Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

poniedziałek, 21 listopada 2022

Pierwsza listopadowa

011122

Pojechałem do wioski Leszczyna, na samo obrzeże kaczawskich Chełmów, kierowany wspomnieniami z początku lata poprzedniego roku, gdy byłem tam z Jankiem. Pierwsze dni lipca, więc najdłuższe dni roku, na drzewach czerwieniły się lubiane przeze mnie dzikie czereśnie, kusiły urocze drogi pod lasem i łagodne, słoneczne wzgórza wokół.

Dzisiaj tamte drogi i wzgórza zobaczyłem inne, dalekie od lipcowych, ale nadal mogące się chwalić urodą jesienną. Nie zabrakło słońca, a kolorów miałem więcej, chociaż świadczących o schyłku „złotej polskiej”, niestety. Widziałem też charakterystyczne dla tej pory roku nostalgiczne i podkreślające dal mgiełki rozświetlone słońcem.

 Wioska leży w ładnych lasach porastających okoliczne wzgórza, a są one warte dokładniejszego poznania, ponieważ wiele tam jest śladów dawnego górnictwa i hutnictwa. Ledwie kilometr na północ widać granicę Chełmów i wzgórz, a tym samym Sudetów – miejsce ciekawe dla mnie, jak każda granica. Wielkie, właściwie ogromne pole, skoro śmiało można je liczyć na ponad sto hektarów, od szosy pnie się wysoko po zboczu wzgórza, a na szczycie rozpływa się w trzech kierunkach falistymi liniami zielono-niebieskiego horyzontu. 

 

 


Oddalając się od wioski, dochodzi się do uroczego wzgórka, małego wybrzuszenia w łagodnym falowaniu pola. Jeśli stanie się na jego szczycie, obok kilku drzew tam rosnących, i spojrzy przed siebie, na północ, w płytkiej dolinie zobaczy się wioskę Prusice, a za nią płaszczyznę pól aż po odległy horyzont, na którym majaczy biało-czerwony komin legnickiej huty miedzi. Bliższa okolica tego wzgórka zachwyciła mnie dzisiaj tak samo jak wtedy, gdy byłem tam po raz pierwszy.


 

 






Nawet kiedy wracam w okolice dość dobrze poznane, nierzadko bywa, że skręcam tam, gdzie jeszcze nie byłem. Dzisiaj takim poznawczym bonusem było wzgórze Dębina, nie wiedzieć czemu omijane w czasie poprzednich wędrówek. Jest typowe dla kaczawskiego pogórza: niewielkie, liczące dziesięć albo trzydzieści metrów wybrzuszenie, najczęściej kamieniste, z nierzadko widzianymi śladami starych kamieniołomów, porośnięte lasem liściastym. Akurat na Dębinie rośnie dąbrowa, więc nazwa jest adekwatna, ale taka zbieżność nie jest regułą w nazewnictwie. Lasy na wzgórzach Pogórza Kaczawskiego potrafią zadziwić swoją urodą, daleką od monotonii ciemnych, sztucznie sadzonych lasów świerkowych. Widziałem lasy dębowo-grabowe, buczyny i liściaste lasy mieszane, w których oprócz tych trzech gatunków sporo rośnie lip i klonów zwyczajnych, ale też czereśni i jarzębin. Spotyka się też lasy z przewagą jaworów, a stare drzewa tego gatunku nierzadko są omszałe i wyglądają tak, jakby pamiętały baśniowe czasy Piastów.


 
Z podnóża wzgórza Dębina jest ładny widok na nieodległego już Wilkołaka, jedną z kruszonych i wywożonych ciężarówkami gór kaczawskich. Widziałem bardzo charakterystyczne dla tej góry gwałtowne załamanie linii jej zboczy, jako że połowy już po prostu nie ma. Tak, tak, wiem: kamień jest nam potrzebny do budowy dróg, tylko… góry mi szkoda.

Widokowa droga pod lasem była tak samo urocza jak w lecie. Jest jedną z tych dróg kaczawskich, którymi idę wolno by iść dłużej, żeby nie skończyła się zbyt szybko.






 Biegnie ona przez wzgórze Widawa, i tam, w pobliżu mało wypiętrzonego szczytu, jest miejsce stanowczo warte poznania i powrotów w różnych porach roku. Drewniany, ładnie i solidnie zrobiony duży szałas koła łowieckiego, otoczony jest kilkunastoma starymi, pokaźnych rozmiarów kasztanowcami. Wyobrażacie sobie to miejsce w porze zdawania matury, gdy drzewa kwitną? Albo wczesną jesienią, gdy sypią wielkimi, lśniącymi kasztanami, które tak trudno zostawić, jeśli już weźmie się je do ręki?







 

Oczywiście byłem pod czereśniami, gdzie siedzieliśmy, ja i Janek, w lipcu minionego roku. Wtedy był słoneczny dzień lata, dzisiaj byłem tam przed zachodem słońca, gdy rozlewała się już listopadowa szarość zmierzchu, ale miejsce było to samo.

Obszedłem część niewielkiego pasma Sichowskich Wzgórz dochodząc do Krzyżowej Góry. Kiedyś byłem na niej szukając kamieniołomu z bazaltowymi słupami. Znalazłem je wtedy, widziałem i dzisiaj; nie robią wielkiego wrażenia, szczerze mówiąc. Większe zrobił na mnie dzisiaj poznany fragment tej górki: las dębowy rosnący na stromym zboczu. Piękne miejsce. Postaram się zobaczyć je w lecie. Krzyża na górze nie znalazłem. Może dlatego, że nie szukałem pilnie nie będąc zwolennikiem „ozdabiania” gór takim symbolem.






 

Ta góra kojarzy mi się z nietypową wędrówką sprzed kilku laty. Otóż zbyt późno zacząłem powrót, a nadto zachciało mi się iść przez las, bo co za przyjemność maszerować szosą, no i w rezultacie w połowie drogi zrobiło się ciemno. Z lasu wyszedłem widząc czerwone światła w oddali, dobrze skojarzone z wiatrakami pod Legnicą, a na polach kierowałem się niewyraźnym zarysem tej właśnie góry widocznej na tle nieba; przy niej biegnie szosa, która doprowadziła mnie do samochodu.

Wracając poznałem nową drogę, której pasowałoby miano Drogi pod Dębami. Wychylone nad drogę konary tych drzew i żołędzie, mnóstwo żołędzi i ich „czapeczek” – tyle wystarczy, bym drogę biegnącą skrajem pól i lasu zobaczył ładną, a jeśli jeszcze na gałęziach są liście, niechby ostatnie, jeśli jeszcze świeci słońce, droga staje się tą, którą chciałoby się iść i iść. Albo siedzieć na jej brzegu i patrzeć. Tak po prostu.

Siedząc, spróbowałem jak smakuje żołądź, no bo skoro dla dzików jest przysmakiem… Nieźle smakował, chociaż był nieco gorzkawy.

Obrazki ze szlaku

Samotny dąb na polu. Przecież nie mogłem nie podejść do niego.



 

Osiki, jesienne panie spotkane daleko od drogi.



 

Nadal jestem pod wrażeniem ogromu pól dolnośląskich.



 

Zachód i zmierzch. Kolory z jednej, szarość z drugiej strony.







Trasa: z Leszczyny polami na Dębinę, powrót do wioski, wejście na Olszanę i Widawę. Przejście fragmentem Sichowskich Wzgórz, wejście na Krzyżową Górę, powrót do wioski podobną trasą.

Statystyka: 19 km w czasie 6,5 godziny, plus 2,5 godziny przerw.


 









4 komentarze:

  1. Te drogi prowadzące skrajem wzgórz są bardzo zachęcające do spaceru. Zwłaszcza jesienią kiedy mnóstwo kolorowych liści tak na drzewach jak i na drogach. Wśród drzew iglastych jedynie modrzewie starają się dorównać kolorom drzew liściastych. I stąd jesienią tak pięknie jest wokół lasów mieszanych. U nas jak Zauważyłeś już raczej bliżej zimowych klimatów. Co nie odstrasza od wędrowania. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie odstrasza, ale żal tak szybko znikających kolorów jesieni. Czasami spotykam leśną drogę dosłownie przysypaną rudym igliwiem modrzewiowym, idzie się wtedy jak po dywanie.
      Drogi biegnące skrajem lasów mają cechę wyjątkową: zawsze kuszą.

      Usuń
  2. Oglądałam kiedyś program o kulinariach z dawnych czasów, robiono m.in. chleb z żołędzi; roztarte na kamieniu żołędzie zapakowano do lnianego worka, a potem worek ten przywiązano do kamienia w potoku tak, aby prąd wody wypłukał cierpkie i gorzkie taniny, dopiero potem z masy formowano placki i pieczono na gorącym kamieniu:-) Jakże miłe dla oka jesienne widoki, i ciepło, i słońce, chyba przestałam lubić zimę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, ciekawe informacje! Chleb z żołędzi! Przypomniały mi się słowa Kostrzyńskiego (tego z lasu) opowiadającego, jak to dorastający u niego młody dzik z wielkim apetytem potrafił zjeść każdą ilość żołędzi.
      Czy ja lubiłem zimy? Chyba nie. Nie lubię i teraz. Oczywiście staram się, jak chyba każdy, dostrzegać jej walory, niechby maleńkie, i wysysać z nich co tylko może być pomocne, ale tak naprawdę czekam na wiosnę.

      Usuń