270817
Zaczynam
swój kontredans z latem i z jesienią. Fakt, lata jeszcze cztery tygodnie, a na
ogół są to ciepłe i słoneczne dni, ale jesień już się pojawia. Jest w zmroku
zapadającym zaraz po dwudziestej, a więc w porze dnia nie mającego zamiaru się
kończyć jeszcze dwa miesiące temu, jest w pierwszych opadłych liściach, nad
którymi stałem dzisiaj, zatrzymany w swoim codziennym zabieganiu ich widokiem.
Tak
więc dostrzegając pierwsze oznaki jesieni, staram się tak liczyć cechy lata,
aby było ich więcej. Teraz, w końcu sierpnia, łatwo o takie rachuby, ale istotą
mojego tańca jest podobne liczenie i za miesiąc, a nawet za dwa, jeśli zdarzą
się ładne dni.
Wariactwo
przeprowadzki za mną, przede mną jeszcze tydzień spokojnej pracy, nim następnym
poniedziałkiem nie zaczniemy chyba najbardziej szaleńczych dziesięciu dni sezonu. Ale to
dopiero za tydzień, w te dni, mając czas, piszę i czytam. Przez dwa kolejne
wieczory przygotowywałem materiały do drugiej książki, którą mam nadzieję wydać
w zimie. Będzie to obszerny wybór tekstów, dla których wybrałem wspólny tytuł
będący jednocześnie ich opisem, który i tutaj, na blogu, się powtarza: wrażenia
i chwile. Niektóre teksty są wiekowe, mają po kilkanaście lat; czytając je,
miewałem wrażenie zawracania czasu i ponownego przeżywania tamtych chwil, o
których zapewne zapomniałbym, gdybym w swoim czasie nie utrwalił ich pismem.
Wśród
dziesiątków myśli i zdarzeń, wyłuskałem kilka zdań zachwytu nad obrazem „Sroka”
Moneta. Obrazu zimowej aury, ale przecież ciepłego w odbiorze. Od czasu lektury
dzieła Marcela Prousta „Sroka” zawsze kojarzy mi się z „Poszukiwaniem” nie
tylko z powodu ozdobienia jednego tomu dzieła tym obrazem, ale i przez wrażenia
budzone nim samym, a przecież o roli sztuki w ludzkim życiu wiele jest u
Prousta.
Autor
pozwolił mi zrozumieć istotę dzieła sztuki i wartość tejże w naszym życiu, a do
wiedzy tej dochodziłem mozolnie, mimo prowadzenia przez Francuza; tym bardziej
jestem dumny ze zrozumienia. W minione dni, dokonując korekt tekstów,
wspomniałem tę swoją drogę i czas, który jej towarzyszył.
Było
to możliwe dzięki pismu – magii zamieniającej wrażenia i chwile, a więc naszą
duchowość i nasz czas, w paciorki znaczków odpornych na działanie czasu.
Zdjęcie
obrazu Moneta nie jest moje, pobrałem je ze strony Galerii ArtEmi.
Założenie
miałem jasne: piszę tutaj o sobie, nie o rodzinie, i tego się trzymam, jednak
parę zdań o wnuczce napiszę, wszak była ze mną 20 dni.
Gdy patrzyłem na jej
swobodne bieganie po lunaparku, gdy widziałem umiejętności, których nabrała w
kierowaniu wózkami autodromu, nierzadko wspominałem małą Małgosię, moją córkę,
która jak i jej bratanica wiele wakacji spędziła w lunaparku.
Moja
wnuczka była niemowlakiem, później małym dzieckiem, teraz jakby otwiera swoimi
przemianami następną furtkę czasu, za którą czeka dziewczyna. Z przyjemnością
patrzę na powolne jej przemiany i ile mogę, tyle biorę w nich udziału.
