310520
Z
parkingu przy Stroczym Zakręcie na Radkowskie Skały. Zielonym
szlakiem do Pielgrzyma, czerwonym powrót na parking.
Z
parkingu wyszliśmy na jezdnię z zamiarem wygodnego dojścia do skał
wznoszących się pionowymi ścianami tuż przy szosie, ale już po
chwili, widząc inne skały między drzewami, zeszliśmy z dobrej
drogi na wertepy.
Od
zakrętu szosy opada żleb najeżony ciemnymi, omszałymi skałami.
Nie są wysokie, ale robią wrażenie swoją mrocznością w ciemnym
lasie, skomplikowanym ukształtowaniem terenu wokół, brakiem
jakiejkolwiek przewidywalności, a może wprost chaosem, także ich
ukryciem wśród gęstych drzew. Te cechy przydawały im uroku, ale i
uniemożliwiały zrobienie dobrych zdjęć. Później, gdy szliśmy u
podnóża całego szeregu wysokich Radkowskich Skał, okazało się,
że nie ma jak objąć ich całych jednym ujęciem z powodu rozmiarów
i skrajnie dużych różnic oświetlenia, na co szczególnie biadolił
Janek.
Nic
to, dobre zdjęcia udawało się nam robić naszymi własnymi
aparatami.
Klucząc
między skalnymi złomami, szukając przejść na uskokach,
chcieliśmy tylko zobaczyć dalsze skały, a po obejrzeniu szliśmy
ku następnym, widocznym niżej, między drzewami, i w rezultacie,
idąc dnem żlebu, po skalnym rumoszu i gałęziach, doszliśmy do…
szosy. W ten sposób poznaliśmy skrót omijający dwa najostrzejsze
zawijasy zwane Stroczym Zakrętem.
Na
jezdni było jaśniej i oczywiście równo. W pierwszych chwilach po
zejściu z trudnego szlaku dziwnie się stawia stopy na jezdni. Iść
można z głową w chmurach, kroki stawiać swobodnie, bez
konieczności uważnego patrzenia pod nogi, niesamowite! Jednak po
paru minutach zanika to niecodzienne poczucie inności, wygody
bezpiecznego marszu.
Zatrzymałem
się przy wylocie ciemnego żlebu, między dwiema basztami skalnymi.
Byliśmy
tam – pomyślałem – zadowolony z siebie tak, jakbym wyczynu
dokonał.
Poniżej
Stroczego Zakrętu stoją w długim szeregu skalne słupy, baszty i
fantazyjne wieże, a między nimi fragmenty murów zamczyska sprzed
potopu albo i starszego. Ich wysokość oceniałem na 15 do 30
metrów, a stoją tuż przy szosie. Pionowe, niektóre przewieszone,
najczęściej spękane, z wielotonowymi blokami oddzielającymi się
od masywu.
Zbudowane
są z piaskowca, ale patrząc na strukturę skał, widać odmienności
w poszczególnych warstwach osadów. Poniżej twardych, odpornych na
procesy niszczące, występują cieńsze warstwy mniej spoiste, więc
łatwiej się rozsypujące. W efekcie wielkie bryły skał stoją na
coraz cieńszych podstawach. Niektóre zamieniają się w skalne
grzyby, większość z nich przewraca się, a ich pozostałości
widać niżej, na zboczu, w postaci skalnych bloków porastanych
mchami, paprociami i świerkami. Inne, a takich jest wiele, nawet
bardzo wiele, stoją. Jeszcze stoją. W ciągu tego dnia kilka razy
dochodziliśmy do wniosku, że może lepiej odsunąć się, odejść,
bo a nuż skała osunie się teraz, a nie za 10 lat…
–
Popatrz – Janek pokazał na szczyt skały, pod którą staliśmy.
Pionowa ściana wysokości trzydziestu metrów, górą była mocno
pochylona. Stałem pod wysokim okapem. Odsunąłem się, autentycznie
przestraszony.
Na
najostrzejszym zakręcie jezdni, którego trudno byłoby przejechać
klasycznym zestawem tirowskim, szlak wchodzi w las i na długości
paru kilometrów trawersuje strome zbocze pierwszego „stołu”
tych gór.
W
wielu miejscach jest ono zawalone omszałymi skalnymi blokami, na
nich leżą zwalone świerki lub rosną malutkie siewki. Przejście
tamtędy byłoby niełatwą przeprawą. Takie miejsca, czyli dzikie,
ciemne, bezludne i trudno dostępne, mają pociągający urok.
Tylko
lawirująca wśród skał ścieżka umożliwia dość wygodne
przejście.
Świerki,
z domieszką modrzewi i niewielkiej ilości buków, rosną tam na
skałach, ale radzą sobie całkiem nieźle. Niewiele widać
stojących uschniętych drzew, ponieważ jednak martwych drzew się
nie wywozi, sporo ich leży w różnym stadium rozkładu. Wrażenie
zrobiła na mnie pozostałość po pniu drzewa leżąca na płaskiej
skale – rozsypujące się w pył próchno. Są tam drzewa rosnące
na wierzchu skalnego złomu, z korzeniami chodzącymi niżej, a przez
to wyglądające tak, jak przysiadły na nim, dla pewności szeroko
rozstawiając nogi. Są też drzewa, niektóre całkiem spore,
rosnące na pionowych ścianach, uczepione wąskiego pęknięcia.
Jakim cudem są w stanie tam żyć?
Widziałem
parę dużych buków, takich o średnicach około metra. Drzewo wagi
wielu ton rośnie na skale!
Właśnie,
skały. Jest ich tam mnóstwo. To skalny świat. Ścieżka wiedzie
tuż przy ich podstawach, a czasami, gdy są przewieszone, dosłownie
pod nimi. Zza drzew wyłaniają się kolejne kolumny, w głębi widać
ostatnią, pojawia się myśl o zmianie, o końcu tego skalnego
poszczerbionego muru, ale oto mija się zakręt i za nim widać inne
skały, zza których wyłaniają się następne szare baszty o
najróżniejszych kształtach. Ich ilość oraz niepowtarzalność
kształtów najpierw cieszy i fascynuje, później niepokoi, w końcu
pojawia się myśl o otwartych przestrzeniach, ale zaraz znika, bo
oto widzi się skałę inną niż wszystkie.
Między
drzewami w dole zobaczyłem jasność łąki. Otwarta przestrzeń! –
ucieszyłem się, ale ścieżka zakręciła, jasność została za
mną, w dole ciemniały omszałe skały wśród szarych świerków,
najeżonych martwymi gałęziami. Przede mną i nade mną pojawiły
się następne wieże skalnego muru.
Dopiero
na drugi dzień Janek zwrócił mi uwagę na inny szlak powrotny,
wiodący wśród licznych skał, z których część ma swoje nazwy.
Uznaliśmy jednak, że lepiej było zostawić je na inny dzień, żeby
móc oglądać świeżymi zmysłami.
Nasz
szlak kończył się na parkingu, ale szosą zeszliśmy nieco niżej,
żeby zobaczyć dwie skały wypatrzone przeze mnie w czasie jazdy
samochodem. Są na tych Jankowych zdjęciach.
Ta
grubsza tylko wydaje się masywną, w rzeczywistości w połowie
wysokości jest mocno podcięta. Próbowaliśmy odgadnąć, na którą
stronę kiedyś się przewróci. Dzisiaj kilka razy zastanawialiśmy
się nad przyszłym losem niestabilnych skał.
Po
sąsiedzku stoi maczuga. Wyjątkowa to skała. Jej wysokość
oceniłem na 15 metrów, ciężar na paręset ton, a stoi na nodze
średnicy jednego metra. Wystarczyłoby, żeby wyżej, na
pogrubieniu, z jednej strony odpadł kawał skały, a ta niesamowita
konstrukcja straciłaby stabilność.
Wiał
wiatr. Żeby zrównoważyć jego napór na skałę, napierałem na
nią z przeciwnej strony. Jak widać, skała stoi dalej, czyli moje
starania okazały się skuteczne :-)
Mamy
plany na dalsze dni wędrówek w tym rejonie Gór Stołowych.
Postaramy się wrócić tam jesienią.
Ja powiedziałem tak:
OdpowiedzUsuń- Krzysiek, popatrz na głaz, ten na górze. On trzyma się tam na "słowo honoru". I gdy stanęliśmy z zadartymi głowami, odruchowo cofnęliśmy się.
Nam obu zdawało się, że ten kamień się chwieje...
Tak było. Kiedy zobaczyłem mocno pochyloną skałę na szczycie, poczułem się nieswojo. Widok robił wrażenie.
UsuńTo był chłodny dzień, z rana wprost zimny, a dzisiaj, dla odmiany, w pracy pot kapał mi z czoła. Fajnie byłoby, gdyby udało się wyrównać temperatury. Gorącym dniom odjąć, dodając zimnym. Nie wiem, czemu tego się nie robi… :-)
To było moje pierwsze spotkanie z Górami Stołowymi w miejscu, które opisujesz, z parkingu przy "drodze stu zakrętów"; zbierałam szczękę z ziemi, patrząc na te skalne kolosy; napotkaliśmy też właśnie tutaj górski zwyczaj podpierania tych wiszących skał patyczkami; na jednym ze zdjęć widzę, że Ty robisz za taki "patyczek"; jednak natura, jej siły, zachwycają mnie bardzo; wrażenie, że kamień się chwieje, potęguje się jeszcze bardziej, gdy po niebie płyną chmury:-) i moim marzeniem jest zrównoważona pogoda, upały źle znoszę ... a, psia kostka, kiedyś mi to wcale nie przeszkadzało:-)
OdpowiedzUsuńPrawda, że są imponujące? Czasami myślę, co czułbym, stojąc przed skalnymi wieżami wielokrotnie wyższymi, bo przecież wiemy, że tak naprawdę te nie są duże.
UsuńZwyczaj podpierania skał patykami jest sympatyczny.
Upał na górskim szlaku jest uciążliwy. Jak dla mnie, dobrze się idzie jeśli temperatura nie przekracza 20 stopni. Przy trzydziestu jest mordęga.
Mario, gdybym skały wtedy nie przytrzymał, na pewno przewróciłaby się! :-)