Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

wtorek, 1 grudnia 2020

Smartfonowa rzeczywistość

 201120

Pogodny zmierzch wczesnojesiennego dnia gdzieś na Pogórzu Kaczawskim. Wąska wstążka asfaltu wybiega spomiędzy domów wioski i rozpędzając się na otwartej przestrzeni pól, przekracza mostek. O jego barierkę opartych jest dwoje nastolatków, stoją blisko siebie, ale dzielą ich telefony trzymane w dłoniach.

Nim minąłem ich, zdążyłem jeszcze zobaczyć niebieskawy blask padający z ekranów na twarze. Poczułem ekscytującą atmosferę podobnych chwil przeżytych przed półwieczem i szarpiące serce poczucie przemijania, ale też obcość i… niechęć.

Obraz tych dwojga jest znamienny dla obecnych czasów, wielce wymowny i bardzo paskudny.

Patrzę na klientów w pracy. Robią sobie zdjęcia na peronie, robią w chwili wsiadania do gondoli i zaraz po zajęciu miejsc. Na wysięgniku ustawiają telefon, stroją miny i znowu pstrykają zdjęcia. Widzę ich w przesuwających się gondolach, wielu z nich siedzi z nosem w telefonie. Widzę na ulicach, w sklepach, w autobusach. Wszędzie.

My wszyscy nadużywamy smartfonów, ale ludzie urodzeni na przełomie wieków po prostu do tego urządzenia przyrośli. Ich zainteresowania, słownictwo, wiedza, właściwie całe ich życie kręci się wokół Internetu i smartfona. Żeby jeszcze wybierali z przeogromnych zasobów sieci wartościowe strony, ale nie. Karmią się papką instagramowo-facebookowo-youtubową. Używają ikonek zamiast słów, a jeśli już je używają, to w formie szczątkowych zdań, ponieważ nie potrafią wyrazić słowami myśli, albo nie mają czasu. Wszak muszą jeszcze zajrzeć w sto innych miejsc, by serduszkiem albo inną ikonką zasygnalizować swoją obecność.

Smartfony w połączeniu z wymyślnym oprogramowaniem odwiedzanych stron stają się narkotykiem tym bardziej niebezpiecznym, że w pewnej mierze inteligentnie przywiązującym do siebie ludzi, zwłaszcza młodych.

Tak, ja też zarejestrowałem się na Instagramie. Zrobiłem to chcąc promować tam swoje książki, ale bliski jestem rezygnacji. Nie tylko z powodu poczucia straty czasu i kłopotów z obsługą jako skutkiem nieznajomości tych nieszczęsnych ikonek, ale też coraz silniejszego poczucia zalewania mnie obrazkami.

Tak, jest wiele stron w internecie wartościowych, ciekawych, powiększających naszą wiedzę. Wiem o tym. Do kilku z nich zaglądam, ale one giną w zalewie bylejakości.

Wielogodzinne i codzienne używanie smartfonów musi spowodować zmiany w psychice, zwyczajach, w całym życiu tak uzależnionych ludzi. Te zmiany już widać. Rośnie nam pokolenie ludzi niezbyt zdatnych do normalnego funkcjonowania. Ludzi półprzytomnych, żyjących w dwóch światach, przy czym ten rzeczywisty bywa postrzegany jako czynnik przeszkadzający w klikaniu i w ustawicznym przewijaniu zawartości ekranu; któż nie widział złości zapatrzonego w ekran po wpadnięciu na przechodnia? Mamy pokolenie ludzi sprawdzających co lubi jakaś znana blogerka, jakie hasztagi są ważne i jakiej długości mają być skarpetki.

Wspominam o nich, ponieważ mimo zimnych dni listopadowych widuję dużo młodych ubranych w dość krótkie spodnie i jeszcze krótsze skarpetki – z nagimi kostkami. Pewnie przeczytali na FB, że teraz tak się chodzi, bo zasłonięte kostki to obciach i wioska.

Zanikają stare zwyczaje towarzyskie. Ludzie mało rozmawiają, bo po co, skoro mają Whatsapp’a, Instagram i SMS? Zresztą, jak mogą rozmawiać mając słuchawki w uszach?

Jeśli zdarzy mi się zobaczyć w gondoli młyna dwoje młodych siedzących blisko siebie, przytulających się lub rozmawiających, patrzę na nich jak na obrazek z belle epoque. Nie wiedziałem, że kiedyś będę z przyjemnością i nadzieją patrzył na tak normalny, zdawałoby się, widok.


Słyszę o spiskach, o próbach przejęcia władzy przez grupę bliżej nieokreślonych ludzi. Pewną prawdę w tych teoriach widzę i jednocześnie olbrzymie, perfidne przekłamanie.
Na pewno ten spisek (o ile można użyć tutaj tego słowa, a wątpię) nie polega na próbie wszczepienia nam chipów czy na jakikolwiek siłowych działaniach, jak to niektórzy sobie wyobrażają. Są metody subtelniejsze i zgodne z prawem. Są działania, w których na pół świadomie bierzemy udział i to się nam podoba, tego chcemy.

Takie są właśnie cechy idealnego „spisku”.

Wielkie koncerny (ostatnio mówi się raczej o korporacjach) nakłaniają swoich potencjalnych klientów, czyli praktycznie wszystkich, do określonych zachowań i sposobów wartościowania, a robią to dla zysku. Koncern Apple ma coś około 200 miliardów dolarów gotowizny, na którą dobrowolnie złożyły się miliony użytkowników ich smartfonów, laptopów i tabletów. Kosztują dużo więcej niż podobny sprzęt innych firm, ale te inne nie mają ikonki nadgryzionego jabłka, nie są to produkty Apple. Ta firma potrafiła zebrać i utrzymać ogromną rzeszę wiernych klientów, którzy kupują każdą ich nowość, ponieważ uznają, że tak trzeba dla zachowania poziomu, dla bycia trendy. Bo przecież laptop Asusa jest obciachem. Czy ktoś ich zmuszał do przyjęcia takich ocen i w efekcie do karmienia molocha wagonami pieniędzy?

Właśnie o to chodzi, że w pewien sposób zostali zmuszeni: pracą odpowiednich działów korporacji zatrudniających specjalistów od ludzkich zachowań, metodycznie i naukowo oddziaływających na ich psychikę.

Oto idealny „spisek”: spowodować, żeby ludzie sami robili to, co jest korzystne dla powodujących.


Kopacz piłki ze szczytu listy nie będzie ganiał po boisku, jeśli dostanie mniej niż tysiąc czy dziesięć tysięcy dolarów (nie znam ostatnich stawek) za jedno kopnięcie, bo się mu nie opłaca. Ludzie sami i dobrowolnie składają się na jego miliony, co jest pośrednim skutkiem oddziaływania korporacji na nas przy naszym aktywnym udziale.

Ci ludzie zarabiają jak szejkowie dlatego, że mecze piłki nożnej są popularne, a przez to ceny reklam ogromne, a są popularne także dlatego, że oni imponują nam sławą i dochodami. Popularność piłki nożnej spadłaby do poziomu zainteresowania bobslejami, gdyby zarabiali trzy tysiące złotych miesięcznie – tyle, ile dostaje sprzedawca w sklepie spożywczym.

Zarabialiby dużo mniej niż zarabiają, gdyby reklamy nie były skuteczne, czyli gdybyśmy nie byli pod ich wpływem. Są skuteczne, ponieważ tworzy się je w taki sposób, żeby przekonać nas do zakupu. Najbardziej efektywnym sposobem jest wyrobienie w nas przekonania, że nam się należy reklamowaną rzecz mieć, że powinniśmy, zapracowaliśmy, zasłużyliśmy albo tylko dlatego (dla wielu aż), by nie odróżniać się w swoim środowisku, być modnym, trendy, na topie, czy jak tam się teraz mówi.

Zarobki kopaczy piłek, ale w pewnej mierze też najpopularniejszych youtuberów czy blogerów nagrywających modną i chwytliwą papkę, nie byłyby tak wielkie, gdybyśmy nie odczuwali przemożnej chęci upodobnienia się do nich, gdyby nie imponowali nam. Ponieważ chcemy być podobni, więc kupujemy to, co za pieniądze chwalą, nie zastanawiając się nad fałszywością tych opłaconych poleceń i żałosnym skutkiem takiego upodobnienia.

Oto obraz „spisku”, w którym świadomie bierzemy udział i świadomie go finansujemy!


Sprawdź, dlaczego Olga Frycz lubi produkty…” – to tytuł maila dzisiaj otrzymanego. Każdy otrzymuje takie „wiadomości” i wielu sprawdza, co robi ktoś znany. Takimi bezwartościowymi śmieciami ludzie zapełniają swój umysł, to ich interesuje, kształtuje, to ich nakręca! Swoją drogą trochę mnie śmieszą tego rodzaju wiadomości i podobne im reklamy, a to dlatego, że po prostu nie znam tej niby tak znanej osoby i nic a nic mnie nie obchodzi, co ona dla pieniędzy chwali.

Na Instagramie widziałem zdjęcie mężczyzny w T-shircie na tle gór, a pod nim komentarz: obciachem jest pokazywanie się w takiej koszulce. Powinienem napisać w odpowiedzi, że dla mnie wielkim obciachem jest zwracanie uwagi na takie pierdoły i publiczne wytykanie obcej osobie wyimaginowanych wad ubioru, a nawet wad rzeczywistych. Autora komentarza mam za ofiarę obecnych czasów, w których ludzi ocenia się po markach używanych rzeczy, a więc po ich podążaniu za modą i nadążaniu za jej zmianami, czyli po prostu po konsumpcji.


Chipów nie ma potrzeby wszczepiać nam w mózg (swoją drogą bezdennie głupie jest przekonanie, że da się to zrobić strzykawką przy okazji zastrzyku) ponieważ nowoczesne molochy jak Google czy Facebook i tak wiedzą o nas bardzo wiele i wiedzieć będą coraz więcej w miarę doskonalenia swoich systemów komputerowych. Tutaj też istnieje podwójne dno: niby wiemy o tym, ale tylko niby. Za normalne i wygodne przyjmujemy podsuwane nam w Internecie treści, podpowiedzi, strony, ponieważ wyręczają nas i coraz częściej pasują nam, czyli są trafne.

Są takie, bo korporacje wiedzą o naszych zainteresowaniach kulinarnych, kulturowych, obyczajowych. Wiedzą o naszych wyborach w Internecie. Żeby zebrać tę wiedzę, nie trzeba nas śledzić, wystarczy pamiętać jakie strony odwiedzamy, w jakich godzinach, jak często. Wiedzą o nas nie dla bezpośredniego zniewolenia nas, ręcznego sterowania, nie dla zakazów i nakazów, ale dla pieniędzy: żebyśmy jeszcze bardziej się od nich uzależnili, żeby podsuwać nam pod nos towary i usługi coraz lepiej dopasowane do nas. Żebyśmy w efekcie kupowali jak najwięcej.

Mamy żyć żeby kupować. Kupować i dlatego pracować. Korporacje chcą… nie, one już z nas zrobiły posłusznych konsumentów, a zrobią posłuszniejszych.

Wobec odpornych na namowy ciągłego kupowania, wielkie firmy mają bardziej bezpośrednio działającą metodę: po prostu produkują rzeczy mało trwałe.

Starsi pamiętają samochody potrafiące przejechać blisko milion kilometrów, pralki czy lodówki działające 15 a nawet 20 lat i nadające się do naprawy. Wieżę audio kupioną w latach dziewięćdziesiątych używałem ponad 20 lat, a jest tylko przykładem.

Teraz wytwarza się badziewie z blaszek i drucików, ale za to ładnie pomalowane i wyposażone w mikroprocesor, badziewie zaprojektowane przy użyciu wyrafinowanych programów komputerowych nie dla zwiększenia trwałości, a wprost przeciwnie: dla zaprzestania działania krótko po upływie okresu gwarancji, bez możliwości opłacalnej naprawy. Te ogromne góry towarów po roku lub kilku latach zamieniają się w złom lub śmieci i lądują na składowiskach, a ich miejsce następują nowe. Firmy mają zapewnioną produkcję i zyski, my wymuszone zakupy, a Ziemia ogromne ilości śmieci i zanieczyszczeń.

Paranoiczne są przepisy, które z jednej strony wymuszają na producentach zmniejszenie emisji zanieczyszczeń i oszczędności energetyczne, z drugiej pozwalają na tak ogromne marnotrawstwo zasobów Ziemi. A może rządy nie mają dość sił wobec wielkich korporacji? Czy koncern zatrudniający dziesiątki tysięcy ludzi i mający miliardy, nie potrafi wymusić rozwiązań korzystnych dla niego? Może przecież postraszyć rząd zwolnieniem dziesięciu tysięcy ludzi albo przeniesieniem produkcji do Wietnamu, nieprawdaż? Może więc to chwalenie się pralką klasy A+++ jest mydleniem oczu ekologom wobec istnienia tamtej góry sprzętu wyrzuconego po kilku latach użytkowania?...

Tutaj widzę pole do popisu dla zwolenników wszelakich spisków, ale podpowiem im, żeby uświadomili sobie nasze rozpasanie konsumpcyjne. Ilu ludzi chciałoby jeździć trzydzieści lat tym samym samochodem? Ilu chciałoby kupić dwudziestoletni, chociaż w pełni sprawny pojazd? Przecież to obciach podobny używaniu smartfona przez kilka lat i niemodnej w tym roku kurtki, nieprawdaż?

Oto sidła konsumpcjonizmu i korporacji.


W różnym stopniu, ale niemal wszystkim nam się w głowie poprzewracało od wzrastającej trzecią już dekadę zamożności i myślimy, że przed nami tylko beztroska dobrobytu, co niekoniecznie musi być prawdą.

Chociażby z powodu ogromnego zadłużenia naszego kraju, wynoszącego obecnie ponad 1 bln złotych! Tysiąc miliardów, milion milionów, 30 tysięcy na każdego Polaka! Na starca, niemowlę, na żula spod sklepu i na nastolatka zapatrzonego z ekran smartfona! Żyjemy ponad stan, na kredyt, nawet jeśli my sami nie mamy długu. Dług zaciągnęły rządy, ale przy naszej aprobacie, niechby milczącej, niechby tylko wyborczej, bo tak przykro słuchać tych, którzy mówią o oszczędzaniu, prawda? Lepiej władzę powierzyć tym, którzy obiecują nam dać, zapewnić, zbudować.

Jak wyobraża sobie swoją przyszłość ów młody smartfonowiec? Zapewne wcale nie myśli o tym, bo on nie ma kiedy myśleć, zajęty przewijaniem stron internetowych, a coraz bardziej nie ma czym myśleć, mając obrazkowo-ikonkową sieczkę pod czerepem. Może chwilami wyobraża sobie, jak dochodowy kanał będzie prowadził na You Tube albo jaką kasę będzie kosił (to jedno z ich modnych słów) na estradzie lub, ostatecznie, w biurze korporacji. Tyle że w ten sposób nie spłaci się długów, o ile w ogóle są do spłacenia. Taką pracą nie zapełni się półek sklepowych, ponieważ dobrobyt to tyle, co dostępność dóbr, a podstawą ich piramidy są dobra materialne i żywność.

Nie jestem ekonomistą, są zależności dla mnie niezrozumiałe, ale nie trzeba być ekspertem, żeby wiadomość o wykupowaniu przez instytucje państwowe długów państwa zrobiła negatywne wrażenie, bo oznacza po prostu drukowanie nowych pieniędzy. Każdy też wie, że ich nadmiar jest inflacją i prowadzi do utraty wartości, a tym samym do wzrostu cen.

A my jak te głupki wybieramy do rządzenia nami ludzi, którzy obiecują więcej dać! Oni nie mają swoich pieniędzy. Dadzą po uprzednim zabraniu nam, albo dadzą z jeszcze wilgotną farbą, świeżo wydrukowane i coraz mniej warte.


Polska się wyludnia. W minionym roku ubyło 55 tysięcy Polaków; to tyle, ile mieszkańców ma niemałe miasto. Po prostu o tyle mniej się urodziło ludzi niż umarło. Zmniejszenie populacji może i nie byłoby złe, ale trzeba uświadomić sobie, że taki proces prowadzi do starzenie się społeczeństwa, a to z kolei oznacza mniej młodych do pracy a więcej emerytów. Staremu społeczeństwu jest trudniej utrzymać dobry stan gospodarki, bo przecież ja, emeryt, nie mam zamiaru otwierać interesu, zatrudniać pracowników i przenosić gór; jako konsument dóbr też jestem mniej aktywny.

Starzejemy się, a młodzi wolą się gapić w ekran lub bawić w modnym klubie czy pubie, niż bawić swoje dzieci.


Wypadałoby zakończyć jakimiś wnioskami, ale że musiałbym być podobny do Kasandry, nie napiszę.

Wypunktuję tylko moje preferencje i zachowania. Są wyłącznie moje, ponieważ nie zwykłem kierować się zaleceniami autorytetów, zwłaszcza obecnych, modowo-internetowych i im podobnych.


Nie kupuję towaru, jeśli widziałem jego reklamę. Nie i już. Wybieram inny.

Nie oglądam telewizorni (chyba że konkretną audycję) ani kolorowych czasopism.

Rzecz wyrzucam dopiero wtedy, gdy przestaje nadawać się do użytku: samochód przerdzewieje i jego naprawa jest nieopłacalna, a w skarpetkach są dziury. Moje ubrania są najpierw „cywilne”, wyjściowe, później stają się roboczymi, używanymi w pracy, a do śmietnika trafiają gdy się prują i rozłażą.

W nosie, a nawet w dupie, mam modę, trendy i bycie cool.

Nader rzadko używam karty bankomatowej.

Omijam internetowe strony, które nie chcą się wyświetlić bez „zgody” na ich „politykę”.

Ograniczam swoje wydatki, zwłaszcza na rzeczy i usługi uznane za zbędne. Nie z finansowej konieczności, a z wyboru.

Wolę pojechać w góry, niż kupić rzecz.

Staram się mieć oszczędności zabezpieczone w odpowiedni sposób.

Nie żałuję czasu na pisanie i czytanie ani pieniędzy na książki uznane za wartościowe; żałuję na nowy samochód, ubrania i elektronikę. Do tego stopnia, że mój pierwszy w życiu smartfon kupiłem parę lat temu za 250 zł, a używał go będę póki będzie działał.

Więcej grzechów przeciwko konsumpcjonizmowi i polityce korporacji, rządu oraz banków nie pamiętam, a tych wymienionych nie żałuję nic a nic, a nawet jestem z nich dumny, czego i Wam życzę.





23 komentarze:

  1. Wnuczek pyta się dziadka
    -Dziadku, jak ty żyłeś bez internetu, czatu i komórki?
    A dziadek tak rzecze
    - Wnuniu, ja czatowałem pod internatem na Twoją bacię i gdyby nie komórka na węgiel, to Twojego taty i Ciebie by nie było

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry dowcip!
    Takiego czatowania i takich komórek potrzebujemy :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krzysiek, wiedz, że osoba ktora na przejściu dla pieszych będzie korzystała z telefonu komórkowego może otrzymać mandat

      Usuń
    2. Widziałem, jak kobieta nie to, że wpadła, a najzwyczajniej weszła na tramwaj, oczywiście z powodu smartfona. Dobrze, że przepis, o którym wspomniałeś, pojawił się, bo tworzy pewne ograniczenia dla „świętości” przechodnia. Jeśli wejdzie on na jezdnię niespodziewanie, prosto pod samochód, to o ile zrobił to na przejściu, winny będzie kierowca. Mam mieszane oceny tego przepisu, dobrze więc, że chociaż w kwestii telefonów wzięto stronę kierowców.

      Usuń
    3. Ten filmik o zapatrzonej w smartfona kobiecie, która zderzyła się z tramwajem też widziałem. Ona nawet nie słyszała dzwonka tramwajowego i zgrzytu hamulców.

      Usuń
    4. Ciekawe, czy ochrzaniła motorniczego... :-)

      Usuń
    5. Na nasłonecznionych łąkach porosłych wysoką trawą żyje sobie pająk pięknie ubarwiony. Jego ciało pokrywają paski w kolorze białym czarnym i żółtym. Pająk zwie się: Tygrzyk paskowany. Jego sieć pajęcza jest ozdobiona zygzakowatym wzorem utkanym z grubszej nici. Tygrzyk poluje na duże owady, może mu się nawet trafić ważka. Kiedys widziałem tego pająka w akcji. Błyskawicznie biegał wokół ofiary i omotał ją nicią pajęczą. Widok młodego osobnika, zapamiętale wpatrzonego w swój sprzęt, przywodzi mi na myśl tamtego pająka. Młody człowiek został upolowany i nie może się z sieci wygrzebać. World Wide Web.

      Usuń
    6. Ciekawe porównanie: pająkiem jest sieć www (w zespoleniu ze smartfonem) łapiąca ludzi.
      Przyznam, że pająków nie darzę sympatią, ale ten z Twojego zdjęcia jest ciekawy, owszem. Pająki mają cechę, którą, mimo mojej niechęci, potrafią fascynować: to wielość ich oczu. Bodajże na blogu Aniki widziałem duże zdjęcie pająka i pięć czy siedem par oczu! Wyglądał jak zjawa, jak postać z książki fantasy.

      Usuń
    7. Wielooki pająk, to skakun. Skakuny nie są groźne. Wiele osób hoduje skakuny arlekinowe - właśnie dla ich mnogich oczu.

      Wracając do tygrzyka, tak duża i pięknie udekorowana jest samiczka. Samczyk jest o wiele mniejszy, niepozorny i szary. I w czasie aktu miłosnego musi bardzo uważać. Zdarza się, że w trakcie amorów, głodna samiczka pożera zalotnika, ale w swoim przyrodzeniu pozostawia jego genitalia. Ach, te baby...

      Usuń
    8. O, cholera! Dobrze, że nasze panie nie mają takiego zwyczaju.
      U Dawkinsa czytałem o jednym ze sposobów radzenia sobie samców: dają samicy owada owiniętego w sieć, i gdy ona bierze się za przekąskę, on… Mało tego! Bywa, że gdy zrobi swoje, zabiera jej „kanapkę” i ucieka.
      Szuka drugiej.

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znaczną część wydatków ograniczam świadomie i z przekonaniem, dlatego nie odczuwam ograniczeń, a wprost przeciwnie: wyzwolenie.
      Pisałem w tekście, że moje ograniczenia w konsumpcji są wyborem, nie koniecznością. Tutaj dodam, że moje dochody są na przyzwoitym poziomie.
      Owszem, w mojej obecności na Instagramie jest pewna sprzeczność; o wniosku z tego faktu płynącego wspomniałem.
      Trudno nazwać moje działanie tam reklamą w ścisłym znaczeniu tego słowa. Zamieszczam zdjęcia miejsc opisywanych w książkach, także cytaty z nich, więc jest to raczej informowanie.
      Skoro uzależniasz jakość życia od jakości smartfona i innych rzeczy, to wypadałoby Ci współczuć, ale odnoszę wrażenie, że nie potrafię, a nawet wprost przeciwnie.
      Dziękuję za komentarz. Naprawdę szczerze dziękuję, bo jest szczery i polemiczny.
      PS
      Wróciłem jeszcze raz do Twoich (stosuję tutaj powszechny i dobry zwyczaj panujący w Internecie) słów i pojawiła się we mnie myśl o dowcipie. Powiedz, czy Twoje słowa miały nim być?

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Krzesło za 8 tysięcy? Phi! A ja widziałem za 10! Miało elektryczne kółeczka i pulpicik sterowniczy.
      Zaraz, ile dni mógłbym spędzić na włóczędze po Polsce za osiem tysięcy?… Jakieś dwa miesiące, może nawet trzy. Za dziesięć to już na pewno trzy miesiące.
      To taki mój osobisty przelicznik opłacalności i sensu. Można go zastosować także przy ocenie Twojego telefonu.
      A propos. Noszę się z zamiarem wymiany smartfona na zwykły telefon. Na taki, jak mój służbowy Hammer. Można rozmawiać i wysyłać smsy, bateria wytrzymuje dwa tygodnie, nie jeden dzień, i nawet ma kalkulator. Brak FB i wodotrysku jest pożądaną zaletą. Spełnia więc wszystkie wymagania stawiane dobremu telefonowi.

      Usuń
  4. Na mniej ruchliwych drogach widzę często, jak młody jedzie na rowerze "bez trzymanki" i pisze chyba smsa:-) piszę bloga, bo sprawia mi przyjemność, choć pojawiały się myśli o zakończeniu; poznałam ciekawych ludzi, niektórych w realu, niektórych w necie; zarejestrowałam się na pintereście, bo tam mają ciekawe babskie pomysły, przepisy, robótki, wzory, różne rękodzieła, ale za to muszę czyścić pocztę, bo ładuje mi się tam dużo mejli:-)
    Dowcipnie przewrotny powyższy komentarz, naprawdę:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja widziałem kierujących samochodami zajmującymi się w czasie jazdy smsami.
      Mario, otrzymuję wiele maili reklamowych, ale że ich usunięcie jest szybkie, nie narzekam. Wiesz, to taki handel: damy ci darmową pocztę, ale za to podeślemy reklamy.
      Nie myślę o rezygnacji z prowadzenia bloga, mimo małej jego popularności. Mam swój kącik w Internecie. Lepiej byłoby, gdybyś i Ty zostawiła swój kącik.

      Jakaś kobieta (bo przecież nie mężczyzna) robi sobie żarty, a ja na poważnie odpisuję. Ech, z wami tak właśnie jest… :-)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Och, dowcipny nie z powodu polemiki, a tak znacznego przekontrastowania nieukrywanego konsumpcjonizmu.
      Zauważyłem niechęć do odpowiadania na krytyczne komentarze, ale bardziej ją wiążę z pędem, brakiem czasu, z nieumiejętnością słownego wyrażania myśli, niż z samą polemiką.
      Z nami tak jest, bo potraficie wodzić nas za nosy. Nas, takich (niby) mądrych!

      Usuń
  5. Witaj, Krzysztofie.

    Uważaj, otóż będę teraz uprawiała picie z dziobków, choć nie jestem blogereczką, ani typową, ani nietypową :)

    Ten tekst jest tak trafny, tak prawdziwy, tak dobry, że mam chęć wydrukować go sobie i nosić w torebce, zafoliowany, żeby się od częstego czytania nie zniszczył.

    Moje preferencje i wybory są podobne do Twoich i uzupełnione o zdecydowane, uparte i konsekwentne zwracanie bankowi karty kredytowej za każdym razem, gdy zechce mi ją przysłać.
    Dodam, że panie w kasie wykazują totalny brak zrozumienia dla tego zachowania. "Przecież to jest takie wygodne!"
    No cóż. Mnie jest dość wygodnie bez karty kredytowej. Nigdy nie wydaję więcej, niż mam. Z zasady.

    Latorosłka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj w klubie, Latorosłko. Dziękuję za miłe słowa.
      Przez wiele lat byłem zmuszony okolicznościami do wydawania więcej niż miałem, źle się to skończyło. Od kilkunastu lat nie biorę kredytów i jestem z tego bardzo zadowolony.
      Kartę płatniczą mam, ale korzystam z niej okazjonalnie. Nie pasuje mi z przynajmniej dwóch powodów.
      Po pierwsze: łatwiej (czyli więcej) się wydaje, jeśli nie widać ubywania banknotów z portfela.
      Po drugie: jest to wygodne i dość bezpieczne, ale tylko wtedy, gdy władze są w porządku. Jest dobre do czasu wymyślenia przez nich czegoś niezbyt sprawiedliwego dla Kowalskiego. Na przykład śledzenie wydatków i ich wysokości – oczywiście pod pretekstem walki z terroryzmem, a jakże! Poza tym gotówka oznacza swobodę i anonimowość. Konto może zająć komornik czy cholera wie kto, nawet przez pomyłkę lub „do wyjaśnienia”, a wtedy bez gotówki nie kupi się nawet chleba. Dlatego też z niepokojem czytam o planach całkowitej rezygnacji z gotówki, czyli przejścia na płatności wyłącznie elektroniczne – kartą czy telefonem. O złocie się mówi, że jeśli trzymasz je w ręku, to faktycznie masz (w przeciwieństwie do udziałów w różnych „złotych” funduszach); w pewnej mierze można to samo powiedzieć o pieniądzach w postaci gotówki.
      Odbyłem niedawno dwugodzinną rozmowę telefoniczną na temat przyczyn małej ilości dzieci rodzących się w Polsce. Rozmówca negował moje twierdzenie o wieloletnim wzroście zamożności w naszym kraju jako powodzie głównym i pierwotnym, ale gdy skupiał się na szczegółach, pojawiały się znamiona hipochondrii w połączeniu z wygodnictwem, dążeniem do kariery a nawet śladami narcyzmu wśród współczesnych dwudziesto- i trzydziestolatków.

      Usuń
    2. Syn zwrócił mi uwagę na coś, co sam powinienem zauważyć: na pewną niestosowność ostatniej części mojej wypowiedzi. Nie usunę jej, zbyt wiele czasu minęło, mogę tylko dodać ten dopisek i swoje przeprosiny skierowane do zainteresowanych osób.

      Usuń
  6. Kiedyś (wtedy często korzystałam z komunikacji miejskiej) starałam się jak najlepiej wykorzystać czas dla siebie (niemal zawsze książka pod ręką). Parę lat temu z wieloma rzeczami przestało mi być po drodze, zaszły zmiany lub przewartościowania. Zaczęłam rozsmakowywać się w byciu tu i teraz (skoro jeszcze jestem) i obserwowaniu otoczenia i ludzi, nazywaniu wrażeń. O ile dawniej przyglądanie się komuś mogło być uznane za nachalność, o tyle w obecnych czasach staje się to (chwilami!) wręcz fascynującym i zupełnie bezkarnym zajęciem. Patrzysz na ludzi z opuszczonymi powiekami, stojących obok siebie, niewidzących nikogo, z kosmicznym błyskiem (odbitym od ekranu smartfona) w osłoniętych rzęsami oczach, półprzytomnych, nierzeczywistych, zamykających w sobie cały potrzebny im świat. Organiczne układy scalone, ocknijcie się ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze napisałaś: organiczne układy scalone!
      Żeby daleko nie szukać, wystarczy obejrzeć Twój blog, poznać Twoją pasję poznania bogactwa dzieł Natury (lub Boga) i fascynację nimi, żeby uświadomić sobie, jak wiele tamci ludzie tracą, jak bardzo się zubożają.

      Usuń