090721
Wyjechałem później niż zwykle, a to z powodu wahań i niepewności. Pochodzić polnymi drogami Roztocza chciałem, owszem, ale nie dość, że zapowiadano trzydzieści parę stopni ciepła, to jeszcze i burze. Żeby się dowiedzieć, jak będzie mi się chodziło w upał, trzeba pojechać, innego sposobu nie ma, a synoptycy już nie raz krakali jakby chcieli naśladować Kasandrę, a później było inaczej. W rezultacie takich myśli wziąłem trzy litry wody, parę kanapek z wędzoną wędliną (wszak przez parę godzin się nie zepsuje) i pojechałem.
Ustalając zarys planu wędrówki (bo dokładny jest rzadkością) patrzę na odkryte przestrzenie pól, ukształtowanie terenu, czyli na poziomice, oczywiście także na przebieg polnych dróg, ale i na możliwość powrotu inną trasą. Stopniowo przesuwając obszar swoich peregrynacji, dzisiaj dotarłem do wioski Suchowola. W rezultacie oglądania mapy, postanowiłem wyjść z wioski szlakiem na północ, obejść las polami i polanami, a wracając szukać innych dróg.
Plan zrealizowałem, chociaż jak zwykle niedokładnie z powodu niespodzianek. Jakich? Najczęstszymi są znikające polne drogi. Google robił zdjęcia około osiem lat temu, w tym czasie rolnik uznał, że droga nie jest mu potrzebna i ją zaorał. Dzisiaj parę razy zobaczyłem wąską, zarośniętą miedzę zamiast drogi polnej widzianej na zdjęciach. Czasami okazuje się, że pola lub łąki przy lasach są zarośnięte, nieuprawiane od lat. Bywa, że przejść można, ale też się zdarza, że zobaczywszy gąszcz, szukam innych przejść.
Okazało się, że spokojnie chodząc po niewielkich pagórkach roztoczańskich, upał znoszę dobrze, jednak temperatura wymusza na organizmie na tyle większy wysiłek, że czułem szybszy ubytek sił. Sprawdziły się krótkie spodnie. Co prawda odsłonięte miałem tylko kolana, ale różnica in plus była. Niżej kolan zaczynały się ochraniacze, z których nie mogłem zrezygnować, chodząc po wysokich trawach, czasami gęstymi zaroślami.
Dalekich widoków, tak charakterystycznych tutaj falujących długich pól, nie widziałem wiele idąc dolinami, ale i bliżej sporo było do zobaczenia, na przykład plantacje porzeczek, najczęściej czarnych. Niesamowicie długie rzędy krzewów, same w sobie będąc ciekawym i ładnym elementem krajobrazu, świetnie podkreślały niewielkie nawet fałdy pól. Nie mając innej drogi, szedłem jedną z takich plantacji. Porzeczki, mimo że czarne, nie były jeszcze dojrzałe, a szło się wygodnie między szpalerami krzewów, po wykoszonej trawie.
Na miedzach nadal trwa festiwal kwitnienia, ale i na polach jest częsty. Widziałem ich kilka z kwitnącą gryką, a na jednym z pól zobaczyłem spore kępy kwitnącego właśnie bzu hebd. Jego kwiaty warte są uważnego obejrzenia z bliska.
Pole kwitnącej gryki przecięte drogą, na miedzach bzy z dużymi kiściami kwiatów, nieco dalej zielona ściana lasu, a wszystko pod jasnym słońcem. Lato jest piękne.
Jeśli już o roślinach piszę, wspomnę o nawłoci. Oczywiście jeszcze nie kwitnie, ale zwróciłem uwagę na wielkie ilości tej ekspansywnej rośliny. Widziałem nie tylko przydroża gęsto zarośnięte nawłocią, ale i niemal całe pola.
Całkiem nieźle radzi sobie też przymiotno, skoro jedno z pól calutkie było zarośnięte tą rośliną. Warto zwrócić uwagę na przynależność przymiotna do rodziny astrowatych, a to znaczy, że każdy kwiat jest kwiatowym ogrodem, bukietem kwiatów, kwiatem kwiatów. Nie mam odpowiedniego zdjęcia przymiotna, ale mam zdjęcie kwitnącego kuzyna, podbiału, też z rodziny astrowatych. Proszę spojrzeć na maleńkie kwiatuszki w środku większego. Ja wiem, że nie pokazuję żadnej nowości, nic wyjątkowego, ale dla mnie dokładne obejrzenie kwiatu podbiału kilka lat temu było wyjątkowym przeżyciem estetycznym i prawdziwym odkryciem.
Przymiotno poznałem w Swarzędzu, miasteczku pod Poznaniem, będąc tam kiedyś z lunaparkiem. Sprawdzałem teraz daty na zdjęciach, było to w 2014 roku. Jak często w podobnych sytuacjach, jestem zaskoczony szybkością upływu czasu, bo wydawało mi się, że było to ledwie parę lat temu, skoro pamiętam okoliczności.
Właśnie, pamiętam drobne zdarzenie, nic wyjątkowego, a zapomniałem o tylu ważniejszych. Może jednak jakaś część mnie, mojej pamięci, uznała tamto zdarzenie za ważne, skoro pamiętam? Kiedy ta myśl przyszła mi do głowy, a było to gdzieś na trasie dzisiejszego dnia, wspomniałem powieść „Nagi cel” Wiśniewskiego Snerga. Chyba już przytaczałem fragment, który zrobił na mnie duże wrażenie, a tutaj pasujący jak ulał i po prostu piękny. Zaraz sprawdzę.
Cytat zamieściłem w tekście o mojej domowej biblioteczce, było to już siedem lat temu.
To jest fragment książki wspomniany na szlaku:
»--
Antonio – rozejrzała się wokoło – zapamiętaj tę
chwilę.
(...)
– Więc o jakiej chwili mówisz?
–
O tej zwyczajnej, jednej z wielu, która teraz obejmuje nas, całuje
i odchodzi. (...)
– Dobrze. Będę ją pamiętał. I chyba
zrozumiałem, jakie chwile są dla ciebie cenne. Ludzie przechowują
w pamięci daty, numery dyplomów, terminy promocji, wspominają
śluby i jakieś rocznice, urodziny i pogrzeby, wielkie wydarzenia
oraz chwile innych znormalizowanych sukcesów i szablonowych klęsk.
Gromadzą to wszystko, co zwyczaje każą im pamiętać, co pasuje do
rubryk, co nie złamie trybów liczydeł statystycznych i co nie
tworzy ich autentycznego życia. A kiedy u schyłku dnia przychodzi
rachmistrz spisowy, oddają to wszystko i zostają z niczym, bo nie
mają takich chwil jak my.«
Znakami (…) zaznaczyłem miejsca skrócenia oryginalnego tekstu.
Wracam na roztoczańskie polne drogi.
Za lasem schowała się mała wioska, Czarnowoda; chyba nawet nie prowadzi do niej szosa, a gościniec o tyle lepszy od tych pamiętanych z dzieciństwa, że podsypany kruszywem. Ładnie tam: cicho, na pół sennie. Przy wiosce widziałem winnice, naprawdę! Dopiero po powrocie dowiedziałem się o winach wytwarzanych właśnie tam. Chciałbym wrócić do Czarnowody w porze winobrania i skubnąć właścicielom winne grono dla posmakowania, a ich wino postarałbym się nabyć normalnie, drogą kupna.
Widok łanów zbóż, grubych kłosów rosnących jeden przy drugim, ma dla mnie urok trudny do wytłumaczenia. Rolnikiem przecież nie byłem, jedynie pomagałem wujkowi przy żniwach. Jednak możliwe, że właśnie wtedy zupełnie nieświadomie przejąłem od wujostwa, a może bezpośrednio z pól, cząstkę fascynacji rokrocznie odnawianym misterium tworzenia się kłosów napęczniałych ziarnem. Szkoda, że obecnie młodzi ludzie nie widując ziaren wypełniających kłosy; nie mogą zanurzyć dłoni w workach pełnych ziaren, zaczerpnąć je, obejrzeć z bliska, zobaczyć, jak przesypują się między palcami, spróbować, jak smakują.
Może poczuliby wówczas magię?