Strony

czwartek, 30 maja 2019

Praca i droga

290519
Pracę zacząłem w Łodzi w niedzielne południe, skończyłem o godzinie 15 następnego dnia w Szamotułach, blisko 300 kilometrów od Łodzi. Pracowałem więc 27 godzin. Dużo, ale do wyrównania rekordu było daleko, zabrakło dziewięciu godzin. Tamten trzydziestosześciogodzinny maraton sprzed wielu lat zapewne zostanie rekordzistą.
Po nocnym demontażu urządzeń miałem tremę, a nawet lekki strach, przed rannym wyjazdem w siedmiogodzinną drogę ciężarówką, ale udało się nadspodziewanie dobrze. Miałem tylko jeden kryzys, po godzinie jazdy, jednak przeszedł dość szybko i później już bez mordęgi ciężkich powiek dojechałem do celu. Może pomógł wielki termos kawy?
Ponieważ po przyjeździe podłączyliśmy wodę do wozów, zaraz po pracy, póki łazienka była wolna, poszedłem się umyć. Skarpetki i majtki omalże przykleiły się do ciała, a przepocony podkoszulek wydzielał silną woń.
Po prysznicu i zmianie ubrania poczułem odmianę, z której zawsze jestem dumny: zmęczenie minęło.
Wziąłem więc laptopa na podołek w nadziei napisania czegoś.
Nazajutrz.
Ledwie zacząłem pisać, gdy przypomniałem sobie o flaszce świetnego likieru. Wypiłem maluni kieliszek i w kwadrans później… usnąłem. Po ponad dziesięciu godzinach snu zacząłem jedenastogodzinną pracę w deszczu; dobrze, że w skrzyni pod łóżkiem znalazłem swoje gumowce, ale tylko ten wie, jak one męczą nogi, kto człapał po błocie w takim obuwiu cały dzień.
Słyszałem o szkołach przetrwania w których trzeba płacić; dla chętnych mam lepszą propozycję: niech przyjdą do lunaparku. Sprawdzą się i jeszcze dostaną za to pieniądze.
Może jednak zamiast marudzić, wrócę do pisania.

