120517
Ciepło
wczorajszego dnia przyjmowałem nieufnie, jakbym nie był pewny swojego
odczuwania, albo spodziewał się w każdej chwili zimna i deszczu,
najpowszechniejszych cech wiosny tego roku. Dopiero dzisiaj uwierzyłem: jest
ciepło i świeci słońce, zaczęła się wiosna! Tak, to nie pomyłka: gdy chodzę
opatulony ośmioma kilogramami ubrań, z czapką naciągniętą na uszy, nie widzę
wiosny, chyba że w kalendarzu. Jest tutaj pewna dziwność w reagowaniu na
temperaturę: w zimie pięć stopni na plusie wydaje się dość wysoką temperaturą,
w kwietniu to niemal mróz. Ten miniony miesiąc utwierdził istniejące już
wcześniej moje pierwsze, odruchowe skojarzenie: kwiecień – zimno. Po całej
zimie przepracowanej w nieogrzewanej hali, po kwietniu spędzonym na dworze,
jakże często w deszczu i błocie, nie zieleń drzew, a temperatura i słońce
decydują o dostrzeżeniu wiosny. Zaczęła się wczoraj, tyle że rośliny nie
wiedziały o jej spóźnionym przyjściu.
Przyjechawszy
do bazy, kamping postawiłem przy ogrodzeniu, za którym biegnie alejka wysadzana
wysokimi topolami i jesionami; wśród ich konarów ukrywają się wilgi. Na pewno
słyszałem je i we wcześniejsze dni, te zimne i deszczowe, ale przysiągłbym, że
dopiero od wczoraj budzą mnie tym swoim jakże pięknym dla mnie śpiewem
jednoznacznie kojarzącym się z ciepłą porą roku. Budzę się i słucham ich
śpiewu, wiem, że za chwilę zadzwoni budzik zmuszając mnie do wielogodzinnej
pracy, ale nie czuję niechęci; słucham wilg i czuję, że dobrze zaczyna się ten
dzień.
Po
pracy poszedłem za miasto; brzegiem lasu biegnie tam znajoma dróżka odwiedzana
ilekroć w dłuższe dni pracuję w bazie firmy. Rzadko się to zdarza, ale przez
minione kilkanaście lat wiele znalazłem, a nawet odkryłem, idąc tą drogą,
niemało chwil i wspomnień związało mnie z nią. Na przykład w niedzielne
jesienne i zimowe popołudnia 2004 roku przychodziłem tutaj dla ochłonięcia, gdy
po kilku godzinach pisania czułem potrzebę oderwania się od klawiatury. W tamte
gorączkowe dni spacery zawsze kończyły się tak samo: szybką chęcią powrotu do
słów.
Dzisiaj
witałem się z pamiętanymi drzewami i widokami, patrzyłem na zieleń i słońce, na
ładną polną dróżkę bez kałuż.
Wzdłuż
drogi najwięcej rośnie dębów, ale przecież nie tylko: na samym jej początku
wznosi się szpaler wysokich kasztanowców, a do ich pni tulą się bzy, czyli
lilaki. Zaczynają kwitnąć, więc nachylałem się nad kiściami kwiatów i wąchałem
ich ładny, świeży zapach, któremu trudno dorównać tym wszystkim laboratoryjnym
zapachom zamykanym w szkle i sprzedawanym w luksusowych sklepach.
Te
krzewy otulały cieniem i zapachem dom mojej babci, dom dzieciństwa, a teraz, po
tyluż latach, widząc je równie ładnymi, do ich urody dodaję wiele wspomnień,
barw i skojarzeń, wśród których jest także wiele mówiąca nazwa łacińska, a
poprzez nią grecka mitologia, miłość i moje pisanie.
Właściwie
wystarczy zwolnić, czasami zatrzymać się, rozejrzeć i posłuchać siebie, by
dostrzec tysięczne nici łączące nas ze światem, niepoliczone związki chwili
obecnej z przeszłością.
Dęby.
Jest tam kilka staruszków o klasycznym wyglądzie: grube, krótkie pnie, faliste
konary wśród których trudno szukać linii prostych, masywność wyglądu, robiąca
wrażenie rosochatość (lubię stare słowa), zwłaszcza wtedy, gdy rosocha usycha,
co zdarza się nierzadko, a żywa tkanka drzewa próbuje zamknąć ranę po
uschniętej gałęzi. Rosnąc na brzegu lasu, drzewa wychylają gałęzie w jedną
stronę, na pola, do słońca, a sięgnąć nimi potrafią daleko. Widuje się
wielometrowe poziome gałęzie, które wciskają się w wolną przestrzeń, czasami
przy samej ziemi, by tam, w słońcu, rozwinąć swoje liście.
Zdziwiony
byłem ilością buków czerwonych, także swoim wcześniejszym niedostrzeganiem ich.
Starałem się uchwycić cechy charakterystyczne pni tych drzew, odmiennych od
innych dębów, by móc je rozpoznać w zimie, gdy nie ma tak łatwych w
identyfikacji liści; mam pewne spostrzeżenia, ale trudna to sztuka, zwłaszcza
dla mnie. Z rozróżnieniem odmiany szypułkowej i bezszypułkowej też miałem
kłopoty. Tak, tak, pamiętałem: dąb bezszypułkowy na liście bardziej symetryczne
i z większą ilością wcięć, czyli klapek, ale dłuższy ma ogonek, czy krótszy? A
nerwy? W których dębach dochodzą do wcięć, a w których tylko do szczytów
klapek? Ech, zaraza z tą moją pamięcią.
W
pewnej chwili, nachylony nad liśćmi, skupiony na oglądzie, szperający w opornej
pamięci, roześmiałem się, bo te moje starania rozpoznania odmian wydały mi się
ujmującym zajęciem. Ludzie przechodzą widząc… drzewo. Tak widzi znaczna ich
część i co gorsza, nie wykazują zainteresowania. Niektórzy rozpoznają dąb bez
rozróżnienia odmiany, a rozpoznać te szczegóły potrafią nader nieliczni.
Wróciłem
do siebie i zajrzałem do Skarbca Wiedzy Wszelakiej, czyli do internetu:
wbijałem sobie do głowy cechy rozpoznawcze, a gdy już ułożyłem chwiejną
piramidę słów i zasad na głowie, poszedłem pod las obejrzeć dęby raz jeszcze.
Zdziwiłem się ponownie: szypułkowych jest tam mniej niż tych z bez szypułek;
możliwe, że z powodu późniejszego rozwijania liści nie miałem możliwości ich
rozpoznania.
Może
ktoś wie, nota bene, dlaczego edytor tekstu uznaje słowo „internet” za błędnie
napisane? Już wiem: napisałem wielką literą i czerwone podkreślenie znikło.
Błędem jest jego wyświetlanie, ponieważ za błąd mam pisownię internetu z
wielkiej litery; jeśli się mylę, z chęcią przeczytam uzasadnienie.
Nie
jestem znawcą drzew, ani wyjątkowym ich miłośnikiem, jednak wielkie drzewa
robią na mnie duże wrażenie. Wiele lat temu dane mi było zachwycić się po raz
pierwszy ogromem dębu Bartek rosnącym w Górach Świętokrzyskich; kilka razy
widziałem Bolesława i Warcisława, dwa wiekowe dęby rosnące niedaleko Ustronia Morskiego.
Niedawno dowiedziałem się, że Bolesław, najstarszy dąb w Polsce, skończył
żywot, a ja nadal widzę żonę i córkę opartych o jego pień i patrzących w górę,
na konary. Leży zwalony i decyzją władz będzie leżeć. W wakacje postaram się
zobaczyć pień.
Ilekroć
jechałem do Żagania, w wiosce na trasie widziałem tabliczkę informującą o
wiekowym dębie, ale jadąc długim ciężarowym zestawem nie miałem możliwości
wjechania na mały parking i pójścia pod drzewo. Dopiero parę lat temu, jechałem
wtedy busem, udało mi się zobaczyć Chrobrego, najstarszego obecnie dęba w
Polsce. Wszedłem do drzewa, do jego wypróchniałego pnia, podniosłem głowę i
zamarłem, oczarowany. Jakbym w świątyni natury się znalazł; nie w tym betonowym
bunkrze zwanym świątynią, a w miejscu, które świętość wespół z Naturą upodobały
sobie. Nierówne, chropawe ściany wewnętrzne pnia ledwie majaczyły w ciemności
(wypada powiedzieć, że sypiącego się próchna nie ma tam, olbrzymia dziupla jest
oczyszczona), a wzrok przyciągały jaśniejące nieregularne okna wznoszące się na
kilku poziomach: to boczne dziuple, pozostałości po spróchniałych konarach.
Widok i wrażenie niesamowite i wyjątkowe; gdzież przeżyć można taką chwilę? Od
tamtych niezapomnianych minut (w drzewie byłem krótko, wszak wchodząc złamałem
zakaz) przejeżdżając pobliską szosą czuję pragnienie pójścia tam jeszcze raz,
chociaż teraz, po niedawnym podpaleniu drzewa, zapewne nie miałbym już okazji
wejść do dziupli.
Ktoś
napisał, że widok sekwoi olbrzymich jest jednym z tych, które koniecznie należy
w życiu zobaczyć. Wierzę mu, i gdyby nie Fenicjanie, poleciałbym na drugą
stronę Atlantyku. Póki co staję pod każdym dużym drzewem spotkanym na trasie
swoich wędrówek i chłonę ową tajemniczą aurę roztaczaną przez wielkie drzewo.
No tak, w końcu przyszła wiosna, a natura wygląda na zdziwioną. U nas nadal kwitną zawilce, a obok rozkwita już marzanka wonna, czyli przytulia. Bzy i kasztanowce jeszcze na coś czekają... Dziwna ta wiosna.
OdpowiedzUsuńW Wielkopolsce bzy i kasztanowce uznały, że pora na nie – kwitną, a że wieść o wiośnie idzie od południa, za tydzień czy dwa dotrze i do Ciebie.
UsuńNareszcie nie będziesz marznąć na rowerze!
Już w sobote nie marzłam :) Za to dziś w ogrodzie, gdy sadziłam pomidory pod folią, to ze mnie kapało! Całkiem pokręcona ta pogoda!
UsuńCiiicho, Aniu. Niech będzie ciepło, nawet za ciepło, bo takie dni są mgnieniem oka w bezkresie zimnego czasu.
UsuńPowiem, podobnie jak pisała Ania, przedziwna jest ta wiosna. U nas, na Dolnym Śląsku, już od jakiegoś czasu kwitną bzy i obecnie w pełni kwitnienia jest drzewo maturzysty.
OdpowiedzUsuńChciałbym kiedyś zobaczyć sekwoje i do tego pragnienia dorzucę jeszcze baobaby...
Kasztanowce i mnie kojarzą się z maturami.
UsuńTak, tak, jeszcze baobaby powinniśmy zobaczyć. A jeśli już układamy takie plany, to dorzucę do listy drzewa, na których rosną pomarańcze i banany; słyszałem, że ich smak dość znacznie się różni od tych ze sklepu. Może po drodze zobaczyłbym rosnący gdzieś w Chinach las miłorzębowy? A skoro byłbym już tam, to warto byłoby machnąć się bardziej na północ i zobaczyć bezkresną tajgę? Później dżunglę i tundrę. I jeszcze… o, cholera, skończyły mi się pieniądze :-)
I jeszcze chlebowce!
UsuńI drzewa butelkowe; słyszałem, że niektóre z nich napełnione są przednim koniakiem, chociaż trudno mi dać wiarę takim pogłoskom :-)
UsuńA tak na poważnie: Anno, tyle jest cudów natury do zobaczenia, a możliwości tak mało! To niesprawiedliwe.
Owoców chlebowca spróbowałbym.
Owoce, ach owoce. Może skosztujemy trochę gruszki miłosnej?
UsuńGruszka miłosna? To odmiana? Napisz, Janku, bo nie wiem.
UsuńAwokado - egzotyczna gruszka dojrzała w naturalnych warunkach jest chyba o niebo lepsza niż mizerny owoc ze sklepu.
UsuńCzasami, w różnych sytuacjach, uświadamiam sobie, jak bardzo mało wiem o południowych owocach. Znam cytryny, pomarańcze, mandarynki, banany. Ach, jeszcze pamelo i kiwi. I tyle.
UsuńKiedyś, widząc w sklepie te dziwne owoce o egzotycznych nazwach, kupiłem jakiś, nie pamiętam nazwy, ale był… taki sobie. Może faktycznie trzeba spróbować owocu z drzewa?
Awokado. Jeśli nie zapomnę nazwy, kupię dla spróbowania.
Awokado zawiera pestkę, a ciekawostki o tym owocu znajdziesz tutaj . Na tej stronie opisany jest sposób obierania tej gruszki i innych egzotycznych owoców.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńKrzysiek, Ty lubisz eksperymenty kulinarne, a ja wpadłem przepisy na potrawy z udziałem awokado.
Usuń(W poprzednim wpisie wystąpił mały błąd w adresie strony)
Janku, pewnie, że lubię eksperymenty. W nie moim wykonaniu.
UsuńAwokado spróbuję, bo jak czytam, nic nie trzeba przy nim robić, je się na surowo.
A nie myślicie, chłopaki, żeby zobaczyć sekwoje? To największe, najstarsze drzewa świata. Pamiętają, że ohoho!
UsuńLstorosłka
Myśleliśmy, dziewczyno, tylko tyle już było pomysłów, że plany się nam poplątały. Ale to nic! Sekwoje obejrzeć można dwa razy, zasługują na takie wyróżnienie.
UsuńNie wierzę w dobrą pamięć kilkusetletnich sekwoi; na pewno i ich dopadła skleroza.
Wilgi melodyjnie nawołują w wysokich koronach drzew, ale nie ulegaj temu czarowi, one wróżą deszcz:-)
OdpowiedzUsuńAż boję się cieszyć z tego pierwszego ciepłego dnia, nie do wiary, czyżby wreszcie było ciepło? z odrobiną nieufności zdjęłam cieplejsze getry, bo a nuż to tylko żarcik?
Mario, zareagowałaś dokładnie tak, jak ja – nieufnością, ale po tylu tygodniach zimna i chmur jesteśmy wytłumaczeni.
UsuńWiośnie wydaje się, że skoro jest ładną smarkulą, to wszystko jej wolno.
Nie wszystko. Ma u mnie krechę.
Słyszałem, że wilgi najwięcej śpiewają przy większej wilgotności powietrza, ale nic to – dla uroku ich śpiewu nawet na deszcz się zgodzę. Kiedyś w zimie tak bardzo zachciałem posłuchać wilgi, że szperałem po internecie szukając nagrania. Znalazłem i mam je w komputerze, ale jednak śpiew słuchany na żywo jest bardziej czarujący.