Strony

poniedziałek, 17 marca 2014

Kilka myśli o moim czasie


20 lutego.
W opowiadaniu Oscara Wildego “Urodziny infantki” przeczytałem o przekonaniu pewnej grupy ludzi, iż osoba tak piękna jak tytułowa infantka nie może być okrutna; słowa te przeniosły mnie do Grecji, gdzie żywiono takie przekonanie, i skąd wyszło ono w świat, by żyć do dzisiaj. To, co piękne, powinno być i dobre. To, co piękne, jest i dobre. Jedna z tysięcznych nici łączących nas, Europejczyków, z tamtym małym i biednym krajem, który stworzył nie tylko podwaliny naszej kultury i nauki, ale i ukształtował nasze myślenie i nasz ogląd świata. Nie wiem, jak odczuwają inni mężczyźni, ale u mnie odruchowe jest wiązanie urody ładnej kobiety z domniemaniem ciepła jej wnętrza, i chociaż wiem, że nie jest to regułą, a może nawet częściej zależność bywa odwrotna, to nie potrafię wyzbyć się tego odruchu i dobrze mi z nim. Drugie skojarzenie przenosi mnie w świat muzyki, a poprzez nią do tej chwili, gdy syn dał mi do posłuchania Pavanę napisaną ku czci infantki (której? - nie wiem), cudownej piękności utwór Ravela. Zadziwiający, fascynujący bywa lot myśli obiegającej świat i nasze wspomnienia.

18 marca.
Wczoraj i dzisiaj lęgła mi się w głowie myśl... jakaś. Ważna, ale teraz nie wiem jaka, pamiętam tylko, że dotyczyła jednego z nurtujących mnie problemów, ale gdy w końcu wziąłem się do jej zapisania, uleciała mi tam, skąd przyszła – w krainę Niedostępności i Niewiedzy. W oczekiwaniu na dalszy jej przypływ, na rozjaśnienie, nie zapisałem jej wcześniej, no i na koniec zostałem zaledwie z wrażeniem, mglistym wspomnieniem, w którym kołaczą się zagubione, pojedyncze słowa o sensie i bezsensie, radości i smutku, brzydocie i pięknie. Chyba powinienem położyć się spać, dzisiaj nic nie wymyślę; jeszcze tylko wysłucham do końca pieśń Bacha i wyłączę laptopa. Może jutro, może pojutrze, myśl wróci do mnie i nie będę odczuwał takiego osamotnienia, jak w tej chwili.

Dzisiaj dowiedziałem się, co tak naprawdę oznacza określenie “skąpany w słońcu”. Gdy rano otworzyłem oczy, takim zobaczyłem mój pokój: ściany, zwykle tak brzydkie i ponure, jaśniały wesołymi kolorami, drobiazgi na stoliku nabrały takiej wyrazistości, także masywności, że przez chwilę patrzyłem na nie upewniając się, czy są tymi samymi, które oglądam codziennie – jakby były prawdziwsze od prawdziwych, jakby były ideami tych przedmiotów, a wschodzące na reprodukcji Moneta słońce witało się ze słońcem dzisiejszym, tworząc nową, chwilową impresję. Okno całe wypełnione było słonecznym światłem, które i mnie wzięło w objęcia, gdy wstałem – chętnie, z radością tak rzadką o tej porze dnia, w zwykły, roboczy dzień. Słońce! Słońce i najpiękniejsza część roku przede mną!

Dzisiaj zobaczyłem drzwi i okno pokoju, w którym mieszkałem przez cztery lata wcześniejszej pracy tutaj, i na chwilę serce drgnęło we mnie na myśl o tamtym czasie, poczułem rozrzewnienie zabarwione melancholią, a w następnej chwili uświadomiłem sobie, jak dobrymi widzę teraz minione lata. Wrażenia te zbudziły się we mnie momentalnie, między jednym moim krokiem a drugim, i w tej samej chwili ulotniły się, a mnie została świadomość wysokiej wartości tej chwili, tak zwykłej, i tak bardzo mojej. Dlaczego? – zastanawiałem się. Było tam coś jeszcze, coś, co dotarło do mnie nieco później: dziwny rezultat porównania. Otóż ledwie parę godzin wcześniej przeżyłem podobną chwilę, gdy w czasie pracy w warsztacie do kolegi przyszła żona, a on pokazywał jej ogrodzenie ich domu, które robi pozostając tam po godzinach pracy. Spojrzałem na nich, i jak wicher przeleciał przeze mnie momentalny żal zbudzony myślą o moim domu, poczucie straty tak intensywne, że zamrugałem oczami; później, przechodząc obok mojego byłego pokoju, uświadomiłem sobie, zdziwiony, że jedna i druga chwila, obie niosące wrażenia tak odmienne, jak różne były czasy których sięgały, że obie te chwile jednaki nastrój pozostawiły we mnie, i obie są mi jednako drogie. Milczące pytanie pozostało we mnie nadal, a jedyną odpowiedzią ostateczną, na jaką mogłem się zdobyć, były banalne myśli o życiu, prawdziwie niepowtarzalnym moim życiu – tym, którego nie można żałować bez względu na popełnione w nim błędy, jeśli wypełnione było wrażeniami. Przeżywaniem.
Tylko nie wiem, dlaczego oczy mi się pocą na wspomnienie tamtego czasu...

Zejść w tajemną, tak trudno rozpoznawalną głębię, i wydobyć na światło dzienne to tajemnicze coś, co tam się ukrywa, a co ledwie wyczuwa się, czego przedsmak czuje się w tych chwilach, gdy one same podnoszą się ku powierzchni świadomości, mojego zrozumienia. Wydobyć z siebie te pierwiastki, które, mocno w to wierzę, zawierają w sobie wszystko, czego tak bardzo brakuje dniom powszednim. Pozwolić im unieść mnie ponad codzienność, przenieść do lepszego świata, tego świata, w którym odczuwa się i przeżywa swoje życie najintensywniej, najgłębiej, najpiękniej. Stworzyć dzieło skomponowane z ulotnych wrażeń, ale i z tęsknot, z marzeń najtajniejszych, najjaśniejszych, prawdziwie moich, z chwil najosobliwszych i najcieplejszych. Przenieść się w wyimaginowany, baśniowy świat, aby tam znaleźć świat najprawdziwszy. Podzielić siebie na drobne cząsteczki i z nich złożyć nowy świat, zaludnić go nowym ja – obdarzonym nie tylko lepszymi cechami, ale i radością. Stworzyć siebie, dostrzegającego i przeżywającego, od nowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz