210221
Nie obyło się bez oglądania mapy i rozglądania się wokół w poszukiwaniu nieoznakowanej ścieżki, zwłaszcza że obaj spodziewaliśmy się początku w różnych miejscach, w końcu pociągnąłem Janka w stronę tej biegnącej w lewo. Mapa obiecała w miarę poziomy szlak, a ślad między drzewami biegł pod górę, miałem jednak nadzieję na wyrównanie za najbliższym grzbietem.
Trawersu jednak nie było: ścieżka wznosiła się i opadała, omijała ogrodzone fragmenty lasu, znikała i pojawiała się, nawet nie wiedzieliśmy, czy ta sama. Nieco wyżej ze stromych zboczy góry wyrastały pokaźne i liczne skały – częsty widok w tych górach. Jeśli nie liczyć dzięcioła popisującego się sprawnością kucia przed swoją panią in spe, byliśmy sami – rzadkość w tych górach. W końcu ścieżka podprowadziła nas pod skały z dwiema niewielkimi grotami. Ślady wokół wskazywały na popularność tego miejsca, a że było gdzie usiąść, i my zrobiliśmy tam przerwę śniadaniową. Janek uraczył mnie dobrą pastą rybną swojego wykonania.
Ruszyliśmy dalej niewyraźną ścieżką, jedną z paru widocznych, ale ogólnego kierunku nie zgubiliśmy, bo w kilka minut później dokładnie przed nami zamajaczyła między drzewami skała wyższa i większa od innych.
Nową dla nas trasą doszliśmy do Jastrzębiej Turni na Krzyżnej Górze w Górach Sokolich.
* * *
Kilka dni wcześniej ustaliliśmy zarys planu: jeśli będzie ładna pogoda, pojedziemy w moje góry i pójdziemy gdzie nas poprowadzą polne drogi. Natomiast chmurny dzień mieliśmy spędzić w Sokolikach; namówiłem na nie Janka chcąc ponownie zobaczyć skały tych gór, zwłaszcza najpiękniejszą – Jastrzębią Turnię.
Jeszcze w sobotni wieczór zapowiadano mglisty dzień, a ja oczyma wyobraźni już widziałem górski las we mgle i z niej wyłaniające się skały – urokliwy obraz. Wszak wiadomo, że lasom i skałom mgła, oby nie skrajnie gęsta, dodaje uroku. W drodze widzieliśmy gwiazdy, a gdy byliśmy pod Bolkowem, pół godziny od celu podróży, zobaczyliśmy zarysy dalekich gór wyłaniających się z ciemności – bez śladu mgły. Celu jednak nie zmieniliśmy, jadąc w Góry Sokole.
Piękna, ciepła i słoneczna aura ściągnęła tam mnóstwo ludzi. Byliśmy sami tylko będąc dalej od szlaków: gdy nieoznaczoną ścieżką szliśmy do Jastrzębiej Turni, i później, gdy kamienistym bezdrożem obchodziliśmy Krzywą Turnię.
Pierwszy raz nie cieszyłem się słońcem, a nawet, niech mi Helios wybaczy, jakbym czuł odrobinę zawodu. Miało być tak tajemniczo, nastrojowo i cicho w mglistym lesie, a mijaliśmy „turystów” w butelkami piwa w ręku, całe rodziny z wózkami, grupy rozgadanych młodych idących szlakami, zawieszonych na skałach lub jadących rowerami. Poza tymi pierwszymi, którzy butelki wyrzucą po opróżnieniu, do pozostałych nic nie mam, przecież oni, tak jak i my, przyjechali tutaj odpocząć po tygodniu pracy, jednak zbyt przywykłem do ciszy i samotności w moich górach. Janek opowiedział mi o filmie nagranym przez jakiegoś znanego youtubera, który będąc w Górach Kaczawskich stwierdził, że tam właściwie nic nie ma. Odczułem zadowolenie i satysfakcję niepozbawioną mściwości; niech więcej ludzi tak mówi. Co prawda wielu straci, ale status quo moich gór zostanie zachowany.
Na ławkach przy szlaku siedziało już kilka osób, ale i dla nas miejsce się znalazło. Po chwili usłyszałem dudnienie: tata położył na stół torbę z głośnikami i zajął się ustawianiem aparatu do zrobienia zdjęcia swojej rodzinie. Co prawda wyłączył na moją wyraźną prośbę, do której dołączył się Janek i jeden z turystów, ale mając pretensje do nas.
– Chodźmy stąd – usłyszałem po chwili. Obrażony, zabrał swoich i poszli.
Ten człowiek nie widział nic złego ani niestosownego w zmuszaniu wszystkich wokół (na dokładkę w lesie) do słuchania swojego ulubionego łomotu z prostego powodu: bo komuś takiemu nie przyjdzie do głowy myśl o potrzebach innych ludzi. „Ja jestem ważny, cała reszta ludzkości to statyści kręcący się na scenie mojego życia.” Mając z takimi indywiduami do czynienia, odczuwam silną, kategoryczną obcość, a za nią pojawia się świadomość niemożności jakiekolwiek porozumienia.
Jeśli różnice między dwoma osobami przekroczą pewną wartość krytyczną, wszelkie porozumienie staje się niemożliwe. Sądząc po reakcji, temu człowiekowi nie wytłumaczyłbym, dlaczego nie wypada włączać łomotu w takim miejscu.
Po prostu kolejne dwa światy, a może dwa gatunki.
* * *
Skoro zaspokoiłem swoją potrzebę marudzenia, wrócę na sokole szlaki.
Czasami utrwala się w nas i tkwi przez lata obraz kogoś lub czegoś, a nierzadko jest na tyle zwykły, że obiektywnie patrząc, można by się dziwić naszemu pamiętaniu.
Jednak pojawia się, wyraźny i piękny, nasycony emocjami, gdy tęsknimy lub gdy brakuje nam bliskości tej osoby, miejsca, rzeczy. W pewnej mierze dotyczy to także tworów natury, a jednym z obrazów tej kategorii jest widok Jastrzębiej Turni widzianej spod szczytu Krzyżnej Góry. Stamtąd ta skała wydaje się smukła, strzelista, niezupełnie podlegająca prawu ciążenia, wprost zrywająca się do lotu. Moja przygoda z tą najbardziej znaną skałą Gór Sokolich zaczęła się kilka lat temu od zobaczenia w internecie jej pięknego zdjęcia. Patrzyłem na nią z przyjemnością, zazdroszcząc widoku fotografowi.
Później skałę widziałem parę razy ze szczytu, a ponad trzy lata temu zobaczyliśmy ją z bliska, po odszukaniu jej na zboczu góry.
Tutaj opublikowałem to zdjęcie oraz opis.
W tych dniach Turnia ponownie zawołała mnie, a wiem, że i Jankowi podobał się pomysł jej odwiedzenia. To właśnie on wypatrzył na mapach naszą dzisiejszą trasę – ścieżkę zaczynającą się przy schronisku Szwajcarka.
Turnia oglądana od podstawy traci swoją zwiewność, ową gotowość do lotu, ale wrażenie nadal robi. Zbudowana jest z bloków skał osadowych (przynajmniej częściowo, bo wydaje mi się, że nie jest jednorodna), a pionowe ustawienie ich warstw dowodzi zaistnienia dawno temu kataklizmu tworzącego obecny stan Turni. Skały stoją odwrócone o 90 stopni, a to znaczy, że kiedyś wielkie bloki skalne zostały uniesione ruchami górotwórczymi, a może oderwały się od masywu i zsuwając się po zboczu, zatrzymały niżej, przekręcone. Na bliźniaczej górze, czyli na Sokoliku, jest Krzywa Turnia – nachylona, ze sporym przewieszeniem, wysoka skała; powstała zapewne w podobny sposób.
U podnóża Jastrzębiej Turni wrażenie chwiejnego rumowiska jest nieodparte. Wystarczy spojrzeć na kamień zaklinowany między dwoma sąsiednimi blokami i na szczelinę pęknięcia między nimi, albo na zbocze pokryte odłamkami i większymi blokami odpadłymi od spękanych ścian skalnych.
Tam wyraźnie widać chwilowy stan tych skał. One nie zamarły na zawsze, one w ogóle nie zamarły, a nadal zmieniają swoje kształty i usytuowania, tylko długość, raczej krótkość naszego życia nie pozwala widzieć ciągłości tych powolnych metamorfoz.
Wiem, że skały tworzące Jastrzębią Turnię nigdy nie zerwą się do lotu wzorem ptaków, a jedyny ich lot będzie ku ziemi, ale ta wiedza jest milcząca, gdy patrzę na szczyt Turni i myślę o jastrzębim locie ku słońcu.
* * *
Do samochodu doszliśmy o szesnastej, niemal półtorej godziny przed zachodem słońca. Mój towarzysz zapytał, co zrobimy zresztą dnia, a mnie od razu przyszło na myśl miejsce w moich górach, z którego widać wschód i zachód słońca oraz całą linię Karkonoszy, oczywiście Sokoliki też. Dwadzieścia minut później byliśmy już pod Przełęczą Komarnicką. Od lat stoi tam coś, co trzeba by nazwać współczesną rzeźbą: na uschniętym drzewie zamocowanych było kilka par butów samodzielnie zmierzających ku niebu. Podobał mi się pomysł i budzone skojarzenia. Kompozycję zepsuto, bezładnie wieszając na drzewie kilka dziesiątków par butów.
Kilometr od przełęczy jest nasz cel – zbocze Barańca.
Wielka ściana Karkonoszy i bliższe góry Rudaw, a widać stamtąd niemal wszystkie, ciemniały już, coraz bardziej granatowe, ale przyprószone delikatnie pomarańczowym pyłem zachodu. Słońce minęło Szrenicę i chyląc się ku odległej linii Izerów, wylewało na góry wokół Szklarskiej Poręby potoki jasnego jeszcze światła, ale już nasyconego ciepłymi barwami. Przeciwna strona widnokręgu, wschodnia, miała skrajnie odmienne barwy – zimne, ostre, czarne i granatowe, a na wprost, na szczycie Śnieżki, świeciło słońce odbite od okna obserwatorium – widok kilka razy oglądany i zawsze przyciągający wzrok.
Z tego miejsca na zboczu góry kilka już razy oglądałem wschód słońca, a widać go najdalszym, z maleńką kulą światła pojawiającą się na odległym horyzoncie. Nie ma tam jednego miejsca widokowego – całe zbocze parusetmetrowej długości jest widokowe. Można spacerować, usiąść na trawie i pić kawę, można podejść do tamtych drzew i oprzeć się o brzozę, a widok będzie z każdego miejsca.
Zgodnie ustaliliśmy miejsce postawienia domu. Z wielkich jego okien słońce byłoby widoczne cały dzień, może z wyjątkiem czerwcowych zachodów, a horyzont zamykałby się najdalszymi szczytami kaczawskimi i wieloma wałbrzyskimi na wschodzie, rudawskimi i karkonoskimi na południu, aż po izerskie na zachodzie. W dole widać byłoby z okien tego domu niemal całą Kotlinę Jeleniogórską, z miastem, wieloma wioskami i górskim drobiazgiem. Kilkadziesiąt kilometrów lotem ptaka.
* * *
Od końca wioskowej uliczki, gdzie można bezpiecznie zaparkować, idzie się na to widokowe miejsce dwadzieścia minut spacerowym krokiem, a nie pamiętam, żebym widział tam kogoś, w przeciwieństwie do pozbawionego widoków szczytu nieodległego Skopca… W tym moim miejscu dzisiaj był tłok: w pobliżu kręciła się niewiasta, więc było nas troje. Właściwie czworo – kobieta była z psem.
Na schodach pod szczytami Krzyżnej i Sokolika trzeba było czekać na zejście ludzi, bo minąć się na stopniach jest tam trudno, a na platformach widokowych było jak w miejskim autobusie.
Dobrze im tak!
Ludzie, nie jeździcie w Góry Kaczawskie, bo nic tam nie ma! Byliście na Skopcu? Macie pieczątkę potwierdzającą zaliczenie? To jedźcie tam, gdzie coś jest.
* * *
Zachód słońca był wyraźny i czysty, z całą gamą czerwonych kolorów, wyżej i dalej od słońca zmieniających się w pomarańcze i żółcie, może nawet lekko różowe mazaje się pokazały w postaci cienkich, poziomych chmurek wiszących tuż nad linią gór. Po kwadransie, gdy już wracaliśmy, niebo widziane między czarnymi gałęziami drzew rozjaśniło się jednolitą pastelową barwą. Powoli ta łuna zachodu gasła, ale gdy na dole rozsiadł się już mrok, a my jechaliśmy, niebo jeszcze pamiętało o słońcu.
Na środku zdjęcia widać domy wioski podchodzące pod przełęcz, też widoczną, a nieco na prawo od niej jest nasze zbocze.
* * *
Jasia z mojej opowieści słuchała jako odtrutki na dyskotekowe dudnienie toccaty d-moll, dzisiaj zaproponuję Wam lżejszą muzykę. Posłuchajcie, proszę, piosenki – żeby nie było, że tylko Bach i Bach.
Jest marzeniem, pragnieniem, tęsknotą i obietnicą.
I will always love you.
Zawsze będę cię kochała.
* * *
Paskudny zwyczaj, odgrodzić się od odgłosów natury słuchawkami, albo raczyć otoczenie wokół dudnieniem z głośników, bo "ja lubię, inni mnie nie obchodzą". Czasami usiądziemy z mężem i powiadamy sobie, że za bardzo nie nadajemy się już na ten świat, nie pasuje nam obyczajność, zachowania, nieliczenie się z drugim, arogancja, buta ... najlepiej nam na Pogórzu, tam cisza aż dzwoni. Nie dziwię się, że w taki dzień ludzie wyszli z domu i w górach były tłumy ... chyba źle wybraliście, trzeba było jechać w Kaczawskie, a Sokoliki zostawić sobie na niepogodę:-) a swoją drogą ... formacje skalne przecudne i urodziwe wielce.
OdpowiedzUsuńPaskudny zwyczaj. Świadczy o braku wrażliwości, albo o zatraceniu zdolności czerpania sił z natury.
UsuńUznając swoje niedopasowanie do współczesnego świata, tak naprawdę podtrzymujemy opinie powtarzane w każdym pokoleniu. Świat młodości moich rodziców jest mi nieznany, a sam pamiętam świat, którego już nie ma. Można więc powiedzieć, że nic wyjątkowego nie mówimy ani nie odczuwamy, a jedynie to, co każde starsze pokolenie, jednak broniłbym twierdzenia, że obecne zmiany są większe i bardziej negatywne, niż bywało to wcześniej.
Mieliśmy jechać w Kaczawskie w ładny dzień, ale kiedy się rozwidniło i zobaczyliśmy pogodny świt, byliśmy już blisko Sokolików, więc pojechaliśmy. Widok skał, tak wielu w tych górach, wynagrodził brak samotności. Zresztą, w drodze na Jastrzębią Turnię i pod nią nie spotkaliśmy nikogo, bo ci niedzielni turyści trzymają się szlaków.
Mario, za trzy tygodnie będę już w domu, a za około miesiąc po raz pierwszy pojadę na Roztocze.
My jedziemy już dziś, do miejscowości Obrocz k. Zwierzyńca:-)
UsuńKrzysiek, na drugim zdjęciu widzę odbicie słońca w szybach Wysokogórskiego Obserwatorium Meteorologicznego na Śnieżce!
OdpowiedzUsuńTak :-) Niesamowity widok, prawda? Pamiętasz, gdzie staliśmy, gdy po raz pierwszy widzieliśmy odbicie? To było chyba już parę lat temu...
OdpowiedzUsuń