Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

wtorek, 22 listopada 2022

Bazaltowe słupy i kolory jesieni

 201122

Przypadkowo znalazłem w internecie kilka zdjęć bazaltowej ściany w starym kamieniołomie pod Legnicą. Widok pokaźnych pionowych wyrobisk zaciekawił mnie, a że miałem być u Janka, więc bliziutko, trudno było nie sprawdzić naocznie zalet miejsca. Na mapie Google opisane jest jako Wachlarz Filarów w Mikołajowicach.

Chciałem zrobić koledze niespodziankę, więc do ostatniej chwili nie mówiłem o celu wyjazdu. Nawigacja bez dziwnych pomysłów (na które stać ją wcale nierzadko) doprowadziła mnie boczną drogą wiodącą od Mikołajowic w pobliże niewielkiego, zalesionego wzgórza Łomnik.

 Po 10 minutach staliśmy na krawędzi urwiska, z góry patrząc na kamieniołom. Ściany sięgające kilkunastu metrów wysokości biegną półkoliście, przywodząc na myśl amfiteatr. Na dnie szerokiego wyrobiska jak zwykle leży rumosz skalny, a jego niższa połowa zalana jest wodą tworzącą staw. Później zobaczyłem bazaltowe słupy schodzące wprost do wody. Oczywiście pojawiły się drzewa, ale nie są duże, więc niewiele zasłaniają ściany.

Trzeba nam było zejść na dół. Po przeciwnej stronie wyrobiska ściana była niższa i łagodniej nachylona – i tam poszliśmy. Wzgórze porasta las rzadko spotykany, bo akacjowy, a na dokładkę na obrzeżach sporo jest różanych krzewów i drzewek głogów, a więc kolce, kolce i kolce. Czapkę zdejmowałem z gałęzi kilkakrotnie. Pod nogami pokrzywy, pędy jeżyn i skalne nierówności. Wybrałem chyba najtrudniejsze przejście, skoro odległość szacowaną w linii prostej na paręset metrów przeszliśmy w pół godziny, ale w efekcie poznaliśmy przebieg wygodnej drogi wiodącej od (innej) szosy do kamieniołomu, i widzieliśmy las, jakiego niełatwo znaleźć.

Byłem w wielu starych kamieniołomach sudeckich, ale w żadnym nie ma tak wysokich i długich ścian bazaltu popękanego w charakterystyczny dla tej skały sposób: w pionowe, dość równe, sześciokątne (chociaż są tutaj różnice) słupy, zwane też ciosami słupowymi.





 





Takie miejsca są pozostałością wulkanicznej przeszłości okolic Legnicy, ponieważ spękania tworzą się w czasie stygnięcia lawy wypływającej z wulkanu. Bazalt jest skałą cenioną w budownictwie z powodu swojej odporności na kruszenie i wpływy atmosferyczne. Podłoże szosy wykonane z bazaltu zapewne przetrwa ludzkość. To także jedna z najtwardszych skał: w dziesięciopunktowej skali Mohsa jest na ósmej pozycji, przy czym dziesiątą zajmuje jeden minerał – diament. Jest też skałą wyjątkowo ciężką, o czym przekonałem się niosąc w kieszeni dwa kawałki na pamiątkę.

Pamiątkę nie tylko dzisiejszego wyjazdu, ale i wydarzenia sprzed milionów lat: wulkanu wypluwającego na powierzchnię płynne, rozgrzane do czerwoności, wnętrze Ziemi.

Obiecaliśmy sobie wrócić do kamieniołomu w lecie, by zejść nad taflę wody i poszukać rzadkich gatunków roślin i motyli, dość często spotykanych w takich miejscach.

Chętnych do poznania kamieniołomu uprzedzam: oprócz wyjątkowych walorów nieożywionej przyrody, zobaczą też śmieci. Niestety.

A na zakończenie obrazek zupełnie odmienny. Wcześniejsze zdjęcia pokazywały zastygłe Pandemonium, ściany, na których znaleźć jeszcze można ślady grozy podziemi i niepojętych sił tworzących góry, a tutaj jest słoneczny, piękny delikatnością i kolorystyką, obraz powierzchni planety – nasz świat.

 Dbajmy o niego, bo jest wszystkim, co mamy.

Lokalizacja kamieniołomu na Łomniku pod Mikołajowicami.


 Przybliżenie:



poniedziałek, 21 listopada 2022

Pierwsza listopadowa

011122

Pojechałem do wioski Leszczyna, na samo obrzeże kaczawskich Chełmów, kierowany wspomnieniami z początku lata poprzedniego roku, gdy byłem tam z Jankiem. Pierwsze dni lipca, więc najdłuższe dni roku, na drzewach czerwieniły się lubiane przeze mnie dzikie czereśnie, kusiły urocze drogi pod lasem i łagodne, słoneczne wzgórza wokół.

Dzisiaj tamte drogi i wzgórza zobaczyłem inne, dalekie od lipcowych, ale nadal mogące się chwalić urodą jesienną. Nie zabrakło słońca, a kolorów miałem więcej, chociaż świadczących o schyłku „złotej polskiej”, niestety. Widziałem też charakterystyczne dla tej pory roku nostalgiczne i podkreślające dal mgiełki rozświetlone słońcem.

 Wioska leży w ładnych lasach porastających okoliczne wzgórza, a są one warte dokładniejszego poznania, ponieważ wiele tam jest śladów dawnego górnictwa i hutnictwa. Ledwie kilometr na północ widać granicę Chełmów i wzgórz, a tym samym Sudetów – miejsce ciekawe dla mnie, jak każda granica. Wielkie, właściwie ogromne pole, skoro śmiało można je liczyć na ponad sto hektarów, od szosy pnie się wysoko po zboczu wzgórza, a na szczycie rozpływa się w trzech kierunkach falistymi liniami zielono-niebieskiego horyzontu. 

 

 


Oddalając się od wioski, dochodzi się do uroczego wzgórka, małego wybrzuszenia w łagodnym falowaniu pola. Jeśli stanie się na jego szczycie, obok kilku drzew tam rosnących, i spojrzy przed siebie, na północ, w płytkiej dolinie zobaczy się wioskę Prusice, a za nią płaszczyznę pól aż po odległy horyzont, na którym majaczy biało-czerwony komin legnickiej huty miedzi. Bliższa okolica tego wzgórka zachwyciła mnie dzisiaj tak samo jak wtedy, gdy byłem tam po raz pierwszy.


 

 






Nawet kiedy wracam w okolice dość dobrze poznane, nierzadko bywa, że skręcam tam, gdzie jeszcze nie byłem. Dzisiaj takim poznawczym bonusem było wzgórze Dębina, nie wiedzieć czemu omijane w czasie poprzednich wędrówek. Jest typowe dla kaczawskiego pogórza: niewielkie, liczące dziesięć albo trzydzieści metrów wybrzuszenie, najczęściej kamieniste, z nierzadko widzianymi śladami starych kamieniołomów, porośnięte lasem liściastym. Akurat na Dębinie rośnie dąbrowa, więc nazwa jest adekwatna, ale taka zbieżność nie jest regułą w nazewnictwie. Lasy na wzgórzach Pogórza Kaczawskiego potrafią zadziwić swoją urodą, daleką od monotonii ciemnych, sztucznie sadzonych lasów świerkowych. Widziałem lasy dębowo-grabowe, buczyny i liściaste lasy mieszane, w których oprócz tych trzech gatunków sporo rośnie lip i klonów zwyczajnych, ale też czereśni i jarzębin. Spotyka się też lasy z przewagą jaworów, a stare drzewa tego gatunku nierzadko są omszałe i wyglądają tak, jakby pamiętały baśniowe czasy Piastów.


 
Z podnóża wzgórza Dębina jest ładny widok na nieodległego już Wilkołaka, jedną z kruszonych i wywożonych ciężarówkami gór kaczawskich. Widziałem bardzo charakterystyczne dla tej góry gwałtowne załamanie linii jej zboczy, jako że połowy już po prostu nie ma. Tak, tak, wiem: kamień jest nam potrzebny do budowy dróg, tylko… góry mi szkoda.

Widokowa droga pod lasem była tak samo urocza jak w lecie. Jest jedną z tych dróg kaczawskich, którymi idę wolno by iść dłużej, żeby nie skończyła się zbyt szybko.






 Biegnie ona przez wzgórze Widawa, i tam, w pobliżu mało wypiętrzonego szczytu, jest miejsce stanowczo warte poznania i powrotów w różnych porach roku. Drewniany, ładnie i solidnie zrobiony duży szałas koła łowieckiego, otoczony jest kilkunastoma starymi, pokaźnych rozmiarów kasztanowcami. Wyobrażacie sobie to miejsce w porze zdawania matury, gdy drzewa kwitną? Albo wczesną jesienią, gdy sypią wielkimi, lśniącymi kasztanami, które tak trudno zostawić, jeśli już weźmie się je do ręki?







 

Oczywiście byłem pod czereśniami, gdzie siedzieliśmy, ja i Janek, w lipcu minionego roku. Wtedy był słoneczny dzień lata, dzisiaj byłem tam przed zachodem słońca, gdy rozlewała się już listopadowa szarość zmierzchu, ale miejsce było to samo.

Obszedłem część niewielkiego pasma Sichowskich Wzgórz dochodząc do Krzyżowej Góry. Kiedyś byłem na niej szukając kamieniołomu z bazaltowymi słupami. Znalazłem je wtedy, widziałem i dzisiaj; nie robią wielkiego wrażenia, szczerze mówiąc. Większe zrobił na mnie dzisiaj poznany fragment tej górki: las dębowy rosnący na stromym zboczu. Piękne miejsce. Postaram się zobaczyć je w lecie. Krzyża na górze nie znalazłem. Może dlatego, że nie szukałem pilnie nie będąc zwolennikiem „ozdabiania” gór takim symbolem.






 

Ta góra kojarzy mi się z nietypową wędrówką sprzed kilku laty. Otóż zbyt późno zacząłem powrót, a nadto zachciało mi się iść przez las, bo co za przyjemność maszerować szosą, no i w rezultacie w połowie drogi zrobiło się ciemno. Z lasu wyszedłem widząc czerwone światła w oddali, dobrze skojarzone z wiatrakami pod Legnicą, a na polach kierowałem się niewyraźnym zarysem tej właśnie góry widocznej na tle nieba; przy niej biegnie szosa, która doprowadziła mnie do samochodu.

Wracając poznałem nową drogę, której pasowałoby miano Drogi pod Dębami. Wychylone nad drogę konary tych drzew i żołędzie, mnóstwo żołędzi i ich „czapeczek” – tyle wystarczy, bym drogę biegnącą skrajem pól i lasu zobaczył ładną, a jeśli jeszcze na gałęziach są liście, niechby ostatnie, jeśli jeszcze świeci słońce, droga staje się tą, którą chciałoby się iść i iść. Albo siedzieć na jej brzegu i patrzeć. Tak po prostu.

Siedząc, spróbowałem jak smakuje żołądź, no bo skoro dla dzików jest przysmakiem… Nieźle smakował, chociaż był nieco gorzkawy.

Obrazki ze szlaku

Samotny dąb na polu. Przecież nie mogłem nie podejść do niego.



 

Osiki, jesienne panie spotkane daleko od drogi.



 

Nadal jestem pod wrażeniem ogromu pól dolnośląskich.



 

Zachód i zmierzch. Kolory z jednej, szarość z drugiej strony.







Trasa: z Leszczyny polami na Dębinę, powrót do wioski, wejście na Olszanę i Widawę. Przejście fragmentem Sichowskich Wzgórz, wejście na Krzyżową Górę, powrót do wioski podobną trasą.

Statystyka: 19 km w czasie 6,5 godziny, plus 2,5 godziny przerw.