140118
Sokołowiec, Dzwonkowa Droga,
Sądreckie Wzgórza, Grodowa, Sokołowiec, zbocza Owczarni, Czeszki i Rakarza,
wokół Skąpej, Sokołowiec.
Wybrałem
moje góry i trasę z dalekimi i urozmaiconymi widokami, ponieważ na paru
stronach internetowych prognozowano słoneczny dzień. Owszem, słoneczny był
następny dzień, natomiast niedziela była zimna, chmurna i wietrzna. Czasami
myślę, że może gdyby synoptycy zamienili swoje superkomputery na herbaciane
fusy, trafność ich prognoz byłaby większa?..
W
wielu miejscach Gór Kaczawskich mam miejsca z pięknymi widokami, a z reguły są
one poza szlakami, nierzadko i z dala od dróg; to miejsca, o których nikt nie
wie. Któż słyszał o polanie na stoku górki w niewielkim paśmie Sądreckich
Wzgórz, albo o pewnym stoku na Czeszce, z którego tak ładne są widoki? Dobrze,
że prawie nikt nie wie o tych i o dziesiątkach innych równie ładnych miejsc.
Dwie
góry, Ostrzycę i Wielisławkę, widzieliśmy z wielu miejsc naszej trasy, z różnej
odległości i z różnych stron; były naszymi wiernymi towarzyszkami.
Czasami
zaskakiwały swoją obecnością na horyzoncie, częściej były oczekiwane; bywały
malutkie, z widocznymi tylko szczytami, ale i pokazywały się w pełnej swojej
wielkości. Obie te góry są dla mnie wyjątkowe, a poznałem je w pierwszych
dniach swoich kaczawskich wędrówek. O Wielisławce przeczytałem, jako że jest
znana z powodu starego kamieniołomu na swoim zboczu z widocznymi słupami z
czerwonego kamienia. Zwie się on porfirem i jest przeobrażoną magmą, a to
znaczy, że także i ta góra ma w swoim rodowodzie wulkan.
Tamtego
dnia pojechałem zobaczyć jej sławne Wielkie Organy Wielisławskie, a znalazłem
też urocze miejsce na wschodnim zboczu. Wiele razy doznałem zdumienia, gdy
widząc w oddali górę, nie poznawałem jej póki nie pokazała mi swoich organów, albo
mapa nie zdradziła jej imienia. Wygląd tej góry jest zupełnie odmienny od
ostrej Ostrzycy: jest wydłużona, ma dwa wierzchołki, z jednej strony niewiele
się wznosi nad okoliczne pola, z drugiej, tam, gdzie ma swoje organy, jest
stromą i pokaźną górą. Kiedyś drapałem się na szczyt najtrudniejszym zboczem;
innego dnia stałem nad organami i trzymając się rachitycznego drzewka
wychylałem się, by spojrzeć z góry na nagie urwisko. A ileż ja się naszukałem
wielisławskiej jaskini, ile miałem strachu idąc w kucki jej niskim korytarzem!
Wiele
moich odwiedzin, wszystkie przygody tam przeżyte, przywiązały mnie do tej góry.
Ona jest moją dobrą znajomą, teraz rozpoznawaną już z daleka.
Ostrzycę
zobaczyłem jadąc szarym świtem boczną szosą biegnącą u jej podnóża. Czarna
swoimi lasami i bazaltem, stroma, kształtu stożka, wznosi się jakieś dwieście
metrów ponad pola wokół niej, a w tamtej chwili nagle wyłoniła się z mroku i
oszołomiła mnie swoim wyglądem, wielkością i tajemniczością; wydawała się zjawą
nie z tego świata. Nie znałem jej nazwy, na mojej mapie nie była zaznaczona,
dopiero poszukiwania w internecie pozwoliły mi poznać górę z imienia.
Widziałem
ją w różnych porach dnia i przy bardzo różnej pogodzie. Któregoś śnieżnego,
mroźnego i słonecznego dnia szedłem obok niej o świcie, a gdy wracając znowu
byłem w jej pobliżu, słońce zachodziło. Widziałem więc ją w najpiękniejszej
scenerii początku i końca zimowego dnia, ale patrzyłem na nią i w deszczu i w
mglisty dzień. W tej górze jest jakaś cecha kojarząca mi się z kobiecością. Nie
wiem co to ma być, ale parę razy doznawałem dziwnego wrażenia obcowania nie z
górą, a z nią. Właśnie z nią.
Z
dzisiejszej wędrówki mam nadzieję zapamiętać obraz widziany na szczycie
odkrytej góry wznoszącej się nad Sokołowcem: nagie pole dotykało nieba
rozdzielając cały widziany obraz na dwie połowy – brunatne wzgórze i
biało-niebieskie zachmurzone niebo. Na tym rozległym i statycznym tle
zobaczyłem Janka idącego linią horyzontu, i wierzchołek Ostrzycy wystającej
samym czubkiem nad linię wzgórza. Zdawało się, że Janek idzie wprost na górę,
że jeszcze chwila i wejdzie na szczyt. Kilka kroków dzieliło go od niego, gdy
skręciwszy w moją stronę zszedł z horyzontu i po minucie był przy mnie, daleko
od Ostrzycy.
Pewna
część uroku dostrzeżonego i przeżytego przy pierwszym widzeniu (krajobrazu,
rzeczy lub osoby) trwa w nas długo i wpływa na widzenie nawet po latach. W
widzianej przeze mnie urodzie Ostrzycy tkwi obraz jej oszronionych świerków na
tle najpiękniejszej jutrzenki, jest też moje zdumienie z chwili zobaczenia jej
szarym świtem, jest wiele innych wrażeń czy skojarzeń – wspomnę tutaj pewne
miejsce i osobę z Pogórza Izerskiego – które razem układają się w indywidualny,
tylko mnie właściwy, obraz tej góry.
Dzisiaj
próbowaliśmy uchwycić aparatami odległy widok innego górskiego zbocza z
oszronionymi świerkami, a widać je było pod oknem otwartym w chmurnym niebie,
przez które wylewały się strugi słonecznego światła. Oczywiście mój aparat
pozostał ślepy na te subtelne i ładne, aczkolwiek surowe odcienie barw, ale
nawet najlepsza lustrzanka nie uchwyciłaby mojego wspomnienia oszronionych
lasów Ostrzycy widzianych w tamten słoneczny dzień zimy, a przecież to
wspomnienie miało wpływ na widzenie urody oglądanego dzisiaj zbocza góry.
Z
powodów podobnych związków zaciągnąłem mojego towarzysza między wzgórza na
północ od Wielisławki.
Kilka
lat temu niedaleko stąd wszedłem w las i trafiłem na uroczy strumień spływający
dnem ciemnego jaru po stromym zboczu. Drogę zagradzały zwalone drzewa i
chaszcze, przejść było trudno, więc Piekiełko, nazwa miejsca i strumienia,
wydała się bardzo trafna. Tamtego dnia dotarłem do źródła, co prawda idąc obok
jaru, nie jego dnem. Rozległa polana, parę dróg przecinających falujące po
zboczach pola, czereśnie i zapamiętany kasztanowiec rosnące na miedzach – ładne
kaczawskie widoki. Las wciska się cyplem na pole, a droga omija go zakolem.
W
tym miejscu wszedłem między drzewa i dosłownie po paru krokach znalazłem się w
innym świecie: ciemnym, dzikim i trudno dostępnym. Od pierwszych metrów
strumień w pełni zasługuje na swoją nazwę.
Chciałem
pokazać to miejsce Jankowi; wydało mi się, że i na nim zrobiło wrażenie.
W
Sokołowcu, dużej wsi kaczawskiej, są trzy pałace, a wśród nich tylko jeden
wyremontowany i zamieszkały; dwa pozostałe są ruinami. Mury jeszcze stoją, dach
i stropy się walą. Przy jednym z nich zrobiliśmy przerwę na posiłek.
W pobliżu
pałacu jeszcze stoją mury kilku dużych i solidnie wykonanych zabudowań
gospodarczych. Można sobie wyobrazić wygląd tej posiadłości w czasach jej świetności.
Analizowaliśmy możliwości uratowania budowli i ze smutkiem stwierdziliśmy, że
nie ma żadnej. W nieodległej przyszłości budynki te się zawalą, gruz zostanie
wywieziony lub zarośnie drzewami i zniknie ślad po miejscu, w którym ludzie
żyli, kochali, martwili się i pracowali. Smutne jest umieranie domów i miejsc
kiedyś pełnych życia.
Zeszliśmy
nieco niżej żeby wyjść z lasu na zbocze, z którego jest wyjątkowo ładny widok.
Po popatrzeniu i popstrykaniu powinniśmy wrócić na szczyt i tam skręcić w znaną
mi drogę, ale nim idąc pod górę doszliśmy do rozstaju, zobaczyłem nieznany dukt
odchodzący we właściwą stronę. Spróbujemy, pomyślałem i pociągnąłem za sobą
Janka. Leśna droga zmieniła kierunek raz i drugi, a wkrótce okazało się, że
zatacza koło. Opuściliśmy ją i trawersując zbocze poszliśmy na przełaj. Las nie
był z tych najgęstszych, szło się nieźle, ale wkrótce doszliśmy do… ogrodzenia
dużej szkółki leśnej. Jej dolny kraniec ginął daleko wśród gęstych zarośli,
górny był widoczny i tam poszliśmy. Po kilkuset metrach wyszliśmy na brzeg lasu
i na drogę, do której mieliśmy dojść, ale gdy się rozejrzałem zobaczyłem, że
niewiele drogi przeszliśmy, robiąc lasem spore zakole.
Cóż,
takie są skróty, można by powiedzieć. Janek chyba cichutko burczał na mnie, ale
przecież niesłusznie, ponieważ pokazałem mu prawdziwie kaczawskie wędrowanie
bez szlaku i bez drogi :-)
PS
Na
początku szutrowej drogi wiodącej między wzgórza zobaczyliśmy wracający
samochód. Skąd on wraca? – zadałem sobie pytanie pamiętając o nieprzejezdności drogi
dla samochodów osobowych. Kilkaset metrów dalej dowiedzieliśmy się: przy drodze
leżały dwa duże worki śmieci, a stan powierzchni worków wskazywał na ich
niedawne porzucenie tutaj. Janek wyraził żal z powodu niezrobienia zdjęcia z
widoczną tablicą rejestracyjną, ja uznałem, że nic by to nie dało, skoro nie
widzieliśmy chwili wyrzucania śmieci. Czułem złość. Śmiecić w tak ładnym
miejscu, i to nie rzuconym papierkiem, a całymi worami plastików! Ech,
„porozmawiałbym” z takim barbarzyńcą. Są ludzie, których należy omijać z
daleka; wśród nich są ludzie, których miejsce jest na śmietniku. Tam mogliby
śmiecić do woli.
PS
2
Bohater
czytanej powieści słuchał nokturnu es-dur op 9 nr 2 Szopena, ważnego dla siebie
utworu, rozpoznawanego po pierwszych tonach. Czytając, bezskutecznie próbowałem
przypomnieć sobie jego melodię. Dzisiaj wieczorem wysłuchałem kilku wykonań.
Oczywiście
utwór jest na youtube w wielu wykonaniach, usiądźcie więc wygodnie, wyrzućcie
wszystkie myśli i dajcie się poprowadzić w tęskny i pieściwy świat swoich
wspomnień, marzeń i tęsknot.
PS3
Przed
chwilą wróciłem z Łodzi, byłem u synowej, syna i ich córki. Ilekroć widzę
wnuczkę, jest piękniejsza, a dowód przedstawiam niżej.
