: zauważyłeś wtedy, że omija ona małe mokradła; kiedyś zapewne większe. Przy fotografowaniu stosuję pewną metodę (a doszedłem do niej sam, co warto zaznaczyć wobec mojej gamoniowatości „przyciskowej”) ustawiania jasności: ustawiłem ustawianie ostrości i jasności – a przez aparat oba te parametry ustawiane są razem – na małym prostokącie na środku ekranu. Jeśli lekko przestawię aparat tak, aby ten prostokąt był na ciemnym tle, program aparatu rozjaśnia obraz – i na odwrót. Nierzadko udaje się ustawienie w połowie, a jest tak wtedy, gdy specjalnie ustawię prostokąt na granicy obszarów jasnego i ciemnego, każę zapamiętać ustawienia (przyciskając przycisk migawki do połowy), wtedy ustawiam kadrowanie takie, jakie mi pasuje i robię zdjęcie. Przy tych manewrach ustawienie ostrości nie zmienia się, jako że z reguły wszystkie te części obrazu są dalekie.
      A z ołówkiem wyszło nam jak wyszło… :-)
      Dzięki za chęć pomocy i okazywaną mi cierpliwość.

      Usuń
    5. Mam GIMPA 2.8, wykonałem kilka prób i wkrótce prześlę Ci obrazki z metody posługiwania się nim.
      Do ołówka w tym programie trzeba mieć wielką cierpliwość, oj wielką...

      Usuń
    6. Już Ci wysłałem obrazki z instrukcją ołówka.

      Usuń
    7. Cześć, Janku.
      List odebrałem, ale jeszcze nie zmierzyłem się w tym gimpem. Pisałem o niedzieli, a jutro chciałem zająć się zdjęciami, przy tej okazji spróbuję, korzystając z Twojej pomocy, uruchomić ten ch… ten ołówek. :-)
      Dziękuję Ci.
      Samochód przez tydzień stał u mechanika, dopiero dzisiaj wziął się za niego; prawie na pewno nie odbiorę go w tym tygodniu. Ech, niedziela szykuje się w fotelu, z laptokiem na podołku.

      Usuń
    8. Jeszcze raz wpadłem do tego tematu. Krzysztof, zauważyłeś to, że dobre światło tworzy dobre zdjęcia. Lepsze światło widać od zdjęcia tego świerka, którego pień jest pięknie oświetlony.
      O zdjęciu w lesie już mówiłem, a i Maria się nim zachwyciła. ładnie ocieniowane są odkryte skały na Miłku. Z nostalgią oglądam Przełęcz Okraj, Sowią Dolinę, Czarny Grzbiet, Śnieżkę, Kocioł Łomniczki, Równię pod Śnieżką... I widoczne są nawet hen Śnieżne Kotły, a nawet daje się zauważyć charakterystyczny budynek nad nimi. Widoki są przepiękne.

      Usuń
    9. Oooo..., nie wspomniałem o Biuściku Bardotki. Oj, gapa ze mnie. Starzeję się czy, co...?

      Usuń
    10. Tak, widoki są tam piękne. Kiedyś pojedziemy tam razem, zobaczysz i sfotografujesz. Znam miejsce przy bocznej szosie do Komarna, gdzie bliziutko różanego zbocza można zaparkować samochód.
      Mnie w tamtych widokach najbardziej zachwyca skrajna odmienność odległości w jednym widoku: bez poruszania oczu widać bliskie zbocza, dużo dalsze atrybuty Bardotki i najdalszą ścianę Karkonoszy. Owszem, przy dobrej widoczności widać dość wyraźnie budynki na Śnieżce i na szczycie grani oddzielającej obydwa Śnieżne Kotły. Czasami widać subtelne granie kolorów na tych dalekich zboczach, ale na zdjęciach nie widać ich. Śnieg widuje się normalny, śnieżnobiały, ale przecież miewa błękitne odcienie, a zdarza się, iż świeci matowo barwą masy perłowej, albo do swojej bieli dodaje delikatny dodatek róży lub oranżu. Nawet gdy jest po prostu biały, też widać różnice, bo ta biel bywa matowa, taka płaska, a bywa skrząca, świetlista – jak wtedy, gdy na świeży śnieg padną promienie słońca.
      Gdybyśmy, będąc tam, trafili na dobre warunki, może Tobie udałoby się uchwycić te kolory i ich przemiany.
      A Ty się pilnuj, chłopie! Takich cyc… takiego biustu nie zauważyć! :-)

      Usuń
    11. To już mi nawet popatrzeć nie wolno???

      Usuń
    12. Ależ wprost odwrotnie: nie można nie patrzeć!

      Usuń
  2. Kuszą te kręte drogi w oddali; często z mężem mówimy sobie, o! tu musimy pojechać, zobaczyć dokąd ona prowadzi ... albo: zobacz, tamta droga pod górę ...; czasami są to stare drogi, dukty prowadzące do nieistniejących już wsi, a wyraźnie odcinające się w terenie, przez wieki przecież były użytkowane; szkoda, że zawłaszcza je las państwowy, stawiając szlaban w poprzek albo znak zakazu ruchu, który często łamiemy:-)
    Jakie piękne marzenie o własnym domu, ale przecież warto je mieć, bo marzenia się spełniają:-) nie musi to być okazała rezydencja, a własne cztery kąty gdzieś pod lasem:-)
    Zdjęcia raz się udają, raz nie, też jestem niewtajemniczona, czasami zachwycona pięknym widokiem pstrykam i pstrykam, a potem na ekranie komputera widzę jakieś blade albo prześwietlone ujęcia, a miały być takie ładne:-) najbardziej podoba mi się to z drogą i gałązką z żółtymi liśćmi, wchodzącą w kadr; w przedostatniej grupie zdjęć, drugie z kolei:-)
    Daleko jedziesz do swoich gór, znać to, że je lubisz, a Wasze rozmowy z Janem lubię poczytać ... nić porozumienia, wiecie, o czym mówicie:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem: patrzysz na drogę i myślisz: gdzie ona biegnie? Budzi się wtedy chęć pójścia nią. Znam też drogi, o których wspominasz, te stare, nieużywane już drogi. Byłem kiedyś z Jankiem na Żeleźniaku, jednej z większych gór w Kaczawskich. Stok stromy, chyba ze 40 stopni nachylenia, kamienisty, i wykuta półka którą kiedyś biegła droga trawersująca to strome zbocze. Teraz zarasta, a kiedyś musiała być ludziom bardzo potrzebna, skoro wielkim nakładem pracy kuli ją w skale. Myśl o tym potrafi obudzić smutek.
      Mario, do emerytury mam raptem kilka lat, nie zarobię na dom, ani na duży, ani na mały, chyba że będzie szóstka – to jedyna szansa. To marzenie zostanie marzeniem, ale już dawno pogodziłem się z faktem braku tej trzeciej pozycji na mojej męskiej liście. Znasz to zapewne: mężczyzna ma spłodzić syna, zasadzić drzewo i postawić dom. Synów mam dwóch, drzew trochę zasadziłem, domu mi zabraknie. W dopieszczaniu jego obrazu, albo w wynajdywaniu ładnych miejsc do postawienia, potrafię znaleźć swoistą przyjemność.
      W Góry Kaczawskie mam 150-160 km, są najbliższe, w inne pasma sudeckie więcej, nawet dwieście kilometrów. Dlatego chodzenie po górach jest nierozerwalnie związane u mnie z samochodem. Czy daleko? To raptem dwie i pół godziny jazdy. Nie tak długo.
      Janek jest… Mario, przecież on przeczyta te słowa, więc powiem tak: czytaj, ale czytaj też między wierszami. Poznasz Janka i nasze relacje. :-)
      Nierzadko specjalnie tak się ustawiam z aparatem, żeby w kadr weszło coś bliskiego, najchętniej gałązki drzewa. Wtedy zdjęcie uznaję za ładniejsze, chociażby z powodu wyrazistszego ukazania głębi obrazu.
      Dziękuję za zaangażowany komentarz.

      Usuń
  3. Piękne miałeś widoki, Krzysztofie... pozostaje mi wzdychać do tych pejzaży i odliczać dni... Już niedługo...
    Póki co przypominałam sobie industrialny krajobraz moich rodzinnych stron- byłam w Radlinie (zamykane kopalnie są takie smutne...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, w niedzielę trafiłem między drzewami na tory kolejowe – i też poczułem smutek. Dziwne to. Jakbyśmy odbierali smutek rzeczy porzuconych przez człowieka, rzeczy niechcianych. Jak ta lalka, którą dziecko już się nie bawi – porzucona gdzieś w kącie – też jest smutna.

      Usuń
    2. W Górach Kaczawskich (w Stanisławowie)znajduje się nieczynna już kopalnia barytu - bardzo smutny widok.
      A opuszczone tory kolejowe spotykam, gdy jeżdżę rowerem do mojego ulubionego lasu. Zawsze tam się zatrzymuję i wspominam czas z dzieciństwa, gdy mój ojciec zabrał mnie na moją pierwszą podróż pociągiem. Sapiący parowóz i wagony "Bolek i Lolek" wiozły nas wtedy tymi torami. A dzisiaj - ...

      Usuń
    3. Janku, na nieczynne budowle też patrzę ze smutkiem, a widzę w nich jakby podmiotowy byt, stąd wrażenie płynięcia od nich do mnie smutku opuszczenia. Na myśl mi przychodzi ogrom ludzkiej pracy kiedyś włożony w te budowle. Chodząc do szkoły, w któreś wakacje zatrudniłem się w cegielni, w której wszystkie prace wykonywano ręcznie. Dla kilkunastolatka praca okazała się za ciężka, po tygodniu zrezygnowałem, ale ten czas dał mi pojęcie o pracochłonności wyrobu cegieł. Takie myśli miewam, gdy patrzę na puste ceglane budowle, chociaż nie tylko ceglane. Obaj wiemy, dlaczego te linie kolejowe są nieużywane, ale obaj – tak myślę – odczuwamy bunt przeciwko tym nieczułym, nielitościwym, a nawet bezwzględnym regułom ekonomii.

      Usuń
    4. To takie przygnębiające, że czyjaś praca obraca się w niwecz. Bolą mnie niszczejące wieże ciśnień, nieużywane dworce, ba nawet poradzieckie i poniemieckie bunkry.
      Z radością zaś przyjmuję każdy odnowiony zabytek ( wieże ciśnień zamienione w punkty widokowe- projekt dolnośląski- genialny pomysł!) Trochę inaczej jest z asfaltowymi drogami w środku Gór Izerskich- tu cieszy mnie, że przyroda po kawałku kruszy asfalt i odbiera, co jej.
      Ot taki dualizm postrzegania...

      Usuń
    5. W kwestii dualizmu postrzegania zgadzamy się. Będąc w Bieszczadach, jechałem boczną, mało używaną asfaltową drogą. Drzewa zasłaniały ją, trzeba było manewrować samochodem żeby przejechać, a brzegi kruszały rozpychane korzeniami. Pomyślałem wtedy, że tak wyglądałaby Ziemia bez ludzi.
      Z budowlami faktycznie jest inaczej niż z szosami, chociaż trudno powiedzieć dlaczego. Mnie, osobę pracującą swoimi dłońmi, porusza wyobrażenie ilość ludzkiej pracy włożonej w wykonanie tych dworców czy wież ciśnień. Ludzie się tam mozolili, teraz budynki rozlatują się, nieużywane. To trochę tak, jakby tamta praca okazywała się niepotrzebna, a wszak praca to także czas, nasz ludzki czas.

      Usuń