300125
Ledwie dwa dni temu byłem na Roztoczu, ale dzisiaj wszyscy synoptycy prognozowali bezchmurne niebo, nie mogłem więc spędzić dnia przy biurku. Słońce nie czekało na mnie ze wschodem, ale później nie opuszczało mnie do ostatnich chwil dnia. Okolice oczywiście znałem, ale przecież do dobrych znajomych zawsze chętnie się wraca. Przy okazji odwiedzin, dzięki niepodążania dawnymi śladami, poznałem i nowe miejsca, na przykład Sosnową Dolinkę (nazwa jest moja) pięknie przybraną… oczywiście sosnami.
Lubiłem siadać na tej wysokiej miedzy, pod dębami. Widok pofałdowanych pól okolony od góry gałęziami i liśćmi szczególnie mi się podobał. Teraz nie będzie tam już tak ładnie, ale i trudno mieć pretensje do właściciela pola.
Tę grupkę drzew też znam od paru lat i chętnie odwiedzam. Swoje istnienie zawdzięcza dolom niewielkim co prawda, ale zbyt głębokimi by je zaorać. Dzisiaj widziałem drzewa w południe i w ostatnich minutach dnia, gdy intensywnie pomarańczowe (a może bardziej rude?) światło uciekało przed zmierzchem po pniach ku niebu.
W wiosce Samary oglądałem wielką i gałęzistą lipę drobnolistną; dzielnie się trzyma mimo swoich lat, staruszka. Specjalnie podszedłem do niej i przy pniu szukałem nasion aby zidentyfikować odmianę, jako że po wyglądzie samej kory nie potrafię.
Przy niej zaczyna się urocza dróżka biegnąca ku ścianie lasu ciemniejącej o kilometr. Nim wpadnie między drzewa i tam zniknie, wcina się krótkim wąwozem w szczyt malowniczego wzgórka. Dzisiaj byłem tam po raz pierwszy, ale już wiem, że prędzej niż później przejdę tę drogę ponownie. Jest zapisana na mojej liście miejsc ładnych albo mających szczególny dla mnie urok. Kryteria „zapisu” (cudzysłów, bo przecież nie zapisuję a pamiętam) na listę niekoniecznie są związane z klasycznym krajobrazem roztoczańskim, nawet tym moim, odmiennym od przewodnikowych. Decydować może drobiazg: zakręt drogi ocieniony brzozą, grupka drzew widzianych pod wieczór albo parę dębów na miedzy, ale też wrażenia przynoszone chwilą mają znaczenie. Na przykład zachłyśniecie nagle otwierającym się widokiem po zboczeniu z drogi, radość z niespodzianego zobaczenia trzech tęgich prawdziwków, zapatrzenie w bursztynowy blask liści buka prześwietlonych jesiennym słońcem. Ważną rolę w tworzeniu listy ma nastrój chwili: uświadomienie sobie przeżywania dobrego czasu (stanowczo za rzadko odczuwana!), może w pamięci związać się z okolicą, na nią promieniować swoją urodą i w ten sposób uczynić ją piękną – dla mnie. W czasie powrotów bywa, jeśli uda mi się rozejrzeć wokół krytycznym, analizującym wzrokiem, co nie jest łatwe, że nie widzę w widzianym krajobrazie czy w pobliskich szczegółach nic wyjątkowego, ale to tylko szybko mijająca chwila, bo zaraz wraca tamten utkany z wrażeń urokliwy obraz.
Na szczycie pagórka odwróciłem się; droga pobiegła z powrotem ku wiosce, a nad domami rozpoznałem lipę. Długie cienie rzucane przez niskie słońce uwydatniały falowanie pól podzielonych jasnymi miedzami. Musiałem iść, do zachodu brakowało godziny, do przejścia miałem parę kilometrów, a jeszcze chciałem zobaczyć za dnia wspomniany mały zdebrz.
Kwadrans później szedłem polem ku ścianie lasu jaskrawo pomalowanej słońcem wiszącym nisko nad horyzontem. Wyraźny był kontrast kolorów: ciemna zieleń pola opuszczonego już przez słońce, i jaśniejący zrudziałymi barwami szpaler modrzewi.
Na otwartej przestrzeni pól mój stumetrowy cień zanikał w miarę wydłużania się, jeszcze kilka minut wcześniej świecące miedze i skiby ziemi teraz ciemniały, lasy już były czarne, w odległej dolinie pokazała się zimnobiała mgiełka wieczorna. Jeszcze przez krótką chwilę jaśniał w słońcu szczyt wieży kościoła, ale i ta iskra blasku zgasła. Wszedłem między szpaler malin, ich czarne teraz pędy ostro się rysowały na tle jaśniejszego nieba, i ruszyłem ku wiosce.
Obrazki ze szlaku
Kotki na leszczynie – pierwszy ślad przedwiośnia – pokazały się parę tygodni wcześniej niż zwykle. Chyba tworzy się nowa zwykłość. Tutaj wiele jest o właściwościach leczniczych kotek i ich zastosowaniu w kuchni. Skraj pola, ostra granica dwóch światów – niewiele zmienionego lasu porastającego zdebrza, i intensywnej uprawy sztucznie wyselekcjonowanych roślin.
Pasieka. Zajrzałem przez szparę w ogrodzeniu, zobaczyłem (i usłyszałem) dużo pszczół latających w pobliżu swoich uli. Wyleciały zrobić kupę?
Pilot kręci bączka na niebie.
Często widzę śmieci na plantacjach. Warto zaznaczyć, że ich właściciele śmiecą sami sobie. Oto przykład całkowitej niewrażliwości a nawet obojętności nie tylko ekologicznej, ale i estetycznej.
Błota… hmm, prawie nie było.
Śnieg uchował się jedynie pod miedzami i w cieniu drzew.
Wspomnienie zimy: samochód przed wyjazdem w dniu 15 stycznia.
Trasa: pola i drogi między Aleksandrówką a Samarami na Roztoczu.
Statystyka: na szlaku byłem 8,5 godziny, a przeszedłem 19,5 km.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz