080918
W
ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy mozolnie i małymi
krokami
przygotowywałem teksty do
drugiej książki. Miała być utworzona z moich dopisków, czyli
tekstów o… O czym właściwie? O niczym i jednocześnie o chwilach
najważniejszych dla nas – tych zwykłych, codziennych, o chwilach
naszego życia, które mijają nas i przepadają w niepamięci.
Czytelnicy tego bloga znają tego rodzaju teksty, ponieważ są one
tutaj. Teksty te cenię wyżej od najlepszych opisów górskich
wędrówek, jako że są najbardziej moje. Z
trudem, czasami wielkim, wydobyte z siebie, jednakże wiem, że do
łatwych nie należą. W gruncie rzeczy są elitarne w sensie małego
kręgu odbiorców.
Mam
z zanadrzu inne teksty, można z nich ułożyć parę książek, może
nawet łatwiejszych w wydaniu, ale że te cenię najwyżej, od nich
zacząłem swoje prace.
Mając
gotowe teksty, zapoznałem się z ofertą wydawnictw i z opiniami o
nich. Właśnie o tym chciałem napisać parę słów, ponieważ
doznałem zdumienia i rozczarowania po lekturze kilku stron
internetowych.
Że
upada sztuka pisemnego wyrażania swoich myśli, więc tak naprawdę
sztuka wyrażania siebie, wiedziałem, jednak nie wiedziałem o skali
zmian i ich zakresie; o upadku także tam, gdzie zmian na gorsze być
nie powinno: wśród autorów książek i ludzi zajmujących się ich
wydawaniem. Zawsze wydawało mi się… inaczej: wierzyłem, że
osoba pisząca, autor książki, to ktoś z elity – niekoniecznie
inteligencji czy wykształcenia, ale na pewno z tego wąskiego grona
ludzi potrafiących ubrać w słowa cząstkę swojego wnętrza.
Teraz okazało się, że moja wiara nie bardzo przystaje do obecnej
rzeczywistości.
Nie
dowiedziałem się niczego o wydawnictwach, ponieważ na stronach z
opiniami przeważają nieprawdziwie brzmiące skrajności: albo ktoś
wynosi pod niebiosa wydawnictwo, albo inny wiesza na nim psy. Nie
znalazłem opinii wyważonej, konkretnie uzasadnionej i podpisanej
nazwiskiem. Czyż nie jest dziwne, że opinię pisze jakoby autor
książki lub książek, czyli osoba godząca się na upublicznienie
swojego nazwiska, a ukrywa się pod pseudonimem z gatunku używanego
dla ukrycia siebie w internetowych rozmowach?
Znalazłem
pozytywną opinię osoby, o której skądinąd wiem, że pracuje w
chwalonym wydawnictwie, a nawet znalazłem czarną perełkę: dwie
identyczne w każdym szczególe pochwały podpisane innym nickiem,
nie nazwiskiem. Czyjaś prywatna inicjatywa, czy działanie na
zlecenie wydawnictwa? Nie wiem, ale cóż mi wypada myśleć kulturze
autora (a może i zleceniodawcy?), o sposobie traktowania
czytelników, skoro nie wysilił się na niechby przestawienie kilku
wyrazów, a po prostu bezmyślnie, manifestując swoje przywiązanie
do bylejakości, wkleił ten sam tekst?…
Znalazłem
też odpowiedzi wydawnictw, ale i w nich zobaczyłem sporo błędów,
aczkolwiek nie we wszystkich. Więc ktoś, kto nie bardzo potrafi
poprawnie napisać krótki tekst, ktoś, kto ma zwyczaj przed
przecinkiem stawiać spację, albo dla odmiany nie stosować jej po
przecinku, ktoś
mający kłopoty ze zbudowaniem logicznie brzmiącego zdania
złożonego, ma
oceniać wartość tekstów innych
osób??
Każdy
list otrzymany od
wydawnictw zaczyna się w taki sam kulfoniasty sposób: słowem
„Witam”, przecinkiem, i od nowego wersetu treścią listu
zaczynaną małą literą. Boże drogi, cóż to za zwyczaje w
jaskini lwa? Wszak gdzie jak gdzie, ale w wydawnictwie powinny być
zatrudniane osoby potrafiąca pisać listy.
