061116
Zwykłe
chwile naszego życia mijają nam tak, jakbyśmy nie cali brali w nich udział,
będąc raczej obserwatorami dziania się, na pół obecni duchem, niż podmiotem.
Część naszego jestestwa robi zakupy, pranie czy szykuje posiłek, część krąży
gdzieś myślami, na ogół wokół banalnych planów na najbliższy czas, albo wokół
równie mało ważnych kłopotów w pracy, ale tak naprawdę nie jesteśmy ani tutaj,
gdzie jesteśmy, ani tam, gdzie nasze myśli. Ślizgamy się świadomością po
powierzchni naszego czasu, nie pamiętając go już nazajutrz albo po tygodniu.
Odwracamy się szukając tego, co za nami, i mało co odnajdujemy. Minął tydzień
lub rok – co się w tym czasie działo? Jak tą posiadaną garstką wspomnień
wypełnić przestrzeń za nami?
Czasami
coś się zmienia. Nigdy nie doszedłem przyczyn tej zmiany postrzegania świata, mnie samego i czasu, czuję tylko, iż znika wtedy obserwator zastąpiony mną. Patrzę wokół i słucham siebie, cały będąc tutaj i teraz i nigdzie
więcej, wrażenia stają się intensywne, świat i moje życie nabiera niedostępnego
na co dzień uroku, a w myśli rodzi się i narasta poczucie wyjątkowego
zjednoczenia mojej świadomości z miejscem i czasem.
W
czasie dzisiejszej spokojnej – jak zwykle nad ranem w niedzielę – jazdy pustą
szosą uświadomiłem sobie, iż postrzegane otoczenie w dziwny sposób podzieliło
się na drobne fragmenty: światła deski rozdzielczej, dźwięki muzyki, mruczenie
silnika, mijany zakręt drogi i niewyraźne kontury na poboczu, ale też miękkość
fotela pode mną, dotyk kierownicy i pogodny nastrój – wszystko to widziałem i
czułem jakby osobno, a przy tym bardzo wyraźnie, niemal nadnaturalnie. Każda z
tych drobin codzienności, tak zwykłych przecież, wydała mi się ważna i ładna.
Jechałem uśmiechając się: zaczynał się dzień, mój dzień.
Swoim
zwyczajem Janek mile mnie zaskoczył obejmując na powitanie; potwierdził w ten
sposób dobry początek dnia. Był dobry.
Na
poprzednim wyjeździe byłem na dwóch wzgórzach, takich zwykłych, niewielkich,
nieznanych nawet kartografom, ale lubianych przeze mnie. Właściwie nie wiem,
dlaczego lubię te miejsca. Owszem, są z nich ładne widoki, ale znam setkę
miejsc w tych górach równie widokowych; czasami myślę, że one są moje, ponieważ
są nieznane i niedoceniane; nie raz odszukiwałem w Sudetach miejsca, których
lokalizacja lub nazwa sugerowały zapomnienie. Wtedy szedłem też tak ładnymi
zboczami góry Babiniec, że postanowiłem wrócić tutaj dzisiaj i pokazać Jankowi
te moje miejsca. Trasę ustaliłem spacerową, z dalekimi widokami na niemal całej
długości, z początkiem i końcem na równie widokowej Przełęczy Rząśnickiej. Jest
ona wysoko, szosa serpentynami schodzi ku Janówku, wiosce rozsiadłej w wąskiej
i długiej dolinie, a po jej drugiej stronie, tuż za domami, ku lasom
porastającym szczyty Kop wspinają się wstęgi łąk malowniczo zdobione krętymi
liniami drzew ocieniających dróżki i miedze. Stojąc na przełęczy widzi się cały
masyw Chrośnickich Kop, a ich zbocza wydają się być wyższe i bardziej strome,
prawdziwie górskie.
Ledwie
rozwidniło się, gdy obejrzawszy te widoki, zawsze ładne i podobające się,
ruszyliśmy ku bliskiej Skale, górce ze szczytem przykrytym czupryną lasu, ale z
łąkami na stokach. Okrążając szczyt, widoki przesuwają się jak w panoramicznych
zdjęciach robionych przez mojego towarzysza, a wzrok niczym promień wielkiej
latarni omiata połowę Gór Kaczawskich i pogórza, sięgając ich krańców gdzieś za
Wilczą Górą i Ostrzycą.
Pogodę
mieliśmy… listopadową. Pełne zachmurzenie, ale nie zapowiadało się na deszcz,
było spokojnie i dość ciepło; delikatna mgiełka chowała przed nami tylko
najdalsze góry, odległe o wiele kilometrów. Dobrze się szło i rozmawiało. Na
całej trasie widoków jest tyle, że przerwy robiliśmy często, a Janek zrobił tysiąc
zdjęć, albo i więcej :-)
Przed
południem, byliśmy wtedy na stoku Babińca, a jest on równie rozległy jak i
ładny, zaświeciło słońce. Nieśmiałe było, prześwitujące przez białe woale
chmur, ale zaświeciło, pokazując nam nasze cienie i rozjaśniając liczne jeszcze
kolory jesieni.
