150117
Z Nielestna wokół przełomu
Lipki, góra Grodowa.
Cały
dzień kręciłem się wokół przełomu Lipki – dokładnie tak, jak obiecałem sobie
tydzień temu. Poznałem drogi, ścieżki, przejścia i bezdroża, przeszedłem
przełom dołem i w połowie jego wysokości, zajrzałem na dno jaru ze szczytu góry
zwieszającej się nad strumieniem – i właściwie na tym można by zakończyć opis,
gdyby nie parę chwil i widoków, dla których warto było wstać o trzeciej i
jechać 160 kilometrów zaśnieżonymi drogami.
Główne
szosy były czarne, chociaż i na nich leżał śnieg rozpuszczany solą, natomiast
boczne drogi były białe. Najbardziej obawiałem się przejazdu przez Bystrzycę:
parę kilometrów w dół krętą drogą, ale tak naprawdę po śniegu jedzie się
nieźle, jeśli tylko stosuje się zasadę wyobrażonego kubka kawy. To mój sposób
na jazdę zaśnieżonymi drogami: nalej pół kubka kawy, postaw na desce
rozdzielczej i jedź tak, żeby kawa się nie wylała. Wtedy dojedziesz.
Żeby
skrócić czas dojścia, samochód zostawiłem w Nielestnie, o kwadrans drogi od wylotu
przełomu. Wyszedłem na pola powyżej lasów, ponieważ intrygowały mnie początki
bocznych jarów. Linia lasu w takich miejscach opada charakterystycznym
uskokiem, ciągnąc za sobą płaszczyznę pól, która nachyla się wyrównanym lejem
ku ścianie lasu. Podobają mi się takie miejsca; są odmiennością, domysłem,
obietnicą zobaczenia innego świata za zasłoną drzew. Nierzadko ich błotnistym
lub kamienistym dnem strumień płynie, często bywają dzikie, trudne do
przejścia, zatarasowane przewróconymi drzewami, ale właśnie takie podobają mi
się. Chciałem wejść w jednym z takich miejsc w las, zobaczyć jar i miejsce
wylotu na dno przełomu; tego dnia przeszedłem dwa, a ten drugi zapamiętam na
długo. Wszedłem weń u wylotu, ale że na jego dnie jest skalne rumowisko, po
przejściu kilkudziesięciu metrów poddałem się i wspiąłem się na szczyt zbocza.
Iść górą było wygodnie, ale… jakże tak? Przez chwilę patrzyłem na kamienie w
dole nim zawróciłem i ponownie zszedłem na dno. Szedłem pod górę jaru, nie –
pełzłem, kluczyłem wśród kamieni, drapałem się na te większe, a na jeden,
szczególnie mi niechętny, wlazłem na czworaka. Parę razy wchodziłem na
stromizny zboczy dla ominięcia drzewa przegradzającego jar, raz i drugi noga
wpadła mi w jakieś dziury, a wyżej wyrywałem się z objęć pędów malin i
człapałem dnem strumienia. Słowem: dobrze, że żona mnie tam nie widziała, bo
dostałbym za swoje.
Na
brzegu lasu rozpoznałem mostek nad strumieniem i drogę na sąsiednie pole; byłem
tutaj kiedyś, ale idąc gdzieś brzegiem lasu, nie wiedziałem, że niżej jest tak
ładnie.
Na
zboczu głównego jaru znalazłem lodospad: przez mróz uchwycony w locie ku ziemi
wodospad małego strumienia. Mozolnie i dość ryzykownie wspiąłem się po stromym
zboczu, chcąc z bliska zobaczyć rzadki widok kotłującej się, puchnącej bąblami,
zamarzniętej wody.
Poznałem
piękną dróżkę trawersującą strome zbocze jaru – wygodną, spacerową i widokową.
Gdy spojrzy się w górę, świerki i skały wystające tu i ówdzie ze zbocza wydają
się być nachylone w moją stronę – jakby to wszystko zaraz miało osunąć się i
runąć na mnie. Strumień na dnie jest czarnym zygzakiem widocznym między
drzewami, a zbocze góry po drugiej stronie wydaje się być pionowe. Co ciekawe,
dojście na tę dróżkę też jest łatwe i krótkie, jeśli się wie, którędy iść.
Wiedziałem nie tylko ja: tam właśnie zrobiłem sobie przerwę na porozglądanie
się; piłem herbatę, gdy usłyszałem szczekanie, obejrzałem się i
zobaczyłem psa goniącego sarnę. Po chwili spomiędzy drzew wyszły konie, było
ich kilka, oczywiście pod jeźdźcami. Miałem chęć powiedzieć im o niedobrym
zwyczaju pozwalania na straszenie saren, ale…
Pierwszym
jeźdźcem była dziewczyna, miała piękny uśmiech, no i… nie powiedziałem.
Właściwie
dlaczego facet jest tak bezradny wobec uśmiechającej się kobiety?
Gdy
wróciłem pod wioskę, było trzy godziny do zmierzchu, stanowczo za wcześnie żeby
wracać do samochodu, i chociaż nogi miałem zmęczone łażeniem po kamieniach i
dość głębokim śniegu, a także dźwiganiem ciężkich butów… Tutaj słowo o tych
butach. Jak wszystkie moje buty, są one tradycyjnej konstrukcji, zrobione tylko
z szytej skóry, a poza nią tylko gumowa podeszwa. W tych butach, masywnych,
wysokich, uszytych z grubej skóry, mogę cały dzień bezkarnie chodzić po
skałach, błocie lub kilkucentymetrowej wodzie, ale ważą 2,8 kilograma. Tę wagę
czuję, a im bliżej końca dnia, tym bardziej są ciężkie, mimo iż nie przestają
być wygodne. Owszem, te nowoczesne, gorateksowe, ważyłyby kilogram mniej, ale
nigdy takich nie założę. Dlaczego? Bo nie. Bo ich skóra nie skrzypi tak, jak
moich.
Więc
bez entuzjazmu poszedłem na Grodową, górę wznoszącą się nad strumieniem; są tam
jakieś skały, może nikt je nie odwiedza, może tylko ja je zobaczę? – snuło mi
się po głowie. W pionie sto metrów łagodnego podejścia odkrytym stokiem, a w
połowie ładny przerywnik: rząd pięciu dużych kasztanowców.
Być tutaj w porze
ich kwitnienia! Widziałem dzisiaj kilka wyjątkowych drzew, takich, pod którymi
stoi się odczuwając przyjemność. Na tej górze, na Grodowej, jak w wielu
miejscach moich gór, lasy są ładne. Na przykład pod szczytem rosną buki w
otoczeniu szpaleru sporych dębów, a niżej są miejsca porośnięte grabami. Te
drzewa mogą się podobać o każdej porze roku, także zimą, a to z powodu pni
pomalowanych szarosrebrzystymi przenikającymi się pasmami; jedno z tych drzew
przyciągało wzrok pniem wyjątkowej strzelistości i grubości; oceniłem, iż może
mieć pół metra średnicy, a to dużo jak na grab.
Jeszcze
czarny bez; na ten okaz zwróciłem uwagę w związku ze słowami Aniki, autorki
bloga także o drzewach. Ten mój miał formę drzewa z jednym pniem o średnicy
około 20 centymetrów, więc bardzo grubaśnym.
Najwyraźniej
nie ja jeden odwiedziłem skały, ponieważ wokół nich widziałem ślady ścieżek, a
okazały się warte obejrzenia: wysokości tylko kilku metrów, ale z pionowymi
ścianami tak równymi, że wydają się być dziełem człowieka, ścianami starej
budowli; na przykład widziałem skalny występ do złudzenia przypominający
przyporę średniowiecznej katedry.
Przeszedłem szczyt i z drugiej strony
znalazłem miejsce z widokiem. Strome zbocze, widoki prawdziwie górskie, a na
dole… strumień. Jaki to strumień? Z tamtej strony góry płynie Lipka, a ten?
Muszę zobaczyć na mapie. Dopiero gdy podniosłem wzrok i rozpoznałem stojący w
oddali Stromiec, coś zaczęło mi świtać w łepetynie. Mapa potwierdziła: to też Lipka.
Puknąłem się w czoło: wszak ten strumień opasuje górę z trzech stron!
Ta
moja niewiedza, ta dezorientacja, tak typowe u mnie, tym razem spodobały mi
się. Wyobraziłem sobie, nie po raz pierwszy, jak prowadzę grupę turystów jako
przewodnik i roześmiałem się.
Ładnie
jest na szczycie Grodowej. Niebanalnie wyglądające skały na szczycie i wiele
skał niżej, na zboczach, widok przełomu w dole (a oglądany z góry czyni chyba
jeszcze większe wrażenie, niż widziany z dna), pokaźna ściana góry na wprost i
dal ze Stromcem, a w drugą stronę rozciągnięte na połowę widnokręgu góry już
Izerskie. Wrócę tam.
Schodząc
inną drogą do wsi, patrzyłem na Dwory, górę mającą dwa oblicza: od południa
jest mało zaznaczonym wzgórzem na rozległej płaszczyźnie łąk i pól, od zachodu
i północy jego strome zbocza pną się na sporą wysokość, a warto też wspomnieć,
iż ta góra ma coś rzadko u nas widzianego, mianowicie długi na 150 metrów tunel
kolejowy. Kiedyś tylko zajrzałem do niego, ale może warto byłoby przejść go
całego?... Na Dworach zobaczyłem lipę, tę samą, pod którą kiedyś byłem, tę, do
której szedłem aż ze Skowrona. Stoi samotna, rozłożystością i wysokością
przewyższająca wszystkie drzewa w okolicy, stoi i woła z odległości kilku
kilometrów.
Kiedyś
wrócę i do niej.
A niżej zdjęcie jednej z par moich ulubionych butów, prawdziwych "czerwonych sznurówek", czyli tradycyjnie wykonanych, solidnych i... pięknych :-)
Plusem zimowego wędrowania jest możliwość dotarcia do miejsc niedostępnych o innych porach roku albo z powodu zarośli, albo błotnistego dojścia. Mam w Izerach takie ulubione miejsca, które tylko zima są widoczne, bezlistność krzewów odkrywa ich tajemnicze piękno, a zamrożone bagna nie bronią dojścia.
OdpowiedzUsuńPiękna jest ta zamarznięta woda złapana w chwili spadania.
Piękna. A gdyby jeszcze była oświetlona słońcem!
UsuńNo tak, Izery znane są z podmokłych miejsc. Aniu, wczoraj oglądałem mapę Gór Izerskich, ponieważ planowałem z kolegą pojechać pod Szklarską i pójść do Chatki Górzystów; plan nie wypalił i pojadę w swoje góry, ale przy tej okazji znowu napatrzyłem się na potężne lasy Twoich gór i mnogość miejsc potencjalnie ciekawych, a mnie nieznanych. Tyle jest miejsc do zobaczenia, a czasu tak mało, tak mało…
Oj! Nad mapą Gór Izerskich to ja potrafię godzinami siedzieć :) A od czasu gdy można bezkarnie buszować po czeskich Izerach, otworzyło się tyle możliwości. Tyle miejsc, których jeszcze nie widziałam! O tej porze roku w okolicach Chatki Górzystów będzie bardzo dużo śniegu!
UsuńJa mam tak samo nad mapą Gór Kaczawskich, zwłaszcza w lecie, gdy nie mogę pojechać w góry :-)
UsuńTa bezkarność bardzo mnie cieszy i fascynuje, mimo iż rzadko z niej korzystam. Parę lat temu w Górach Stołowych poszedłem na czeską stronę. O byciu za granicą dowiedziałem się z napisów na turystycznych kierunkowskazach, bo po obu stronach granicy słuchać było mowę polską i czeską. Ludzie łażą gdzie chcą, nikt im tego nie zabrania i to mi się bardzo bardzo podoba.
Dużo śniegu? Wygląda na to, że pójdę do Chatki nie wcześniej, niż w połowie lutego, może będą inne warunki, a jeśli nie, to i tak damy radę, chociaż… Kiedyś w Górach Bystrzyckich szedłem w śniegu po kolana, a w zaspach był głębszy. Ciężko się szło i wolno, po powrocie miałem kupić rakiety śnieżne, ale nie kupiłem, jako że przydawałyby się raz na kilka lat.
Ciekawy jestem naleśników, z których słynie tamto schronisko. Próbowałaś je?
Pewnie, że próbowałam! Byłam w Chatce z bratem w czasie jednej z naszych rowerowych eskapad.Śnieg w tej części gór utrzymuje się długo, ale ścieżki będą pewnie wydeptane. W Izery wyjeżdżamy ok. 15 lutego, więc zapraszam do nas. Mogę nawet zaoferować nocleg, bo po remoncie we wszystkich pokojach jest ciepło.
UsuńByłaś, próbowałaś. No tak: rowerowe kilometry są krótsze od tych pieszych, a wszak po Izerach jeździć się da.
UsuńDziękuję bardzo za zaproszenie, na pewno skorzystam. Aniu, dobrze byłoby, gdybyś w lutym napisała mi smsika o przyjeździe z podaniem daty planowanego wyjazdu. Umówimy się telefonicznie.
Mam dla was niespodziankę, trala la la! :-)
Taki mam plan . Jak już ustalimy daty, to dam znać smsem.
UsuńKrzysztof, lodospad jest wspaniały. Można powiedzieć, ze to jest Niagara w miniaturze.
OdpowiedzUsuńMnie też się podobała, dlatego zrobiłem niezbyt rozsądnie: szedłem po stromiźnie z leżącymi na niej gałęziami przykrytymi śniegiem. A najgorzej było stanąć bez podpierania, do robienia zdjęć. Brakowało tam Twojej lustrzanki i promyka słońca.
UsuńNo właśnie, sam, bez kompana, a tu kuszą te kamienie w dole, i nogi wpadają w dziury, i krzaki łapią za odzież, a i zbocza jaru strome ... "obsobaczyłabym" męża swego, gdyby pchał się w takie survivalowe warunki terenowe:-) zamarznięty wodospad zjawiskowy doprawdy, aż mnie kusi, żeby pójść do naszego Rybotyckiego Kanionu czyli Skały Machunika, żeby na własne oczy zobaczyć wodospad zimą, może uda się w przyszłym tygodniu; mówią, że buty skrzypią, kiedy niezapłacone:-)
OdpowiedzUsuńMario, doświadczony mąż nie mówi wszystkiego żonie, oczywiście dla dobra małżeństwa i dla jej dobrego samopoczucia. Doświadczony mąż nie zawsze przejmuje się sobaczeniem żony, nadto wie, w jaki sposób może ją rozbroić. Poradzi sobie :-)
UsuńJakieś niebezpieczeństwo na moich szlakach jest, ale niewielkie, w końcu Kaczawskie to nie Tatry i Orla Perć.
Moje buty (mam ich więcej, niż ma żona swoich, ale ciiii) kosztują tyle, że nie kupiłbym ich po normalnej cenie. Ja na nie polowałem na allegro, mozolnie tygodniami i miesiącami przeszukując aukcje. W rezultacie najtańsze kupiłem za niecałe 100 zł, najdroższe za 200, a każde z nich kosztują w sklepie sporo ponad 1000. Skrzypi solidna szewska robota. Skrzypi gruba skóra bez klei i gorateksów.
Mario, to skrzypi tradycja.
Takie buty bardzo mi się podobają, a nawet mam malutkie buty kupione jako maskotki. Mario, a widziałaś buty z czterema językami i dwoma parami sznurówek?
Mario, nie wierz w te "malutkie" buty. Widziałam je- dwa rozmiary na mnie za duże (ale fakt- dla Krzysztofa maskotki ;))
UsuńAniu, widziałaś, ale nadal nie chcę mi się wierzyć, że na Ciebie będą za duże. One są przecież takie malusieńkie, że mniejsze już nie mogą być. Aniu, napisz, jakiej długości masz stopę i jaki rozmiar butów w góry, proszę.
UsuńDobrze, że buty nie mogą nic powiedzieć, nawet te z czterema językami.
UsuńA żona z tyloma językami? To przekracza granice mojej wyobraźni!!! Brrr...
O, Matko Boska! Cóż wtedy przyszłoby robić? Jedne usta zamknąłbym swoimi ustami, ale cztery???
UsuńJedne usta ustami, następne dłońmi, a i tak jeszcze by zostało:-) no i zobaczcie, w jakim kierunku rozwinęła się dyskusja o butach:-)
UsuńA jeszcze w kwestii butów ... właśnie wczoraj przyniosłam swoje od szewca ... a takie były solidne, skórzane landrovery, z widocznym szwem z dratwy przy podeszwie, nic ich nie zmoże - myślałam, przecież tak są szyte ... przy ostatnim zdejmowaniu coś dziwnie trzasnęło, z lekka zdziwiona zobaczyłam, że cholewka odeszła od podeszwy, czyli jednak klejonki, a to ręczne szycie było tylko dla ozdobności. Ale i tak są nie do zdarcia, jak to mówią "gniotsa, nie łamiotsa".
Oj był taki wynalazek produkcji
UsuńMade in Charaszo "gniotsa..."
Jest jeszcze inny produkt jednorazowego użytku:
Made in China.
A o butach, to Krzysztof swego czasu napisał oddzielny temat.
Sama widzisz, jaki kłopot byłby z czterema kobiecymi ustami i językami :-)
UsuńMario, czasami dziwię się tym meandrom rozmów, czasami uśmiecham, czytając o dziwnościach naszych skojarzeń. W sumie fajne to, bo nie wiadomo, gdzie zaprowadzą kolejne słowa.
Jak zauważył Janek, napisałem tutaj taki mały traktacik o butach, ale akurat o oszukiwanych szwach nie pisałem w nim, a wiem, że takie są. Prawdziwie szyte buty z grubej skóry są na wiele lat. Patrząc na moje najstarsze, powiedziałbym, że przy ich używaniu na wertepach, w górach, przy chodzeniu po korzeniach i kosodrzewinie, w ilości miesiąca w roku, od rana do wieczora, buty takie wytrzymają przynajmniej 10 lat, a raczej 20. O ile oczywiście nie zaczepia się butem o but w czasie chodzenia, a niektórym ludziom tak się układają stopy. Mario, jeśli szukasz butów do chodzenia, to znaczy do trekkingu, polecam mój sposób ich zakupu. Wadą jest jego pracochłonność. Wiem o polskiej firmie, która robi niezłe, szyte buty. Ich produkty mają dobry stosunek ceny do jakości, czyli mówiąc po polsku: są gorszę od tych najlepszych, ale warte swojej niższej niż tamte ceny. Firma nazywa się Hanzel. Moje miejskie buty zimowe mam od nich, chodzę w nich 5 lat i chyba półmetku swojego wieku nie osiągnęły. Tyle że zacytowane przez Ciebie powiedzenie o zapłaceniu za buty ma spore jądro prawdy: dobre (i trwałe) będą kosztować niemało, ponieważ takie buty szyje się ręcznie. Owszem, maszyną do szycia, ale but trzyma w ręku człowiek i każdy musi prowadzić. A kto teraz chce być szewcem w fabryce?
Aaaaa! to tymi butami tak był zafascynowany mój mąż, kiedy rozmawiał z leśniczym, wysokie, z cholewką, trzymają kostkę; a skoro tak wcześnie przywędrowałam tutaj, to zajrzę jeszcze do nowego wpisu, tylko kawę "podrasuję" z lekka miodem z odrobiną cynamonu:-)
OdpowiedzUsuńWłaśnie! Mario, przypomniałaś mi sposób na względnie tanie buty trekkingowe. Otóż leśnicy, nie wiem czy wszyscy i wszędzie, dostają służbowe buty do prac leśnych, a są to na ogół porządne buty dobrych firm, buty w cenie 800 i więcej złotych. No i część z nich sprzedaje te buty ze znaczną zniżką ceny. Ceny kosmiczne, wiem. Gdy pierwszy raz zapoznałem się z ofertą jeden z niemieckich firm, byłem zaszokowany cenami, dlatego trzeba szukać okazji. Twojemu mężowi podobają się takie wysokie, solidne buty? Takie, jak na wklejonym zdjęciu powyżej?
UsuńMa podobne, w zeszłym roku dostały nowy wibram:-)
Usuń