131016
Dwa
razy w roku przeżywam swoją prywatną przeprowadzkę: z przemieszczającego się
lunaparku do stacjonarnej siedziby firmy, z kampingu do pokoju w budynku.
Zmianie ulega nie tylko otoczenie (które po tej ostatniej przeprowadzce zamiera
na półrocze), ale rytm upływu czasu, rytm pracy i odpoczynku.
Ostrożnie
wchodzę na ścieżki stare co prawda, ale trochę już zapomniane przez niemal
siedem miesięcy jeżdżenia po Polsce. Nieco z boku obserwując siebie, ze
zdziwieniem, chwilami także z rozbawieniem, zauważam, iż zmienić mi się muszą
liczne odruchy ułatwiające poruszanie się w codziennym świecie, ponieważ co
chwilę łapię się na odmienności otoczenia, na niedopasowaniu zwyczajów i
swojego spodziewania. Inaczej stoi lodówka, inaczej trzymam laptopa siedząc w fotelu,
a nie na krześle, w innym miejscu szukam przyborów toaletowych, odwracam się w
niewłaściwą stronę chcąc powiesić zdjętą bluzę, bezradnie kręcę się po pokoju
nie mogąc przypomnieć sobie zimowego miejsca przechowywania jakiegoś drobiazgu.
Wymieniłem jeden pęk kluczy na drugi – lunaparkowy na warsztatowy - wiedząc, że
w pierwsze tygodnie mylić mi się będą te klucze, że drzwi pokoju będę próbować
otwierać kręcąc kluczem dwa razy, jak drzwi kampingu, ale później odruch
ostatnich miesięcy zastąpi powracający stary.
Nie
czuję wrogości przestrzeni wokół mnie ani nawet jej obcości, miewam jednak -
teraz, w pierwsze dni – wrażenie jej zamienienia i swojego nienadążania. Po raz
pierwszy miałem takie odczucia po powrocie z UK, gdy, na przykład, lewą ręką
szukałem dźwigni zmiany biegów, drapiąc palcami po drzwiach samochodu, jednak
teraz uświadomiłem sobie, jak liczne i jak potrzebne, a przy tym na co dzień
niezauważane, są te nasze odruchy.
Pierwsze
zakupy żywności, jakże odmienne od letnich, które ograniczały się do owoców,
słodyczy i piwa. Omijając szerokim łukiem wędliny, kupuję ryby, sałatki,
najróżniejsze przetwory warzywne – frykasy, których brakowało mi w firmowej
kuchni. Do sklepu pojechałem swoim samochodem, znanymi mi ulicami, więc nie
muszę zapamiętywać drogi powrotnej, znam ją. Zapomniałem wziąć telefon
służbowy, ale to nic, jestem po pracy, teraz nie mam obowiązku całodobowego
„bycia pod telefonem”.
Układam
produkty w lodówce ze zdziwieniem konstatując, iż mogę stawiać opakowania jedne
na drugich, w piramidę, skoro lodówka nie będzie przewożona razem z domem i nic
się w niej nie przewróci.
Przez
parę godzin kursowałem z wielką torbą między stojącym na dole kampingiem a
pokojem, przenosząc wszystko i od razu układając na swoje miejsca (powiedzmy,
że starałem się tak robić). Gdy po raz ostatni wszedłem do pustego kampingu,
wydał mi się zimny i opuszczony dawno temu, nieprzytulny, za to pokój zimowy
nabrał przytulności, stając się możliwym do zamieszkania. Najwyraźniej nasze
rzeczy wokół nas są nam potrzebne do oswajania przestrzeni.
Rozejrzawszy
się po moim już pokoju, przez uchylone drzwi szafy zobaczyłem cholewki butów
górskich; kucnąłem i wyciągnąłem rękę dotykając ich cholewek. Wziąłem jeden,
oglądałem chwilę, naciskiem palców przypominałem sobie jego solidność, czułem
charakterystyczny, bardzo lubiany zapach skóry, w końcu but odstawiłem; już za
parę dni zajmę się nimi, później założę je i pójdę. Podniosłem wzrok i
spojrzałem w stronę fotela: wystają zza niego rękojeści kijów, a wyżej, spod
niedomkniętych drzwiczek górnej szafki, wychylają się paski plecaka; nie pomaga
ich upychanie, zawsze tak wiszą – jakby przypominały się. Już za kilka dni
sięgnę po nie.