Czasami budzimy się z miłego snu pamiętając jego szczegóły i nasze wrażenia, ale rzadko kiedy potrafimy uratować go z całym bogactwem przeżywania przed zapomnieniem. Jakże często z każdą sekundą przebieg śnionej historii i jej silna emocjonalność umykają nam coraz bardziej, aż zostajemy jedynie z blednącym wspomnieniem wrażenia, którego nie potrafimy już umieścić w ramach jakiegokolwiek dziania się. O co tam chodziło? Skąd tak silne pozytywne emocje? Próbujemy przywołać tamten piękny senny nastrój, ale dobywając z pamięci jedynie jakieś mało znaczące drobiazgi nijak się mające do tamtego przeżywania, czujemy bezsilność, żal i chęć powrotu do snu.
Jeszcze później już nic. Coś się nam śniło, coś ładnego – tylko tyle pamiętamy.
Rokrocznie, w czasie moich wymuszonych pracą przerw w wędrówkach, wracają do mnie obrazy, które nie są, jak myślę, zwykłym wspomnieniem widzianych miejsc. W różnych sytuacjach codziennych i raczej bez związku z nimi, nagle widzę skraj lasu i pofałdowanych łąk, albo brzozowy zagajnik, śródpolną kępę krzewów i drzew, czy strumyk wśród traw, najczęściej jednak owym powracającym obrazem jest droga. Nie jest konkretną drogą, często bywa pozbawiona identyfikujących ją cech – jakby ideą była, a nie tą czy tamtą drogą. W braku szczegółów i w silnej emocjonalności obraz podobny jest do snu, tym jednak się różniący od niego, że wrażenia i ich źródła nie ulegają tak szybkiemu zatarciu. Może jedynie senne, więc nieokreślone do końca i niepoddające się analizie, jest przydawanie drodze cech żeńskich, nie tylko w sensie płci gramatycznej.
Ona – droga. Tajemnica, tęsknota i ucieczka w jej objęcia.
Czy o niej miałem pisać? Hmm, właściwie nie wiem o czym chciałem pisać. Teraz widzę, że po prostu wyrażam swoją potrzebę wędrówki i wyrwania się ze świata, jaki tutaj mnie otacza. Właściwiej byłoby napisać o świecie, który naciska na mnie, a siły dla równoważenia tego naporu jest we mnie coraz mniej.
Może, zostając przy wędrówkach, napiszę parę słów o lubianych przeze mnie kępach zarośli śródpolnych?
Widzę je dwojako: jako urokliwe elementy krajobrazu oraz jako oazy biologicznej różnorodności w sztucznym świecie pól.
Jest w nas skłonność uznawania pól za część natury, a przecież naturalne nie są. Nigdzie w naturze nie występują tak wielkie, skoro liczące nawet setki hektarów, skupiska jednej rośliny, na przykład rzepaku czy jakiegokolwiek zboża. Albo hektary kapusty. Pomijam tutaj fakt niewystępowania ani pszenicy, ani znanej nam ze sklepu kapusty, w stanie naturalnym. Nawet lasy są często sztuczne: małe drzewka jednego gatunku sadzone w rządku – smutny, nieprawdziwy las.
Łąki też bywają nienaturalnym tworem stworzonym przez ludzi, co widziałem w czasie ostatniej wędrówki. Z jednej strony Dudziarza były one bezdrzewnym i bezkrzewnym (czy prawidłowo stworzyłem to słowo?) obszarem z gęsto rosnącą wysoką trawą, na moje niewprawne oko jednego gatunku lub paru bardzo podobnych. Natomiast z drugiej strony góry było dużo gatunków traw, ale w niewielkich ilościach, więc nie zagłuszały innych roślin, a tych rosło wiele, także form krzewiastych. Znajduję takie łąki w wielu miejscach moich gór, i patrzę na nie z upodobaniem właśnie z powodu znacznej różnorodności ich flory. Może na tych łąkach jest za słaba ziemia dla intensywnego wzrostu traw i ich częstego koszenia? Bywa, że gdy wspominam miejsca swoich wędrówek, widzę takie właśnie stepowiejące łąki jako miejsca urokliwe i ciekawe, niechaj więc zostaną takie jakie są.
Nieużytkami zwiemy tereny, na które nie wjadą maszyny rolnicze, a więc uskoki gruntu, wystające skały, podmokłe miejsca, jary i im podobne formacje, ale właśnie dlatego takie miejsca umożliwiają swobodny wzrost roślin, które tam się zasieją i przeżyją.
Tutaj chciałem zwrócić uwagę na słowo „nieużytki”, jako świadczące o oczekiwaniu służenia nam całej przyrody. Właśnie ta jej część, która nie nadaje się do naszych celów, uznawana jest za nieużytek.
Natura jest, czy powinna być, wyznacznikiem wartości, nie nasze potrzeby. Ziemia nie jest naszą własnością, ani my nie jesteśmy jej panami, chociaż zasiedliliśmy wielkie obszary i szkodzimy jej, a nawet możemy wywołać kataklizmy. Wrzód na dupie też może zaszkodzić, trudno jednak uznać go za pana człowieka. Jesteśmy jedynie chwilowymi mieszkańcami Ziemi – jako jednostki i jako gatunek – na dokładkę całkowicie od niej zależnymi.
W słowie nieużytek tkwi ślad homocentryzmu, a przecież takie miejsca są edenem Natury na monokulturowych obszarach pól.
W ich naturalności, w różnorodności, splątaniu, w pozornym chaosie, w nierzadko widzianej żywiołowości, tkwi urok nieokiełzanej przyrody. Pola takie nie są. Gdyby nie miedze je dzielące, gdyby nie polne drogi i ocienione drzewami strumienie, byłyby nudne.
Znowu pióro skręciło mi w stronę dróg; czy to obsesja? Nie będę się przed nią bronić.
Mam je za bodaj najpiękniejszą część krajobrazu, skoro w najładniejszych miejscach potrafią przyciągać mój wzrok, a nawet wygrywać ze strumieniami ukrytymi wśród drzew lub z malowniczymi skałkami, ale przecież i one nie są naturalnymi elementami krajobrazu. Jednak drogi mają wyjątkową zdolność łączenia w sobie uroku natury, cywilizacji i ludzkich potrzeb, na przykład schowanej w nas czasami głęboko potrzeby zerwania więzów i pójścia za horyzont.
Są zobrazowaniem nie tylko naszej ciekawości i wolności, ale też tęsknoty i trudnej do określenia nostalgii.

Niżej kilka niewybieranych zdjęć, pierwszych z folderu z jej zdjęciami.











10 komentarzy:

  1. Drogi hipnotyzują. Co zaś tyczy się łąk, to stepowieją faktycznie te najsłabsze. Moja należy właśnie do gruntów ostatniej kategorii. Trawa na niej licha, trochę kwiatów i mchy. Planujemy ją przeorać jesienią i wrzucić obornik.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, potrzebujecie trawy, a tam pewnie cienka warstewka ziemi, niżej skała. Gdy mech się rozrośnie, ozdobą raczej nie jest, a rośnie tam, gdzie nic nie chce rosnąć.
      Aniu, godzinę temu pokazywałem koledze dojazd do wioski u stóp kaczawskich Chełmów. Wioska zabita deskami, ale jest tam firma, która dla swoich pracowników wynajęła karuzele, a tanie takie wynajęcie nie jest. Więc pokazywałem mu „na ludziku” przejazd bocznymi dróżkami widząc na horyzoncie zalesione wzgórza, no i poczułem potrzebę wędrówki, ale mnie tam niestety nie będzie.
      Tak, drogi hipnotyzują, i niech tak zostanie, nawet kosztem tęsknoty.

      Usuń
  2. Ile jest różnych dróg?
    Jest droga życiowa, droga ucieczki, droga urzędowa lub sądowa, droga do domu, droga polna, Droga Mleczna, droga donikąd i są również bezdroża.
    Jest również prosta i długa Droga Wieczność oraz niezwykle kręta Droga Stu Zakrętów.
    A tak przy okazji - których zakrętów jest więcej: w lewo, czy w prawo?
    Krzysiek, pamiętasz? Zaparkowałeś kiedyś swoje auto na poboczu Drogi Sudeckiej i później Drogą Chomontową szliśmy w stronę Zamczyska i Szwedzkich Skał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, pamiętam. Dzień nie grzeszył urodą, ale widoki mieliśmy wyjątkowo ładne.
      Jest jeszcze droga pod górę, wyboista droga cnoty i szeroka droga grzechu, jest droga cierniowa, jest i krzyżowa.
      Co ja tak się kręcę w pobliżu religii?
      Hmm, których dróg więcej? Ot, zagwozdka! :-) Niewątpliwie lewe drogi bywają bardziej pociągające. Może dlatego, że częściej są grzeszne? O, znowu! A swoją drogą zauważ, skoro już jestem blisko religijnych pojęć, jak nudny jest obraz raju.
      Twoja lista dróg świadczy o uniwersalności pojęcia drogi, a tym samym o jej ważności w naszym języku i w naszej symbolice.

      Usuń
    2. Droga, którą idę, jest jak pierwszy własny wiersz.
      Uczę się dopiero widzieć świat, jaki jest
      Uczę się dopiero świata, jaki jest.

      Droga, którą idę, biegnie śladem ludzkich spraw.
      Szukam swego czasu, jasnych słów, prostych prawd.
      Szukam swego czasu, jasnych słów i prawd.

      Już tyle słońc wzeszło tylko jeden raz.
      Już z tylu stron zapłonęły ognie gwiazd.
      Już tyle miejsc zapomnienia pokrył kurz.
      Wiem, co to jest, lecz się nie zatrzymam już.

      Droga, którą idę, czasem błądzi w pełni dnia.
      Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień, póki trwa.
      Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień, gdy trwa.

      Już tyle słońc wzeszło tylko jeden raz.
      Już z tylu stron zapłonęły ognie gwiazd.
      Już tyle miejsc zapomnienia pokrył kurz.
      Wiem, co to jest, lecz się nie zatrzymam już.

      Droga, którą idę, nie wybiera łatwych lat.
      W czasie, który minie, odbić chcę własny ślad.
      W czasie, który minie, swój odbiję ślad.

      Czerwone Gitary Droga która idę

      Usuń
    3. Kocham, pragnę, tracę, chwytam dzień. Wszak w tych kilku słowach zawarty jest ludzki los, nasze życie.
      Piękna piosenka, Janku, i bardzo a propos. Dziękuję za przepisanie tutaj jej słów.

      Usuń
  3. Staniesz na rozdrożu, którą drogę Ty wybierasz najczęściej? jakoś tak instynktownie skręcamy w prawo, może z racji praworęczności:-) naturalne łąki są najbogatsze w rośliny, to ostoje wśród monokultur; dziś zauważyliśmy w polach wielki kurhan ze ściętym wierzchołkiem, ponoć leży tam tatarski wódz, ale dojścia nie znaleźliśmy, wszystko obsiane wąsatym jęczmieniem, nie pójdziemy przecież w szkodę; dla mnie drogi najładniejsze to te nieucywilizowane, szutrowe, kamieniste, stare trakty, po stronie słowackiej jest droga jeszcze z czasów rzymskich Porta Rusica; drogi zawsze dokądś wiodą, i ta ciekawość, co za zakrętem; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Częściej wybieramy prawą nie tylko z powodu praworęczności. Strony u wszystkich ludzi są wartościowane: lepsza jest prawa i góra, natomiast dół i lewa gorsze. Tak jest niezależnie od wychowania czy kultury.
      Ciekawość widoku za zakrętem jest, pewnie, ale nie zawsze droga dokądś prowadzi. One bywają płoche, jak niesłowne dziewczę. Ileż to razy znikały zostawiając mnie w lesie lub na polu, ale nie gniewam się na nie.
      Mnie też uwodzą stare drogi, te nieużywane i zarastające. Wydają się mi smutne, a gdy idę nimi, one się cieszą.
      Ciekawe, czy faktycznie tamten kurhan usypany jest na czyimś grobie...

      Usuń
    2. Można też mieć lewy interes, pracę na lewo, coś wywinąć na lewą stronę...

      Usuń
    3. Z drugiej strony mamy prawo jako spis przepisów regulujących życie społeczności, co inaczej można nazwać prawidłami (słowo zawierające w sobie prawą stronę), mamy też prawego człowieka, natomiast gości honorowało się kiedyś usadzając ich po prawicy.
      Gdyby dobrze się zastanowić, na pewno znalazłoby się więcej tego rodzaju przykładów.

      Usuń