Strony

środa, 14 marca 2018

Drzewa i kwiaty

110318

Pogórze Kaczawskie: wieś Gorzanowice, stoki Młynicznej, wzgórze Schody, wsie Kwietniki i Grobla, Wąwóz Grobla, Piekiełko, wzgórze Żarnowiec, wieś Pogwizdów, Gorzanowice.



Ponownie pojechałem na wzgórza widziane tydzień temu, i nawet podobną trasą szedłem, widokami jednak inną, przekonując się dzisiaj po raz kolejny o zmienności gór. Wystarczyło iść sąsiednią drogą, odległą niechby tylko o kilkaset metrów, wejść nieco wyżej, skręcić pod las, by po tak niewielkiej zmianie perspektywy zobaczyć widok może nie całkowicie odmienny, ale niewątpliwie się różniący; spojrzenie z innego miejsca na znane wzgórza pozwalało dostrzec niewidziane wcześniej cechy ich urody.

Żadne to odkrycie, wszak dzięki tej cesze gór i mojemu ludzkiemu postrzeganiu szósty rok chodzę po trzydziestokilometrowym kawałku Polski i nie mam dość.

Wystartowałem z tej samej wsi, i nawet jak tydzień temu wszedłem na zbocze najwyższej górki okolicy, ale dalej już mnie poniosło. Po sąsiedzku wznosi się nieco mniejsza górka, cała zalesiona, ale skoro stoi mi na drodze, to właściwie czemu mam ją omijać? Wszedłem na szczyt, nic poza lasem tam nie znajdując, bo też i niczego nie szukałem, chcąc tylko zostawić tam swój ślad. Schodząc, jakoś ominąłem gąszcze traninowo-głogowo-jeżynowe broniące dostępu i poszedłem do lasu, w którym kiedyś był kamieniołom. Wiem, jak takie miejsca wyglądają, ale spodziewanie inności i zwykła chęć zobaczenia tego miejsca, a możliwe, że także sama próba odnalezienia, bo z tym różnie bywa, kazały mi tam pójść. Znalazłem zbocze wzgórza urwane w połowie, jego charakterystyczne podcięcia, wyrównany pas u podnóża każący domyślać się drogi, a wszystko zarosłe mchami, trawami i drzewami. Zapewne nie ma już ludzi, którzy tutaj pracowali, może nawet i domów budowanych z kamieni tego wzgórza, wszak tyle ruin jest w Sudetach, tutaj jednak ślady zostały i długo jeszcze będą mówić ludziom, którzy je zobaczą, o ludzkim trudzie.

Wiele razy przejeżdżałem wśród wzgórz pod Bolkowem jadąc trójką w kierunku Jeleniej Góry, ale nigdy nie pomyślałem, że nie muszą być okolicą mijaną w drodze do celu, a celem się stać; dopiero tydzień temu spojrzałem na nie tak, jakbym zobaczył je po raz pierwszy. Od szosy zaczyna się zalesiony, wydłużony masyw trzech wzgórz wcinających się swoimi lasami w rozległą przestrzeń lekko pofałdowanych pól. Nie są wysokie, ale gdy idzie się dnem doliny, przyciągają wzrok już z daleka.

Idąc ku nim, wszedłem w pas brzezinki rosnący na zboczu Popielowej, jednego z trzech wspomnianych wzgórz. Takie laski widuje się dość często, wszak brzozy mają zdolność szybkiego osiedlania się na terenach zapomnianych przez ludzi, ale ten wyróżniał się regularnością zadrzewienia i bardzo podobnym wiekiem drzew, także gatunkową jednorodnością: rosły tam wyłącznie brzozy. Z przyjemnością wszedłem w ten ładny las, a tracąc daleki horyzont na rzecz lasu białych pni bliskich brzóz doznałem dziwnego, trudnego do nazwania, wrażenia odmienności. 


 

Polami szło się dość ciężko, ponieważ wierzchnia warstwa ziemi rozmarzła i lepiła się do butów. Kilka razy w ciągu tego dnia oczyszczałem buty z narośli tłustej i ciężkiej ziemi, a gdzie tylko mogłem, zbaczałem na suche łąki.

Z daleka widać odsłonięte zbocze Popielowej, pola dochodzą do połowy wysokości górki, więc spodziewałem się rozległego widoku stamtąd. Taki też był, a i uroku mu nie brakowało. Dłuższą chwilę siedziałem przy pierwszych drzewach i patrzyłem na słoneczny przestwór pól, na wzgórza zamykające widnokrąg, i polne drogi, moje kochanki, wyłaniające się zza domów wioski w dole i biegające we wszystkie strony ku lasom lub horyzontowi. Dopisuję to miejsce do mojej elitarnej listy najpiękniejszych miejsc kaczawskich; znalezienie się na niej daje miejscu prawo do domagania się moich odwiedzin bez ograniczeń.




Skoro byłem w połowie wysokości, trudno nie wejść na szczyt, nieprawdaż? Wszedłem w las i zobaczyłem skałę o tak ciekawym wyglądzie, że zapomniałem o szczycie. Wdrapałem się ku niej, obejrzałem, a z bliska wyglądała jeszcze ładniej, i zadałem sobie zdumione pytanie: dlaczego dopiero dzisiaj jestem tutaj?


Pokręciłem się trochę wzdłuż grzbietu, ale nie mam pewności, czy byłem na szczycie. Nie szukałem dalej, mając w planie przejść kiedyś grzbietem cały masyw, a może po prostu wołały mnie otwarte przestrzenie. Obszedłem cypel masywu, może i zostałbym tam do wieczora, ale ciekawiła mnie dalsza droga. Przeszedłem Kwietniki i Groblę, dwie ładne wioski. Kilka lat temu widziałem w Grobli pałac pilnie domagający się remontu, dzisiaj zobaczyłem wypieszczone cacuszko. Dobrze, że chociaż ten znalazł się w nielicznej grupie uratowanych pałaców sudeckich.


Nie wiem, czy jest w tych wioskach chociaż po jednym rolniku utrzymującym się z pracy na ziemi, ale wiem, że gdyby jakaś nieznana mi ciotka zechciała obdarować mnie spadkiem, zamieniłbym go na dom w jednej z tych wiosek. Droga boczna od bocznej, wąska i nieznana, piękna okolica, czyste powietrze i cisza. Oto moje marzenie: mieszkać tam, chodzić na łazęgi i pisać, pisać, pisać. Póki ciotka się nie znajdzie, niewiele czasu poświęcić mogę pisaniu musząc zarabiać.

W okolicy wzgórza z poznanymi w minionym tygodniu skałami, zaznaczone są niezalesione przejścia, jest też tam Piekiełko, miejsce kuszące mnie swoją nazwą; chcąc je poznać uznałem, że powinienem dojść do nich idąc Wąwozem Grobla.

U wrót wąwozu stoją rosłe modrzewie; zwróciłem na nie uwagę, ponieważ duże drzewa czynią na mnie wrażenie, a tego dnia widziałem takich dużo. Las tam rosnący chciałbym zobaczyć w maju, we wrześniu, w październiku. Nie wiem, jak w tych miesiącach wygląda liściasty las, w którym rosną lipy, dęby, graby i jawory z niewielką domieszką brzóz, ale wierzę, że jest piękny. Ten las, jak kilka innych widzianych przeze mnie w Górach Kaczawskich, nadal pamięta sudeckie lasy sprzed wieków, lasy nieznające „gospodarki” leśnej ludzi.

Po drugiej stronie strumienia zobaczyłem między drzwiami otwartą przestrzeń, wyszukałem więc odpowiednie miejsce i skacząc po kamieniach przeszedłem na drugi brzeg, a tam zobaczyłem… kolejne dwa strumienie, aczkolwiek mniejsze, a wokół dziki gąszcz splątanych żywych i martwych drzew, głównie wierzb – zwykły widok na podmokłych brzegach strug. Kręcąc się w poszukiwaniu przejścia zobaczyłem coś, co kazało mi klęknąć w podziwie i rozczuleniu: kępkę przebiśniegów, a obok śnieżyce. 