Chciałbym, żeby Helena pamiętała mnie i dobrze wspominała. Czasami mówię sobie,
iż patrzę na dziecko mojego dziecka, i wtedy doznaję zdumienia. Ja, mój syn i
jego córka, jesteśmy trzema oczkami nieskończonego łańcucha życia rozciągniętego
od głębin czasu ku nieznanej i niepojętej przyszłości. Moja wnuczka ma szansę
dożyć XXII wieku; jaki będzie wtedy świat? Czy jej wnuki cokolwiek zrozumieją z
opowiadań o wakacjach u dziadka Krzyśka na początku dwudziestego pierwszego
wieku?
Parę
lat temu, gdy uczyła się mówić, raz jeden powiedziała do mnie „dziadek Sisiek”.
Czasami proszę ją, żeby tak mnie nazwała...
Może
z powodu ciągłego otoczenia ludźmi, tymi samymi w pracy i w czasie prywatnym, a
może po prostu ze względu na cechy mojej osobowości, nie odczuwam potrzeby
zawierania nowych znajomości, a nawet jakbym ich unikał, chociaż
korespondencyjnych znajomości kilka mam. Bywa, że do obcych ludzi zbliżam się z
obawą, czy raczej z niepewnością. Jedno i drugie odczucie było we mnie, gdy
pierwszy raz miałem spotkać się z Pierwszą Damą bloga, Anną Kruczkowską i jej
rodziną, ale jednak poszedłem na spotkanie, co oznacza, iż działają we mnie
siły, oczekiwania czy pragnienia odwrotnie skierowane do tamtych obaw.
Trzy
tygodnie temu spotkałem się z Kruczkowskimi po raz czwarty, jeśli dobrze liczę.
Jedyne obawy jakie miałem, były typowe dla mnie: żeby nie popełnić jakiejś gafy
towarzyskiej, w czym bywam mistrzem. Anna i jej rodzina tajemnym dla mnie
sposobem potrafią sprawić, że czuję się po prostu dobrze wśród nich. Nie wiem,
które chwile zawarte w tych nielicznych, niestety, godzinach z nimi spędzonych
zapamiętam na dłużej, dzisiaj wspominam jedną, która uczyniła na mnie wrażenie;
może dlatego, że niewiele podobnych przeżyłem.
Byłem
jeszcze w pracy, szedłem alejką między karuzelami, oni szli w moją stronę; gdy
ich zobaczyłem, odruchowo, spontanicznie uśmiechnąłem się i uśmiech zobaczyłem.
Anno,
dziękuję Ci za chwile z Wami.
Wnuczkę, Krzysiu , masz rewelacyjną! Helena na pewno nie odziedziczyła po Tobie lęku przed nowymi znajomościami. Wręcz przeciwnie jest prawdziwym wulkanem otwartości na ludzi :) Spotkania z Tobą zawsze dają nam mnóstwo radości i cieszę się, że dobrze czujesz sie w naszym towarzystwie. Już nie mogę się doczekać spotkania w Izerach!
OdpowiedzUsuńDziękuję za Twoje słowa, Anno. Są one bardzo odległe od tych, które nierzadko zdarza mi się słyszeć o sobie w pracy.
UsuńHelena nie raz zaskoczyła mnie swoją swobodą zwracania się do obcych dorosłych osób. Wyraźnie widzę różnice w zachowaniu się dzieci nie straszonych obcymi, a tymi, które często poddawane są bezmyślnemu szantażowi dorosłych. Ileż razy słyszałem na ulicy słowa „Nie posłuchasz się, to ten pan zabierze cię. Zamknie cię w ciemnej piwnicy”. Okropne słowa ryjące głębokie bruzdy w psychice dziecka.
Na szczęście synowa i syn wykazali się mądrością i nie stosowali takich metod.
Prawdopodobnie już za dwa tygodnie zjedziemy do bazy, a jeśli tak, to za 20 dni po raz pierwszy pojadę w góry. Wcześniej rozpoczęty sezon oznacza więcej dni w górach i zobaczenie ich jeszcze w ładnych kolorach wczesnej jesieni. Będę bywać blisko Gierczyna.
Zatem do zobaczenia w Domku pod Orzechem :)
UsuńDziękuję, Aniu. Gdy już zacznę swój sezon wyjazdów i będę mógł podać bliższy termin, napiszę smsa.
