Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

niedziela, 6 października 2024

Dwa dni pod gołym niebem

 290924

Miało być (i było) pochmurnie, dlatego zdecydowałem się pojechać na grzyby w Lasy Janowskie. Niewiele ich znalazłem: w 9 godzin, oczywiście z przerwami, zebrałem półtorej typowej łubianki na truskawki. Znalazłem kilka prawdziwków i garść niewielkich maślaków, a najwięcej przywiozłem maślaków sitarzy, jednak dzień uznałem za udany, wszak nie szperałem w internecie, byłem wśród drzew, szedłem, patrzyłem i oddychałem leśnym powietrzem.

 Rozmawiałem chwilę z dwojgiem spacerujących ludzi. Kobieta zobaczywszy moje grzyby powiedziała o dużych kępach sitarzy widzianych nieco wcześniej. Wyjaśniła mi jak do nich trafić, poszedłem tam i brew spodziewaniu znalazłem. Faktycznie, było ich kilkadziesiąt, ale tak małych, że zmieściły się w dwie garście.

Lasy są tam głównie sosnowe: jasne, niezakrzaczone, wygodne do chodzenia i po prostu ładne. Rosną na piachach, widuje się niewielkie piaszczyste wzgórki, a w zagłębieniach są podmokłe miejsca i bagna. Liczne są szerokie i równe leśne dukty; można iść nimi nie patrząc pod nogi, a w górę, na kołyszące się korony wysokich sosen.

Oczywiście odwiedziłem rezerwat Imielty Ług..




 
Wody w stawach jest mniej niż było rok temu; na zdjęciach widać odsłonięte muliste czarne dno. 


Za to śmieci wcale nie jest mniej: idąc brzegiem lasu i mokradeł, kątem oka zobaczyłem błysk światła. Woda? Podszedłem bliżej i zobaczyłem…

 Jeśli już piszę o mokradłach Lasów Janowskich, wspomnę o Bagnie Rakowskim pod Frampolem: 

Często słyszałem krzyk odlatujących ptaków, kilka razy udało mi się zobaczyć je w przerwach między drzewami. Ich głos brzmiał przejmująco smutno i budził mój protest. Uświadomiłem sobie, że nie wiem, kiedy po raz ostatni widziałem bociany i jaskółki. Odleciały niepożegnane...


 Obrazki ze szlaku

 Pod niebem ruch i krzyk odlatujących ptaków, a łabędzie spokojnie zajmują się swoimi sprawami.

 Trzcinowiska.

 Jakie to ptaki?

 Widziałem mnóstwo jeżyn, ale bardzo mało dojrzałych.









 








 021024

Z końcem astronomicznego lata skończyły się ciepłe i słoneczne dni. Patrząc na prognozy pogody, widziałem zdecydowaną przewagę chmur, jedynie na dzisiaj zapowiadano trochę słońca, zwłaszcza przed południem. Pojechałem, bo jak słusznie zauważyła moja żona, jeśli kilka dni nie jestem na włóczędze, „to mnie nosi”.

Nie wiedziałem gdzie pojechać, ale i gdy już wybrałem okolicę, nie miałem pomysłu na trasę, czułem jednak potrzebę powłóczenia się polnymi drogami i bezdrożami. Tak po prostu, bez określonego celu. Iść gdzie oczy poniosą i patrzeć na niebo, drzewa, na miedzę z różanym krzewem i na mrówki rządkiem przechodzące przez drogę; usiąść pod brzozą i popatrzeć w dal, puścić myśli wolno popijając ulubioną herbatę z sokiem malinowym. Owe niezdecydowanie widać na mapie z zaznaczoną trasą.







 Pierwszą taką przerwę miałem pod znajomą brzozą, a siedząc na między pod nią, zobaczyłem w pobliżu kępę brzóz, niezauważony wcześniej mały zagajniczek betuli penduli. Przywitałem się z nimi, obejrzałem ze wszystkich stron, sfotografowałem gęste i długie gałązki tworzące zielony namiot wokół. Zaczynają się pięknie przebarwiać. To urocze miejsce dodaję do swojej długiej już listy miejsc ulubionych. Poszedłem dalej, zatoczyłem koło i tak się złożyło, że po paru godzinach wróciłem w to samo miejsce, na drogę pod lasem, właśnie tą:


 Idąc nią, blisko znajomych brzóz zobaczyłem zieloną ścieżkę odchodzącą w bok od drogi. Wszedłem na nią i w ten sposób poznałem kolejne urocze miejsce. Ścieżka trawersuje zbocze, zdobiona jest pojedynczymi drzewami, a o jej walorach widokowych niech świadczy fakt postawienia tam dwóch ławek. Było pochmurne późne popołudnie, przy takim oświetleniu zdjęcia nie oddają urody miejsca, ale przecież wrócę tam.



 Obrazki ze szlaku

 Plantacja żółtlicy i malin? 

Największa grusza jaką widziałem.

Młody łoś. Wybiegł wprost na mnie, chwilę stał w odległości może dziesięciu kroków (zastanawiał się, co robić?), i zawróciwszy, bez paniki pobiegł. Miałem aparat w ręku, ale dobrych ujęć nie mam, bo czasami ta moja maszyna długo się zastanawia nim kliknie fotkę.

 Piękne jabłka. Jabłoń rośnie za ogrodzeniem, ale udało mi się zerwać jeden owoc. Tak jak wiele jabłek starych odmian, i to było dość twarde, ale bardzo soczyste i aromatyczne. Jabłka – i nie tylko one – kupione w sklepie nie mają takiego aromatu ani zapachu. Pod jabłonią widziałem dużo leżących i gnijących owoców. Wspomniałem niedawną rozmowę z kolegą, opowiadał o kupnie ręcznej maszyny do wyciskania soku z owoców, właśnie tej.

 


 Zbiera owoce z takich dziko rosnących jabłoni, wyciska sok, napełnia nim słoiki i pasteryzuje. Robi tak nie tyle dla oszczędności, co raczej z powodu swojej niechęci do wysoko przetworzonych produktów sklepowych nafaszerowanych chemią i cukrem.


 Liście orzecha. To drzewo, wiosną ładne przecież, teraz jest brzydkie. Ono nie tyle się przebarwia jak tyleż innych drzew, co zamiera, zrezygnowane i smutne.

 Samotny słonecznik przy szosie. Czeka na stopa?

 Domek na końcu wsi. Chyba jest mniejszy od jednego pokoju w obecnie budowanych domach.


 Pole po zbiorze kukurydzy. Zwraca moją uwagę ogromna ilość poszatkowanych resztek roślin. Ileż pracy będą miały bakterie gnilne!

 Na bocznej drodze, wśród traw, pod drzewami, widziałem dużo maślaków, ale tylko je obejrzałem i sfotografowałem. Zdążyłem już zebrać sporo grzybów, więc nie planując grzybobrania nie miałem żadnego pojemnika, a reklamówki grzyby nie lubią. Później zobaczyłem zgrabnego i zdrowego prawdziwka rosnącego na środku drogi; trafił do osobnej kieszeni w plecaku i w dobrym stanie przetrwał wędrówkę.

Trasa: z Wierzchowisk Pierwszych; pola i drogi na północ od wioski.

Statystyka: włóczyłem się niecałe 11 godzin, a przeszedłem 15 km.

PS

Tym opisem zaczynam dwudzieste trzecie dopiski. Tak nazywam plik tekstowy, w którym zapisuję to wszystko, co mnie interesuje, co przeżyłem i co potrafię wyrazić słowami. Tradycyjnie z początkiem października otwieram nowy, a to znaczy, że już od dwudziestu dwóch lat zapisuję te swoje dumki. Większość z nich jest tutaj, na blogu, mniejsza część jest tylko dla mnie, a jest ich w sumie… nie wiem, ile. Na pewno tysiące stron. Ile ich jeszcze przybędzie?…

 










środa, 2 października 2024

Powodzie i susze

 280924

Niedawno znalazłem na You Tube świetny kanał Podkarpackiego Towarzystwa Przyrodników Wolne Rzeki. O organizacji, jej celach i działaniach, można przeczytać tutaj. 

Prowadzi go Piotr Bednarek, młody hydrolog, pasjonat, miłośnik przyrody, znawca rzek i mokradeł, sposobów retencjonowania wody. Jego stanowiska są logiczne i przekonywujące, a zalecenia całkowicie zgodne z potrzebami przyrody i człowieka oraz… tanie. Niestety, praktyka włodarzy naszego kraju i instytucji Wody Polskie jest całkowicie odmienna.

W największym skrócie:

Kiedyś w Polsce było dużo bagien i podmokłych miejsc, były też większe opady, a wobec głodu ziemi spowodowanego niską wydajnością rolnictwa oraz wielkością obszarów mokrych, zaczęto budować rowy odwadniające. Buduje się je i odnawia do dzisiaj, a ich łączna długość szacowana jest na 330, a może nawet 400 tysięcy kilometrów, nie bacząc na radykalnie zmienioną sytuację. Odwadnia się nawet miejsca nieużywane w żaden sposób, a mogące zgromadzić duże ilości wody. Buduje się wały tuż przy rzekach, prostuje się ich bieg, zabudowuje naturalne wylewiska. Takie działania skutkują szybkim odprowadzeniem wody do najbliżej rzeki, w efekcie do wysuszania pól i mokradeł (także do ich degradacji), obniżenia się poziomu wód gruntowych, zaniku rzek, a przy obfitych ulewach do gwałtownych spiętrzeń i powodzi. Po ostatnich wydarzeniach na Dolnym Śląsku chyba nie trzeba nikogo (może poza „polytykami”, obojętnymi urzędnikami i niektórymi płatnymi „aktywistami”) przekonywać do konieczności zaniechania takich i podobnych praktyk.

Oddaję głos Piotrowi Bednarkowi:

„Woda jest naszym przyjacielem. Jest źródłem życia. Jesteśmy zbudowani w ponad 70% z wody. Nie możemy pozbywać się jej wszelkimi możliwymi siłami. Musimy nauczyć się szanować ją i doceniać, na przykład to, że na wiosnę mamy rozlewiska. (…) Mamy bardzo mało deszczy, a jeśli już są, to są nawalne, przez parę dni, rozdzielone długimi okresami suszy. Potwierdza to wszelkie prognozy klimatologów. Będzie jeszcze gorzej. Nie możemy więc pozwolić sobie na tak absurdalne zarządzanie wodami, jakie mamy obecnie. (…) Żeby skutecznie walczyć z suszą, z jej przyczynami a nie tylko ze skutkami, potrzebujemy działań systemowych. Nie budowy jednej czy dziesięciu dużych zapór na rzekach, ale budowy tysięcy zastawek na rowach. Zasypanie rowów na mokradłach, nieużytkach, w lasach i na niektórych łąkach. Wszędzie tam, gdzie to możliwe. Wtedy mamy szanse odbudować utracony poziom wód gruntowych i skutecznie przeciwdziałać suszy.”

„Traktujemy rzeki jak śmietnik, nie podchodzimy poważnie do zmian klimatycznych i stosujemy gospodarkę hydrologiczną sprzed 50 a nawet 100 lat, która teraz po prostu nie działa. Zbudowaliśmy przez dziesięciolecia ogromną sieć rowów melioracyjnych, które kiedyś miały ususzyć bagniste pola, a którymi dzisiaj woda ucieka do rzeki i wylewa. Zapory i wysokie wały działają tylko do pewnego stopnia i nie mogą być traktowane jako długofalowe rozwiązanie problemu suszy czy powodzi. (…)

Nikt tego nie kontroluje, nikogo to nie obchodzi tak naprawdę (…)”.

* * *

Obejrzałem wiele filmów stworzonych przez pana Bednarka. Oto niektóre z nich. Dodam tylko, że słowa ujęte w cudzysłowy są autorskimi tytułami filmów.

„Susza na własne życzenie” Tutaj.

„Czym jest retencja i mała retencja” Tutaj.

„Czy zielona energia to ściema” Tutaj.

„Nowe ostrogi na Wiśle. Absurd za pieniądze podatnika”. Tutaj.

Trzy największe wyzwania polskiej gospodarki wodnej”. Między innymi o wpływie niewłaściwie zaprojektowanych rowów odwadniających na suszę w związku ze zmianami klimatuTutaj.

Także tutaj.

„Susza. Dlaczego nie pomogą nam zapory”. Tutaj.

„Melioracja torfowiska – antyretencja w Lasach Państwowych”. Tutaj.

Zwracam uwagę na silne przeżywanie pana Bednarka, szczególnie widoczne w ostatniej minucie filmu. Obraz człowieka miłującego przyrodę i bezradnie patrzącego na bezsensowne jej niszczenie. To jeden z wielu przykładów topienia naszych pieniędzy w błocie z powodu ignorancji, urzędniczej obojętności i – w tym przypadku – także chęci zysku bez oglądania się na koszta pozamaterialne.

O wysychających rzekach i prawie wodnym uniemożliwiającym prawidłowe działania zapobiegawcze. Tutaj.

 Tutaj zobaczycie i usłyszycie miłośnika przyrody, zwłaszcza rzek, człowieka, który wita się ze znajomym drzewem. Ujął mnie tym wyznaniem tak bardzo, że poczułem więź emocjonalną z nim, bo przecież na wędrówkach i ja czasami specjalnie idę do znajomego drzewa by się z nim przywitać.

Film jest o szkodliwości regulowania małych rzek, zwłaszcza jeśli przepływają przez nieużytki, z dala od ludzi i ich domów.

„Starorzecze Sanu znowu do osuszenia?” Tutaj.

Film jest o pysze i ignorancji urzędników zachowujących się tak, jakby wszelką wiedzę posiedli. Jeszcze jedno uzupełnienie zespołu przyczyn opłakanego stanu naszych wód. Ostatnie minuty filmu, gdzie autor mówi o planach dalszych osuszeń i wycinek, przepełnione są ironią zabarwioną smutkiem i goryczą.

* * *

 Tutaj rozmowa na innym kanale o suszach, powodziach i naszych (anty) działaniach.

„Czy melioranci robią nas w wała? Powodzie, susze, prostowanie rzek”

Cytat ze strony:

>>Powodzie, susze, prostowanie rzek, betonowanie brzegów. Od wielu lat karmieni jesteśmy hasłami o konieczności walki z powodziami, a jednocześnie corocznie nawiedzają nas długotrwałe susze. Nasze rzeki są niszczone, giną na naszych oczach, a społeczeństwu wmawia się, że rzeki powinny być prostowane, ujarzmione w betonowe kagańce, otoczone wysokimi wałami przeciwpowodziowymi. Jaka jest prawda? Czy ktoś nie robi nas w przysłowiowego wała? Czy pod wzniosłymi hasłami ochrony przeciwpowodziowej, ktoś nie doi podatników, niszcząc bezpowrotnie nasze wspaniałe ekosystemy? No to posłuchajcie...<<

* * *

Ostatnio głośno było o Grzegorzu Chocianie, prawdziwym ekologu. Piszę tak, ponieważ jest naukowcem, w przeciwieństwie do aktywistów zwanych ekologami, mimo że nie są nimi, a nawet jakaś ich część nie ma zielonego pojęcia o czym mówi i czemu się sprzeciwia. Ekologia to nauka, nie przyklejanie się do jezdni. Oto definicja skopiowana z Wikipedii: „Ekologia – nauka o strukturze i funkcjonowaniu przyrody, zajmująca się badaniem oddziaływań pomiędzy organizmami a ich środowiskiem oraz wzajemnie między tymi organizmami.”

Więc głośno było o ekologu G. Chocianie z powodu jego przyznania się do próby zwerbowania go przez niemieckie służby. Proponowano mu, aby za pieniądze sprzeciwiał się prowadzeniu u nas inwestycji niepasujących państwu niemieckiemu.

 Tutaj doktor Grzegorz Chocian mówi o działaniach organizacji „ekologicznych”. Z jego relacji wyłania się obraz dosłownie przerażający. Oto jak siły zewnętrzne szkodzą naszemu krajowi, jak pewna grupa Polaków niszczy go dla wzbogacenia się albo z powodu ignorancji, obojętności, z przyczyn ideologicznych; oto jak bezradne jest nasze państwo, jak wiele publicznych pieniędzy jest bezsensownie marnotrawionych!

Czuję zniechęcenie i bezradność, złość i rozgoryczenie. Może gdyby miliony wyszły na ulice, dałoby się pogonić tych wszystkich oszołomów, ale wiem, że nie wyjdziemy. Z obaw, z poczucia bezsilności, z niewiedzy, z wygodnictwa, ale też – co najgorsze – z powodu wiary w dobre zarządzenie naszym krajem.

* * *

Jako odtrutkę proponuję wysłuchanie etiudy Cis-moll op.25 nr 7 Fryderyka Chopina. Utwór dość często słyszę w domu, ponieważ właśnie w tych dniach grany jest przez mojego syna.

Z pierwszych cichych dźwięków wyłania się melodyjny, jak to u Chopina, motyw muzyczny. Jest tak prosty i logiczny, a przy tym tak piękny, że – wydawałoby się – inny być nie może, więc tylko usiąść by go zapisać – przybysza z nicości, z wcześniejszego nieistnienia.

Jednak zrobić to może tylko geniusz.

Proszę kliknąć.