Gdy rozejrzałem się wokół, zobaczyłem je w paru jeszcze miejscach. Pąki nabrzmiewały, ale najbardziej niecierpliwe kwiaty już zwieszały swoje główki rozwinięte. Widok cudowny nie tylko urodą kwiatów, chociaż ona sama już wystarczająco tłumaczy odczuwany podziw, ale też swoim nieoczekiwaniem i kontrastem z otoczeniem, bo oto wśród resztek obumarłych roślin, patyków i liści, w szaroczarnym lesie łęgowym, zimową porą kojarzącym się z martwotą, wyrasta delikatna i piękna roślina ignorująca brzydotę miejsca świadczącego o przemijaniu i śmierci. Pojawiła się we mnie myśl o bohaterce „Trudno być bogiem” Strugackich; kto zna tę powieść, powinien zrozumieć moje skojarzenie, ale w razie potrzeby służę wyjaśnieniem związku.

– Przecież muszę iść dalej – raz i drugi pomyślałem nim oderwałem się od roślinek. Na łące zatrzymałem się.

– To już ich nie zobaczę?

Zawróciłem, znowu przeszedłem strumień po kamieniach i wtedy zobaczyłem jedną rozdeptaną kępkę śnieżyc. Nikogo tam nie było, tylko ja. Cholera, szukając brodu wlazłem na kwiatki jak ten słoń. Gdy odchodziłem od nich, uważnie patrzyłem pod nogi.

Piekiełko znalazłem bez problemów; faktycznie, zasługuje na swoje miano, chociaż wydaje mi się, że drugie Piekiełko (nazwy w tych górach nierzadko się powtarzają) jest bardziej piekielne. Jedno i drugie jest dzikim, zarośniętym i zawalonym jarem na zboczu góry, ze strumieniem na dnie. Piekiełko pod Sędziszową dwa razy próbowałem przejść dnem strumienia i nie dałem rady, tutaj też miałbym kłopoty z powodu zwalonych drzew miejscami leżących jedne na drugich. Może należałoby spróbować przejścia bez kijów i bez plecaka, którego lubią zaczepiać gałęzie.



Blisko strumienia zaczyna się suche, jasne zbocze – inny świat – a na nim zobaczyłem daglezje. Świerki czy sosny potrafią imponować wysokością i strzelistością idealnie równego pnia, ale nie równać się im z daglezjami. One nieba sięgają – majestatyczne swoją wysokością i idealnością pnia, ale też swoją czupryną w wyraźny sposób odmienną od świerkowej.

Rosną na zboczu wzgórza Nad Groblą, w miejscu zaznaczonym przeze mnie niebieskim kółeczkiem. Gdy powiem, że rośnie ich tam ze dwadzieścia, małych wśród nich nie ma, a największa ma średnicę calutkiego metra i jest niemal tak wysoka jak Mount Everest, może ktoś się skusi i pojedzie je zobaczyć? Gwarantuję, że wracać będzie w bolącym karkiem, a to od długotrwałego zadzierania głowy. 
 

Ach, wspomnę jeszcze o mostku nad strumieniem: kilka zwalonych pni świerkowych, w poprzek przybite gwoździami okrąglaki wielkości przedramienia – i już. Niepewną nogą wchodziłem na niego, ale wytrzymał. Ja też, wszak nie potknąłem się.