OdpowiedzUsuńJa jestem babcia Majiś:-)
OdpowiedzUsuńMoi pojechali na urlop, w domu niezwyczajna cisza, już brakuje mi wczesnoporannego głosiku z góry: Babciu, mogę iść do ciebie?
Też mam obawy przed pierwszym spotkaniem osób, które poznaję przez bloga, wiele znajomości trwa w serdecznej przyjaźni do dziś, inne osoby spotykam sporadycznie, ale zawsze są to miłe spotkania.
Babcia Majiś. Urocze :-)
UsuńChciałbym móc czasami tak się do Ciebie zwracać, Mario. Przy okazji powiem, że masz piękne imię. Takie… dystyngowane. I jednocześnie bardzo kobiece.
A ja jestem po prostu: Dziadzia.
OdpowiedzUsuń- Ty Dziadzia najlepiej się ze mną bawisz - tak mówi Miki.
Ale teraz zaczyna się przedszkole i zabawy z Dziadziem będzie trochę mniej.
Zatem pozwolę powitać Cię, Janie, w szacownym gronie Dziadostwa:-)
UsuńWiesz, Janie, kiedyś moja dużo młodsza koleżanka z pracy opowiadała nam, jak jej ojciec bawił się z jej niedużą córeczką. Otóż byli w kuchni, ojciec posadził wnusię na blacie kuchennym, wyciągnął wszystkie słoiczki z przyprawami i kosztowali wszystkie, po kolei... Pomyślałam wtedy, że na pomysł takiej zabawy to tylko dziadzio może wpaść :)
UsuńPróbowałam sobie wyobrazić minę Alutki, gdy polizała paluszek ubabrany pieprzem... papryką chili...
Dziadziowie mają morze czasu i morze cierpliwości, nie wiem, które głębsze, i zabawy z nimi są jak z nikim innym.
Latorosłka
Super dziadzio! Z przyjemnością uścisnąłbym mu dłoń i wypił z nim piwo.
UsuńA później w trójkę maczalibyśmy zwilżone palce w moich mieszankach przypraw.
Idę o zakład, Latorosłko, że Alutce spodobała się ta zabawa.
Czyli dziadzia Janek będzie mieć trochę wytchnienia :-)
UsuńMoja wnuczka nauczyła się zwracać do mnie per dziadek i uznaje, że forma dziadku jest dziwna.
Janku, dbaj o kondycję, już niedługo pójdziemy w góry!
Z kolei mój ojciec mówi o sobie, w kontekście dziadkowania "dziad". Ma facet dystans do siebie, po prostu. Moje dziecka też tak o nim mówią, jestem pewna, że za jego przyzwoleniem niewypowiedzianym, bo o pewnych rzeczach mówić nie trzeba. Mówią to z czułością, z wielkim sercem. Pytają mnie np.: dzwonił do ciebie dziad? Podejrzewam, że dla osób z zewnątrz, nie znających naszej rodziny, byłoby to trudne do przyjęcia...
UsuńLatorosłka
Latorosłko, to ciekawe. Wszak dziad jest podstawową formą dziadka, bo ten jest po prostu zdrobnieniem. Utarło się używać tej formy jako podstawowej, natomiast słowo „dziad” zmieniło znaczenie. W powszechnym rozumieniu jest to ktoś bardzo biedny i na dokładkę pogardzany z tego powodu. Nie bardzo wiem dlaczego. Może tkwi tutaj echo dawniejszych czasów, gdy nierzadko zdarzało się traktować ludzi starych jak ciężar dla rodziny? Bywało nawet tak, chociaż rzadziej, że ci starzy ludzie, gdy byli już niedołężni, sami opuszczali swój dom idąc na poniewierkę, żeby nie być ciężarem dla dzieci. Gdy wspomnę takie historie, miewam mieszane odczucia co do człowieka i cieszę się z życia w obecnych czasach.
UsuńW toku naturalnej ewolucji języka jedno słowo zmieniło dość radykalnie znaczenie, a w jego miejsce w zasadzie nie pojawiło się drugie.
Zauważyłem już wcześniej tego rodzaju luki w naszym języku. Wspomnę tutaj spostrzeżenie z mojej dwutygodniowej pracy we Francji. Gdy słuchałem, jak jednym słowem – mademoiselle – zwracał się Francuz do niedorosłych dziewczyn, bardzo mi się to podobało, ale później uświadomiłem sobie, że w naszym języku słowo „panienka” jest dwuznaczne. W zasadzie zmieniło znaczenie i teraz nie mamy jak się zwracać do panienek.
Moje odczucia co do "panienki" są różne. To słowo nabiera znaczenia w zależności od kontekstu. Gdyby zwrócić się do młodej osoby, zwłaszcza gdyby zrobił to nobliwy, starszy pan "przepraszam, panienko, gdzie jest ulica Warszawska?" - nie budziłoby to żadnych, tak myślę, negatywnych skojarzeń. Natomiast propozycja "chodźmy na panienki" brzmi jednoznacznie ;)
UsuńCo ciekawe, "chodźmy na dziewczynki" brzmi tak samo, ale słowo "dziewczynka" zastrzeżeń, jak "panienka", nie budzi.
Język żyje własnym życiem... :)
A "dziad" w potocznym rozumieniu to nie tylko ktoś biedny. Sama bieda nie czyni dziada. Dziad to raczej żebrak, ktoś, nie wiem, jak określić, nędzny, zaniedbany, brudny, ktoś mniej, niż kloszard, lump, a więc każdy dziad jest biedakiem, ale nie każdy biedak dziadem. Tak to rozumiem.
Latorosłka
Mam miłe wspomnienia o babci mego męża, Gizeli; trochę dawno, bo we wczesnych latach 80-tych, kiedy byliśmy w stanie narzeczeńskim, mówiła do mnie "panno Marysiu":-)
UsuńZ wielką przyjemnością obserwuję, w jakim kierunku ewoluują czasami dyskusje u Krzysztofa:-)
Mario, z takimi rozmowami jest trochę tak, jak z polnymi bądź górskimi ścieżkami: nigdy nie wiadomo, gdzie zawiodą. Jednak ta ich cecha ma pociągający urok, nieprawdaż?
UsuńTaka forma, jaką słyszałaś, panno Marysiu, jest jednoznacznie pozytywna, panienko jednak nie, czy raczej, jak słusznie napisała Latorosłka, nie zawsze.
Gizela. W tym imieniu pobrzmiewa echo XIX wieku.
Lata osiemdziesiąte… Mnie kojarzą się z moimi małymi dziećmi i z pustymi półkami w sklepach. Teraz, gdy wspominam te wszystkie uciążliwości, dziwię się, jak można było dawać sobie radę w takich warunkach i (niemal) normalnie żyć.
Mario, miło mi z powodu Twojego zaglądania tutaj.
Bardzo mi się podoba Twoja wypowiedź, Latorosłko. Jest celna i zmuszająca mnie do pewnych korekt swoich słów. Zrobiłem niedopuszczalny w rzeczowych rozmowach skrót myślowy. Otóż myślałem o takim znaczeniu słowa dziad, jakie najczęściej słyszę w swoim środowisku zawodowym, a nie napisałem o tym. Dziad jest kimś biednym, chociaż niekoniecznie skrajnie biednym, ale też mającym cechy nie akceptowane: jest podły, oszukańczy, bez godności. Co ciekawe, jeśli taki człowiek jest bardzo zamożny, jego paskudne cechy tracą swoją pejoratywność, a nawet potrafią stać się przymiotami. Mówi się wtedy o nim, że jest cwany.
UsuńTak więc zgadzając się z Tobą, iż nie każdy biedak jest dziadem, zauważam, że dla niektórych ludzi nie każdy dziad jest biedakiem.
Uwaga a propos panienki: wydaje mi się, że nasz język jest ubogi w słowa dotykające sfery płci (a już szczególnie erotyki i seksu), co widać na przykładzie tego słowa.
Tak jak nie każdy dziad jest dziadem, nie każda babka jest babką.
UsuńBabka, to babcia w rodzinie, lub dawniej kobieta przyjmująca porody (obecnie akuszerka).
Ale określenie "fajna babka" oznacza atrakcyjną młodą dziewczynę.
Niezbadane są niuanse naszego języka...
Janku, chyba każdego języka. Angielskiego ledwie liznąłem zauważając, iż w nim też jest mrowie wyrażeń, które czytane dosłownie nie mają sensu. Nasz język jest nawarstwioną umownością.
UsuńW mowie potocznej mówi się też „fajna laska”. No i jak się ma zakrzywiony kij służący podpieraniu się, do zgrabnej dziewczyny? Komu przyszło do głowy takie połączenie? Jaką drogą biegła jego myśl?
Dobry wieczór i dobrej nocy, niech będzie dobra.
OdpowiedzUsuńŚliczności wnuczka. Lato powoli odchodzi. Oglądałam dzieją film o dwóch kobietach z Catherine Denevue. Nie nazbyt ambitny i niskobudżetowy ale piękny.
Oj, ależ dyskusję przegapiłam! Zacznę od laski- to chyba zapożyczenie z czeskiego. Wszak po czesku laska to miłość, ukochana.
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się z Twoją tezą, że polski jest ubogi w słownctwo z zakresu erotyki. Moja łacinniczka na studiach mówiła, że w łacinie każdy czasownik ma dwa znaczenia: neutralne i erotyczne. Im dłużej zyję, tym bardziej się przekonuje, że w polskim jest podobnie. Wystraczy tylko znaleźć się w odpowiednio nastawionym towarzystwie, by każdą najniewinniejszą zdawałoby się wypowiedź rozumieć z erotycznym poddekstem.
Słowa panna zdarzało mi się używać, gdy chciałam podkreślić niezadowolenie z jakiegoś zachowania moich uczennic albo własnych córek: "no moja panno, doigrasz się".
A po śląsku dziewczyna to frelka,frela albo dziołcha, a ukochana to lipsta.
A przy okazji panieniek lekkich obyczajów to także lafirydny, ladacznice, dziwki.
No przecież czeska laska! Masz rację, Anno, zupełnie zapomniałem o pochodzeniu tego słowa od naszych sąsiadów.
UsuńMyślę, że niezupełnie jest tak ze słowami erotycznymi. Owszem, bywa tak, jak piszesz, zabawa przy tym może być fajna, ale używane przez grupę słowa zmieniają znaczenie tylko dla nich i tylko w danej sytuacji. Gdyby do tych śmiejących się podszedł ktoś z zewnątrz, początkowo nie wiedziałbym, dlaczego ci ludzie się śmieją, a może nawet zastanawiałby się, o czym rozmawiają. Podobny słownik tworzą sobie chyba wszyscy zakochani i wszystkie pary kochanków, ale to ich prywatny język. Z powszechnie znanymi słowami i wyrażeniami jest inaczej.
Dziołcha i frelka – ładnie. Słowo lafirynda w zasadzie wyszło już z obiegu, ale ja jeszcze pamiętam z wczesnej młodości starsze panie używające tego nieco śmiesznego słowa.
Gdy pisałam o dwuznaczności języka nie myślałam o kochankach, tylko grupie luźno powiązanych ze sobą zawodowo ludzi o bogatej wyobraźni i równie bogatym słowniku. I nie jest to wówczas prywatny język, tylko polszczyzna oficjalna podszyta podtekstami.
UsuńCo do lafiryndy to mam do niej podejście bardzo emocjonalne, łączy się z nie najłatwiejszymi wspomnieniami z dzieciństwa.
Anno, masz szczęście pracując z takimi ludźmi. Gdy mnie się zdarzy powiedzieć dłuższe zdanie (z rozpędu, bo staram się unikać), albo użyć mniej znanego wyrazu, słyszę, bywa, złośliwe komentarze albo chociaż wzruszenie ramionami. Gdy zdarzy się bliskie postawienie mojego kampingu i wozu, w którym jest siedem pokoików, wieczorami przeżywam gehennę, maltretowany strasznym językiem.
UsuńAle, ale! Wczoraj przeniosłem się do zimowego pokoju w bazie. Nagle przybyło mi przestrzeni i zrobiła się cisza…