Otwierałem
szuflady i patrząc na liczne drobiazgi, te przyniesione z kampingu i te
zostawione tutaj wiosną, przy opuszczaniu pokoju, czułem w sobie mnogość wrażeń
budzonych ich widokiem; wiem, że podobnie mieć będę na wiosnę, gdy na półce
zajmowanego kampingu znajdę karteluszkę z moimi notatkami sprzed roku, albo
drobiazg zostawiony przez żonę lub wnuczkę. Rzeczy mają zdolność przywoływania
minionego czasu, albo inaczej: nasza pamięć łączy wspomnienia wrażeń, smutek
lub radość chwili, całą ulotną piękność czasu - z rzeczami, w ten sposób
odciskając w materii ślad naszego ducha.
Chyba
zapędziłem się: ten ślad jest tylko dla nas czytelny i tak naprawdę jest w nas.
Na dnie szuflady leży stary, mało już używany pendrive. Dla wszystkich będzie
tym właśnie i tylko tym, jedynie moja pamięć mieści w nim ciepłe wspomnienia
minionych lat.
Niżej,
pod biurkiem, stoi duże tekturowe pudło z czarną plątaniną kabli, kabelków i
przewodów w ilości nie do policzenia. Dla większości z nich nie ma już racji
bytu, skoro nie istnieją urządzenia, które miały łączyć, ale nie mogę się
zdobyć na ich uporządkowanie. Obok stoi pudło jeszcze większe, a w nim
materialne dowody mojego umiłowania skórzanych butów górskich. Są tutaj zwoje
sznurówek najróżniejszych, a jednak połączonych jedną cechą wspólną –
tradycyjnym, czerwonym kolorem; są kupne smarowidła do skór i mikstury własnego
wyrobu, wkładki i szczotki, nici i szare mydło, a nawet dratew i przebijaki
robiące zgrabne otworki w skórze. Większość z tych rzeczy tak naprawdę nie jest
mi potrzebna, a jednak… potrzebna, co zrozumie każdy majsterkowicz zagracający
przydomowy garaż. W tej chwili ich przydatność jest zupełnie innego rodzaju:
budzą mój uśmiech i przywołują miłe wspomnienia.
Siadam
w fotelu i raz jeszcze rozglądam się po pokoju.
Nad
biurkiem wisi kalendarz otwarty na stronie marca; powinienem wstać i przełożyć
karty – myślę i nadal siedzę gapiąc się na kalendarz.
Czas…
Szkoda
mi czasu. Ilekroć usypiam na siedząco, obiecuję sobie położyć się wcześniej
spać, ale na początki wieczoru wypijam kawę żeby nie usypiać – i znowu kładę
się późno i zbudzić się nie mogę.
Czas…
Zaraz
wstanę i przełożę kilka kart kalendarza. Minie kolejne półrocze.
Krzysztof, wydaje mi się, że tak niedawno żegnałem się z Tobą na parkingu przed moim blokiem. Dziwne jest poczucie czasu, nieraz chwila wlecze się niby żółw,
OdpowiedzUsuńa niejednokrotnie trwa jak jedno mrugnięcie oka.
Przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Silniki pierwszych egzemplarzy "malucha" uruchamiało się dźwigienką umieszczoną za rączką hamulca ręcznego. Gdy dosiadłem soje pierwsze Seicento moja prawa ręka przez długo okres czasu zawsze wędrowała w okolicę dźwigni hamulca ręcznego (fachowo pomocniczego).
Krzysztof, przepraszam za opuszczone litery.
UsuńMam w sobie mocne postanowienie poprawy.
Tak, subiektywne tempo upływu czasu jest u nas bardzo różne. Szkoda tylko, że występuje tutaj pewna prawidłowość niekorzystna dla nas: otóż ten dobry czas mija dużo szybciej od złego. O drugiej prawidłowości wiesz równie dobrze, jak wiem ja, a może i lepiej: im więcej mamy lat, tym szybciej biegnie czas. Ta zależność też nie jest sprawiedliwa.
UsuńPamiętam maluchy tak zapalane. Po prostu prąd na rozrusznik nie był włączany elektromagnesem, jak teraz, a cięgłem mechanicznym.
Te mój czas wiosennych i jesiennych przenosin wszystkiego w inne miejsce, pozwala mi zauważyć mnogość naszych odruchów. Na co dzień nie zauważamy ich ilości i ułatwień, jakie przynoszą. Chwytamy jeden czy drugi nie pasujący odruch, a siedzi ich w nas mrowie całe.
Bez nich, ale także bez tych wzajemnych relacji między nami a rzeczami, o których tutaj ledwie wspomniałem, więc bez tego wszystkiego naprawdę trudno byłoby nam normalnie funkcjonować i żyć.
A literówki każdemu się zdarzają :)
O subiektywności upływu czasu najwięcej mogą powiedzieć uczniowie i nauczyciele. 45 minut lekcji jest według wielu nauczycieli znacznie krótsze niż 15 minut dyżuru na korytarzu. To samo 15 minut w pokoju nauczycielskim wydaje się znacznie krótsze :) Uczniowie odczuwają odwrotnie.
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że właśnie przeżywam najdłuższy rok mojego życia, choć czas biegnie zatrważająco szybko.
Jeśliby trzymać się zasady, o której wspomniałem wyżej, odczuwanie przez Ciebie przeżywania najdłuższego roku znaczyłoby tyle, co roku trudnego. Czy ten rok jest dla Ciebie trudny, Anno? Źle jest dyżurować na korytarzu? Pamiętam hałas w czasie przerw w szkole, chyba lata nic tutaj nie zmieniły?
UsuńTakie różnice w ocenie szybkości upływu czasu są u mnie uderzająco silne i zauważalne niemal codziennie w różnicy upływu czasu pracy i czasu wolnego. Ten pierwszy potrafi się wlec jak ślimak - staruszek, drugi zawsze jest pędziwiatrem.
Tak, nic się nie zmieniło. Szkolna przerwa to ekstremalne przeżycie dla ludzi z zewnątrz. Wiesz, jak się czegoś oczekuje, to czas strasznie się dłuży. A ja przecież czekam na życiowe zmiany!
UsuńPamiętam jeszcze ten dziki wrzask setek gardeł, chociaż taką ocenę zacząłem dawać od czasów odwiedzania szkoły jako rodzic, bo wcześniej, gdy wrzeszczałem razem z innymi dzieciakami, ten hałas nie wydawał mi się okropny, a najzwyklejszy. Podobnie z muzyką: teraz wystarczy mi cicha muzyka, a jako uczeń musiałem mieć włączony łoskot.
UsuńZ tego wniosek przeciwny do twierdzeń lekarzy i codziennych doświadczeń: im się jest starszym, tym ostrzejszy ma się słuch :-)
Cóż, mój słuch jest z jednej strony nadwrażliwy- przychodząc do domu, zmuszam Ślubnego do ściszenia telewizora, z drugiej- uderzenia dzwonu na wieży w Stralsundzie nie zrobiły na mnie wrażenia (choć inni turyści zasłaniali uszy)
UsuńCóż, po wysłuchaniu antysymfonii setek przerw, trudno o zasłanianie uszu przed dźwiękami jakichś dzwonów :-)
UsuńSłuch mam osłabiony wieloletnim hałasem lunaparkowym, i chociażby z powodu pracy w hałasie doceniam ciszę. Jednak gdy będąc w domu chcę obejrzeć coś w telewizorni, miewam z tym kłopot, bo potrzebna mi siła głosu jest dla rodziny zbyt duża i słyszę protesty.
Przyzwyczajenia...
OdpowiedzUsuńPo remoncie łazienki mam włącznik światła założony odwrotnie. Kiedyś pozycja "wyłączone, zgaszone" była ukośnie do góry (czy ja to dobrze opisuję?), teraz jest w dół. I choć od zmiany minęło już sporo czasu, wciąż zdarzają się chwile, że mnie to zaskakuje. Szczególnie chyba wtedy, gdy chcę włączyć światło nie patrząc na ten włącznik, tak, jakby palce nie wspomagane wzrokiem dłużej pamiętały tamto położenie klawiszy. Bardzo mnie to zawsze bawi.
A w Twoim opisie wrażeń z przeprowadzek, jak zwykle u Ciebie, tyle jest ciepła... Ot, słowo "karteluszka", zwykłe i zwyczajne przecież, a Twój opis sprawia, że widzę ją: leży prawie w samym kącie półki, ma zmechacone brzegi, zagięty rożek i przyczepił się do niej kłaczek kurzu... zapisana jest czarnym długopisem... są na niej cyfry, numer telefonu, a może jakieś wymiary...
Latorosłka
Widzisz tę karteluszkę poprzez pryzmat swojego ducha, to i czujesz ciepło, Latorosłko :-)
UsuńUkośnie do góry, czyli górna krawędź kwadratu przycisku jest jakby wciśnięta w ścianę. Czy tak?
Całkiem podobnie mam z wyłącznikiem światła w łazience na ciężarówce, czyli w lunaparku. W ostatnie godziny przed wyjazdem z miasta i w pierwsze godziny po przyjeździe do nowego miasta prądu nie ma, a ja jak ten automat wchodząc pstrykam przełącznik we właściwą pozycję, a wychodząc „wyłączam” światło. Teraz, pisząc te słowa, uświadomiłem sobie coś dziwnego. Mianowicie nie pamiętam w jakiej jego pozycji światło się świeci, ale też wiem, że gdy teraz poszedłbym do tej łazienki i wyciągnął dłoń do wyłącznika, ten odruch sam podpowiedziałby mi prawidłową pozycję. To tak, jakby odruch był kimś poza mną, drugą osobą. Zauważyłaś coś takiego u siebie, Latorosłko?
Mówią: przyzwyczajenie drugą naturą człowieka. Coś w tym jest, coś w tym jest :)
UsuńMam tak, jak Ty, o tym pisałam. Dłoń "wie", w jakiej pozycji jest włącznik światła. I "wie" to jakby bardziej, niż głowa, bo przecież ona (głowa) nie pamięta teraz, gdy światło w łazience zgaszone a ja nie widzę włącznika, w jakim on jest położeniu.
Tyle rzeczy dzieje się jakby poza nami. Samoistnie. Przy okazji.
Niesamowite.
Latorosłka
PS. Tak, o takim położeniu "ukośnie do góry" myślałam :)
Tak, tak: o biszkopt nie podejrzewaj mnie. Chyba że masz na myśli jego smakowanie :)
UsuńMój ostatni wyczyn kuchenny to pepperonate. Dobre wyszło, tyle że cebulę wsypałem za wcześnie i w rezultacie rozgotowała się nim pomidory odparowały. Dodałem dużo bazylii, pieprzu i czosnku. Połowę już zjadłem.
Tak, tak: dłoń wie, my nie.
Latorosłko, w tych naszych odruchach widzę nie tylko niezauważaną na co dzień naszą naturę, ale i swoisty urok naszej codzienności. Trzeba tylko zauważyć te drobinki, które wypełniają nam dzień, zastanowić się, spojrzeć na nie jakoś inaczej – może z lekkim uśmiechem – docenić, a wtedy one uczynią naszą codzienność nie tak szarą.
Siedzę i piszę o ostatnim wyjeździe. Chyba trochę polewam wodę… :)
Te wszystkie niby niepotrzebne rzeczy w pudełkach to "przydasie", ja też takie mam, tylko o innym charakterze ... torby wypełnione różnymi włóczkami, kawałki materiałów, komplety drutów czy szydełek do robótek, bo przecież będę coś robótkować, i mija kolejny rok, zapasy drzemią, i trzeba się kiedyś przemóc i coś z tym zrobić:-) pakowanie, przenoszenie, zmiana miejsca ... nie lubię tego, jestem bardzo stała, nawet mebli nie lubię przestawiać; ale gdyby życie mnie zmusiło; to chyba dobry czas dla Ciebie, rodzina, wędrówki, zadbanie o siebie ... pięknych szlaków życzę.
OdpowiedzUsuńI nie zapomnij żonie upiec najszybszego na świecie placka z dżemem, i nie zapomnij włączyć piekarnika:-)
Mario, jakbyś mój pokój opisała! I już się boję przeprowadzki.
UsuńNie zapomnę włączyć:-) Tylko będę musiał zapytać się żony na jak długo i jaką ustawić temperaturę, jednak ciasto sam przygotuję i napełnię formę. W najbliższą sobotę jadę do domu!
UsuńTakie przydasie ma moja mama, tyle że u niej włóczki i nitki wypełniają kartonowe pudła i ona nadal je używa, wyszywając i haftując. Teraz robi dla wszystkich swoich wnuczek i prawnuczek duże serwety na stół i małe pod talerzyki. Nie raz podziwiałem wprawę mamy. Na przykład na drutach potrafi robić nie patrząc na nie!
Krzysztofie, ciasto na ogół na godzinę i do 180 stopni :) No, może biszkopt na krócej, ale nie podejrzewam Cię o to!
UsuńLatorosłka