Wracałem inną drogą, lasami, licząc na istnienie dróżki zaznaczonej na mapie. Mało używana, miejscami niemal niewidoczna, jednak wyprowadziła mnie na skraj lasu. Ten jest inny od wąwozowego: rosną w nim niemal wyłącznie młode dęby, jest jasny, szeleszczący, czysty. Tam właśnie zobaczyłem muskularnego buka weterana; w zmaganiach z wiatrem stracił parę większych gałęzi, ale nadal trzyma się dzielnie. Buk jest pozostałością lasu, którego już nie ma na tej górze, skoro wszystkie dęby wokół są przy nim małolatami. Stoi tam sam, czerstwy, niezmożony staruch, i długo stać będzie, bo te góry są jego miejscem.


Czas pozwalał, więc zboczyłem na Żarnowiec, górę głośną rzadkimi roślinami na niej rosnącymi. Przeszedłem kilka jego szczytów, któryś z nich na pewno jest tym właściwym. Tam też rośnie jasny, czysty las dębowy. Warto byłoby przejść się na Żarnowiec na przełomie września i października, żeby w słoneczny dzień zobaczyć feerię dębowych brązów.

U podnóża na wielkiej łące rosną trzy samotne drzewa. Brodząc w rozmokłej ziemi doszedłem do nich chcąc się przywitać i postać chwilę przy nich. Czereśnia opiera się o dąb stojący tuż przy niej, a trzy kroki dalej stoi drugi dąb i patrzy na nich. Tylko tyle, ale jest tam coś znacznie ważniejszego, mimo iż tak trudnego do nazwania, o opisie nawet nie wspominając: magiczny urok takiego miejsca. Właśnie jego spodziewanie kazało mi iść tam i z ukontentowaniem patrzeć spod drzew w dal.


Daleko, na wzgórzu zamykającym horyzont, widać było kreseczkę masztu antenowego GSM, pod którym zostawiłem samochód.

– Dwie godziny drogi – kalkulowałem.

Doszedłem do wsi Pogwizdów, opłotkami przeszedłem na drugą stronę i rozmiękłym polem szedłem pod górę ku wypatrzonemu wcześniej wąskiemu przejściu przez las. Stado kilkunastu saren długo patrzyło na mnie nim zdecydowało się ustąpić mi drogi. Za lasem kolejne zbocze, garbate, zasłaniające dalszy widok. Gdy spod ziemi wyłonił się maszt zobaczyłem, że idę z trzydziestostopniowym odchyleniem, skręciłem i szedłem dalej wypatrując czerwonych domów wioski. Zobaczywszy je zatrzymałem się, odwróciłem i mając przed sobą wielką przestrzeń, wzrokiem zatoczyłem krąg, który dzisiaj przeszedłem.






PS
Zapomniałem o ważnej zasadzie: nie powinno się kupować towarów reklamowanych.

11 komentarzy:

  1. Jakże często jest tak, że mijamy miejsca, będące tylko przy drodze do celu. Nie zwracamy na nie uwagi, nie domyślajac się nawet, że kryją w sobie piękno. Az nagle przychodzi ten dzień, gdy mamy możliwość ich zobaczenia i zaczynamy żałować, że zrobiliśmy to tak późno. POdróżując samochodem przez Polskę nieraz mam uczucie zawodu, że mijamy bokiem, jakąś obwodnicą, miejsce, które zda się warte zobaczenia i na jakieś potem odkładamy zwiedzanie, wiedząc, że pewnie to potem nigdy nie nastąpi. Podobnie mam jadąc rowerem. Jeśli zaplanuję trasę na określony czas, nie mogę zatzymać się w każym miejscu, w któym chciałabym. I zawsze obiecuję sobie, że następnym razem to będzie cel. Miejsce, któe odwiedzę. Jest w tym jakiś plus- jeżdżąc po ograniczonym terenie za każdym razem mam inną wycieczkę, bo inne miejsce staje się celem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dwoma rękoma się podpisuję pod Twoją wypowiedzią, Anno. Dokładnie tak mamy – nie tylko my oboje, a wszyscy ludzie, których ciekawi świat.
      Także i ja nie mam możliwości zobaczenia wszystkiego na szlaku i dlatego wracam, czasami kilka razy, w te same miejsca i nie zdarza się, bym widział je dokładnie takie same. Nawet nie ich przeżywanie mam na myśli, skoro te zależne jest chociażby od pogody i naszego nastroju, ale i dostrzeganie nowego tam, gdzie wydawało się, że już zajrzeliśmy w każdy zakamarek.
      W zwróceniu uwagi na mijane wcześniej miejsca jest coś dziwnego, niemal mistycznego, bliskiego przeznaczeniu. Siedząc na zboczu wzgórza i patrząc na tak ładny widok, pomyślałem, że przecież mogło tak być, że ominąłbym te miejsca i nigdy ich nie zobaczył. Ale najdziwniejsze i najsilniejsze wrażenie miewam, gdy tę myśl rozciągnę na ludzi. Zauważ, jak obojętnie mijamy nieznanych ludzi na ulicy, a przecież każdy z nich jest nowym światem, bywa, że pięknym światem, który wiele dobrego mógłby wnieść do naszego życia.
      Mijamy miejsca, ludzi, dzieła sztuki, a przecież jeszcze bywa, i to wcale nie rzadko, że mijamy się z samym sobą.

      Usuń
  2. Obsychające pola, pierwsze śnieżyce, ostatnie lody na strumykach, i odkrycia ... kolejne Piekiełko, kolejna niezwykła skałka, i jak piszesz, szedłeś tędy, kilkaset metrów dalej, a widoki inne, i zachwyty inne:-) taki chybotliwy mostek pokonywałam na bagnach w Moczarach na Roztoczu, całkiem niedawno, a pod spodem zielona woda:-) tak się zastanawiam ... Kaczawy i okolica skrywają jeszcze przed Tobą jakieś tajemnice????
    Ze zmiennością widoków mam tak w odniesieniu do Kopystańki, widzę ją z okna, ale z każdego innego punktu widzę ją inaczej; odkryłam ją po raz pierwszy przed laty na wycieczce w przyczepie traktora, kiedy to Janek, od którego kupiliśmy ziemię, wziął nas na majówkę:-) ostry stan zakochania trwa:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie ta zmienność wyglądu miejsc jest największą zaletą gór i pogórza. Przejeżdżając przez równiny Wielkopolski patrzę na wielkie pola po horyzont i właściwie nie widzę różnic między nimi. Są monotonne i nie bardzo wyobrażam sobie wędrówki nimi, a gdy jesteśmy wśród wzgórz, wystarczy odejść kawałeczek od utartej drogi, by zobaczyć je innymi, co każdy z nas zauważył.
      Mario, Góry Kaczawskie znam nieźle, ale nie mogę powiedzieć, że jak swoją kieszeń, skoro są tam szczyty na których nie byłem, drogi mi nieznane, a są zwłaszcza w zalesionych rejonach tych gór. Natomiast pogórze znam raczej wyrywkowo. Ot, ich część zwana Chełmami: jako tako znam może piątą ich część. Są spore pasma pogórzańskie w ogóle mi nieznane.
      Jeśli weźmie się pod uwagę rozległość całych Kaczaw, gór i pogórza, a mierzą około tysiąca kilometrów kwadratowych, trudno się dziwić.
      Spędziłem tam dopiero 119 dni. :-)

      Usuń
  3. Kwiaty. Dzisiaj widziałam na trawniku koło dwupasmówki przebijające się żółte kwiaty. Nie wiem, co to było. Ostatnie dni przyniosły oziębienie, jest około zera, noce zimne ale wiosna powoli się wykluwa. Chociaż nie jestem pewna, ponieważ pory roku się zamazują. Znika zima i lato, przechodząc w porę przejściową.

    Wszystkie zdjęcia cudne, stawiam na nowy aparat (telefon?:D) i fotografa.

    Punkt obserwacji zmienia wszystko, to prawda! I w przypadku okolicy, gór oraz przekonań. Zmieniasz pozycje i hop - inny krajobraz się odsłania. Widzisz to inaczej, trochę inaczej lub zupełnie odmiennie.

