180923
Kolejny dzień na Roztoczu i odwiedziny znanych miejsc, a przy tej okazji poznanie paru nowych, do dzisiaj omijanych. Zaparkowałem pod kościołem w Hucie Turobińskiej na zachodnim Roztoczu, oczywiście, i ruszyłem wydeptaną już przeze mnie ścieżką. Nawiasem mówiąc parkingi przy kościołach i cmentarzach mam za najbezpieczniejsze do całodniowego postoju samochodu.
Zauważyłem zmienność długości moich tras. W upalne dni były krótsze z przyczyny oczywistej, ale też nie są długie trasy takich dni jak dzisiejszy, dni odwiedzin i powolnego szwendania się po znanych i lubianych miejscach. Nie potrzebuję iść daleko będąc u celu długo, bywa nawet, że cały dzień. Gdzie mam iść, skoro pojechałem na Roztocze zobaczyć ładne miejsca i właśnie na nie patrzę, a kiedy przejdę za ten pagór, zobaczę inne ładne miejsca, inny swój cel? Zamiast dążenia, marszu gdzieś dalej, pojawia się przeżywanie tu i teraz, takie niezbyt uświadomione, pozbawione warstwy intelektualnej, bardziej pierwotne, ciche, spokojne, bez uniesień, lekko uśmiechnięte, troszkę zadumane. Idę i patrzę albo siedzę i patrzę. Tylko tyle, a bywa, że aż tyle.
Odwiedziłem czereśnię, starą znajomą, także lipy ocieniające i podtrzymujące stare krzyże, malownicze zagłębienie zwane Podleśnym Zdebrzem. A nowe miejsca? Nieco za wioską jęzor lasu sięga budynków, a wiem już, że taki kształt lasów wskazuje na doły charakterystyczne dla Roztocza. Na poprzednich wędrówkach po tej okolicy omijałem ten las wybierając otwarte przestrzenie, ale dzisiaj zdecydowałem się poznać, jaki wąwóz kryje.
Dołem niewątpliwie jest to wąwóz, ale zbocza są zbyt skośne, jak więc nazwać ten twór? Raczej parów, ale przecież trudno analizować każdą odmianę zagłębienia, niech więc będzie wąwóz tym bardziej, że taką właśnie nazwę mieszkańcy nadali temu miejscu: Wąwozy.
Właśnie! Nie pisałem o tych lokalnych nazwach miejsc, jest więc okazja wspomnieć o nich. Mogą dotyczyć fragmentu lasu, kilku pól za lub przed nim, obniżenia, albo przeciwnie: podwyższenia terenu, a nazw tych jest wiele. Bywają śladem historii (Wyrąb, Zgorzelisko), częściej nawiązują do ukształtowania terenu (Międzydoły, Doły Knieja), albo wskazują lokalizację (Zapłocie, Za Gruszanym Dołem) i nadawane były przez mieszkańców dla wygody, szybkiego i precyzyjnego określenia lokalizacji pól.
– Jadę na Podgórze – mówił rolnik i wszyscy wiedzieli gdzie to jest.
Starsi ludzie nadal je używają, nie wiem, czy i młodzi. Przy okazji pewnej rozmowy z rolnikiem dowiedziałem się, że mój rozmówca jedzie na Oleandry. Od razu wyjaśnił, że kiedyś była to nazwa osady pod wsią Tokary, teraz jest nazwą miejsca, a resztki śladów domów szukać trzeba w zaroślach.
Nazwy, a więc słowa, niematerialne twory naszej kultury, bywają trwalsze od ludzkich siedzib, od nas samych a nawet od kamieni. Nawiasem mówiąc przyznam, że nie pamiętałem tej nazwy miejsca, ale zapamiętałem gdzie się odbyła rozmowa i na tej podstawie ustaliłem, patrząc na mapę, o jakim miejscu mówił mój rozmówca.
Dnem dzisiaj poznanego wąwozu wiedzie wygodna do marszu droga; szedłem nią odczuwając przyjemny, zielonkawy, lekko wilgotny chłód. Widziałem parę bocznych jarów, a były wąskie, skaliste, dzikie, trudne do przejścia, ciemne, zawalone pniami martwych drzew. Po prostu ładne.
Ostatnio dużo widuję… nie, inaczej: ostatnio zwracam uwagę na często widywaną roślinę wyglądającą jak trawa. Robiłem wiele zdjęć, podsuwałem je stronie rozpoznającej rośliny, a ta przy każdej próbie identyfikacji podawała inną nazwę. W końcu wydało mi się, że może to być perłówka orzęsiona. Podobna, ale… „Moją” roślinę spotykam wszędzie, a na którejś stronie internetowej przeczytałem informację o rzadkim występowaniu perłówki w Polsce, więc jednak nie. Ostatecznie wybrałem włośnicę zieloną. To chyba ta roślina. Proszę o poprawienie mnie jeśli się mylę.
Do samochodu przyszedłem dwie godziny przed zmrokiem, chcąc przyjrzeć się ładnemu miejscu mijanemu w czasie jazdy na Roztocze. Jest pod wsią Zielona, jakieś 25 km na północ (czyli w stronę Lublina) od pierwszego wyraźnego pasma wzgórz Roztocza, więc nie wiem, czy do tej krainy jeszcze się zalicza, ale raczej tak. To niewielka połać pól pofałdowanych według najładniejszych wzorców roztoczańskich. Czyż nie jest tam ładnie?
Po drugiej stronie szosy, kilometr dalej, wznosi się wysoki maszt radiowy i telewizyjny. W Lublinie mówi się o nim Boży Dar, ale nazwa w istocie dotyczy wioski i sąsiedniego wzgórza z masztem. Byłem między jednym miejscem a drugim do zachodu słońca, patrząc na rozpalone niebo z jednej, i na gasnące światło słońca na pagórkach z drugiej strony.
Obrazki ze szlaku
Niezbierane maliny. Na niewielkiej części plantacji widuję ślady zbiorów, ale na większości owoce nie są zbierane. Usychają, gniją lub opadają, przejrzałe. Szkoda, wszak sok z tych owoców jest dobry i wartościowy. Tyle darów natury się marnuje z powodu cen! Otóż w minionym roku skupowano maliny po 15-17 zł za kilo, w tym po cztery albo i taniej, co jest skutkiem ukraińskiej konkurencji, jak mówią plantatorzy.
Odwiedziłem nietypową grupkę drzew: wysoki, wielopienny grab niemal zrośnięty z czereśnią.
Tutaj moja ulubiona czereśnia. Pole przeciskające się między drzewami.
Drewniane stare krzyże podtrzymywane przez żywe drzewa. Można dopatrzeć się w tych obrazach pewnej symboliki, myślę o scenie z drogi krzyżowej, gdy Szymon pomagał Jezusowi nieść krzyż…
Trasa 1: kolejny powrót na pola pod Tokarami, Trasa 2: okolice wsi Zielona przy szosie 835 do Lublina.
Statystyka: calutkie 12 godzin na szlaku łącznej długości 19 km; siedzenia na miedzach było ponad pięć godzin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz