W
mojej pracy mam możliwość słuchania (niechcący, ale jak nie słyszeć dudnienia?)
dyskdżokejów przy pracy. Nieźle poznałem tajniki tego zawodu i wydaje mi się,
że, znając odpowiednie chwyty, mógłbym starać się o taką pracę. Oto krótki
zbiór sposobów bycia dobrym didżejem.:
Jednym
ze sposobów rozbawienia ludzi na dyskotekach (oj, przepraszam, teraz są kluby –
albo cluby – muzyczne) jest skandowanie niezupełnie dla mnie logicznych słów:
„jak się bawi tak się bawi”. Muszą jednak być dobre te słowa w swoim pozytywnym
oddziaływaniu na tłum, bo słyszę je często i to wielokrotnie powtarzane, za
każdym razem głośniej i szybciej. Ludzie coś odkrzykują, nie mogę ich
zrozumieć. Może w ten sposób oni chcą rozbawić didżeja? Wielce to intrygujące,
ale łatwe do stosowania.
Ostatnio
jakbym mniej słyszał zapytania „Are you ready?” nie wiedzieć czemu zadawanego
tak, jak napisałem, po angielsku, ale w rozbawianiu tańczących skuteczne jest
nadal, skoro nie jest zapomniane.
Równie
tajemniczy jest dla mnie mechanizm rozweselającego działania słów innego
pytania, tym razem po polsku: „Dlaczego tutaj tak cicho?”. Doprawdy, zagadkowe
to dla mnie, ale ponieważ niewątpliwie działa, mógłbym wykrzykiwać te słowa do
mikrofonu, skoro chcą słuchać i potrzebują do dobrej zabawy, a nawet płaciliby
mi za ten krzyk.
„Zróbcie
tutaj jakiś hałas” jest odmianą tamtego zapytania o ciszę. Czasami zawołanie to
jest pojedyncze, czasami jakby wielopiętrowe, narastające: DJ każe zrobić
hałas, tańczący krzyczą, on twierdzi, że nie słyszy (możliwe, że z powodu
dużych słuchawek na uszach), wtedy oni krzyczą jeszcze głośniej, a ten głuchy
DJ znowu nie słyszy i domaga się kolejnego krzyku. Tamci ryczą, DJ w końcu
słyszy i wtedy wszyscy dobrze się bawią.
Oczywiście
do zabawy potrzebne jest jeszcze dudnienie. Programuje się komputer, a ten
symuluje rytmiczne walenie w bębny, co puszcza się przez kilowatowe wzmacniacze
według dość prostej reguły: im głośniej, tym lepiej dla tańczących. Proste.
W
tej dość elitarnej grupie ważnym sposobem rozbawiania jest krzyk i
przekleństwa. Cóż, krzyczeć nie jest trudno, a kląć potrafię jak pijany
dorożkarz, czyli jak karuzelnik, więc śmiało mogę usiąść przed konsolą DJ.
Karuzele już mi się trochę znudziły, chętnie zmienię pracę, a zmiana byłaby o
tyle łatwa, że pozostałbym w znanej mi branży określanej mianem „rozrywkowa”.
Od
jutra rozsyłam swoje CV do dyskot… do muzycznych clubów.
270815
Dzisiaj,
w kolejny piękny dzień lata, słońce towarzyszyło mi od rana do wieczora. Nie
unikałem go, nawet do obiadu usiadłem przy stole stojącym w słońcu, chcąc
widzieć jedzenie nim oświetlone, a widok ten warty jest zobaczenia. Pół dnia
przechodziłem bez t-shirta; w gorący dzień lata jego bawełna wydaje się
być pancerzem oddzielającym mnie od świata, a bez niej czuję rozkoszny, dosłownie
cielesny, kontakt ze słońcem, z wiatrem, z latem. Gdy dwa dni temu założyłem
kamasze, po raz pierwszy od paru tygodni, musiałem od nowa uczyć się w nich
chodzić, było mi niewygodnie, ciężko i gorąco. Przed chwilą, a jest późny
wieczór, wyszedłem na dwór ubrany tylko w krótkie portki, ale nie odczuwałem
zimna, a przyjemny chłód letniego wieczoru. Każdej zimy wspominam takie chwile
i nie mogę nadziwić się przemianie aury.
Park
w Żarach. Tu i ówdzie kwitły malutkie bodziszki, ale po dwóch dniach naszej tutaj
obecności większości z nich już nie ma, zostały zniszczone…
Wnętrze pomieszczenia mieszczącego duży
generator prądu jest wyłożone czarną pianką głuszącą uformowaną w faliste
dolinki i wzgórki, przez co wygląda trochę niesamowicie – jak studio nagrań
albo tunel metra. Włączyłem zasilanie układów generatora, podszedłem do ekranu
sterującego, poprztykałem chwilę przyciskami wychodząc z menu, w końcu
dotknąłem przycisku „start”. Gwizd elektrycznego silnika rozruchowego został po
sekundzie przykryty ostrym, wielodźwięcznym, przenikającym mnie na wskroś,
rykiem sześćsetkonnego diesla. Poczułem silny wiew powietrza pompowanego przez
tego potwora, niezabezpieczone drzwi kłapnęły zamknięte przeciągiem, zrobiło
się ciemno, zielona poświata ekranu rozjaśniła się. Rzuciłem okiem na parametry
pracy zespołu i wcisnąłem wielką dźwignię włącznika prądu. Wyszedłem zamykając
za sobą wygłuszone drzwi – ryk zamienił się w daleki pomruk, a ciemność w
oślepiającą jasność słonecznego dnia lata – dwa kroki i dwa światy. Gdy
obchodziłem wokół ciężarówkę z generatorem patrząc pod nogi, w trawie
zobaczyłem tak charakterystyczną różową drobinkę. Klęknąłem nad nią i z upodobaniem
patrzyłem na jej płatki, tak ładne, tak ujmujące. Moje tete a tete z kwiatem
zostało przerwane zauważonym kątem oka ruchem tuż obok; gdy podniosłem głowę,
metr od siebie zobaczyłem wielkie, najeżone gumowymi zębiskami, koło traktora.
Powolutku toczyło się w moją stronę.
Spojrzawszy wyżej zobaczyłem uśmiechniętą
gębę kolegi, widział mnie, dawał mi czas na odsunięcie się. Podniosłem się i
zrobiłem krok w tył, silnik forda ryknął, zębiska na kołach zawirowały i
przetoczyły się. Patrzyłem pod nogi, na stłamszoną trawę, szukając mojej
drobinki, ale nie znalazłem. Nie było już bodziszka i jego kwiatu.
A
co z tytułowym związkiem między DJ a bodziszkiem? Nie ma go, i właśnie to jest
piękne.