    Jak coś stoi na drodze, to przepuścić nie można :). W znajomym terenie uczyniłabym to samo podążając za ciekawością, widokiem, i chyba wolnością :).

    Widywałam już lasy brzozowe, ten jest jak terakotowa armia. Brzozy stają w ordungu, białe, niewinne i wiotkie. Sprzeczność piękna.
    Radam, że pałacyk odrestaurowany, ktoś tam mieszka i patrzy, miejsce żyje i nie zostały ino skorupy po minionych czasach. Aczkolwiek ruiny też swój romantyzm mają. Czasami myślę, że ludzie powinni mieszkać w miastach, a resztę oddać przyrodzie, Matce Ziemi. Eh, ale sama zamieszkałabym wśród pogórkow zielonych lub łysych zimą lub na morzem, blisko natury, tak aby poczuć jej puls.

    Przebiśniegi i ich kuzynki śnieźyce oraz „Trudno być bogiem”. Trzeba iść dalej, idziemy lecz patrzmy pod nogi. Tu się buntuję, nie chcę patrzeć na płask lecz w dal lub w górę. Kiedy się jedzie na rowerze to uczono mnie, aby patrzeć na szosę, drogę, a nie skupiać się na pedałach i najbliższym metrze. Hm, udaje się umiarkowanie. Chyba nie zgadzam się z powiedzeniem, że bliższa koszula ciału. Marzę, i to marzenia dają mi szansę, energię, radość, choć finanse i życie sprowadzają mnie na ziemię. To jest jakiś balans, ktorego w życiu szukam, za ktorym podążam.
    Wybieranie. Lepsze lub gorsze lecz świadome, coraz bardziej.

    To piekło jest niesamowite - zastygłe, mleczną bielą, nieprzejrzyste. Metrowe daglezje - uff, piękne i niepotrzebnie zrobiłeś im zdjęcie od dołu. No, z drugiej strony jak inaczej miałeś im je zrobić? Wznieść się na ich wysokość? Nigdy nie widziałam takich grubych daglezji - swoją drogą powinny przejść na dietę ;).

    Wszystkie drzewa są przyjaciółmi. I czereśnie, i modrzewie. Znam modrzewie na Kaszubach, są bardzo przyjazne i hasają po nich wiewiórki, przynajmniej dwie. Podobnie pozostało jeszcze kilka czereśniowych alei - drog pomiędzy wioskami, ale lepiej nie jeść z nich czereśni. Drzewa jak ludzie powinny trwać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dlaczego nie można jeść owoców z tamtych kaszubskich czereśni?
      Z daglezjami jest tak, jak dawniej bywało w kanonem kobiecej urody: im większy obwód, tym są urodziwsze :-) Chomiku, to (napisałem „te” i poprawiłem, ciągle się mylę, skleroza) drzewo wydaje się smukłe, zapewne z powodu strzelistości, wysokości nagiego pnia. Wszak koronę widać hen, daleko, czyli wysoko. Dopiero gdy stanie się tuż przy nim, widać rozmiary, ale i wtedy nie przytłaczają.
      Niemal wszystkie opublikowane zdjęcia robiłem aparatem w telefonie. Chomiku, o ile w typowym aparacie fotograficznym coś jeszcze można ustawić, to w tym telefonicznym prztykadełku już nic. Niemal nic, bo można jasność ustawić i miejsce ustawienia ostrości. Mój aparat dobrze sobie radzi w pełnym słońcu, natomiast kiepsko przy słabym oświetleniu i przy dużych różnicach oświetlenia kadru. Nie wiem jak będzie w przyszłości, ale nie wykluczam zrezygnowania z noszenia aparatu fotograficznego. Wolę skupić się na patrzeniu niż na ustawianiu aparatu.
      Z patrzeniem pod nogi oczywiście masz rację, ale akurat tam należało patrzeć. Tamto miejsce nie było dla ludzi, dla spacerów, człowiek jest tam intruzem, i dlatego powinien patrzeć gdzie stawia stopę.
      Gdzieś tutaj pisałem o książce niemieckiego leśnika. Pisał o badaniach, mianowicie mierzono przepływ cieczy w korzeniach, okazało się, że wszystkie okoliczne drzewa pomagają sobie wzajemnie w karmieniu, ale tylko w ramach swojego gatunku. Na pewno znasz takie widok: wielkie, stare drzewo, a u stóp mnóstwo siewek, małych drzewek-dzieci tego dużego. Otóż drzewo rodzicielskie regularnie dokarmia swoje młode, gdy same nie dają sobie rady. Niesamowite, prawda?

      Usuń
    2. Czereśnie przy kaszubskich drogach są zanieczyszczone spalinami przejeżdżających samochodow, niestety, tak powiadają. Może po starannym umyciu nadawałyby się do zjedzenia.
      Doniesienia niemieckiego leśnika są niesamowite - wzajemne karmienie w obrębie gatunku, jakiego to zastanawiające. Skąd drzewo, korzenie wiedza kogo karmią, jak to rozróżniają? Bardzo wiele jeszcze nie wiemy.

      Usuń
    3. Drzewa są przykładem możliwości działań mających znamiona logiki i celowości bez istnienia mózgu, a przynajmniej czegoś, co za mózg uznalibyśmy. Nie jestem pewny, ale w tym rozpoznawaniu się korzonków jakiś udział mają zapachy, czy ogólniej powinowactwo chemiczne. Mało co wiem o tych tajnikach drzew, a naukowcy odkrywają teraz naprawdę oszałamiające prawdy.
      A propos tajemnych umiejętności drzew opowiem anegdotkę. Kiedyś znałem osobę bardzo zafascynowaną wiedzą tajemną, dostrzegającą wszędzie działanie niewytłumaczalnych sił. Próbując wykazać, że wiele z tego, co się dzieje wokół nas, nie wymaga udziału jakiejkolwiek świadomości, udziału rozumu, podałem przykład wody.
      – Skąd woda wie, że ma płynąć w dół, nie w górę i jak rozpoznaje te kierunki? – zapytałem retorycznie.
      – No właśnie! Skąd!? – usłyszałem.

      Usuń
    4. :))) - do anegdoty. Nie wie i wie. Też stawiałabym na chemię, zapachy. Są pierwotne, tak jak człowiecze węchomózgowie. Z tymi drzewami strasznie ciekawe.

      Usuń
  4. Mając mapę przed sobą przeszłam z Tobą całą trasę. Przyszło mi na myśl, że idąc jakąś ścieżką widzę piękne widoki, a idąc tą samą drogą w odwrotnym kierunku wszystko wydaje mi się inne. Wynik mych rozważań - żeby wszystko dobrze zauważyć należałoby przystając robić obrót 360 stopni i dopiero iść dalej. Zobacz minęło kilka dni i wszystko zmieniło się wróciła zima.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Aleksandro, za przejście trasy ze mną, za te miłe słowa.
      Często robię takie obroty, o jakich piszesz, ale najlepszym sposobem jest powrót w inny dzień i przejście drogi w drugą stronę.
      Właśnie, zima. Tydzień temu aż za ciepło było mi w stopy, a dzisiaj przygotowałem dwie pary grubych skarpet na jutrzejszy dzień. Pojadę po raz ostatni w tym sezonie, ponieważ 26 marca zaczyna się sezon karuzel. Nie będę mieć wolnych niedziel, a jeździć będę ciężarówką.
      Mieliśmy w planach, ja i Janek, zobaczenie tu i ówdzie kwiatów, także tych, o których pisałaś, i postaramy się chociaż w jedno miejsce pojechać, ale nie wiem, w jakim stanie będą kwiaty, skoro na jutrzejszy dzień zapowiadają mróz.

      Usuń