Strony

niedziela, 24 września 2017

Nie tylko o grzybach


220917

Od jutra dzień będzie krótszy od nocy, mijają właśnie ostatnie minuty lata. Nie rozpieszczało nas, ale przecież razem z nim mija cud długich dni, chodzenie w krótkich portkach, widok jaskółek. Niemal dwa tygodnie temu patrzyłem na niebo pełne ekspresyjnego wirowania tych pięknych ptaków. Było ich więcej niż widuje się w pełni lata czy wiosny, latały inaczej, szybciej, jakby chciały w najkrótszym czasie złowić najwięcej owadów. Patrzyłem na nie ze zwykłą przyjemnością, ich widok nieodmiennie wypogadza mojego ducha, ale też patrzyłem z odrobiną smutku, ponieważ wiedziałem, że one zebrały się w większą gromadę szykując się do dalekiego lotu.

Pełnia lata mija wraz z ich odlotem. Zostają puste pola i puste niebo.



Kątem oka zobaczyłem skrawek czegoś brązowego wystającego zza pnia sosny, spojrzałem tam, ale nic nie zobaczyłem. Gdy już miałem odchodzić, wydało mi się, że znowu coś widzę. Stałem chwilę patrząc w inna stronę i niespodziewanie, szybko, odwróciłem głowę. Dał się złapać: przy pniu drzewa stał spory i zgrabny podgrzybek brunatny. Gdy nachylałem się ku niemu, zrobił kwaśną minę przegranego.

Na szczycie pochyłości rósł samotny grzyb z kapeluszem błyszczącym po niedawnym deszczu. Kucnąłem i nożykiem przeciąłem mu nogę, a wtedy wypsnął mi się z ręki, śliski, i zaczął uciekać tocząc się w dół. Może i udałoby mu się zbiec, ale utknął wśród wysokiego mchu i tam go dopadłem.



W ostatnie dni pracę zaczynam wcześnie chcąc mieć dłuższe wolne popołudnia. Kilka ostatnich wypełniłem rzetelną i mozolną pracą nad swoimi wybranymi tekstami, mając nadzieję na zainteresowanie nimi wydawcy. Parę dni temu, słysząc od znajomych o pojawieniu się grzybów, uznałem, że króciutki wypad jest możliwy. Pracę kończę o godzinie 17, do podmiejskiego znanego mi lasu jest kilka minut jazdy, parking blisko pierwszych drzew, więc… na grzyby!

Nie przebierałem się, wpadłem tylko na moment do kampingu po jedzenie i torbę, w rezultacie już dwadzieścia minut po skończeniu pracy wszedłem między pierwsze drzewa. Miałem nie więcej jak półtorej godziny czasu do zmroku o którym wiadomo, że między drzewami lasu pojawia się najszybciej.

Znajoma zapytała się mnie, co takiego jest w grzybach, że czuje się zazdrość i chęć pójścia do lasu, gdy słyszy się o udanych grzybobraniach. Faktycznie, czuje się zazdrość, a jeszcze dodam od siebie, że gdy zobaczę w lesie grzybiarza, to co prawda mile go przywitam i zagadam, ale w głębi ducha mam skłonność traktowania go jak konkurenta, a jego grzyby jako łup mnie odebrany, więc istotnie, coś tajemniczego mają w sobie grzyby znajdowane w lesie.

Cóż to takiego?

Dla mnie pierwszy, najsilniej odczuwany i najoczywistszy urok grzybów tkwi w ich pierwszym zobaczeniu. Bywa, że stoję nad znalezionym grzybem smakując tę chwilę, nim nachylę się po niego, ale przecież nie tylko moment zauważenia tworzy aurę grzybobrania. Oczywiście urok lasu i jego zapachów, u mnie także odruchowe kojarzenie grzybów z wigilijnymi potrawami – i dalej to wszystko, co czuje się na myśl o zimowych świętach – także tradycja sięgania w kuchni po grzyby zebrane w lesie, a nie kupione. Jest tutaj wyraźny związek ze zwyczajami, na szczęście nadal istniejącymi w wielu domach, zaopatrywania spiżarni w przetwory własnej roboty, i to niekoniecznie dla oszczędności, a raczej dla domowej atmosfery. Po prostu dla tworzenia Domu i wspólnoty jego mieszkańców. Gdy próbuję sięgnąć myślą głębiej dla znalezienia wszystkich związków i przyczyn, pojawiają mi się niewyraźne już myśli o dawnym życiu w zgodzie z naturą, o zagospodarowaniu i wykorzystaniu wszystkich jej darów dla przeżycia chłodnych i głodnych miesięcy. Sposób i podejście odległe od sklepowych półek i chwalące się bardzo starym rodowodem. Gdy patrzę na półki regału zapełnione domowymi przetworami, na wianuszek główek czosnku lub suszących się grzybów, odnoszę wrażenie przenikania się czasów, obecności we mnie śladów zwyczajów ludzi żyjących wieki temu. Tamta zazdrość jest echem dawnej zazdrości o pełniejszą spiżarnię.

