09-120825
Nienasycenie słońcem i drogą wygoniło mnie na Roztocze. Byłem tam cztery dni, a spałem jak zwykle (chyba nie lubię eksperymentów) w Agroturystyce Pod Lipą w Chłopkowie. Przez połowę czasu słońca nie widziałem, ale nie narzekam, skoro druga połowa była słoneczna, a deszczów i błota nie było.
Oczywiście przeważały powroty, ale jak zawsze poznawałem nowe zakątki, a przez cały pierwszy dzień chodziłem nieznanymi drogami. Trudno i mnie w to uwierzyć, ale tak właśnie było. Piszę o trudności ponieważ na Roztoczu, głównie zachodnim, byłem już 180 dni, a przeszedłem ponad 3 tysiące kilometrów.
Dobrze, tyle wystarczy tytułem wstępu, teraz zapraszam na szlak.
Ubierający i żywiący nas len. Ta roślina ma u nas nie tylko wielowiekową tradycję uprawy, była także pieniądzem po przetworzeniu na tkaninę. Pieniądz to w istocie powszechnie akceptowany środek wymiany dóbr. Może mieć formą papierowych banknotów, monet z drogich metali, przysłowiowych muszelek, albo… sztuki płótna. Taką podwójną funkcję, użyteczną i finansową, tkanina lniana pełniła u nas przez wieki. Prymitywne, powiecie? Nieprawda. Może tylko nieporęczny był ten pieniądz i trudny do podzielenia na drobne części, ale za to odporny na inflację ponieważ niemożliwy do dodrukowania jak nasze obecne pieniądze, a nade wszystko miał autentyczną, niezaprzeczalną wartość wewnętrzną: po prostu można było uszyć z niego ubranie. Nikt nie był w stanie, żaden król czy bankier, zredukować wartości sztuki lnianego płótna, jak obecnie zrobią z pieniędzmi politycy. Przepraszam za użycie tego paskudnego słowa. Czy to jest „ekologiczna” uprawa zboża? Raczej skutek zaniedbania. Takie są rezultaty niepryskania zboża chemią, czyli środkami ochrony roślin. Ponieważ w przyrodzie wiecznie brakuje zasobów, to, co wzięły z ziemi zielska, nie wzięła pszenica na swój rozwój. Oczywiście nie jestem przeciwnikiem upraw ekologicznych, trzeba tylko zdać sobie sprawę ze skutków finansowych: bochenek chleba kosztowałby nie 20 czy 50, a kilkaset procent więcej.
Żniwa są spóźnione z powodu deszczowej aury, ale w te dni niemal wszędzie jeśli nawet nie widziałem kombajnu, to go słyszałem, a bywało, że widziałem kilka jednocześnie. W ostatnim dniu uznałem, patrząc na pola, że żniwa są na półmetku. W tym tempie za kilka dni ucichnie na pustych polach.
Znajome drzewa.
Wielopienny, malowniczy grab rosnący na krawędzi urwiska, a obok duża lipa. To zakątek na odludziu, koniec pola, za nim są zalesione doły, a człowiek pojawia się tam tylko w czasie prac polowych. Pod drzewami jest dobre miejsce na zrobienie przerwy. Dobre to takie, gdzie jest różnica poziomów (na przykład niewysoka miedza) zapewniająca wygodne siedzenie, cień i ładny widok.
Na drugim zdjęciu zaznaczyłem dąb. Ilekroć jestem w okolicy, staram się właśnie pod tym masywnym drzewem rosnącym na wysokiej miedzy zrobić przerwę. Na polu pod nim znalazłem małą siewkę, dębaczka z trzema listeczkami i pniem grubości zapałki. Przeżył żniwa, bo kombajnista ustawił heder powyżej jego wysokości, ale co będzie przy orce? Pod sąsiednim dębem (a rośnie ich tam, samotników na miedzach, bodajże 10) zobaczyłem dziesiątki siewek. Szkoda ich, bo przyszłości nie mają.
Dla mnie możliwość rozróżnienia tak drobnych a dalekich cech krajobrazu jest świadectwem jego znajomości, budzi poczucie bycia u siebie, swojskości. Jeśli wiem, gdzie prowadzą drogi i z daleka rozpoznaję drzewa, jeśli widok budzi wspomnienia, wtedy ta kraina jest naprawdę moja.
Dębowe miejsca widziane z oddali.
Miedze na Roztoczu
Jest ich całe spektrum: od wysokich, stromych i zarośniętych miedz nie do przejścia, przez takie, które co prawda pokona się, ale nie zawsze bezpiecznie, do symbolicznych, ledwie zarysowanych, możliwych do przejścia jednym krokiem. Ich profil zależy głównie od ukształtowania terenu. Tam, gdzie nie ma wzgórz, miedze są niskie, a największe spotyka się na zboczach, gdy pola je trawersują, a nie zbiegają w doliny. Właśnie tam wieloletnia odpowiednio prowadzona orka tworzy tak charakterystyczne tutaj niesymetryczne miedze, które szczyty mają na poziomie wyższego pola, ale wznoszą się nawet i pięć metrów ponad pole niższe. Najwyższą widzianą miedzę oceniłem na około 7 metrów wysokości, więc sięgnęłaby komina parterowego domu. Niemal zawsze są zarośnięte. Rosną na nich drzewa, dzikie róże, głogi, czarne bzy, a w każdym wolnym miejscu trawy, nawłoć lub bylica. Aby miedze skutecznie broniły przejścia niekoniecznie muszą być wysokie: przez zwarte ściany krzewów różanych nawet sarny nie przejdą, mimo że potrafią znaleźć przejścia w gąszczu głogów.
Przekraczając miedze wykorzystuję przejścia wydeptane przez zwierzęta. Zawsze dobrze są wybrane, w miejscu najdogodniejszym, chociaż bywają wśród nich tak niskie, że trudno z nich skorzystać, chyba że na czworaka.
Późna już była godzina, słońce jeszcze jaskrawe ale niskie, rzucające długie cienie, w powietrzu wisiała delikatna mgiełka przedwieczorna. Droga wspięła pod szczyt wzniesienia i skręciła idąc dalej trawersem. Znałem to miejsce, widok z niego jest jednym z najładniejszych na Roztoczu, a znam ich sporo; o takich jak ten, najładniejszych, milczą przewodniki.
Patrzyłem z estetyczną satysfakcją ale i z odrobiną żalu budzonego… nie wiem, czym. Może po prostu końcem dnia i wędrowania. Chciałem zapamiętać każdy szczegół, każdy ulotny odcień nastroju tej chwili. Czułem zachłanność, nienasycenie, poczucie ważności, a gdzieś w tle czaiła się niewyrażona myśl o przełomie lata, które w te dni wspięło się na swój szczyt, osiągnęło pełnię i szykuje się do schodzenia drugim zboczem na spotkanie jesieni.
Ciąg dalszy nastąpi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz