060125
Pierwszy w tym roku i pierwszy prawdziwie zimowy wyjazd na Roztocze. Chciałem pojechać nieco dalej, ale nad ranem drogi były tak śliskie, że zmieniłem plan i skręciłem do Cieślanki, wioski w pobliżu Kraśnika, a więc na zachodnich krańcach krainy. Znam tam kilka uroczych i chętnie odwiedzanych miejsc, ale, szczerze mówiąc, po sześciotygodniowej przerwie byłem na takim głodzie, że pojechałbym gdziekolwiek, byle pola były i dróżki.
Trochę już zapomniałem jak się chodzi, czy raczej jak się ślizga, po polnych drogach zasypanych mokrym śniegiem. Udało mi się nie przewrócić, ale poślizgnąłem się nieskończoną ilość razy.
Ranek był… klasycznie zimowy, powiedziałbym. Czarno-biały świat z przewagą czerni, ale później się nieco rozpogodziło. Zadziwia mnie moje własne postrzeganie krajobrazu przy takiej aurze. Trudno przecież znaleźć w nim typowe cechy urody, skoro niemal zupełnie brakuje kolorów, światło jest szare, drzewa stoją czarne i nagie. Na dokładkę wieje wiatr, przeszkadza szczelnie zapięty pod brodą kaptur i marzną dłonie, a załatwienie potrzeby jest kłopotliwą ekwilibrystyką. Mimo tych wszystkich cech znajduję przecież urok w tym szarym świecie.
Miedze i wąskie pola
Najpiękniejszy, najbardziej charakterystyczny, oglądany z największą przyjemnością estetyczną, jest dla mnie widok pagórków z wąskimi polami rozdzielonymi wysokimi miedzami ocienionymi drzewami. Bardzo często skręcam ku nim, oglądam z bliska, a w ciepłe dni w takich miejscach urządzam przerwy. Bywa też, że wspomniawszy któreś, specjalnie tak planuję wyjazd i trasę, by je odwiedzić. Co właściwie odwiedzam i kontempluję? Nie wiem, naprawdę nie wiem. Kiedy próbuję rozebrać wrażenie na drobne, ono niknie, więc myślę, że urok tych miejsc tkwi w wyjątkowym i specyficznym dla Roztocza połączeniu cech. Sama miedza jest wyjątkowa, będąc siedliskiem dla wielu gatunków roślin i małych zwierząt. Miedza jest dla nich enklawą, niemal Edenem pośród nieskończonej ilości dokładnie takich samych roślin uprawianych, niemalże produkowanych, przez człowieka tuż obok. Ileż tam ziół, kwiatów, przeróżnych owadów! Jaszczurkę można też zobaczyć na nasłonecznionej łysinie, a wśród gęstych krzewów tarniny gniazda ptasiego drobiazgu. Dzisiaj oczywiście nic z tych letnich cudowności nie widziałem, nawet nie wchodziłem na rozmoknięte pola, ale samo patrzenie było przyjemnością. Wiadomo, że wrażenie jest największe przy połączeniu przeżyć chwili bieżącej ze wspomnieniem, ale myślę, że tutaj i kształty – zarysy poletek pnących się do nieba, owe niesymetryczne miedze i drzewa nad nimi – swoje uczyniły. Zatrzymywałem się i patrzyłem.
Domy na Roztoczu
Parę lat temu widziałem ten dom po raz pierwszy. Jeszcze wyraźne były ślady dawnej świetności i nie było dziury w dachu. Dużym nakładem pracy, ale nadawał się do naprawy, teraz już raczej nie. Młodzi wyjechali do miast, starzy siali póki mogli, aż któreś żniwa okazały się być ostatnimi. Obejścia zaczęły zarastać chwastami, dachy się zapadały, a zostawiony, nikomu już niepotrzebny, sprzęt rolniczy zardzewiał. Wiele jest takich domów i całych gospodarstw rolnych na Roztoczu. Kiedy wejdzie się na podwórze, czuć emanujący z budowli smutek opuszczenia, a we mnie budzi się wtedy żal i protest. Jak niemal wszyscy Polacy jestem potomkiem rolników, a jako nastolatek doświadczałem trudów żniw. Nasze pochodzenie mamy wpisane w nazwę ojczyzny, jako że Polska z pól się wzięła lub, jak niektórzy wywodzą, z płaskich równin. Pola wykarmiły naszych przodków, wykształciły ich język i uformowały z nich społeczność, dlatego łza mi się zakręciła w oku, mimo mojej religijnej obojętności, gdy zobaczyłem ten krzyż.
„1809 BOŻE BŁOGOSŁAW NASZE NIWY”…
Działania skutkujące likwidowaniem rolnictwa są nie tylko pozbawianiem się bezpieczeństwa żywnościowego i utratą źródła utrzymania dla paru milionów Polaków, są też, a nawet są przede wszystkim, podcinaniem korzeni naszej tożsamości narodowej. Tkwią one nie w Brukseli, nie na Zachodzie czy na ulicach miast, a na polach i polnych drogach, w łanach zbóż zbieranych przez rolników stawiających takie krzyże jak ten.
Dla odmiany: równie stary, ale mniejszy i zamieszkały dom. Ileż on może mieć powierzchni? 40 metrów? Chyba nie więcej. Kiedyś w takich chałupkach żyły wieloosobowe rodziny, w tej mieszka emeryt, z którym rok temu miałem okazję rozmawiać. Obaj, dom i człowiek, zapewne razem zakończą życie. Kto wtedy przejmie ziemię? Sąsiad, czy niemiecki lub holenderski koncern? A może będzie leżała odłogiem, wzgardzona, bez wartości, pozornie niepotrzebna?
Wąwozy
Szedłem dobrze znaną okolicą, ale dzisiaj po raz pierwszy skręciłem w boczną drogę niewiele dalej niknącą wśród drzew, i po chwili byłem u wylotu wąwozu. Nie jest głęboki, w formie raczej jest jarem, a zachęcał do pójścia dalej brakiem krzaków i śmieci. Były rozgałęzienia, drzewa rosnące na stromiznach, inne zwalone w poprzek drogi, małe buczki w miodowych kolorach, tak malownicze na tle białych zboczy, była też ciekawość: co zobaczę za zakrętem?
Dwie są cechy charakterystyczne dla Roztocza i tak wyraźne tylko tutaj: wąskie poletka z wysokimi miedzami i właśnie takie doły lub zdebrza, jak mówią miejscowi. Są różnej wielkości, od małych dołków wśród pól okrytych kilkoma drzewami, do całych labiryntów ciągnących się kilometrami, miejscami dzikich i trudno dostępnych. Są wszędzie: gdzie zagajnik na polu albo mniejszy czy większy las, tam są roztoczańskie doły. Dnem niektórych wiodą drogi albo ścieżki, częściej jednak są wydeptane przez zwierzynę niż ludzi; są i takie, w które nikt nie zagląda poza sarnami. Bywają błotniste i zarośnięte, a przez to trudne do przejścia, ale i są suche, jasne, z plamami słońca na dnie. Zaskakują różnicami poziomów, kształtami właściwszymi raczej skałom niż lessom, olbrzymimi bukami licznie tam rosnącymi. Zaskakują też i uwodzą nagłą zmianą otoczenia: jeden krok potrafi dzielić zarośnięty ciemny dół od jasnych i równych pól; widnokrąg odległy o dziesięć kroków i o tyleż kilometrów. Są świadectwem siły i różnorodności życia, zarówno fauny jak i flory, co szczególnie widać w bezpośrednim sąsiedztwie monokulturowych pól.
Brzozy
Te drzewa łączą w sobie cechy odmienne, a nawet wzajemnie się wykluczające: skromności i wdzięku, powszechności i wyjątkowości, delikatności i wytrwałości, a w końcu urody niepodległej wiekowi. Nie ma innego gatunku drzew, który miałby tyle cech jednoznacznie kobiecych, nie ma równie pięknych o każdej porze roku.
Jestem racjonalistą i technikiem, nader trudno mi się przekonać do pewnych, dość dziwnych dla Europejczyka, kuracji wschodnich – z jednym wyjątkiem: dobroczynnego wpływu brzóz na nas.
Cytat z tej strony: >>Brzoza – to drzewo dobre na wszystko, bardzo przyjazne człowiekowi, pomocne dla ludzi żyjącym w ciągłym stresie. (...) działa uspokajająco, łagodzi stany depresyjne, pomaga pozbyć się złości, strachu i gniewu. (…) Brzoza to bez wątpienia najżyczliwsze ludziom drzewo na świecie. Uważana za matkę lasu, podobno leczy nie tylko ciało, ale i duszę. <<
Tak właśnie jest! Pozytywny wpływ brzozy czuję wyraźnie i niemal natychmiast po jej dotknięciu wnętrzem dłoni. Emanacja brzozy jest jak uśmiech kobiety.
Obrazki ze szlaku
Widziałem błyszczące pnie buków. Sprawdziłem dłonią, były oblodzone i śliskie. Pionowe lodowisko? Dla kogo?
Obcość. To właśnie poczułem widząc ten plastikowy kubek wyrzucony przez człowieka, którego estetyka, kultura i stosunek do natury są mi tak obce, jak kosmici.
Odrobina słońca rozjaśnia i wypięknia świat. Niech się ta ponętna małolata Wiosna nie obraża kiedy powiem, że i pani Zima jest ładna tylko jeśli się uśmiechnie, mimo jej wieku i częstych chmurnych nastrojów.
Zachód słońca. Całe życie widzę zmiany długości dni, ale przywyknąć nie potrafię. Słońce zaszło przed szesnastą, a więc o godzinie, która za pół roku będzie niemal w połowie dnia! Przyznaję jednak, że te króciutkie, ledwie kilkugodzinne, dni mają swoją zaletę: mogę chodzić do zmroku, a do domu wracać po ciemku, bez czynionych sobie wyrzutów o zbyt wczesne zakończenie włóczęgi. Żyjemy w najlepszym z możliwych klimacie umiarkowanym. Możemy narzekać na zbyt długą zimę, na krótkie dni, ale czy potrafilibyśmy cieszyć się ciepłem i słońcem żyjąc w tropikach, w których nawet długość dnia niewiele się zmienia?
Buty
Moje liczne poślizgnięcia się dzisiaj na szlaku niewątpliwie są świadectwem narastającej (na szczęście powoli) niezdarności, ale i stare podeszwy w butach mają swój udział. Buty, które miałem dzisiaj, używam w czasie mrozów lub spodziewając się wyjątkowo mokrych szlaków, ponieważ trudno je przemoczyć i mogą zmieścić stopę z dwiema parami grubych skarpet oraz ciepłe wkładki. Mam je 12 lat i nadal są w bardzo dobrym stanie, ale gumowa podeszwa jest do wymiany, ponieważ stara guma twardnieje, a przez to staje się śliska. W butach tego rodzaju podeszwę można wymienić, i chociaż operacja kosztuje przynajmniej 3 setki, trzeba mi to zrobić. Buty są ze skóry, więc wyrzucone na śmietnik zgniją w sposób naturalny; zostanie po nich jedynie gumowy płat podeszwy. To właśnie, czy trwałość i użycie naturalnych surowców, jest ekologią, a nie brednie o „ekologicznej” sztucznej skórze butów mających dwuletnią żywotność. Tak wyglądały te buty gdy je kupiłem w 2012 roku; teraz są jedynie ciemniejsze i mają trochę rysek na skórze. Przeżyją mnie, to pewne.
Jeśli już o trwałości piszę w związku z ekologią, dodam, że nie ma technicznych powodów uniemożliwiających wyprodukowanie w rozsądnych cenach samochodu czy lodówki mogących działać ćwierćwiecze i dłużej. Jest za to chytrość korporacji i nasze rozpasanie konsumpcyjne wspierane pseudo ekologią.
Trasa: wokół Cieślanek na zachodnim Roztoczu.
Statystyka: nieco ponad 8 godzin na szlaku długości 12,5 km.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz