190821
Wczoraj w wiadomościach usłyszałem o początku pory roku zwanej polecie. Faktycznie, zaczyna się okres nieco odmienny od czerwcowych i lipcowych dni. Nawet nie szukając, widzę wyraźne ślady końca lata: sporo żółtych liści pod brzozami i lipami, pierwsze kolorowej liście sumaków, jabłka i śliwki na przydrożnych drzewach i pod nimi, oczywiście pustoszejące pola. Nie, nie! Nadal trwa lato! Słońce wschodzi wcześnie, jest ciepło, aczkolwiek nie upalnie, widzę tak wiele kwiatów, latają jaskółki, pracują pszczoły.
Te owady widziałem w wielu miejscach. Zbierały coś słodkiego z malin, latały nad polem gryki i przy słonecznikach, ale chyba najwięcej ich było na kwiatach nawłoci. Jeszcze jest lato.
Na szlak wyszedłem bardzo wcześnie, krótko po wschodzie słońca. Ranek był świetlisty, perlisty, kolorowy. Piękny.
Pola na wschód od Gilowa widziałem z wieży widokowej stojącej w pobliżu Hoszni, a kilka dni temu zrobiłem niewielki zwiad w tamtą stronę; dzisiaj wybrałem się na całodzienną wędrówkę. Wychodząc z Gilowa szedłem zakolami, nawet robiłem pętlę, a doszedłem do wiosek Rokitów i Żurawie. Przechodząc przez puste i zarośnięte gospodarstwo, o którym wcześniej wspominałem, zrobiłem zdjęcie urwanej linii elektrycznej, w której zobaczyłem symbol końca, braku potrzeby, opuszczenia.
Na całej trasie widoki są bardzo charakterystyczne dla Roztocza, a przynajmniej dla poznanej jego części: wąskie pola falujące po zboczach wzgórz, kępy tarnin i pojedyncze drzewa na miedzach, polne dróżki czasami chowające się w cieniste wąwozy, zagajniki porastające jary i parowy, urocze dzikie zakątki i rozległe widoki.
* * *
Polna droga nagle się skończyła na zaoranym polu, ale za nim pojawiła się ponownie – nierzadki tutaj widok. Rolnik ma pole po obu stronach drogi, a orząc je, nie podnosi pługa przejeżdżając przez drogę. Podniosłem zostawiony kłos pszenicy i wyłuskałem nasiona. Niewiele ich, ot, malutki kąsek chleba. Ile ich trzeba, żeby upiec jeden chleb? Przyjrzałem się ściernisku, policzyłem ucięte źdźbła i wziąłem się za obliczenia. Wynik zaskoczył mnie: na hektarowym polu są miliony kłosów pszenicy! Po powrocie zajrzałem do internetu: na pewnej specjalistycznej stronie piszą o 5-6 mln. Oto dlaczego z tych maleńkich kąsków zbierają się tony ziaren. Ile tych ton? Około pięciu. Z tej ilości nasion uzyska się, jeśli będą dobrej jakości, około trzy i pół tysiąca kilogramów mąki, a z niej wypiecze siedem tysięcy półkilogramowych bochenków. Chleb jest u mnie podstawą wyżywienia, jem go dużo, myślę, że trzy do czterech bochenków tygodniowo, czyli plon zebrany z pola o wymiarach sto na sto metrów, a więc z jednego hektara, wystarczy dla mnie na dwa tysiące tygodni. Ponad pół życia. Idąc dalej w wyliczeniach powiem, że na jeden bochenek trzeba siedemset kłosów rosnących na polu o powierzchni półtora metra. Obliczenia są oczywiście przybliżone, na przykład: po obliczeniu uciętych kłosów na skrawku pola wielkości dłoni wyszło mi, że jest ich tam jakieś trzy miliony na hektarze, czyli mniej niż podają w internecie, jednak moje wyniki dają niezłe wyobrażenie o tej zbożowo-żywieniowej matematyce.
Skoro zaspokoiłem ciekawość i dałem upust swojej dziwnej skłonności do rachowania, pójdę dalej.
Niemal na każdej wędrówce zdarza mi się iść drogą wyłożoną dziurawymi płytami betonowymi. Czasami łączą najkrótszą drogą dwie małe wioski, częściej służą rolnikom jako drogi dojazdowe do pól. Kiedy szedłem taką, dwa małe ptaki drepczące po płytach poderwały się, przestraszone moją bliskością, ale usiadły parę metrów dalej; kiedy się zbliżyłem, znowu odfrunęły kawałeczek, ten rytm powtarzał się kilka razy. Jeden z ptaków nie wyhamował dobrze, przy lądowaniu fiknął koziołka, ale szybko się poderwał; scenka była komiczna. Ominąłem go o ledwie metr, zajętego zbieraniem… mrówek? Chyba nieco się do mnie przyzwyczaił, a może po prostu był bardzo głodny.
Napis „figurka” na zdjęciach Googli, przy skrzyżowaniu polnych dróg, zwrócił moją uwagę i zaciekawił już wcześniej, ponieważ nie jest częsty i sugeruje coś wyjątkowego. Figurka? Niemal wyobraziłem sobie wdzięczną sylwetkę driady wyrzeźbionej w białej miejscowej opoce. Dzisiaj łatwo było tak dobrać trasę, żeby poznać figurkę, ale na miejscu nie zobaczyłem driady, a typową kapliczkę.
Stoi w małym lasku, dwa metry od drogi. Obok niej leży sterta śmieci. Jeśli stanie się na brzegu drogi i spojrzy w dół, widać ich więcej. Obok wystrojonych kwiatami obrazków w kapliczce! Przecież zdecydowana większość mieszkańców Roztocza to chrześcijanie, a tym samym większość śmieciarzy jest wyznawcami tej wiary. Jak mogą kwiatkami stroić swoje obrazki, i jednocześnie obok wysypywać śmieci? Jak to jest, że im nie przeszkadza zaśmiecanie sąsiedztwa miejsca kultu religijnego, że to ja, ateista, upominam się o dbałość? Czyż nie jest to powód do zdziwienia? Z racji wyznawanej wiary ci ludzie winni być w awangardzie wszelkich ruchów ekologicznych, a odnieść można wrażenie ich bycia w ariergardzie.
Do lasu wszedłem z innej strony, dalej od stert śmieci i się rozejrzałem: byłem w labiryncie jarów porośniętych niemal wyłącznie lipami. Kolejne miejsce ładne swoją dzikością; tylko patrzeć, jak zza ściany bocznego jaru wychyli się wiedźmin Geralt, a za nim Zoltan, jego rubaszny kompan.
Piszę o jarach, ale to uproszczone ogólne nazwanie, ponieważ są tam także formacje, które pasowałoby nazwać wąwozami i parowami. Jaka różnica? Otóż klasyczny jar ma przekrój litery V, czyli skośne zbocza i wąskie dno; najczęściej tworzą go strumienie. Wąwozy obrazuje litera U: pionowe, lub bliskie pionu ściany i szersze, dość płaskie dno. Ta formacja jest bardzo często spotykana na Roztoczu, zwłaszcza na stokach wzgórz, często w miejscu przebiegu drogi i w związku z nią. O płaskie dno dbają użytkownicy drogi, równając rowy wypłukane przez deszcze albo utwardzając je betonowymi płytami, jak to widać na zdjęciu. Z czasem wąwóz zmieni się w parów poszerzając się dzięki coraz łagodniejszym nachyleniom ścian, a następnie w dolinę.
Na ścianie klasycznego wąwozu lessowego zobaczyłem gniazdo os starannie zabezpieczone przed wiatrem i opadami.
Przy kapliczce miałem pójść prosto, ale skusiła mnie droga w lewo. Nieco dalej dowiedziałem się, dlaczego kusiła: chciała mi pokazać plantację słoneczników. Cudnie wyglądały ich kwiaty w słońcu. Wiele pszczół tam pracowało, a parę tych owadów udało mi się sfotografować.
Zatoczyłem sporą pętlę i inną drogą wróciłem do skrzyżowania. Dalej droga chowała się w wąwozie, a że obok było ściernisko, poszedłem nim, ponieważ idzie się wygodniej i można patrzeć na ładne widoki. Tam właśnie zobaczyłem opakowanie po filtrze paliwa i sam filtr.
Rolnikowi zgasł silnik ciągnika, więc wymienił filtr, a stary wyrzucił, bo po co mu… Wyrzucił na swoje własne pole, a to znaczy, że śmieci nie rażą jego zmysłu estetycznego. Nie, ponieważ taki człowiek nie ma poczucia estetyki, a dbałość o Ziemię jest mu obca. Nie jemu jednemu: w odosobnionym miejscu, przy mało używanej polnej drodze, jest plantacja malin, a przy niej, na brzegu tej drogi, leży kilkanaście butelek po napojach. Właściciele przyjeżdżają na zbiór malin z napojami, a puste butelki rzucają właściwie pod nogi. Po co mają je zabierać do domu, skoro są puste? To pytanie (na które nie znajdują odpowiedzi) odzwierciedla, jak sądzę, ich sposób myślenia.
O pamiątce tragicznych wydarzeń sprzed wieku.
W wsi Żurawie stoi pomnik wyglądający na typową kapliczkę jakich wiele na Roztoczu. Zatrzymałem się dla zrobienia zdjęcia i wtedy zauważyłem dedykację pełną błędów. Oto ona:
»Na pamiontke zamordowanych kulo morderczo dwuch siostrów Henryka Brodaszewska Aniela Bł dnia 10 paz 1931 r«
Później pomyślałem, że błędów może tam być mniej niż teraz ich widzę, ale nie sprawdzałem zasad ówczesnej pisowni. Pamięta się o tych wydarzeniach: o zadziwiającej historii śmierci sprzed dziewięćdziesięciu lat przeczytacie tutaj.
* * *
Kilometr przed Gilowem, wioską w której zostawiłem samochód, usiadłem na między mając przed sobą ładny i rozległy widok; do pełni szczęścia zabrakło słońca, ale nie narzekam. Trudno o ideał pogodowy, a właśnie z drogi biegnącej tuż obok widziałem piękne chwile wczesnego ranka. Więc usiadłem i patrzyłem.
Chciałem zapamiętać widoki i te letnie chwile, mieć je na czas niekończącej się pory nagich i czarnych drzew. Mówią, że trzy są letnie miesiące, ale nawet jeśli tak jest, to lato trwa tylko parę chwil – takich jak ta, teraz, pod wieczór sierpniowego dnia, na koniec całodniowej wędrówki. Próbowałem nasycić się atmosferą ciepłego letniego wieczoru i widokiem drzew siedzących na miedzach.
Na ostatnich metrach polnej drogi, tuż przed wioskową uliczką, na krawędzi wysokiej lessowej miedzy zobaczyłem kępę pszeńca gajowego i pomyślałem o Janku, bo ta roślina z nim mi się kojarzy.
Janku, drogami Roztocza raczej nie pójdziemy razem, ale niejedną drogę w moich górach jeszcze przemierzymy!