Strony

niedziela, 26 maja 2024

Dzień róż

 190524

Niewiele zmieniłem miejsce parkowania w stosunku do dwóch poprzednich, czyli po raz trzeci byłem na zachodnich krańcach Roztocza, blisko Janowa i Kraśnika.

Szedłem długimi drogami i szedłem, wszak dzień długi i świeciło słońce, aż okazało się, że jestem blisko miejsc znanych z zeszłorocznych wędrówek. Uznałem wtedy, że powinienem je odwiedzić, więc szedłem dalej. Z paroma przywitałem się, na przykład z tym uroczym zagłębieniem pól ozdobionym wysokimi miedzami.

 

Oczywiście później trzeba było wrócić, w rezultacie wyrównałem rekord długości trasy sprzed paru lat. Nie pisałbym o tym mając 20 lat mniej, ale teraz owszem, fakt ten odnotowuję z pewną satysfakcją, zwłaszcza, że nazajutrz wstałem nie odczuwając żadnych oznak przemęczenia, czym zapewne wprowadziłem w zakłopotanie mojego (niechcianego i uprzykrzonego) kumpla Parkinsona.

Kiedyś na zboczu Dudziarza w Górach Kaczawskich rosło dużo róż; piszę w czasie przeszłym, bo komuś przeszkadzały. Odkąd zobaczyłem ten różany lasek w pełni kwitnienia czekałem na czerwiec, na czas dzikich róż, na powrót tamtych chwil oczarowania ich wyglądem i zapachem. Oczywiście i na Roztoczu rośnie ich dużo, ale nie widziałem takich skupisk jak tam. Lubelska kraina kojarzy mi się bardziej ze śliwami tarninami niż różami. Dzisiaj po raz pierwszy w tym roku i nie bez zaskoczenia zobaczyłem różane kwiaty, przynajmniej dwa tygodnie wcześniej niż w poprzednich latach. Widziałem je przy drogach i na miedzach; widziałem duże, rozrosłe krzewy i malutkie krzewinki z paroma ledwie kwiatami; pojedyncze i całe grupy obsiadłe przydroża. Dzięki kwiatom rozpoznawałem je z daleka, a raz czy dwa pokazały mi się nagle, gdy po ominięciu drzewa zobaczyłem tuż przed sobą wiszącą nad drogą ukwieconą gałązkę.

 Roztoczańskie róże podpatrzyły te sudeckie i jak one wspinają się wysoko na sąsiednie drzewa. Na tym zdjęciu widać, jak chwyciwszy się gałęzi czarnego bzu sięgnęły do czubka drzewka. Róże dają ucztę moim zmysłom i pożytek pszczołom: wokół krzewów wre praca, unosi się zapach kwiatów i słuchać ciche, ale głębokie buczenie. Pszczoły chaotyczne i niezdecydowane, tak się wydaje, latają między kwiatami, siadają na moment i znowu podrywają się do lotu. One najwyraźniej się spieszą jakby wiedziały, że kwitnienie trwa krótko. Jaki miałby zapach i smak miód różany? Czy można taki kupić?








Zapach kwiatów jest inny niż znanych mi różanych perfum. Jest taki, jak same kwiaty: delikatny, subtelny, świeży, skromny, bez śladu natarczywego chwalenia się sobą.

W drodze powrotnej kilka razy miałem wrażenie bycia tutaj. Mijany zakręt drogi, rozstaje dróg z krzyżem, tamte drzewa na zboczu wzgórza, wydały mi się znajome. Takie francuskie deja vu. Jednak dopiero gdy zobaczyłem dużą, charakterystyczną lipę, przypomniałem sobie wędrówkę do niej sprzed roku czy dwóch, a szedłem wtedy od jednej z moich ulubionych brzóz rosnących pod szczytem pokaźnego wzgórza. Odwróciłem się i od razu, ale dopiero teraz, zobaczyłem ją na odległym horyzoncie. Faktycznie, byłem tutaj. Na zdjęciu nie widać tej brzozy odległej o 5 km, dodałem więc drugie, powiększone, ze strzałką.

 

Nie pierwszy raz okazywało się, że gdzieś, gdzie miałem być po raz pierwszy, byłem już wcześniej. To rezultat rozległości Roztocza, mnogości polnych dróg, podobieństwa krajobrazów, ale i mojego zapominalstwa. Z biegiem czasu, a ściślej z ilością przemierzonych dróg, wrażenie deja vu będzie zanikać, jak to się działo w moich górach. Jeśli już wspomniałem o Górach Kaczawskich dodam, że rzadko, ale jednak, widziane tutaj drzewa, droga, zarys zbocza, wydają mi się tak podobne do widzianych tam, że rozglądając się oczekuję potwierdzenia bycia w Sudetach.

 Przede mną na horyzoncie zbierały się burzowe chmury. Były coraz ciemniejsze, bliższe, groźniejsze. Zdążę dojść do samochodu? Miałem w nogach ponad dwadzieścia kilometrów i wydłużanie kroku kiepsko mi się udawało. Deszcz dopadł mnie dosłownie 200 metrów przed samochodem. Przemoczyć ubrania nie zdążył.

Obrazki ze szlaku



 Domy Godziszowa. Szedłem przez wioskę ponad kilometr, a widziałem może trzy zaniedbane posesje. Ponownie zamieszczam takie zdjęcia nie mając zamiaru chwalić rządzących czy bycia w Unii; jeśli już chwalić, to raczej zaradność i pracowitość rodaków. Po prostu konstatuję: nigdy w naszej historii nie byliśmy tak zamożni, jak jesteśmy obecnie. Nie pozwólmy odebrać sobie tego, na co pracowaliśmy przez wiele lat.

 Ładne i oryginalne kwiaty kaliny koralowej.



 Tarasowe pola Roztocza. W pewnym barze chińskim, gdzie czasami bywam, wisi na ścianie zdjęcie wysokich wzgórz z wąskimi, tarasowymi poletkami na zboczach. Te na zdjęciach nieco je przypominają. Jedne i drugie utworzył głód ziemi. Nasze są częścią tradycji, polskości. Nie można pozwolić na ich zniknięcie jako skutku obcych zarządzeń.

Kwitnie żarnowiec miotlasty. Zwykła, niepozorna roślina, ale przecież jej kwiaty są ładne.

 Nieużywana, zarastająca droga polna. Czasami w takich miejscach czuję smutek opuszczenia. Mój on, czy przychodzi do mnie od zapomnianych dróg?… To irracjonalne, powiadacie? Owszem, ale odczuwane.


 
Nie, nie! To nie są księżycowe skały ani nawet Wielki Kanion Kolorado, a lessowe ściany roztoczańskiego wąwozu.

Trasa: między Godziszowem Trzecim a Zdziłowicami Trzecimi na zachodnim Roztoczu.

Statystyka: przeszedłem 26 km, na szlaku byłem 11 godz 40 minut, a pod górę szedłem 760 metrów.





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz