071217
Przygotowując
się do pisania tego tekstu zajrzałem na kilka stron. Na początku, po
przeczytaniu definicji pojęcia gender, nie rozumiałem o co chodzi z szumem
wokół tego słowa i pojęcia, jakie potocznie niesie. Wszak gender to tyle, co
zachowania, role, oczekiwania związane z płcią. Jakże więc być zwolennikiem czy
przeciwnikiem gender, skoro te różnice istnieją wszędzie i od zawsze; skoro są
immanentne względem płci? To tak, jakby być przeciwnikiem płci, więc po prostu
nielogiczne a nawet bzdurne. Dopiero później zauważyłem, że ludziom potocznie
nazywanym zwolennikami gender chodzi nie tyle o same różnice, co o to, że
uznają je za wyłącznie kulturowe, a nadto szkodliwe dla dziecka, bo zabierające
mu swobodny wybór, zmuszające do określonych ról i zachowań w społeczeństwie.
Zdaje się, że oni byliby za takim wychowywaniem dziecka, jakby nie było płci,
jakby dziecko miało dopiero wybrać, czy chce mieć cechy chłopca, czy
dziewczynki, albo które cechy zachowań zechce przyjąć z obustronnej ich palety.
Ma to być wolne od stereotypów wychowanie zapewniające dziecku szczęście w
dorosłości. Tak mi się wydaje, bo ich strony nie zawsze są dla mnie jasne. Na
dwóch z nich przeczytałem słowa o tradycyjnym wybieraniu niebieskiego koloru
dla chłopców, różowego dla dziewczynek. Dla mnie to sprawa drobna, bez
znaczenia, czysto umowna kulturowo, ale chyba dla bywalców tych stron ma
znaczenie, skoro podają ten przykład na swoich stronach. Nie bardzo rozumiem
dlaczego.
Zauważyłem
parę błędów na ich stronach, nie tylko wynikłych z uprzedzeń i braku wiedzy,
ale i logicznych. Tutaj podam jeden, zawarty jest w niżej wklejonym krótkim
tekście.:
„Specjaliści
zajmujący się pojęciem szczęścia wśród jego warunków wymieniają: poczucie
wolności, satysfakcję z wykonywanej pracy, możliwość decydowania o sobie,
realizowania swoich pasji, dysponowania swoim czasem. Podkreślają też, że coraz
częściej poczucie wypalenia i depresja dotykają tych ludzi, którzy mają nawet
wysokie stanowiska i dochody, znaczną pozycję społeczną i modelowe życie
rodzinne, ale w sile wieku orientują się, że chcieli iść w życiu zupełnie inną
drogą.
Wynika stąd, że trudno będzie osiągnąć szczęście człowiekowi, któremu ktoś
narzucił sposób zachowania i wyrażania emocji. Komuś, kto próbuje wypełnić
pewną narzuconą mu rolę, zamiast z energią i radością odkrywać w sobie
indywidualne cechy, talenty, możliwości.”
Błąd
tkwi w jednoznacznym, z rękawa wyciągniętym wniosku, skoro wcześniej nie
wykazało się związków między narzucaniem zachowań tradycyjnie przypisywanych do
określonej płci, a opisaną traumą. Z tekstu można wysnuć tylko wniosek, że
trudno być szczęśliwym komuś, kto nie robi tego, co chciałby robić. Tylko taki
wniosek jest tutaj poprawny, a jeśliby stosować logikę argumentacji autora,
równie dobrze można wpisać dowolny powód; ot, na przykład brak wiary byłby
nieźle tutaj umocowany. Zainteresowanych odsyłam na strony z tym tekstem.
Wystarczy wziąć w nawias kilka kolejnych słów i polecić google ich wyszukanie;
ten jest z edziecko.pl, co zaznaczam dla porządku.
Nieco
niżej piszą z wyrzutem o wychowaniu na stuprocentowych mężczyzn i takie
kobiety. Doprawdy, nie wiem skąd taki argument. Ilu rodziców w obecnym
społeczeństwie wychowuje swoje dzieci na takich „stuprocentowców”? Na ludzi
sukcesu osiąganego po trupach, także szczęśliwego życia dziecka i nastolatka –
owszem, ale dotyczy to mamony i pozycji, nie płci. Kolejny dziwny argument.
Ponieważ
tekst jest powtarzany na kilku stronach www, chyba uznawany jest za ważny i
wartościowy dla… właściwie nie wiem, jaką nazwę wpisać. Dla genderystów? Niech
taka zostanie, może później ją zmienię.
Swoją
drogą warto byłoby zbadać, ilu spośród nich, tak dbających o szczęście dziecka,
wywiera na nie presje, chcąc uczynić z nich ludzi sukcesu, a przy tym
pozwalają, oczywiście, mieć chłopcu różowe ubrania, a to dla zapewnienia mu
wolności decydowania.
Co
chciałbym tutaj napisać? Zwłaszcza chciałbym wskazać genetyczne uwarunkowania
niemal wszystkich różnic, o których genderyści mniemają, iż są li tylko
kulturowe. Chłopcem czy dziewczynką po prostu się jest, z różnicy płci wynikają
wielorakie różnice w zachowaniach, preferencjach, w pojmowaniu wartości, w
umiejętnościach, w ograniczeniach. Niewielka część tych różnic, ta mniej lub
wprost mało znacząca, jest pochodzenia kulturowego, jak na przykład wspomniane
wybory kolorów, czy ogólniej strojów.
Jakby
o kobiecości czy męskości miały decydować portki lub sukienka…
Nie
bardzo rozumiem związek między swobodą wyboru zabawek dziecka, a szczęściem
dorosłego człowieka, między założeniem przez chłopca różowych spodenek, a
spełnionym życiem, chociaż zgadzam się, gdy czytam, że dziecko samo powinno
wybrać swoje zabawki, oczywiście w granicach rozsądku, także finansowego. Nie,
skoryguję nieco tę wypowiedź: od lat uważam, że dziecko, obojętnie jakiej płci,
nie może dostawać zabawek w postaci broni i wojskowego sprzętu; mniemam, iż to
stanowisko nie wymaga wyjaśnień.
Owszem,
widzę wyraźny związek między wmawianiem dziewczynie, że nie może być pilotem
śmigłowca, co jest jej marzeniem, a jej szczęściem; między zmuszaniem chłopca
do bycia mechanikiem, skoro on chciałby być stylistą kobiecych fryzur i ma dryg
do tego zajęcia. Jeśli na tym polega ten ruch, ta ideologia, to się do niej
przyłączę, ale odnoszę silne wrażenie, że tak nie jest.
Wychowaniem,
zwłaszcza rygorystycznym, można przytłumić pewne cechy uznawane za typowe dla
określonej płci, na co trudno dać zgodę; zapewne w tym przypadku ramię w ramię
z genderystami będę protestować, ale takich momentów wspólnego wystąpienia
raczej nie będzie wiele. Dodam jeszcze, że te stłumione cechy nadal istnieją, i
mogą objawić się w różny, czasami dziwny albo i dziwaczny sposób.
Przeglądając
ich strony, chwilami odnosiłem wrażenie nie zauważenia przez „genderystów”
faktu zaistnienia już zmian, które postulują. Nikt już nie zmusza dziewczynę do
małżeństwa i rodzenia dzieci, gdy ona chce studiować. Tak było kiedyś, a
społeczeństwa europejskie (bo w innych częściach świata różnie z tym bywa) same
odeszły od takich przymusów. Wydaje się, iż z braku poważnych problemów ci
ludzie skupiają się na drobnostkach, w rodzaju nie kupowania lalek dziewczynkom
i niebieskich portek chłopcom.
Ten
ruch spóźniony jest o sto lat, jest też daremny, jako że kulturowo zacofanym
ludziom, którzy nadal szczęścia dziewczyny upatrują w szybkim zamążpójściu i w
rodzeniu dzieci, raczej nie wytłumaczą nieprawidłowości ich poglądów, a już na
pewno nie tak, jak to robią na swoich stronach: jakby posiedli jakąś wiedzę
tajemną.
Kobietą
lub mężczyzną, z wszystkimi istotnymi cechami płci, jest się niezależnie od
wychowania. Płeć rozumianą nie tylko jako cechy ciała, ale i umysłu, mamy
zapisaną w genach, a skutkują one odmienną budową i działaniem przede wszystkim
naszych umysłów, ciał w drugiej kolejności. Inaczej mówiąc, kobietą się jest,
ponieważ ma się umysł kobiety, i nikt ani nic tego nie zmieni. Nawet pomyłka
natury, która, tak bywa, kobiecie da męskie ciało. Albo odwrotnie.
W
odległych epokach tkwią korzenie wielu naszych cech, zarówno fizycznych, jak i
psychicznych. Zauważyć należy, że ukształtowaliśmy się w czasach diametralnie
odmiennych od obecnych, część cech wtedy, gdy ledwie podnieśliśmy się z pozycji
czworonożnej.
Wspomnę
tutaj o dwóch przykładowych cechach z tych trudniejszych do przyjęcia, jako że
przejawy wpływu genów (fachowo mówi się tutaj o fenotypie) dotyczą nie ciała, a
funkcjonowania naszego umysłu. Zaznaczam ten fakt, ponieważ ogół ludzi łatwo
przyjmuje wpływ genów na wzrost, kolor oczu czy skłonność do chorób, a więc
wpływ na ciało, natomiast ma kłopoty z uznaniem oddziaływania naszych genów na
umysł, na jego umiejętności, skłonności, predyspozycje. Na to, jak odczuwamy,
jak reagujemy, co lubimy i czego się boimy. W znacznej mierze na to, jacy
jesteśmy.
O
siódmej jest jeszcze ciemno, przez plac firmy idę do pracy w mroku słabo
rozjaśnianym nielicznymi lampami. W zagraconym kącie stoi maszyna przykryta
plandeką, a ja, mimo iż wiem, co to jest, ilekroć przechodzę tamtędy, w
pionowym kształcie widzę sylwetkę człowieka (ale tylko w ciemnościach, za dnia
już nie). Podobnie jest, gdy wejdę do biura lunaparku. Jest urządzone w
ciężarówce, jak wszystko tutaj, i obecnie nieużywane, dlatego na zimę wstawiono
tam ludzką postać zrobioną z plastiku. Wiem, że nie ma tam nikogo, ale ilekroć
wchodzę, mój mózg daje mi informację o byciu człowieka w pomieszczeniu.
Zwraca
uwagę niezależny od naszej wiedzy i woli automatyzm takich identyfikacji będący
rezultatem działania naszego umysłu, który tak został ukształtowany, aby
doszukiwać się ludzi w otoczeniu; świadoma refleksja zawsze przychodzi później.
Zauważyć trzeba, iż nikt nie uczy się takiego szukania podobieństw i takich
identyfikacji, mamy je zakodowane, a to znaczy, że są w nas geny, które
spowodowały wpisanie tej dążności w strukturę mózgu. Dopisek w naszym genomie
dokonał się w dawnych czasach, gdy wiedza o człowieku w pobliżu nierzadko
decydowała o naszym bezpieczeństwie, co doskonale tłumaczy powód zaistnienia
zapisu.
To
przykład, jeden z ich dużej liczby, silnej bezwładności ludzkich cech, których
przemiany zostały daleko z tyłu za szybkimi zmianami warunków życia gatunku.
Szybkimi, bo kulturowymi. Nadal bojąc się ciasnych i ciemnych pomieszczeń,
zwłaszcza nam nieznanych, nie boimy się autostrad, mimo iż w jaskiniach już nie
czai się niebezpieczeństwo, a na szosach giną tysiące.
Dlaczego
piszę o tym? Aby wykazać, że tkwią w nas echa pradawnych czasów, że nadal
wpływają na nas, i wcale nie mam na myśli wpływów dotyczących naszego ciała,
jak na przykład wstawanie włosów (kiedyś futra) gdy nam zimno, a cech ściśle
związanych z naszym umysłem, z postrzeganiem świata i innych ludzi, z naszym
reagowaniem i wartościowaniem.
Właściwie
dlaczego tak baczną uwagę mężczyzna zwraca na urodę kobiety? Dlaczego ta jej
cecha bywa decydującą w wyborze małżonki? Dlaczego stawia się ją obok, albo i
wyżej, tak ważnych dla wspólnego życia cech jak uczuciowość, zgodność
charakterów, wspólnota zainteresowań? Pod tym względem kobieta jest
nieporównywalnie mądrzejsza od mężczyzny, proporcje te w znacznej mierze
odwracając. Zarówno męskie, jak i kobiece wybory dają się doskonale tłumaczyć
na gruncie przemian ewolucyjnych, ale tutaj wrócę do wyborów mężczyzny.
Nasi
odlegli przodkowie wybierali swoje partnerki jako przyszłe matki, co i obecnie
nie jest nieprawdą, obok wszystkich kulturowych powodów bycia razem mężczyzny i
kobiety. Ale która kobieta jest płodna, skoro czasami bywa, że nie zachodzi w
ciążę mimo starań obu stron? Dla ówczesnych facetów był to poważny problem, z
którym radzili sobie obserwując wygląd kobiet. Gładką cerę, pełne czerwone
usta, dobry stan zębów, wyraziste oczy, ładne włosy, uznawali za cechy zdrowia
młodej kobiety, a tym samym za przejawy płodności. Przez tysiąclecia owe
zewnętrzne oznaki zdrowia zlały się w jedno z kanonami kobiecej urody, i
obecnie, wybierając ładną dziewczynę za żonę, już nie pamiętamy, że tak
naprawdę wybieramy tę, o której mniemamy, iż będzie płodna. Względy estetyczne
pojawiły się później, są wtórne, kulturowe, zbudowane na tamtym fundamencie.
Podobnie
było i jest z wielkością biustu: kiedyś uznawano za fakt oczywisty, że im
większy biust, tym większe możliwości karmienia osesków. Teraz już wiemy, że
takiego związku nie ma, ale mechanizm, raz zapisany w nas, funkcjonuje dalej:
skoro ma większy biust, to wykarmi więcej dzieci, a skoro tak, to dobrą będzie
żoną, więc… łatwo o erekcję. Tego rodzaju męskie reakcje dowodzą, iż
najgłębszym, najpierwotniejszym powodem zainteresowania kobietami i seksem jest
pragnienie posiadania potomków.
Dla
jasności zastrzegę, iż wcale nie uważam, iż obecnie mężczyźni interesują się
kobietami jedynie z powodu chęci posiadania dzieci. Nie. Ten i ów, ta i owa,
mogą być daleko od takich pragnień. Piszę tutaj – nie dość zastrzegania – o
praprzyczynach, podaję pierwsze, pierwotne powody zabezpieczone w sposób nie
potrzebujący nauki, zrozumienia czy zapamiętania, a zabezpieczeniem jest zapis
w genach. To dlatego chłopcy i dziewczyny, nawet jeśli ich rodzice trzymali ich
w niewiedzy, niechby w izolacji, gdy przyjdzie czas, gdy stają się dojrzali
płciowo, zaczynają zerkać na siebie i widzieć w niej, w nim, kogoś innego.
Kogoś, kto budzi ciekawość i rozkoszny niepokój.
Wracam
do urody.
Kobiety
szybko rozpoznały zasady męskiego reagowania i zaczęły oszukiwać upodobniając
się do oczekiwanych kanonów płodności. Pojawiła się kosmetyka. Pierwsze
znalezione grzebienie mają wiele tysięcy lat, a jeszcze niedawno dziewczyny
przygryzały wargi, żeby mieć czerwieńsze usta. O niezależności od naszej wiedzy
i nierzadko woli, o automatyzmie działania naszych reakcji, dobitnie mówi fakt
pozytywnego męskiego reagowania na sztucznie, bo sztuką kosmetyki, podwyższoną
urodę kobiety, o czym przecież doskonale wiedzą. Owszem, w grę wchodzą też względy
dodane później, estetyczne, jednakże pożądanie nie pojawia się z powodów
estetycznych, mając związek z tamtym równaniem: ładna czyli płodna.
W
dawnych czasach zaawansowana ciąża i miesiące opieki nad zupełnie bezradnym
małym dzieckiem uzależniały kobiety od pomocy grupy lub ojca dziecka. Piszę o
czasach, które trwały wiele tysiącleci, niemal całą historię ludzkiego gatunku,
a jeszcze wcześniej naszych bezpośrednich przodków. Nie było instytucji ślubu,
a i małżeństwo nie pojawiło się od razu, o samodzielności finansowej kobiet
nawet nie wspominając, bo to są dzieje ostatnich wieków, a nawet
dziesięcioleci. Kobiety zauważyły, iż najłatwiejszym sposobem związania ze sobą
mężczyzny i uzyskania jego pomocy jest seks. Ten fakt uruchomił nacisk
ewolucyjny doprowadzający do szeregu przemian w kobiecej fizjologii i psychice.
Wskażę tylko parę: ukrycie znamion okresu płodnego, tak często i silnie
manifestowanego wśród zwierząt, miało utrzymać zainteresowanie mężczyzn seksem
przez niemal cały czas, a nie tylko w nieliczne okresy sprzyjające
zapłodnieniu, jak to do dzisiaj zostało u wielu zwierząt, oraz zdolność kobiety
do odczuwania rozkoszy seksualnej, także w czasie ciąży.
Przy
okazji uwaga a propos. Nie bez powodu napisałem o seksie niemal cały czas:
chodzi o menstruację. Znany jest fakt synchronizacji cyklów menstruacyjnych w
grupach kobiet wspólnie i długo przebywających razem, na przykład
skoszarowanych. Mechanizm jest stary, uruchamia się bez woli kobiet, a ma za
zadanie nie dopuścić do przewagi kobiet, które akurat nie mają miesiączki, i
przez to mogłyby być uznane za atrakcyjniejsze dla mężczyzn. Brzmi paskudnie
samczo? Tak, wiem. Jak pisałem, nasze cechy zostały wykształcone w czasach
diametralnie odmiennych od współczesnych; my sami też byliśmy inni.
Dopiszę
jeszcze trafny aforyzm, bardzo tutaj pasujący: jedyną sztuką, jaką kobiety z
pasją uprawiają przez wieki, jest sztuka podobania się. Tak właśnie było i
jest, ponieważ kobiety wiedzą, iż podobanie się mężczyźnie jest ich bronią i
zabezpieczeniem, nawet jeśli nie uświadamiają sobie tych zależności, dbając o
wygląd li tylko dla własnej satysfakcji. Inaczej mówiąc piszę tutaj o
praprzyczynie, o tym, co jest u podstawy.
Przez
trudny do wyobrażenia czas kobieta zajmowała się dziećmi i ogniskiem (mam tutaj
na myśli to wszystko, co teraz nazywamy domem), mężczyzna był dostarczycielem
dóbr i ochroniarzem. Zapewniał jedzenie i bezpieczeństwo. Ten podział utrwalił
się, a jego przejawem jest odmienność psychiki kobiet i mężczyzn. Odmienność
mało zależna od wychowania i trudna do zniwelowania wpływami kulturowymi.
Kobieta
mniejszą zwraca uwagę na urodę mężczyzny, większą na jego stałość, słowność,
stabilność materialną i emocjonalną; większe znaczenie przywiązuje do domu niż
spełniania się poza domem. Akceptuje jego starszy wiek (w pewnych granicach
oczywiście, najczęściej jest to kilka lat), a nawet taki preferuje,
spodziewając się po starszym mężczyźnie większej odpowiedzialności i lepszego
statusy materialnego (pierwotnie nie tyle dla siebie, co dla dziecka).
Listę
można wydłużać, ale zna ją każdy, zwłaszcza każda kobieta. Mężczyznę bardziej
ciągnie do męskiego towarzystwa, do sprawdzania się, działania, akcji, niż do
siedzenia w domu. Nie bez powodu tak liczne są męskie stowarzyszenia, spotkania
przy piwie czy na polowaniu. Kobieta łatwiej widzi w drugiej kobiecie
konkurentkę, niż robi to mężczyzna względem swojego kumpla.
Te
cechy też mają konkretne i łatwe do wskazania uwarunkowania ukształtowane w
toku rozwoju naszego gatunku: przez krocie tysiącleci życie mężczyzny, wojownika
lub myśliwego, zależało od towarzysza, nie towarzyszki. Przez tysiąclecia
mężczyzna więcej czasu spędzał w męskim gronie, z mężczyznami dzieląc
niebezpieczeństwa i radując się sukcesami. W domu, czyli tam, gdzie jego
partnerka, tylko bywał. Te fakty ukształtowały nas poprzez, między innymi,
wzmocnienie znaczenia przyjaźni, nierzadko do pozycji przodującej – ponad
związki z kobietą.
Dlatego
– a podałem powód główny i najstarszy – mężczyźnie trudniej odnaleźć się w domu
na emeryturze, niż kobiecie.
Słyszałem
o kobietach, które usilnie udowadniają, iż w niczym nie ustępują mężczyznom.
Starania mam za chwalebne, jeśli dotyczą zdolności umysłowych, jeśli te kobiety
starają się zaprzeczyć mniemaniu części mężczyzn o mniejszej inteligencji
kobiet. Gorzej, dużo gorzej, gdy słyszę, że na pieszej wycieczce kobieta niesie
plecak chcąc pokazać mężowi i światu, że i ona potrafi. Uwarunkowania i
ograniczenia fizyczne są faktem, więc śmiesznością jest zaprzeczanie im.
Mężczyzna może w domu pełnić role tradycyjnie kobiece, częściowo nawet
powinien, ale nie zastąpi kobiety, i nie myślę tutaj o ciąży, rodzeniu i
karmieniu, a o tworzeniu domowego ciepła, atmosfery tego domu, do którego się
tęskni będąc daleko, lub później, w dorosłości, gdy wspomina się dom rodzinny. Taki
dom stworzyć potrafi tylko kobieta. Nie wiem jak to się dzieje, myślę, że
uwarunkowania genetyczne tkwią i tutaj, ale na samym dnie, wyżej jest niemal
wyłącznie jej wyjątkowa umiejętność. Mężczyzna jest pod tym względem ( i nie
tylko pod tym) upośledzony, jako że może tylko wspomóc kobietę w tej jej umiejętności, sam niewiele potrafiąc. Dla
jasności: nie byłem i nie jestem zwolennikiem sztywnego podziału ról w domu.
Uznaję faceta, który popołudnia spędza siedząc przed TV z puszką piwa w ręku,
podczas gdy żona uwija się w nieskończonym kieracie zajęć, za trutnia i lenia.
W domu nie ma zajęć tylko kobiecych i tylko męskich, chociaż dziwne mi się
wyda, gdy w tym samym czasie on będzie dawać dziecku kaszkę, a ona naprawiać
cieknący kran lub nosić drewno do kominka.
Jeśli
już wspomniałem o upośledzeniu, o niższości mężczyzn wobec kobiet, zacytuję
fragment słów mojej znajomej, ale wcześniej zastrzegę, iż o niższości lub
wyższości płci nie można mówić wprost porównując cechy im właściwe. Bo i cóż to
za przewaga – większa siła? Jest silniejszy i rządzi światem w większym stopniu
niż kobieta, to fakt, a co z tego, odpowie moja znajoma.:
„Czy
z racji zadań kobiety, nadanych jej przez naturę, ona jest GORSZA od mężczyzny?
Dlaczego jedna z drugą nie pomyśli, że to mężczyzna jest "gorszy",
uboższy o tyle od niej? Uboższy o świadomość ciała i płodności, uboższy o
ciążę, o ruchy dziecka, o rosnący z powodu rosnącego dziecka brzuch, uboższy o
sam poród nawet, który w bardzo wielu przypadkach jest niesamowitym, cudownym przeżyciem,
uboższy o niesamowity związek z dzieckiem, którego żaden z nich po prostu nie
ma i mieć nie może, o karmienie piersią, które zaraz po porodzie jest
nieprawdopodobnym aktem natury łączącym matkę z dzieckiem w sposób nie do
opowiedzenia.
Cóż
z tego, że położysz, mężczyzno, rękę na moim brzuchu i poczujesz kopnięcie. Cóż
z tego, że serce ci zmięknie, a może i łza w oku zalśni, gdy będziesz patrzył,
jak twój syn ssie moje mleko. Cóż z tego. Ty nie wiesz, jak to jest. Co z tego,
że rządzisz światem, kupujesz i sprzedajesz akcje, robisz biznesy, co z tego?
Co jest ŻYCIEM? Akcje, czy ten mały, nieświadomy niczego a pożądający jedynie
moich ramion i mojej piersi?”
Jeśli
już znajoma napisała o związku matki z dzieckiem, dodam parę słów na temat
najściślej związany z opieką nad oseskiem – o uczuciowości kobiet. W miłości
erotycznej są na wyżynach trudno dostępnych mężczyznom, a matczyne uczucie do
dziecka jest po prostu synonimem bezwarunkowej miłości. O takiej właśnie
miłości pisał Paweł z Tarsu w swoim hymnie. Skrzywdzenie matki, a niechby tylko
doprowadzenie jej do łez, jest czynem skrajnie nagannym nie tyle z powodu
urodzenia nas i podcierania tyłka, co z właśnie z powodu jej miłości do nas.
Miłości, która ją ubezwłasnowolnia, jako że włada nią w sposób absolutny.
Miłość do dziecka czyni kobietę bezbronną (chociaż w pewnych sytuacjach ona
potrafi znaleźć w tym uczuciu potężną siłę) i dlatego niegodziwością jest brak
szacunku do matki. Także brak starań o jej dobrostan.
Istnieje
bardzo stary i jednocześnie wymowny zwyczaj stosowany do dzisiaj: w sytuacjach
zagrożenia życia broni się, ewakuuje bądź ukrywa, przede wszystkim dzieci i
kobiety. W ten sposób bez słów uznaje się życie kobiety za wartościowsze dla
ludzkości, społeczeństwa, rodu, od życia mężczyzny. Bardzo mądry zwyczaj,
jednak tkwi w nim prastare jądro, o którym aż się boję napisać: jeden mężczyzna
wystarczy na wiele kobiet.
Jeszcze
uwaga o odmiennym traktowaniu zdrad małżeńskich zależnie od płci.
Wiadomo,
że zdrada kobiety jest gorzej i ostrzej oceniana, niż zdrada mężczyzny.
Niesprawiedliwe? Owszem, ponieważ nie może być dwóch norm oceny, chciałbym
jednak wskazać prosty fakt rzucający znacznie złagodzone światło na ten dualizm
ocen. Różnica w ocenie zdrad, a występuje ona na całym świecie i u bardzo
różnych kultur, wynika z jednego faktu zasadniczego dla rodu, rodziny, męża:
potencjalne fizjologiczne skutki męskiej zdrady zostają gdzieś tam, natomiast
kobieta przynosi je ze sobą do domu. Ta różnica tkwi u podstaw odmienności
ocen, o których mowa. Powodem jest więc nie tyle odmawianie kobiecie praw,
które daje się mężczyźnie, co po prostu fizjologia. Inna sprawa, że akurat
tutaj kobieta jest na gorszej pozycji; zresztą, nie tylko tutaj. Powie ktoś, że
w obecnych czasach dostępności dobrych środków antykoncepcyjnych ta różnica
traci na znaczeniu? Powiem, że owszem, trochę traci, a dlaczego trochę,
powiedzą te panie, które „niechcący” zaszły w ciążę. Powiem też, że obecnie
obie zdrady – kobiety i mężczyzny – nie są już tak bardzo odmiennie oceniane, jak
to było w przeszłości. Zmiany więc zachodzą, a że dotyczą sfery ważnej dla
człowieka i mocno w nim zaznaczonej, potrzebny jest niemały czas.
Wystarczy,
za bardzo się rozpisałem.
Na
początku zaznaczyłem, że mało wiem o gender pojmowanym jako ruch społeczny czy
ideologię, dlatego chętnie przeczytam komentarze prostujące moje błędne
widzenia.