Wyobrażałem sobie, że jedną z umiejętności ludzi tam
pracujących
jest umiejętność
posługiwania się słowem pisanym;
teraz nie jestem tego pewny.
Właściwie
już wcześniej wiedziałem, że styl tekstu, jego zgodność z
normami językowymi, tak naprawdę niewielkie ma znaczenie, czasami
nie ma żadnego znaczenia, ponieważ w większości przypadków
decyduje nazwisko autora i ilość sprzedanych książek na
Zachodzie.
No
i w rezultacie mamy różne „Twarze Greya” – pewniaki
gwarantujące zysk firmie wydającej książki.
Te
wszystkie uwarunkowania i mechanizmy są dla mnie zrozumiałe i
właściwie nie buntuję się przeciwko nim, mając je za naturalną
konsekwencję rynkowej gospodarki, tylko trudno mi się pozbyć
zakorzenionego we mnie obrazu wydawnictwa stojącego u wejścia do
świątyń słów – księgarń i bibliotek.
Swoją
propozycję wydawniczą wysłałem do wybranych wydawnictw, ale
zrobiłem to niejako z rozpędu, nie bardzo mając nadzieję na
pozytywną ocenę i na wydanie. Już na drugi dzień odpowiedziały
mi dwa wydawnictwa wyrażając zgodę na wydanie, ale na mój koszt.
Podane ceny nieba sięgają i są dla mnie niedostępne. Nawet gdyby
były, raczej nie zapłaciłbym, ponieważ aż tak bardzo nie zależy
mi na ukazaniu się książki, a nadto chciałbym, żeby wydawnictwo
zdecydowało się ze względu na walory tekstu, a nie otrzymane
pieniądze.
No
i w ten sposób zamyka się krąg możliwości.
Minęła
północ, czyli zaczął się ostatni dzień mojego przedostatniego
sezonu w lunaparku.
W
żagańskim parku zjechały się obydwa lunaparki firmy na czas
Jarmarku Świętego Michała. Karuzele każdy widział, zaplecza
raczej nie, zamieszczę więc kilka zdjęć przedstawiających
miasteczko złożone z kilku uliczek i kilkudziesięciu pojazdów –
miejsce mojego kilkudniowego pobytu. Częstokroć dziwię się sobie,
jak w tym galimatiasie trafiam do mojego kampingu; czasami nie dziwię
się, ponieważ błądzę uliczkami miasteczka szukając swojego
mieszkania.
Parę
dni temu wziąłem długą miarę i prosząc kolegę o pomoc,
zmierzyłem obwód największego platana parku. Tuż przy ziemi
rozdziela się na trzy pnie, a ich wspólny obwód, mierzony przy
ziemi i na wysokości piersi, wynosi 870 centymetrów. Ilekroć
oglądam to majestatyczne drzewo, zadziwia mnie jego długi, poziomy
konar.
Jeśli
już mowa o drzewach: chyba nauczyłem się rozpoznawać wiązy po
obejrzeniu kory. Sprawdzam nabytą umiejętność, nie będąc jej
pewny. W kącie parku, tuż przy moim kampingu, znalazłem nieznane
mi drzewo iglaste o oryginalnie łuszczącej się korze. Jutro zrobię
zdjęcia i spróbuję dowiedzieć się nazwy.
Na
koniec najważniejsze: już za sześć dni zacznę sezon wyjazdów na
swoje włóczęgi :-)
Po pierwsze: masz rację, kultura jezyka nie tylko upada. Ona leży i kwiczy.
OdpowiedzUsuńPo drugie: żałuję, ze nie wiedziałam o Żaganiu. Mam całkiem niezłe połączenie przez Węgliniec ;) Może odwiedziłabym Cię ;)
Po trzecie: już cieszę się na Twoje górskie relacje i na spotkania (bo mam nadzieję, że zaplanujesz więcej niż jedno wyjście w Izery) A może spotkamy się w Kaczawach?
Aniu, ja tak szybciutko, bo późno już, a jutro najcięższy dzień – pakowanie sprzętu i wieczorny wyjazd.
UsuńTak potrafisz napisać, że po prostu łapiesz mnie za serducho. Czuję radość i ciepełko i onieśmielenie. Dziękuję Ci bardzo za zaproszenie. Przyjazd ustalę z Tobą telefonicznie.
Ano, leży i kwiczy – dokładnie jak napisałaś. Dla mnie najgorsze jest zobojętnienie ludzi na językowe błędy, ponieważ źle ono wróży na przyszłość.
Chyba czeka nas cywilizacja obrazkowa. Ma ona swoje plusy, bywa wygodna, ale szkoda mi sztuki, którą ludzkość rozwijała przez tysiąclecia.
Cywilizacja obrazkowa, powiadasz? Zatem wrócimy do początków :)
UsuńMnie też szkoda szlachetnej umiejętności pisania i pięnego mówienia, bo i ta forma zanika (wystarczy włączyć popularne vlogi na you tube, by się przekonać, jak prymitywny język stał się modny)
A na spotkanie już się cieszę!
Właśnie, szlachetna. Ty użyłaś tego wyrazu w znaczeniu – jak myślę – pozytywnej i wyrafinowanej umiejętności, ale obecnie nabiera znaczenia… chemicznego, powiedziałbym. Metal szlachetny ma dwie cechy: rzadkość występowania i odporność na agresywny tlen. Nas tutaj interesuje pierwsze znaczenie, ale jeśli w miejsce tlenu postawić zawstydzenie tych, którzy mówią i piszą okropnie, zgodność będzie i co do drugiej cechy. Zauważyłaś tą ich odporność?
UsuńGdy pomyślę o drodze, jaką ludzkość przeszła od prymitywnych znaków pisanych, malowanych, rzezanych lub wiązanych, do obecnego wysublimowanego języka, gdy widzę szybkie tracenie tych osiągnięć i totalną obojętność ludzi nawet niedostrzegających tej zatraty, jest mi bardzo smutno.
Aniu, jeszcze dwa dni temu wiedziałem, że o tej porze będę już w bazie, ale plany i nadzieje wywrócił szef: przyjechaliśmy do jeszcze jednego miasta. Do miasta głogów.
Chyba powoli wszystko zmienia się nie koniecznie na dobre. A słowo pisane na papierze zanika w szybkim tempie, a szkoda. Pozdrawiam i życzę szybkiego wejścia na Twoje ulubione szlaki.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Olu.
UsuńSmuci mnie to, że ludziom nie zależy na umiejętności bliskiej mi.
Jeśli w ostatniej chwili nic się nie zmieni, jutro w nocy wrócę do bazy, a na najbliższe dwa weekendy plan już mam: zobaczenie wnuka po pięciu miesiącach niewidzenia i przywitanie moich gór.
Wspaniale, że kończysz sezon i plany masz. Zazdroszczę. Ja wróciłam, udało się zobaczyłam Karkonosze, w mini wydaniu. Uliczki lunaparkowe dla mnie ciekawe. Wydawnictwom nie ufam za grosz, gdy chcą wydać za cudze pieniądze. Jak to jest, zastanawiam się? Tacy są dobrzy Ci marketingowcy, że potrafią sprzedać tylko to, co samo się sprzeda, jest artykułem pierwszej potrzeby tak jak chleb. Poczekaj na odpowiedzi innych, chyba zależy to od człowieka, konkretnego.
OdpowiedzUsuńW Dreźnie widziałam platana, stareńkiego, miał taki charakterystyczny pień, jasnoseledynowy, lekko łuszczący się.
Słuszna uwaga, Chomiku: tacy są dobrzy, gdy wydają książki sprawdzone, pewniaki. Przypomniała mi się uwaga Prousta o pewnym znanym krytyku literackim: że nigdy nie ryzykował wyrażenia opinii o nieznanym pisarzu czy poecie.
UsuńDo bazy przyjadę jednak tydzień później, szef zmienił plany i jutro zaczniemy rozkładać cały majdan w jeszcze jednym mieście.
Zlot biblionetkowiczów już był? Pisałaś, ale skleroza nie pamiętam dat… Napisz w liście parę zdań o wrażeniach, dobrze?
Widziałaś duży platan, ale nie napisałaś, jakim go widziałaś. Jakie zrobił wrażenie na Tobie?
Oj, Krzysztofie, ja obecnie "gonię w piętkę". Praca w godzinach jak Twoje - bo odpowiedzialność, chemia bo miłość, jutro dołączy się kanaliza, gdyż trzeba i wspólnota. Czasu zero, a o pisaniu nie wspomnę - jak pendolino odjechało, chociaż maszynista był cierpliwy, uprzejmy i chciał poczekać.
UsuńTe pewniaki są irytujące. nic do nich nie mam lecz wkurza mnie, kiedy czytam o czytającym świecie: Czesi, Francuzi, Niemcy i inne nacje, o dotacjach, o szwedzkich programach zakupu do bibliotek. Gdzie podziało się u nas mieszczaństwo? Pewnie jeszcze nie istnieje jak twierdzi wielu, w tym Leder. Potrzeba czasu, którego ja z racji wieku i swojej niecierpliwości nie posiadam.
Ze Zlotu wróciłam w sobotę. To był dla mnie przedłużony Zlot. Widziałam Twoje, Wasze - Jankowe i Ani góry. Są piękne i ludzie jacyś piękniejsi, bardziej bliscy. Nie za wiele zdołałam zobaczyć, przejść ale coś tak i jestem szczęśliwa.
Za szybko żyjemy, za dużo pracujemy, za mało mamy czasu dla siebie i swoich bliskich. Czuję i ja to samo. Siadam przy stoliku, obok telefon i komputer, moje narzędzia komunikacji i pasji, a czas zaczyna gonić i zaraz muszę gasić światło. Za szybko się kręci świat, czy raczej za szybko my nim kręcimy.
UsuńWłaśnie, dotacje! W biednej komunie wydawano książki uznawane za wartościowe dopłacając do nich, teraz państwo jest zamożniejsze i nie wiem czy dopłaca, zapewne nie albo okazjonalnie. Mam w swojej bibliotece tragedie Ajschylosa, jednego z moich ulubionych tragików greckich. Książkę wydano w latach pięćdziesiątych, biednych przecież latach, w obecnych nie było wznowienia.
Nie zastanawiałem się nad istnieniem mieszczaństwa, a vista przychodzi mi do głowy, że chyba nie ma już miejsca na warstwę społeczną kiedyś nazywaną mieszczaństwem. Jej wyróżnienie było widoczne w czasach ziemiaństwa i arystokracji, teraz te wszystkie podziały uległy przemianom i wymieszaniu. Zaznaczam jednak, Chomiku, że to pierwsze myśli, bez głębszej analizy tematu.
W związku z Twoją uwagą o ludziach napiszę, że w książce z zakresu psychologii, podesłanej mi przez Małgosię, autor bardzo przekonywająco pisał o przyczynach znieczulicy i obojętności ludzi w wielkich miastach, i o braku tejże tam, gdzie ludzi mało. Teraz, mając pojęcie o działających tutaj mechanizmach naszej psychiki, zaryzykuję twierdzenie, iż wielu tych obojętnych i zagonionych przypomniałoby sobie o uśmiechu i uczynności wobec ledwie znajomych z widzenia, albo i ludzi widzianych po raz pierwszy. Żyjemy w mrowiskach, a wszak nie jesteśmy mrówkami.
No właśnie, my za tym światem podążamy. Myślę, że muszę to robić, a może nie... Jednak, jakże trudno wyobrazić sobie inną drogę, ścieżkę, trakt na tyle bezpieczny, aby nas zbójcy nie złupili, życia byśmy nie stracili i w dobrym kierunku (do gospody) szli.
UsuńChłuach, też mam wydania nie wznawiane. Ten PRL zbudował mieszczaństwo (moim zdaniem) jeszcze niepewne, jeszcze osadzające się w swoich wartościach, przekonaniach lecz podatne na lęki, obawy, zastanawiające się nad tym co "ok, a co nie", "co można, a czego nie wolno". Za mało czasu mieliśmy, potrzeba go więcej, cały czas liczę na młodziaków lecz raczej na niebezpośrednie pokolenie więc bardziej wnuczki/wnuków. Wbrew wszystkiemu tak myślę. Dlaczego? Ponieważ sądzę, że moi bezpośredni potomkowie w większości są zainfekowani bólem, rozczarowaniem, naszymi złudzeniami, brakiem czasu dla nich, są "napompowani" . Myślę tutaj o czterdziestolatkach.
Klasycy, filozofowie byliby czytani, gdyby komuś chciało się promować ich rozumienie, wyjaśnianie - o co chodzi. Dawne spory, rozwiązania, konstatacje i zachwyty są ciągle aktualne (moim zdaniem).
Odnośnie rozwarstwienia jest duże, są klasy i funkcjonuje mit, że jesteśmy równi i równie wolni. Dla mnie to tajemnica poliszynela.
Znieczulica - i tak, i nie. Jeśli świat jest wrogi, nie ma relacji, nie ma nagradzających Ciebie zasad to trudno o powszechną empatię. Mogę nie przepadać za czystym behawioryzmem (reakcje modyfikowane przez kary, nagrody, lub ich brak) lecz nie zaprzeczę racjonalności takich postaw.
Znaną prawdą jest pokoleniowy czas potrzebny do głębokich przemian społecznych. Jednakże gdyby ilość i wielkość zmian przedstawić na wykresie w funkcji czasu, mielibyśmy linię niemal poziomą przez wiele wieków, a gdzieś około XV wieku widać byłoby jej wznoszenie się – stopniowo coraz szybsze, a w ostatnich dziesięcioleciach ta linia stała się niemal pionowa. Świat mojego dzieciństwa niemal już nie istnieje, a dla moich wnuków będzie ciemną prehistorią, nie tylko z powodu ich niewiedzy, ale i niezrozumienia, wielości przemian w każdej dziedzinie życia.
UsuńJak wspomniałem, nie mogę być partnerem w rozmowie o współczesnym mieszczaństwie z powodu małej wiedzy. Jeśli znajdziesz czas i chęci, poprosiłbym Cię na początek o aktualną definicję mieszczaństwa. Jaki zespół cech społecznych jest im właściwy, no i oczywiście kto i dlaczego jest poza tą grupą.
Chomiku, filozofów i w starożytności niewielu czytało. Może nieco więcej w Grecji, ale i tam dotyczyło to głównie ludzi z pewnych kręgów.
Przy okazji powiem, że porusza mnie zmuszanie nieprzygotowanych dzieciaków do lektury Antygony, trudniejszej do zrozumienia tragedii niż Król Edyp, na przykład. Wspaniałe dzieła, ale ja sam w szkole biedziłem się nad Antygoną, przeczytawszy sztukę z przyjemnością dopiero wiele lat później. W ten sposób nie wyrobi się smaku literackiego, nie zainteresuje się młodych ludzi. Za wysoki koń po prostu.
Ach, niestety, dziś wszystko sprowadza się do interesów i pieniędzy. Niedawno, w pewnej gazecie znalazłam reklamę: "Masz pomysł na książkę? Napisz, a my pomożemy ci ją wydać i (być może, nie pamiętam) wypromować". Pewnie na zachętę nie wspomnino, że wydanie ma odbyć się na koszt autora. Jeśli książka się sprzeda to wydawnictwo zarobi, jeśli będzie zalegać - nie straci. A jak powiodła się sprzedaż Twoje pierwszej książki?
OdpowiedzUsuńCo do platanów - w poprzednich latach, albo tego nie zauważyłam, albo nie miało to miejsca, żeby drzewa te, wręcz hurtowo, zrzucały korę. W poznańskim Botaniku w jednym zakątku rosną cztery i wszystkie pozbyły się kory - pnie i konary mają słomkowy kolor. Widzę, że ten Twój również. Ciekawe dlaczego? Czy jest to normalny objaw?
Aniko, nie wiem jak się sprzedaje książka, ponieważ nie mogę doprosić się informacji u wydawcy. Wiem tylko, że u niego nie można kupić książki, bo te egzemplarze które zostawili dobie na sprzedaż, są sprzedane.
Usuńhttps://www.wydawnictwocm.pl/krzysztof-gdula-sudeckie-wedrowki-p-224.html
Myślę więc, że po trochu sprzedaje się, ale w praktyce okazało się, że nie mam żadnej kontroli. Muszę za dobrą monetę przyjąć to, czym karmi mnie wydawnictwo.
Jak wiesz, raczej kiepski ze mnie dendrolog, jestem typowym amatorem, jednakże patrzę i próbuję coś zauważyć pod powierzchnią widzianego. W żagańskim parku kuchnia stała pod dębem, na ziemi widziałem mnóstwo żołędzi, było ich wyjątkowo dużo, a chyba wszystkie jakieś takie… poronione, jakby przedwcześnie zrzucone przez drzewo. Podobnie jest z innymi gatunkami. Wydaje mi się, że po bardzo dobrej wiośnie, przyszło zbyt suche lato, no i drzewa przeliczyły się w rachubach.
Może susza jest też przyczyną szybszego łuszczenia się platanów?...
Bazuję na bibliotece, wypożyczam różne książki, a że jestem wzrokowcem, widzę błędy ortograficzne /o innych nie wspomnę/, to myślę sobie, kto tam pracuje? jak puszczają książki w świat z takimi błędami?
OdpowiedzUsuńNo cóż, wydawnictwa to zwykła działalność gospodarcza, liczy się zysk, i nie daj Boże jakieś ryzyko, więc lepiej wszystko scedować na piszącego; i gdzie tu szczytne cele, misja, przysłowiowy "kaganek oświaty":-) cieszę się, że zaczynasz sezon wędrówkowy, to będzie odsapka od ludzi, pracy, szefa, mieszkania w przyczepie; komuś może się wydawać, o! jakie ładne, kolorowe, i można poznawać coraz to inne miejsca ... ale tak na codzień, bez zwykłego powrotu do domu po pracy, obiadu na stole, rozmowy z bliską osobą jest na pewno ciężko; dlatego liczysz każdy dzień do wolności, czyli emerytury:-) patrząc na datę wpisu pewnie już jesteś w blokach startowych do pierwszego wyjazdu ... sam? z Janem? w Kaczawy? w Izery? przy okazji do Ani K.?
cierpliwie poczekam, aż napiszesz o tym, o powitaniu gór po tylu dniach rozłąki; pozdrawiam serdecznie.
Kaganka oświaty nie ma, wydawnictwo jest firmą komercyjną. Mario, akceptuję to, wszak dzięki poddaniu wszystkiego presji rynku mamy dobry pieniądz i pełne półki. Jednak państwo powinno dopłacać do wznowień wartościowych książek i pomagać obiecującym początkującym pisarzom.
UsuńTrochę niezręcznie mi to pisać, skoro staram się o wydanie, więc dla jasności od razu dodam, że ani nie mam się za pisarza, ani nie oczekuję dofinansowania wiedząc, że moja proza ma bardzo nieliczny krąg odbiorców. Widać to i na tym blogu: jest godzina 19.27, dzisiaj miałem jedną wizytę na blogu
Nie mam powrotów do domu, to prawda. Nauczyłem się jednak tworzyć swoją przestrzeń prywatną, a do tego wystarczy mi metr miejsca i książka, telefon lub komputer w ręku. Problem nie w tym, a w bardzo złych relacjach z szefem przede wszystkim, oraz z przeciążeniem ciężką psychicznie i fizycznie pracą. Niedawno kolega, ćwierć wieku młodszy ode mnie, mając niedobre oznaki wybrał się do lekarza, a ten po wywiadzie i zbadaniu chciał wypisać mu 10 dni zwolnienia z powodu przemęczenia organizmu.
Jeśli miałbym doszukiwać się w mojej pracy dobrych stron, jedną znalazłbym: mimo siódmego krzyżyka trudno mnie „zajechać”, nawet dwudziestoma godzin pracy fizycznej.
Terminy początku i końca sezonów przesunęły się. Godzinę temu przyjechałem do bazy firmy, w najbliższy weekend pojadę do mojego pierworodnego – syna i wnuka. Mały ma już pięć miesięcy, a widziałem go raz, krótko po urodzeniu. W następny weekend pojadę sam w moje góry na dwa dni. W kolejną sobotę lub niedzielę pojadę z Jankiem w Karkonosze.