Ja burczałem na Ciebie? Jeżeli tak, to na siebie. Ostatnio nie bardzo dbałem o swoją kondycję i wtedy w gęstwinie, przy szkółce, dopadła mnie mała niemoc. Ale po kilku przystankach wróciłem do siebie i dalej było już coraz lepiej. A kto drogę skraca, ten późno do domu wraca.
OdpowiedzUsuńPS
UsuńWnuczka - whauuu!!!
Ale dzięki skrótowi poznaliśmy kawałek lasu wyróżnionego własną nazwą: Czerwony Las. Gdybyś patrzył na mapę wiedz, że na niej przebieg dróg i linia lasów nie bardzo zgadzają się ze stanem rzeczywistym.
UsuńMoją winą jest Twój chwilowy kryzys, bo nie dość, że nakreśliłem sporą trasę na ten dzień, to jeszcze odezwała się moja dziwna cecha. Mianowicie gdy nie jestem pewny drogi, gdy kluczę gdzieś w lesie, odruchowo przyspieszam. Tak było w Czerwonym Lesie. Szedłem za szybko.
Wnuczka jest prześliczną, młodziutką dziewczyną, o urodzie tak delikatnej, że rzadko można taką spotkać w dzisiejszym, poprawianym świecie; kiedy tak wędrujemy czasami z mężem i dopada nas niemoc, zwłaszcza pod górkę, mąż zawsze mnie pyta: a patrzyłaś ty ostatnio w pesel? dlatego lubimy chodzić sami, odpoczywać, kiedy przychodzi pora, żeby nikt nie wisiał na naszych plecach i nie denerwował się, że za wolno idziemy ... ot, taka wygoda samotnego wędrowania:-)
OdpowiedzUsuńArogancja człowieka przejawia się m.in. w nieliczeniu się z nikim, albo i z niczym, porzucone worki ze śmieciami, wysypane resztki gospodarcze na brzegu rzeki, tam gdzie ludzie wypoczywają, przykłady można mnożyć; jaki piękny bluszcz wspina się po zrujnowanej ścianie pałacu, jakby chciał chociaż trochę ukryć grzeszne zaniedbanie wobec niego.
Dziękuję, Mario. Helena jest bardzo podobna do synowej, a ładna z niej kobieta.
UsuńArogancja wobec innych ludzi i wobec natury też, ale także okrutne skąpstwo, bo wszak wywożenie śmieci wiele nie kosztuje, zwłaszcza gdy się je segreguje, a nade wszystko obojętność na uroki świata. Ta właśnie cecha tych ludzi jest dla mnie nie do pojęcia. To różnica sytuująca tych ludzi w zupełnie odmiennym świecie, obcym i okropnym.
Pałac jeszcze w dziewięćdziesiątych latach był w niezłym stanie. Zdaje się, że ktoś go odkupił od państwa, ale przeliczył się z kosztami. Tam potrzebne są miliony.
Pod górę i ja dość łatwo się zasapię, ale po takich górach, jakie są w Kaczawach i u Ciebie, mogę iść. Tyle że u mnie wiele wymusza praca – cały dzień w ruchu i na nogach. Kiedyś, gdy przyjąłem się, schudłem osiem kilo bez odchudzania się.
Mario, a może by tak nie patrzeć na pesel? :-) Iść, póki pragnienie w nas i ciekawość – tego życzę Tobie i sobie.
Kolejny raz czytam z przyjemnością Twoją relację. Przypominam sobie jak nieraz chciałam korzystać ze skrótów i prowadzałam koleżanki na manowce. A często powodem były zagradzane miejsca. A ludzkie fleje, no cóż temat rzeka, szkoda słów. Wnuczka urocza i oby taka była zawsze. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję, Aleksandro. Dla mnie Helena zawsze taka będzie.
UsuńW lasach Gór Kaczawskich są ogrodzone szkółki, jak chyba we wszystkich lasach, ale one rzadko przeszkadzają w wędrówkach; dużo częściej ogrodzenia łąk. W pobliżu wsi czasami trudno znaleźć przejścia, dlatego na ogół przekraczam ogrodzenia. A parę razy widziałem tabliczki zakazujące wstępu. Rozumiem, że właściciel nie chce, żeby ktoś chodził po jego podwórzu, ale po łące gdzieś pod lasem? Tym bardziej, że w tych górach na jednego turystę przypada kilka saren.
Plątaliście się pomiędzy dwiema górami i zakreśliliście ósemkę lub znak nieskończoności. Nieskończenie piękne są Kaczawskie góry i nieskończenie kręte ścieżki po nich. Z tą pogodą sprawdźcie - mi się sprawdza :), chociaż to góry, zwłaszcza Kaczawskie, więc nieprzewidywalne:D, swój mikroklimat mieć mogą, a wtedy nie ma mądrych.
OdpowiedzUsuńWulkaniczne wytwory są dziwne. Czerwień porfiru i czerń magmy. Doczytałam z Wikipedii (tak łatwiej, więc wybacz pójście na skróty), że może być jeszcze kolor zielony. Burzliwa jest historia ziem kaczawskich. Wulkany wybuchały i ukształtowały pejzaż, a teraz ludzie z workami na śmieci dorzucają swoje trzy grosze. Ciekawe, co po nas pozostanie, czy las i łąki? Mam nadzieję, że nie i uładzimy się z przyrodą i w końcu zrozumiemy, że sztuczne nie znaczy lepsze:).
Niewiarygodne, na tak spokojnej ziemi raz po raz tryskała ława. Spokój ziemi jest pozorny, czy tak jak ludzki, powierzchowny? Materia nieożywiona i ożywiona musi wybuchać od czasu do czasu.
Człowiek i góra, człowiek i droga. Idzie, wydawałoby się do niej, do szczytu i skręca, aby wybrać drugiego człowieka, przyjaciela z ktorym wędruje. Bliskie.
Twoje krajobrazy są spokojne, a tego mi teraz potrzeba. Niech te gwałtowności buzują pod powierzchnią, a na zewnątrz króluje spokój.
Wnuczka śliczna:))) i podobna do Ciebie. Ja powitalam w weekend swojego przyszywanego wnuka Julka. Też cudny, chociaż niewiele jeszcze o nim wiadomo. Za to jego ojciec zakochany na zabój. Trzymam kciuki z jego mądrą miłość i dojrzewanie do ojcostwa i w ogóle.
Moja synowa szykuje mi chłopca, na tym świecie pojawi się w kwietniu :-)
UsuńTak, rejon Gór Kaczawskich, ale przecież nie tylko, ma burzliwe dzieje. A to był lądem, a to morzem, a to znowu przykrył się lodowcem. W Karkonoszach są kary, wielkie formacje geologiczne powstałe na skutek działalności lodowców. Dwa największe widać z odległości wielu kilometrów, a są to olbrzymie urwiska z misą na dnie zalanym jeziorem. Pionowe ściany mają tam ze 200 metrów wysokości. Byłem na dnie największych karów i na ich szczycie, widok wywołujący drżenie nóg.
Chomiku, najdziwniejsze jest uświadomienie sobie faktu oczywistego: obecny kształt otoczenia, świata jaki widzimy, nie jest docelowy, a jest jedynie przejściowym stanem w procesie nieskończonych przemian wyglądu Ziemi. To tylko krótkość naszego istnienia każe nam widzieć świat niezmiennym. Pyły i martwe szczątki organiczne, jakie teraz osiadają na dnie Bałtyku, za 10 czy 100 milionów lat może będą skałami w nieistniejących jeszcze górach, na kontynencie, którego kształtu trudno przewidzieć i nie wiadomo, czy będzie komu go nazwać.
A Góry Kaczawskie są, jak napisałem w swojej książce, nie do zdobywania, a do podziwiania i do kochania.
Jak kobiety i jak wnuczki :)
Gdybyś chciała i miała możliwość poznania moich gór, wspomnij moją propozycję bycia przewodnikiem.