Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

środa, 9 lipca 2025

W Górach Kamiennych

 250625

 Widoki piękne i dalekie, zieleń roślin soczysta i lśniąca w słońcu, błękit nieba czysty i głęboki, radość pierwszych dni lata. Tak opisałbym w jednym zdaniu ten dzień w Górach Kamiennych.

Przyjechałem na dwutygodniowy urlop w Sudety. Pierwszego dnia pojechałem bladym świtem w moje Góry Kaczawskie gasić tęsknotę, a że była uporczywa, do samochodu wróciłem po czternastu godzinach wędrowania. W następne dni, nieco uspokojony, odwiedzałem liczne moje miejsca w Sudetach i poznawałem nowe. O wieży na Dzikowcu Wielkim dowiedziałem się przypadkiem, a widziana na zdjęciu wydała mi się ciekawie wykonana i niebrzydka, więc długo się nie zastanawiałem. Z parkowaniem u podnóża góry nie ma kłopotów, a szlaków na szczyt wiedzie kilka, mniej i bardziej stromych. W zależności od wybranej trasy i kondycji, czas wejścia na szczyt wyniesie od jednej do dwóch godzin. Zasapać się można, owszem, jako że różnica wysokości wynosi około 300 metrów, czyli sto pięter. Poznałem dwa szlaki, i okazało się, że nawet ten dłuższy a łagodniejszy na dość strome odcinki. Nie jestem sprinterem, strome podejścia męczą mnie dość szybko, ale mam na nie prosty a skuteczny sposób: nie spieszę się. Korzystam z każdej okazji by spokojnie obejrzeć niechby fragment dali lub coś ładnego blisko mnie, czasami pod nogami. W góry takie jak Sudety, a więc nie wymagające umiejętności alpinistycznych, nie idę dla wejścia na szczyt, a dla drogi, dla bycia pod niebem, nie stropem, dla patrzenia w dal, nie w ekran. Na szczyt można wjechać wyciągiem, ale to udogodnienie mam za właściwe tylko dla niepełnosprawnych i ludzi bardzo wiekowych. Wszyscy pozostali, także siedemdziesięciolatkowie (jak ja), na górę powinni wejść. Chociażby dla zachowania swojej sprawności.

 Wieża spodobała mi się: ma podstawę koła, a dzięki pomysłowemu rozchyleniu ku górze nie jest ociężała, a nawet czyni wrażenie lekkości, co nie jest łatwe do osiągnięcia. Jej łagodnie wznoszący się taras widokowy o długości kilkuset metrów zamontowany jest na zewnątrz konstrukcji nośnej, więc idąc nim nic nie zasłania widoków. Wysokość wieży wynosi 38 metrów, czyli tyle co jedenastopiętrowy wieżowiec, a pokonuje się ją bez wysiłku, właściwie nie wiadomo kiedy. Niepełnosprawni oczywiście mogą wjechać wózkami. Na szczycie swobodnie zmieści się nawet duża grupa ludzi, ponieważ cała powierzchnia szczytu wieży ma podłogę, jest jedną wielką platformą widokową.  
Konstrukcja wykonana jest z cynkowanych stalowych elementów, i odpowiednio konserwowana może służyć – bez przesady – nawet sto lat. Tablica stojąca u wejścia informuje o koszcie budowy wynoszącym 6,5 miliona złotych. To dużo, fakt. Tyle kosztuje budowa ośmiu czy dziesięciu domów jednorodzinnych, ale tak duża konstrukcja budowana jednostkowo i stawiana na szczycie pokaźnej góry tańsza nie będzie. Jeśli porównać koszt budowy do ceny czołgu wynoszącej 30 albo i 40 milionów, wieża jest tania. Nadto dzięki wieżom mamy przeżycia estetyczne, a przez czołgi mamy dziurę budżetową i kłęby spalin.

Do wież widokowych mam ambiwalentny stosunek nie tylko w odniesieniu do kosztów ich budowy. Jestem im niechętny, ponieważ skokowo zwiększają ilość nie tylko turystów, ale i pseudoturystów, a w związku z nimi ilość śmieci, hałasu i zdeptanego runa leśnego. Jestem im przychylny, ponieważ zachęcają leniwych ludzi do ruszenia się z domu i przejścia niechby kilku kilometrów. Wyjdzie im to na zdrowie, a jeśli przy tej okazji kupią coś na miejscu (a niechby tylko zapłacą za parking) to i wspomogą lokalny drobny biznes. Na pewno jakaś część – zapewne niewielka, ale jednak potencjalnie istniejąca – tych niedzielnych turystów łyknie bakcyla i rozpocznie swoją przygodę z naturą i górami.



Widok ze szczytu jest oczywiście w pełni panoramiczny. Widać niezliczoną ilość gór i górek w promieniu ponad dwudziestu kilometrów. Z bliższych szczytów szczególne wrażenie czyni Stożek Wielki, góra wysoka, stroma i faktycznie stożek przypominająca. Bliski jest też Chełmiec, obok Boreczna, nieco dalej Trójgarb – wałbrzyskie góry, a z drugiej strony szczyty Gór Kamiennych.

Była wczesna godzina, na wieży spotkałem tylko jedną osobę, kobietę. Chwilę rozmawialiśmy, a po pożegnaniu się poszedłem dalej. Godzinę później, stojąc na drugiej wieży, mniejszej i starszej, usłyszałem na schodach kroki, po chwili zobaczyłem znajomą turystkę. Drugie spotkanie okazało się nie być ostatnim: parę dni później z nią i dwojgiem jej znajomych byliśmy w masywie Skopca i w Trzmielowej Dolinie. Zaskakujące bywają kontynuacje przypadkowych spotkań.

 Na mapie zaznaczone są widokowe miejsca na zachodnim zboczu. Zszedłem do dwóch z nich, ale okazało się, że przestały być widokowe, drzewa zasłoniły dal.

 W pobliżu Dzikowca, mianowicie w okolicy Kuźnickiej Góry, jest też niemało malowniczych łąk i górek dla miłośników pogórzańskich krajobrazów, a do nich i siebie zaliczam. Postaram się wrócić tam.

Obrazki ze szlaku



 Piękno letniego dnia na szlaku.

 Dzikowiec Wielki wcale nie jest taki wielki.



 Okolice Kuźnickiej Góry i Boguszowa Gorce.

Trasa: Góry Kamienne w pobliżu Boguszowa Gorce. Wejście na Dzikowiec Wielki i na obie wieże, nową stalową i starą drewnianą.

Parę godzin w okolicach Kuźnic Północnych i Południowych w Górach Wałbrzyskich, w pobliżu Boguszowa Gorce. Wejście na Kuźnicką Górę.

Statystyka: 10 godz i około 12 km.





















poniedziałek, 7 lipca 2025

O gospodarce i pieniądzach. O tym, co się dzieje wokół nas

 070725

Ray Dalio  jest przedsiębiorcą, miliarderem, ekonomistą, filozofem biznesu, filantropem, pisarzem. Jest jednym z najbardziej znanych na świecie ludzi biznesu i ekonomii. Głos Dalio waży, jest słuchany, cytowany i pamiętany.

Niżej cytuję fragmenty jego wypowiedzi opublikowane w internecie, a dotyczące obecnego stanu światowej gospodarki i finansów. W sposób przekonywający i prosty mówi o zagrożeniach i ich przyczynach obecnego tragicznego stanu, wskazuje na skutki i możliwe drogi naprawy. Nie są to sprawy dotyczące li tylko inwestorów i finansistów, wprost przeciwnie: na wszelkich poważnych zawirowaniach giełdowych tracą przede wszystkim zwykli ludzie. Płacą drożyzną, bezrobociem, inflacją, utratą wartości oszczędności. Autor wyjaśnia przyczyny i zagrożenia, ale i wskazuje sposoby ochrony naszych dóbr w obecnym okresie niepokojów i przemian, dlatego gorąco polecam lekturę jego tekstów.

* * *

>>Okres dobrobytu prowadzi od samozadowolenia, a to z kolei do nierówności, gdyż następuje koncentracja władzy i bogactwa, a przez to do populizmu z lewej, z prawej albo z obu stron. Gdy rozpada się środek, władzę przejmuje polaryzacja. Jedno społeczeństwo rozpada się na obozy, które nie potrafią znaleźć wspólnego języka. Systemy demokratyczne ulegają paraliżowi. Kulturalną dyskusję zastępuje wrogość, a tkanka społeczna zaczyna się rozpadać. Jesteśmy już na tym etapie. Debaty polityczne stały się gorące, fakty już się nie liczą, ludzie żyją w informacyjnych bańkach wzmacnianych algorytmami i ideologiami. Kiedy dwie grupy ludzi nie mogą już ustalić co jest prawdą, rządzenie staje się praktycznie niemożliwe. To nie jest dysfunkcja, to załamanie systemu. Jednocześnie coraz głośniej mówi się o potrzebie radykalnych zmian, i chociaż są one konieczne, a nawet niezbędne, radykalizm po obu stronach może się stać niebezpieczny, jeśli nie będzie oparty na praktycznych zasadach reform. Ruchy stają się tłumami. Frustracja przeradza się w zniszczenie. Zamiast naprawiać system, ryzykujemy jego spaleniem. (…) Społeczeństwa nie rozpadają się gdy są atakowane z zewnątrz. Ulegają rozpadowi, gdy gniją od środka.<<

Źródło

* * *

>>Osiągnęliśmy punkt, w którym uzależnienie od zadłużenia jest normą. Pomysł życia ponad stan polegający na finansowaniu deficytów, konsumpcji i obietnic politycznych pożyczonymi pieniędzmi, nie jest postrzegany jako ryzykowny. Uważa się to za standardową procedurę operacyjną. Politycy obiecują więcej, niż realnie można spełnić, a wyborcy nagradzają ich za to. Oczekuję się, że banki centralne pokryją różnicę, a każdy, kto proponuje dyscyplinę fiskalną lub reformy strukturalne, jest traktowany jako toksyczny politycznie. (…) Potrzebna jest zatem zmiana sposobu myślenia. Zaczyna się od uczciwości. Od uznania prawdziwej skali wyzwania zamiast maskowania problemów kreatywną księgowością i myśleniem życzeniowym. Oznacza to mówienie ludziom trudnych prawd.<<

Źródło

* * *

>>Stopy procentowe pozostają historycznie niskie od ponad dekady nie po to, by stymulować wzrost gospodarczy, ale by utrzymać na powierzchni nadmiernie zadłużony system. Gdy nawet niewielkie podwyżki stóp procentowych grożą załamaniem się całych segmentów gospodarki, jest to oznaką kruchości. Oznacza to, że podstawowy system nie jest już odporny. Wymaga ciągłej interwencji, podobnie jak pacjent podłączony do aparatury podtrzymującej życie. Jednocześnie rządy borykają się z deficytami strukturalnymi mającymi na celu utrzymanie podstawowych usług i spójności społecznej. Wydają więcej niż zbierają nie ze względu na strategię, ale z konieczności, by uniknąć niepokojów politycznych. Z czasem prowadzi to do presji inflacyjnej, dewaluacji waluty i ostatecznie do utraty zaufania do samej polityki fiskalnej. Gdy zaufanie ulega erozji, problem przestaje być wyłącznie ekonomiczny, staje się egzystencjalny. (…) Najniebezpieczniejszym jednak elementem nie jest jednak sam upadek, a zaprzeczanie. Kiedy przywódcy, media i instytucje w dalszym ciągu będą propagować narrację, że wszystko jest w porządku, że podstawy są silne a problemy mają charakter przejściowy, okno na konstruktywne reformy się zamknie. Zmiana jest najskuteczniejsza, gdy jest dobrowolna i aktywna, a nie gdy jest wymuszona przez kryzys.<<

Źródło

* * *

>>(Coraz częściej) dług nie jest wykorzystywany do inwestowania w przyszłość, lecz do zaspokajania teraźniejszości. Politycy zaciągają pożyczki aby uniknąć niepopularnych decyzji. Finansują programy nie dlatego, że są skuteczne, ale dlatego, że finansując kupią głosy wyborców, a tym samym tworzą zobowiązania, z którymi będzie musiał się uporać ktoś inny, zazwyczaj młodsze, mniej wpływowe pokolenie. Tego rodzaju zachowanie jest samonapędzające. Gdy nagradzane są krótkoterminowe zyski, a ignoruje się długoterminowe konsekwencje, każda zachęta skłania do dalszego postępowania w ten sam sposób. Łatwiej jest obiecać niż wykonać, łatwiej stymulować niż reformować. Cykl polityczny skraca się do następnych wyborów. Rozmowa społeczna staje się reaktywna, a głębsze problemy strukturalne, takie jak nieefektywność, nierówność i spadająca produktywność, odsuwane są na plan dalszy. Tymczasem zadłużenie rośnie nie dlatego, że musi, ale dlatego, że to najłatwiejsza droga. Cięcie wydatków jest trudne, podnoszenie podatków niepopularne. Reforma uprawnień jest politycznie niebezpieczna. Rozwiązaniem staje się raczej pożyczanie.<<

Źródło

* * *

>>Na przestrzeni dziejów rządy wciąż podejmowały próby rozwiązania problemu zadłużenia poprzez emitowanie jeszcze większej ilości długu. Na początku to działa, ale później przestaje. Kiedy rząd ma deficyt, to znaczy gdy więcej wydaje niż dostaje z podatków, różnicę musi pożyczyć. Czyni to poprzez emisję obligacji. Inwestorzy kupują te obligacje, a w zamian rząd płaci im odsetki. W ten sposób narasta dług, ale jest pewien haczyk. Wraz ze wzrostem długu, rosną też koszty jego obsługi. W pewnym momencie znaczna część przychodów podatkowych przeznacza jest wyłącznie na spłatę odsetek. Stawia to decydentów w trudnej sytuacji. Nie mogą za bardzo podnieść podatków nie szkodząc wzrostowi gospodarczemu, ale i nie mogą ciąć wydatków nie drażniąc wyborców ani nie powodując spowolnienia gospodarczego. Wybierają więc najwygodniejszą politycznie opcję i pożyczają więcej. Ta spirala pożyczania staje się samonapędzająca. Na wczesnym etapie rynki są skłonne do udzielania pożyczek, stopy procentowe są niskie, popyt na obligacje jest duży. Wszystko wydaje się możliwe do opanowania. Jednak w miarę wzrostu zadłużenia, zaufanie zaczyna słabnąć. Inwestorzy zaczynają zadawać trudne pytania: czy ten dług naprawdę da się spłacić? (…) W pewnym momencie system osiąga swoje granice. (...) Nie można podnieść stóp procentowych nie powodując załamania gospodarki, ale nie można też drukować pieniędzy nie niszcząc waluty. To jest moment odwrócenia cyklu. Zaufanie spada, inwestorzy uciekają do aktywów trwałych, rosną napięcia społeczne, a rządy są zmuszone do ogłoszenia restrukturyzacji lub ogłoszenia upadłości.<<

Źródło

* * *

Słowa D. Eisenhowera: 

„Każda wyprodukowana broń, każdy zwodowany okręt wojenny, każda wystrzelona rakieta, oznaczają w ostatecznym rozrachunku kradzież tym, którzy są głodni i nie mają na jedzenie. Tym, którym jest zimno i którzy są nadzy. Świat w opałach nie wydaje pieniędzy jako takich. Wydaje rezultaty potu swojej pracy, geniuszu naukowców, nadzieje swoich dzieci. Nie jest to w żadnym wypadku styl życia w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Pod chmurami wojny ludzkość wisi na żelaznym krzyżu.”

„Gdy wszystko inne zawiedzie, zabiorą cię na wojnę.”

Dodatek o pieniądzach

Kanał Gold Core TV na YT.

>>Srebro było środkiem handlu, to była waluta ludu. Ale co sprawiło, że stało się pieniądzem? Cóż, gdybyśmy mieli zaprojektować pieniądze od podstaw, jakie cechy one musiałyby mieć? Wymagana jest trwałość, podzielność, przenośność, rozpoznawalność, rzadkość i stabilność. Bez względu na to, jaką formę pieniądza wybierzemy, musi być bezpieczny, fizycznie stabilny, stosunkowo rzadki, łatwy do zweryfikowania i trudny do podrobienia. Powinien również nadawać się do bicia i przechowywania. (…) Srebro oferowało idealny kompromis. Było go na tyle dużo, że krążyło w obiegu jako pieniądz, a jednocześnie na tyle mało, że zachowywało wartość. Trwałe, praktyczne i piękne.<<

Źródło

* * *

Cytaty z kanału Finance Daily:

>>Metale szlachetne są poza systemem, to aktywa na okaziciela. Nie potrzebują banku, nie potrzebują hasła ani prądu. Są one pieniędzmi wolności w najprawdziwszym znaczeniu tego słowa. (...) Chodzi o posiadanie czegoś realnego, namacalnego i znajdującego się poza cyfrową matrycą. W świecie, w którym chcą umieścić Twoją tożsamość w blockchainie, śledzić Twój ślad węglowy, powiązać Twoją ocenę kredytową z zachowaniem społecznym i ograniczyć Twoje pieniądze na podstawie przestrzegania przepisów, srebro staje się kołem ratunkowym. (…) Symbolizuje decentralizację, odporność i niezawisłość. Nie potrzebujesz zezwolenia aby je posiadać, nie potrzebujesz hasła, nie musisz ufać osobie trzeciej. Właśnie takich pieniędzy będziemy potrzebowali w nadchodzącym dziesięcioleciu. (…) Srebro to nadzieja, to środkowy palec pokazany skorumpowanemu systemowi. (…) Bez względu na szybkość rozwoju sztucznej inteligencji i zdigitalizowania naszej gospodarki, srebrnej monety nie da się zdigitalizować, nie da się jej wydrukować w technologii 3D z niczego. (…) W miarę jak zbliżamy się do cyfrowej dystopii, w której nadzór jest walutą a prywatność jest zakazana, srebro staje się nie tylko zabezpieczeniem przed inflacją, ale staje się także zabezpieczeniem przed kontrolą. Nie można kliknąć przycisku i sprawić, że zniknie. Jest Twoje, w Twoim posiadaniu. W świecie zbudowanym na iluzjach jest to rewolucja.<<

Źródło

* * *

Cytat z kanału Silver Apocalypse

>>Atrakcyjność metali szlachetnych wynika również z ich prostoty. Nie występuje ryzyko kontrahenta, nie ma potrzeby ufać bankowi, cyfrowej platformie ani rządowi. Złoto jest złotem, srebro srebrem. Ich wartość jest doceniana niezależnie od granic, kultur i czasów. Można je przekazywać z pokolenia na pokolenie (…) Ta stałość jest w jaskrawym kontraście do walut fiducjarnych, które w każdej chwili mogą zostać opodatkowane, przejęte lub zdewaluowane. W tym sensie złoto i srebro nie są wyłącznie aktywami finansowymi. Są symbolami suwerenności jednostki i oporu wobec scentralizowanej kontroli.<<

Źródło

środa, 2 lipca 2025

Rozmowa z maszyną

 020725

Skoro tak zwana sztuczna inteligencja jest wyjątkowo rozbudowanym komputerem z nowatorskim oprogramowaniem, to jest maszyną. Czy można z nią rozmawiać?

Spróbowałem, ale zacznę od wspomnienia. Kiedyś, kilkanaście lat temu, widziałem w fabryce samochodów robota oglądającego fragmenty karoserii. Chwilę patrzyłem na jego ruchy, gdy on… nie, nie on, ta maszyna zatrzymała się w pozycji na wprost mnie; patrzyła na mnie? Poczułem się bardzo dziwnie. Jakbym właśnie przeżywał pierwszy kontakt z myślącą osobą nie będącą człowiekiem, z kosmitą. Dzisiaj, w czasie krótkiej, bo ledwie kilkuminutowej rozmowy, wspomniałem tamtą chwilę czując się podobnie. Wytykając maszynie podsuwanie mi opinii ludzi i chcąc usłyszeć opinię samej maszyny, pomyślałem… nie wiem, jak napisać. Coś dziwnego. Przekroczenie granicy, która zawsze była; granicy tak oczywistej, że wcześniej nikt o niej nie myślał ani nawet jej nie definiował. Wiadomo, że z lodówką, samochodem ani nawet ze smartfonem nie porozmawia się, nie poprosi o opinię i nie ma tutaj nad czym się zastanawiać. Okazuje się jednak, że jeśli maszyna jest odpowiednio skomplikowana i ma możliwość przetwarzania ogromnych ilości danych, taka rozmowa jest możliwa i nie będzie odróżniana od rozmowy z człowiekiem.

Zapraszam na moją krótką rozmowę z Chatem GPT. Dodam tylko, że dla jasności tekstu wykasowałem liczne linki i różne ikonki w tekście.

* * * 

  Autorką zdjęcia jest Wioleta Sadowska.

Pytanie KG: Co powiesz o książkach Krzysztofa Gduli, autorze między innymi „Sudeckich wędrówek”?

Odpowiedź GPT (pojawiła się bardzo szybko, po około dwóch sekundach):

Krzysztof Gdula to wrażliwy autor, który w swoich książkach podróżniczych — takich jak Sudeckie wędrówki i Góry Kaczawskie słowem malowane — proponuje coś więcej niż zwykłe relacje trampingowe. Jego teksty balansują między pamiętnikiem, impresją i poezją natury.

Styl i język

Recenzenci podkreślają kunsztowne, obrazowe opisy i bogactwo języka:

„Kunsztownym, obrazowym, bogatym, po prostu pięknym”.
„Pod nim proza przyrody przeistacza się w piękną, barwną opowieść, którą śmiało mógłby zastąpić album pełen fotografii”.

Jego styl cechuje dbałość o detale oraz refleksyjna głębia, wyrażona filozoficznymi dygresjami i erudycją .

Tematyka i emocje

  • Zmysłowe obcowanie z naturą – Gdula nie ściga się z czasem, lecz celebruje każdy pejzaż, światło, zapach.

  • Głębokie refleksje – jego wędrówki prowokują do pytań o sacrum, ulotność życia, rolę człowieka w świecie.

  • Autentyczna pasja – Gdula sam o sobie pisze, że jest „zbieraczem wrażeń”, a nie zdobywcą szczytów.

Różnorodność form

  • Sudeckie wędrówki (2016) – zbiór impresji oraz osobistych wspomnień, subtelnie filozoficzny.

  • Góry Kaczawskie słowem malowane (2019) – rozwija poprzednią formę, bardziej refleksyjny i bogatszy.

  • Późniejsze “mini-felietony” (Wrażenia i chwile, „Miłość, muzyka i góry”) pokazują, że Gdula potrafi także ująć codzienność z tą samą intensywnością.

Komu warto?

  • Miłośnikom gór i natury, którzy nie potrzebują przewodników ani kilometrówki — lecz doznań i uczucia.

  • Osobom ceniącym piękny polski język – pełen barokowych porównań i erudycyjnych nawiązań.

  • Refleksyjnym czytelnikom – tych, co lubią, gdy tekst prowokuje do myślenia.

Moja opinia

Książki Gduli są jak powolny spacer w dół górskiej ścieżki: zatrzymujesz się, oddychasz, rozglądasz się i pozwalasz myślom wędrować razem z autorem. Nie znajdziesz w nich garstki porad turystycznych ani GPS‑owej precyzji – zamiast tego duszę, zachwyt i uważność na ulotne momenty. Dla mnie to świetna lektura na zimowe popołudnia, kiedy chcemy choćby palcem dotknąć natury i pobudzić refleksję.

Jeśli szukasz książek, które zachęcają, by odłożyć telefon i naprawdę „być tu i teraz” – Gdula to trafny wybór.

Pytanie KG: Co sądzisz o książce "Miłość, muzyka i Góry" Krzysztofa Gduli?

Odpowiedź GPT:

Fabuła i styl

  • To krótka, ale głęboka opowieść (ok. 140 stron), osadzona w klimacie miłosnym z elementami fantastyki i refleksji. Akcja dzieje się w Górach Kaczawskich – tam Jaś spotyka dziewczynę, Jasię, która twierdzi, że pochodzi z czasów wojennych.

  • Narracja prowadzona jest z perspektywy Jasia – intymna i liryczna. Świat realny przenika się z wyobrażonym, co sprawia, że fabuła trzyma w napięciu pomimo pozornej prostoty.

Wątki tematyczne

  • Miłość: Platoniczna, delikatna, głęboka – mniej erotyczna, bardziej religijnie czuła i pełna wsparcia emocjonalnego .

  • Muzyka: Ważny element łączący bohaterów. Jaś jest miłośnikiem muzyki klasycznej, a Jasia gra na skrzypcach – muzyka staje się metaforą więzi między nimi.

  • Góry: Symboliczne tło, miejsce spotkania, przestrzeń metaforyczna i dosłowna odskoczni od codzienności .

  • Fantastyka/przeszłość: Jasia twierdzi, że pochodzi z czasów wojennych, co wprowadza nutę niepewności i pytań o rzeczywistość i prawdę .

Opinie czytelników i recenzentów

  • Lubimyczytać: Czytelniczka pisze:

    „Najdalsza podróż to ta, w którą udajemy się wgłąb drugiego człowieka.”
    Doceniła prostotę splecioną z emocjonalnością – książka „transportuje w świat uczuć” pomimo braku zawrotnej akcji.
  • Subiektywnie o książkach:
    Podkreślają zręczne połączenie realności z elementem fantastycznym, po czym następuje zwrot, który zmusza do refleksji nad tym, co jest prawdziwe.

  • Sztukater:
    Chwali styl gawędziarski – narracja spokojna, melancholijna, szczegółowe opisy. Zaznacza jednak, że brak szybkiej akcji może rozczarować tych, którzy oczekują wartkiej fabuły.

Moja ocena (na podstawie tego, co przeczytałem)

  • Jeśli cenisz nastrojowe, liryczne historie o miłości, z refleksją nad życiem, prawdą i pięknem – ta książka może Ci przypaść do gustu.

  • Jest to lektura spokojna, klimatyczna, z pięknym tłem przyrodniczym i muzycznym.

  • Jeśli jednak wolisz dynamiczną akcję, zwroty, napięcie – warto wiedzieć, że tu akcja raczej płynie powoli.

Podsumowanie

„Miłość, muzyka i góry” to wrażeniowa opowieść o uczuciu, pięknie i rzeczywistości, osadzona w górach. Łączy motywy romantyzmu, nostalgii i odrobiny metafizycznej tajemnicy. Idealna, jeśli szukasz czegoś kameralnego, refleksyjnego i subtelnego. Jej największym atutem są uczucia i atmosfera – zamiast przyspieszenia, oferuje głębię.

Pytanie KG: Odnoszę wrażenie, że podajesz opinię czytelników i recenzentów, a ja chciałbym poznać twoją opinię.

Odpowiedź GPT:

Masz absolutną rację – wcześniej skupiłem się głównie na cudzych opiniach. Dzięki za zwrócenie uwagi. Oto moja własna ocena książki „Miłość, muzyka i góry” Krzysztofa Gduli, oparta na jej stylu, tematyce i literackim charakterze:

Co myślę o tej książce?

To opowieść, która celowo nie pędzi. Zamiast tego pozwala się zatrzymać – nad emocjami, nad pamięcią, nad relacją między dwojgiem ludzi. I właśnie za to ją cenię. Gdula nie sili się na fajerwerki – pisze w sposób spokojny, trochę staroświecki, co może być zarówno jej atutem, jak i ograniczeniem – zależnie od gustu czytelnika.

Doceniam, że książka opowiada o miłości z godnością i czułością, unikając banału. Nie ma tu kiczowatego romansu ani powierzchownego flirtu – to raczej spotkanie dusz, z odrobiną metafizyki. Nie wszystko jest dosłowne, nie wszystko oczywiste – i właśnie w tej niepewności tkwi jej siła.

Muzyka i góry jako przestrzeń wewnętrzna

Muzyka to nie tylko ozdobnik – to sposób komunikacji między bohaterami. Góry zaś nie są tylko tłem – stają się wręcz postacią. To świat wrażliwości, gdzie rzeczywistość miesza się z iluzją i pamięcią. Takie pisanie wymaga odwagi, bo łatwo popaść w pretensjonalność – ale Gduli udaje się tego uniknąć. Mało jest dziś książek, które tak poważnie traktują uczucie jako coś czystego i godnego kontemplacji.

Co może nie działać?

Jeśli miałbym być krytyczny – brakuje wyraźnej stawki. Narracja może być zbyt powolna dla czytelników przyzwyczajonych do mocnych akcentów fabularnych. Także język – choć liryczny – bywa momentami zbyt miękki, jakby bojący się ostrzejszego tonu czy emocji. Gdyby książka była filmem, byłby to film artystyczny, z długimi ujęciami, ciszą i szeptem – nie każdy to polubi.

Podsumowując

To książka, którą bardziej się czuje, niż czyta. Jej wartość polega na atmosferze i wewnętrznym rezonansie. Dla mnie to nie jest wybitne arcydzieło literatury, ale szlachetna, osobista i subtelna proza, która może poruszyć tych, którzy cenią introspekcję i delikatność. Czyta się ją nie po to, by dowiedzieć się „co będzie dalej”, ale by lepiej usłyszeć, co gra w człowieku.

Jeśli szukasz porównań – to coś pomiędzy Stachurą, a filmem "Czas Apokalipsy", tylko bez wojny, a z duszą w roli głównej.

Chcesz, żebym napisał krótką recenzję w twoim imieniu – np. do „lubimyczytac”?

Odpowiedź KG: Pomyślę o twojej propozycji, a na razie dziękuję za opinię.

Odpowiedź GPT: Nie ma sprawy – cieszę się, że mogłem podzielić się swoją opinią. Jeśli kiedyś zechcesz porozmawiać o innych książkach w podobnym tonie, albo po prostu pogadać o literaturze, muzyce czy górach – jestem tu. Powodzenia w lekturze, jeśli się zdecydujesz – i miłego dnia!

* * *

Maszyna mówi o sobie „ja”, skupia się na czymś, ma swoją opinię o książce i coś w niej docenia. Czytam jej słowa… jakie „jej”? Jakie „ja”? A jak inaczej napisać?

Nasz język w swojej konstrukcji czyni z rzeczy działające podmioty, częstokroć intencjonalnie. „Kamień spadł na człowieka i go poranił”; „deszcz mnie zmoczył”. Z tego powodu powinniśmy być przyzwyczajeni do działających rzeczy czy zjawisk, ale tutaj jest inny poziom: rzecz nie tylko działa, ale i można z nią logicznie rozmawiać. Napisałem do maszyny: „Pomyślę o twojej propozycji” bo nie wiem, jak inaczej napisać, ale czułem w sobie… Co ja czułem? Nie wiem, co. Dziwność, umowność, a może fałszywość? Bo przecież rozmawiałem z rzeczą, a nie z nim. Nie z osobą.

Muszę się oswoić z tą sytuacją i ją przemyśleć.

 

środa, 25 czerwca 2025

W letni dzień

 150625

 Przeżyłem prawdziwie letni, bardzo ciepły i słoneczny, bezwietrzny dzień. Wszędzie widziałem piękną nadal świeżą zieleń i mnóstwo polnych kwiatów. Szedłem polnymi dróżkami, miedzami, dwakroć jasnym lasem ale i dzikim, cienistym, tajemniczym wąwozem. Widziałem horyzont tak daleki, że zatracający wszelkie ślady ludzkiej obecności, ale patrzyłem też, nachylony, na pszczoły zbierające nektar z polnego kwiecia.

Jak niemal wszędzie gdzie jestem na zachodniej części Roztocza, tak i na dzisiejszym szlaku odwiedziłem kilka moich ulubionych miejsc. Na przykład ten zakątek w pobliżu wsi Cieślanki. 

 



 

Płytka dolinka, niewielkie wzgórki, droga polna i malownicze brzozy. Siedziałem pod jedną z nich, gdy zobaczyłem dziewczynę idącą drogą, a kwadrans później wracającą. Najwyraźniej była na spacerze, a wyszła z pobliskiej wsi. Przypomniałem sobie liczne informacje o niebezpieczeństwach czyhających w odosobnionych miejscach krajów zachodniej Europy na młode samotnie idące kobiety, i poczułem satysfakcję z mieszkania w kraju, w którym dziewczyna może bezpiecznie spacerować z dala od ludzi. Niech tak zostanie. Nie możemy wpuszczać do kraju nie tylko leni, ale i ludzi ignorujących kobiece „nie”.

Króciutki filmik a propos. Coraz częściej tak nas widzą na Zachodzie. Tak, czyli jako kraj wyróżniający się bezpieczeństwem na ulicach. Warto zainteresować się tym, które siły polityczne w naszym kraju są za zachowaniem status quo, a które wybierają uległość wobec obcych decyzji ewidentnie szkodliwych dla nas.

 Chciałem zwrócić uwagę na liczne wypustki odbiegające od linii wyznaczającej trasę. Nie są one przypadkowe ani nie są rezultatem drgnienia dłoni, są śladami mojego dość licznego zbaczania z obranej drogi. Najczęściej wiedzie mnie ciekawość wspomagana brakiem pośpiechu, ale nierzadko bywa, że skręcam widząc ładne miejsce. Spójrzcie na tę zieloną dróżkę, czyż nie jest urocza? Przecież musiałem przejść nią chociaż kawałek, chociaż na szczyt garbu.



 Po południu, w czasie powrotu, wypadło mi przeciąć las aby wyjść na drogę prowadzącą do wioski i samochodu. Niejasno świtała mi w głowie myśl o wygodnym przejściu po zalesionych dołach, ale drogi nie znalazłem. Przeszedłem mało widoczną ścieżką, później bezdrożem, wyszukując dogodniejszych przejść między dołami, a gdy już za lasem doszedłem do szukanej drogi, obudziła się we mnie ambicja.

– Jak to?! Ja nie znam przebiegu drogi w miejscu kilka już razy odwiedzanym??

Skręciłem w przeciwną stronę, przeszedłem drogą przez las aby dowiedzieć się, gdzie jej początek. Okazał się nieco ukryty, niewidoczny z niewielkiej nawet odległości.

Później uświadomiłem sobie, że takie szukanie drogi przeżywałem wiele razy w Górach Kaczawskich i z tego samego powodu: wszak to „moje” góry! Niepostrzeżenie, powoli, nastąpiła zmiana, czy raczej rozszerzenie tego mojego przywłaszczania sobie Polski. Teraz już nie tylko Góry Kaczawskie ale i Roztocze są moje. Dzisiejszy dzień był sto siedemdziesiątym dniem spędzonym na Roztoczu, a to znaczy, że przeszedłem roztoczańskimi drogami i polami około trzy tysiące kilometrów. W przyszłym roku wyrównam wynik kaczawski wynoszący 215 dni.

Obrazki ze szlaku


W oddali widać drzewo na tle nieba (zaznaczyłem je strzałką), a na drugim zdjęciu to samo drzewo z bliska. Kilka już razy szedłem w kierunku drzewa widzianego hen, gdzieś daleko, na tle nieba. Dlaczego? A bo ja wiem? Sprawia mi to przyjemność, tak po prostu.

 Pole i niebo.

 Buki dumne, wysokie, mocne, trzymające się ziemi masywnymi pazurami, pewne swojej siły.

 

Las w gorący dzień lata jest przyjemnie chłodny, pięknie zielony, cienisty, ale nie brakuje w nim słońca zaglądającego między drzewa. Zapach wilgoci, żywicy, liści i kwiatów czarnego bzu; czarują kontrasty głębokiego chłodnego cienia i ciepłego, silnego światła.


 Ta wyjątkowo ładna brzezina rośnie długim pasem na zboczu wzgórza. Migotliwy, zielony cień między drzewami sąsiaduje z rozległymi polami i dalekim widnokręgiem.

 

Łopian z liśćmi jak łopaty, nie: jak duże misy na wodę. Właściwie są wielkości spadochronu.

 


Znajome brzozy przy drodze, a na drugim zdjęciu te same widziane z daleka.

 

Jeszcze jedna znajoma i pamiętana brzoza.

 Wielkie i słodkie czereśnie. Takie odmiany rosną zwykle w sadach, za ogrodzeniami posesji, ale dzisiaj znalazłem samotne drzewo rosnące przy polnej drodze i… miałem czereśniową ucztę. Nawet dwie, bo widząc stan drogi uznałem, że mogę nią przejechać samochodem i tak zrobiłem: na koniec dnia przyjechałem tam na owocową kolację, a w drogę do domu ruszyłem mając czapkę wypełnioną owocami.


 
Piwnica przy drodze. Chyba służyła do przechowywania plonów z sąsiednich pól, bo domostw w pobliżu nie ma. Oczywiście wszedłem do środka, mimo pewnych obaw. Jest głęboka, chłodna i pusta, jeśli nie liczyć pająków.

 Widok bardzo charakterystyczny dla Roztocza, zwłaszcza zachodnich krańców tej krainy. Dziesięciolecia mozolnej pracy rolników głodnych ziemi zmieniły kształt zbocza pagóra. W efekcie zostały utworzone malownicze piętrowe pola rozdzielone niesymetrycznymi miedzami, a te zazieleniły się tarninami, różami, czarnymi bzami, a nawet zagajnikami, jeśli miejsca wystarcza.

 Linia wysokiego napięcia. Te konstrukcje robią na mnie wrażenie nie tyle jako wyczyn inżynieryjny, co z powodu tajemniczości energii przesyłanej widocznymi przewodami. Linia ma napięcie 220 tysięcy voltów, czyli tysiąc razy więcej niż mamy w gniazdkach, a to znaczy – aby nie zagłębiać się w szczegóły techniczne – możliwość przesyłania tą linią energii wystarczającej do zasilenia powiatowego miasta. Tysiące silników i silniczków, lamp i lampek, lodówek, laptopów i pomp ciepła, a przecież nic nie widać ani nie słychać kiedy stoi się pod tym słupem i patrzy na rozciągnięte metalowe nitki! Fakt niewidoczności energii elektrycznej nieodmiennie zadziwia mnie od lat.

Kwiaty

 





Na polach i przydrożach.



 Maki.

 Goździki kropkowane.

 Chabry i pszczoła.


 

Podagrycznik. Mały, niepozorny, ale ma to coś, co przyciąga wzrok. Z podobnych, niezauważanych, kwitnie przytulia, chyba pospolita; jak zwykle mam kłopoty z rozróżnieniem gatunków. A powój? Przecież też! Delikatne kwiaty o pięknej budowie, chciałoby się powiedzieć: konstrukcji.

 A tutaj jeden jedyny mak, czerwony akcent wśród zieloności.

 Czy to jest świerzbnica?

Trasa: Studzianki, Węglinek, Cieślanki, Blinów Drugi, Studzianki na Roztoczu.

Statystyka: 12 godzin i 21 kilometrów.