Związek z dawnymi czasami, z ludźmi żyjącymi z tego, co sami zebrali i przetworzyli, przed erą całodobowych sklepów i lodówek w każdym mieszkaniu, dzisiaj poczułem wyraźniej dzięki zabranej ze sobą kolacji.

Otóż na jednym z festynów zobaczyłem litewskie stoisko z żywnością. Wędliny wyglądały bardzo smakowicie i bardzo tradycyjnie, mocno wędzone i suche, ale moją uwagę przyciągnęły ciemne pasemka czegoś, co okazało się suszoną wołowiną; kupiłem parę skrawków do spróbowania. Dało się to zjeść, o ile ucinało się nożem plasterki w poprzek włókien. Gdy po pracy wpadłem jak po ogień do kampingu, nagle pojawił się pomysł na kolację w lesie, kolację dawnego wędrowca. Włożyłem w kieszeń dwa kawałki tej twardej i słonej wołowiny, równie twardy kawałek ciemnego chleba i pojechałem. Szedłem wypatrując grzybów i jadłem, a właściwie żułem kolację czując wyraźnie, że ten posiłek pasuje do grzybobrania, że między tymi dwiema czynnościami jest związek, pokrewieństwo w rodowodzie.

Ciekawe, jaką drogę przeszły moje myśli łącząc grzyby z posiłkiem, jaki mógł kiedyś spożywać grzybiarz, i szerzej – z dawnymi czasami ludzkiej zależności od przyrody, czasami, w których ludzie musieli się natrudzić by przeżyć. Wydaje mi się, że cała moja wiedza o dawnych czasach, wspomnienia lektur książek, których akcja dzieje się w odległej przeszłości, moje wyobrażenia tych czasów i współczucie dla ludzi żyjących w ciężkich warunkach, że to wszystko uległo we mnie transformacji, w efekcie której jedząc w lesie swój prymitywny posiłek odczuwałem duchowy związek z anonimowym człowiekiem, którego śladami być może szedłem. A może przekaz nie jest kulturowy? Może wiele pokoleń ludzi zbierających plony natury dla przeżycia, więc z konieczności, przekazały mi w genach swój dar pomocy dla mnie, ich dalekiego potomka – skłonność do wykorzystywania grzybów i nie tylko?

Nie wiem.





Nazajutrz nic nie zapowiadało wyjazdu na grzyby. W czasie obiadu powiedziano mi o awarii młyna, pięknej i wielkiej widokowej karuzeli. Szafa sterownicza wypełniona jest mnóstwem podzespołów pracujących pod dyktando komputerowego sterownika, a ten uparcie twierdził, że ma przegrzany jeden z silników kręcących kołem. Silnik był zimny, ale jak przekonać do tego uparciucha? Zrezygnowany, mozolnie rozgryzałem system zależności i połączeń. Była 16.30, gdy znalazłem uszkodzony podzespół. Dobrze, nawet bardzo, wszak znalazłem przyczynę, ale jak uruchomić karuzelę, skoro tego elementu nie miałem i nie był do kupienia w pierwszym lepszym sklepie? Jak oszukać sterownik, by łaskawie zgodził się dać zezwolenie na kręcenie kołem? Pomogła mi bardzo logiczna budowa systemu i wzorowe opisanie wiązek przewodów. Odczułem ulgę i radość, gdy kolega krzyknął ze sterówki, że system nie sygnalizuje przegrzania. Po chwili koło ruszyło. Spojrzałem na zegarek, była godzina 17.05.

Grzyby! Jeszcze zdążę!

Poderwałem się do biegu, w efekcie dwadzieścia minut później wchodziłem między pierwsze drzewa lasu, po kolejną porcję małych podgrzybków. Zwróciłem uwagę na nagłą zmianę, która niemal zawsze ma dla mnie urok: w ciągu krótkiego czasu od szafy sterowniczej karuzeli, od kabelków i przekaźników, do lasu i grzybów – dwa światy w dwadzieścia minut.

Później upewniłem się przy pomocy googli, że oprócz podgrzybków brunatnych i sitarzy, zebrałem nieco podgrzybków złotawych czy też złocistych; wcześniej zbierałem je nie znając ich nazwy.

W kolejny dzień nie mogłem pojechać do lasu, pracę skończyłem dopiero po dwudziestej, jednak dzisiaj, w sobotę, byłem między drzewami już o 15.30. Od rana padał deszcz, ale nawet na chwilę nie pojawiła się myśl o rezygnacji, wszak dzień trzeba wykorzystać. Nie zmokłem mając na sobie gumowce i płaszcz, a grzybów zebrałem sporo, mimo silnej konkurencji innych grzybiarzy.

Suszą się. Czuję zapach wigilii.

Dopisek z następnego dnia, z niedzieli.

Mając możliwość, oczywiście pojechałem do lasu. Było to najdłuższe, bo niemal pięciogodzinne, i prawdopodobnie ostatnie moje grzybobranie. Z kilkuset zebranych małych podgrzybków wybrałem najładniejsze i przyrządziłem je w zalewie octowej. Będą na świąteczny stół.



Tak mi się przypomniało, chyba przez kontrast.:

W UK nie można chodzić po polach tak, jak u nas, bo te są ogrodzone, nierzadko lasy też. Tylko tu i ówdzie wyznaczone są publiczne ścieżki dla pieszych, stosownie oznaczone i opisane, wiodące także przez prywatne pola i lasy. Któregoś razu szedłem taką ścieżką w lesie, co kilkadziesiąt metrów mijając tabliczkę zakazującą zbierania grzybów. Właściciel lasu nie chce konkurentów w grzybobraniu? Ależ nie! Typowy Anglik nie odróżnia kani od podgrzybka, ani kurki od muchomora, ponieważ grzyby zbiera na sklepowych półkach, a tam są one opisane.

Po co więc tamte tabliczki?

Zauważyłem, nota bene, że od powrotu z Anglii używam nazwy tego kraju w wersji angielskiej. Jeszcze pamiętam te ich „jukey”. My zwykliśmy mianem „Anglia” określać całe Zjednoczone Królestwo, dla Wyspiarzy różnica jest istotna.





Na zakończenie coś całkowicie odmiennego.

Szukając czegoś w komputerze… Właśnie! Pamięć jest wirtualna, fizycznie mając postać malutkiej kasetki, ale w jej niewielkiej objętości mieści się ogromna przestrzeń, która dokładnie tak jak przestrzeń rzeczywista może być rozległa i trudna do ogarnięcia z powodu bałaganu i mnogości zakamarków. Trzeba ją porządkować dokładnie tak, jak przestrzeń fizyczną, rzeczywistą. Czyż nie jest to dziwne?

Więc przy okazji poszukiwań znalazłem plik niemal zapomniany. Nosi datę z 2002 roku i zatytułowany jest „wiersze”.

Oto jeden z nich, erotyk. Może i niewiele warty, ale jest pamiątką czasu. Mojego czasu.



Uszy mi mówią, że chcą cię słyszeć,

Oczy, że chcą cię widzieć.

Usta wyszeptują swoją tęsknotę,

Samotne dłonie szukają twoich dłoni.

Dlaczego?



Ustami przy twoich ustach,

Zatracić chciałbym się przy tobie.

Czas przeszły i obecny gubiąc,

Roztopić się w niepamięci i w tobie.

Dlaczego?



Obejmując cię głodnymi ramionami,

Chciałbym zrosnąć się z tobą.

Bez jednej myśli, z jednym pragnieniem:

Być jeszcze bliżej.

Dlaczego?



Wdychać twój oddech prędki,

Gorącą całować twą kobiecość,

Podziwiać łuk bioder i kształt piersi

Chciałbym jednocześnie, a nie mogę.

Dlaczego?



Sto ust całujących cię wszędzie,

Sto par oczu chciałbym mieć,

Aby widzieć cię całą jednocześnie.

Nie mam ich tyle.

Dlaczego?




10 komentarzy:

  1. Jak Tatar w stepie jadłeś suszone mięso, wyjmowane spod siodła:-)
    Właśnie wczoraj po południu poczułam wręcz "atawistyczną" zazdrość o grzyby; jechaliśmy odwiedzić babcię, a tu przy drodze pełno aut, każdy wychodzi z lasu z koszem prawdziwków, przecież dla zbieracza grzybów to widok nie do zniesienia; ... więc pojechałam dziś z synową i Jaśkiem do lasu, po dwóch godzinach kosze były pełne bez specjalnego trudu, i pewnie łaziłybyśmy jeszcze po lesie, tylko Jasiek zaczął marudzić; wzbraniam się jak mogę przed tą "gorączkową grzybową", ale i ona mnie czasami dopada; przyjemność szukania, znalezienia, chyba bardziej o to chodzi ...; rozmawiałam ostatnio z synem, który mieszka w Anglii, tam mieszkańcy rzeczywiście nie zbierają grzybów, dla nich tylko "mushrooms" z półki, innych wręcz boją się:-)
    Wiersz dedykowany najbliższej osobie, mniemam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyobrażam sobie smak tej wołowiny spod siodła… :-( W wyobraźni widziałem raczej jakiegoś biednego pieszego wędrowca.
      Wiersz nie był dedykowany, ani nie był adresowany, chociaż gdzieś we wspomnieniach, w próbie jej wyobrażenia, widziałem dziewczynę, która później została moją żoną. Mario, wziąwszy pod uwagę moją pracę absorbującą czas, piszę sporo, także o miłości i używając pierwszej osoby, jednak nie znaczy to, że piszę o sobie. Ot, fantazja, a nierzadko ułatwienie: miłość stwarza ciekawe sytuacje i wiele uzasadnia.
      Prawdziwki! Oczywiście tak jest, że widok kosza prawdziwków poruszy każdego, kto niechby sporadycznie zbiera grzyby. Od paru lat nie znalazłem ani jednego, więc napisz, w którym lesie rosną, pojadę tam. :-)

      Usuń
    2. Oczywiście południowy wschód, lasy sieniawskie:-)

      Usuń
    3. Ojej, Mario, tak daleko? A nie mogłaś wybrać się do lasu gdzieś bliżej… Leszna? :-)
      Gratuluję zbiorów. Prawdziwki są tak piękne…

      Usuń
    4. Z tym mięsem spod siodła, to trochę jest inaczej. Tatarzy używali siodeł drewnianych, a te niejednokrotnie raniły grzbiety ich małych, zwinnych koników. Tatarzy, w celu zagojenia różnego rodzaju otarć swych wierzchowców, pod siodło wkładali mięso koni, które zginęły w bitwie. Taki ochłap, przesiąknięty potem końskim, był rzucany później psom na pożarcie.

      Usuń
    5. To nie jedli tego mięsa? Bo nie tylko Maria, ja też słyszałem o takim sposobie jego „przyrządzania” przez Tatarów. Wiesz coś o tym, Janku?

      Usuń
  2. Doskonale rozumiem tę zazdrość! Gdy spotkałam gerczyniankę na MOIM polu kurkowym, chciałam jej przegryźć tętnicę. Jednak zamiast tego mile z nią porozmawiałam. Czy wiesz, że niezwykłość grzybów i sposobu traktowania ich przez naszych przodków zachowała się w języku? Zgodnie z naszą gramatyką rzeczowniki nieżywotne rodzaju męskiego mają biernik równy mianownikowi, a żywotne biernik równy dopełniaczowi. Grzyby traktowane są w języku polskim jako rzeczowniki żywotne. Stąd poprawne jest stwierdzenie "widzę muchomora i borowika" a nie "widzę muchomor i borowik".
    Prawdziwki pokazały sie i w izerskich lasach, a nawet wyszły na łąki! Nastarsi ludzie nie pamiętaja takiej anomalii. Z resztą o tegorocznych izerskich grzybach można by dużo pisać (ba, nawet coś się już napisało, ale na razie analogowo- na prawdziwej kartce papieru prawdziwym długopisem)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anno, no popatrz, co to się dzieje na tym świecie: chodzi taka jedna po Twoim kurkowym miejscu i grzyby zbiera. Jak można? :-)
      Maria napisała o opieraniu się chęci pójścia na grzyby, a ja, odczuwając taką samą chęć, poszedłbym i to wiele razy. Słoików u mnie dostatek, nic nie zmarnowałoby się z zebranych plonów natury, ale już nie mogę. Ech i już.
      Nie zwróciłem uwagi na opisany gramatyczny wyjątek, ale faktycznie, świadczy o znaczeniu grzybów dla nas. Niewątpliwie mają znaczenie. Dzisiaj w biedronce widziałem kurki. Ojej, bardzo chciałbym zobaczyć takie ich kępy w lesie, jakie pamiętam w dawnych latach.

      Usuń
    2. W MOIM kurkowym zagajniku są właśnie takie śliczne żółte kępy kurek :)

      Usuń
    3. Ostatni raz widziałem całe kępy kurek gdy jeszcze do szkoły chodziłem. Teraz na ogół nie znajduję nawet jednej i myślę, że jest ich coraz mniej. Szkoda, bo zupa grzybowa z kurkami i koperkiem nie ma sobie równych. Kurki stawiam na równi z prawdziwkami, zwłaszcza pod względem wyglądu na talerzu. Ten ich kolor, jędrność, chrupkość.
      Oj, poczułem smak zupy kurkowej…

      Usuń