Niestety, mój aparat, ślepota wyjątkowa, widział przede
wszystkim mgłę rozpłomienioną słońcem, a nasyconych kolorów liści klonów i
buków jakoś nie zauważył. Na szczęście ja widziałem; zdjęcia zrobiłem swoim
własnym aparatem i mam nadzieję długo je przechowywać. Są na nich granatowe
szczyty najbliższych gór, widzę je wyraźnie, poznaję, dostrzegam ich
charakterystyczne cechy; zza nich wychylają się dalsze, bledsze, pozbawione
szczegółów, trudniejsze w rozpoznaniu, a w obniżeniach między nimi majaczą
niczym senne zjawy szczyty najdalsze, tajemnicze już, nienazwane, rozpływające
się w szarych niebieskościach nieba.
W
czasie krótkich jaśniejszych chwil dnia, idąc brzegiem lasu (oczywiście
bezdrożem), znaleźliśmy jedno z tych uroczych miejsc poświęconych Florze: po
malowniczo wygiętej sośnie wspięła się dzika róża uznając, iż tutaj, bliżej
słońca, będzie dobre miejsce do kwitnienia, a my dzisiaj, zadarłszy głowy, na
wysokości siedmiu metrów widzieliśmy mnóstwo owoców między konarami sosny. Niżej
ciemna zieleń igliwia przeplatała się z jasnozielonymi i żółtymi liśćmi brzozy
przytulonej do sosny, a o krok pysznił się bajecznymi kolorami swoich liści
młody buk; przy samej ziemi mój towarzysz wypatrzył jeszcze kilka małych
dębaczków wystrojonych nadal zielonymi liśćmi.
–Skąd
tutaj dęby? – zapytałem rozglądając się. W pobliżu nie widziałem drzew tego
gatunku.
–Sójki
przyniosły – odpowiedział Janek, nawiązując do naszej wcześniejszej rozmowy o
licznych i jakże zaskakujących powiązaniach w świecie fauny i flory.
Na
Moim Wzgórzu nie ma nic wyjątkowego, chociaż jest dla mnie wyjątkowe, jednak na
zachodnim zboczu niewielkie skałki wychodne, płaskie z wierzchu, porośnięte
licznymi gatunkami mchów, i rosnąca nad nimi samotna sosna pokrzywiona wiatrami
tworzą ładne miejsce; takie też są z niego widoki na kraniec Gór Kaczawskich i
Pogórze Izerskie. Na poprzedniej wędrówce za swoje uznałem podobne wzgórze, a
usadowiło się ono w połowie czarnego szlaku łączącego Czernicę z Wleniem. Od
strony tego miasta droga prowadzi lasem, pod górę, a na szczycie wybiega na
otwartą przestrzeń. Doprawdy, trudno nie zatrzymać się tam: kamienista dróżka
schodzi w płytką dolinę i zaraz pnie się na przeciwległe zbocze, ocieniona
szpalerami drzew i różanych krzewów (Janek wypatrzył tam strumyczek), a na
dalekim horyzoncie, rozciągniętym na połowę widnokręgu, widać liczne szczyty
kaczawskie i ścianę Karkonoszy.
Gdy
staliśmy tam, dróżką podjechały dwa ubłocone samochody terenowe i zatrzymały
się przy nas. Z pierwszego wysiadł kierowca i podszedł do nas.
–A
wy tak z buta? – nim zapytał o drogę, mężczyzna wyraził zdziwienie naszą pieszą
wędrówką.
Tak
dalece nie spodziewałem się takiego pytania, że słowa pytającego dotarły do
mnie z opóźnieniem. Ot, sposób na poznawanie gór Kaczawskich: jeżdżenie po nich
terenówkami i dziwienie się nam, pieszym wędrowcom!
Konie,
które tak ciekawie patrzyły na mnie dwa tygodnie temu, dzisiaj widzieliśmy na
wybiegu przy stajniach. Szykowano je pod siodła. Coraz częściej widzę w tych
górach te piękne zwierzęta trzymane dla jazdy wierzchem, albo po prostu dla ich
urody.
Wracając,
parę razy weszliśmy w las szukając grzybów – i znaleźliśmy: po kilka
podgrzybków, maślaków i kozaków. Nie zabieram grzybów mając daleką drogę przed
sobą, ale że wracaliśmy, a grzybów było kilkanaście, wziąłem je. Lubię zbierać
grzyby, lubię robić przy nich i jeść też, a z powodu mojej pracy rzadko kiedy
mogę pojechać na grzybobranie. To dzisiejsze było pierwszym w tym roku i
zapewne ostatnim – tym cenniejszym. Chmurzyło się coraz bardziej, później
zaczęło kropić, stopniowo coraz bardziej. Chciałem jeszcze namówić Janka na
przejście uroczej dróżki biegnącej skrajem lasu i rozległych pól na zboczu
Babińca, nawet przeszliśmy jej część, ale zawróciliśmy z powodu deszczu.
Dziewięć godzin włóczenia się po drogach i bezdrożach kaczawskich minęło nam
wyjątkowo szybko; szarość deszczowego popołudnia ciemniała zapowiadając
zmierzch, gdy doszliśmy do samochodu.
Grzyby są w tam roku wyjątkowo długo- my nadal zbieramy opieńki. A jutro też jadę w moje góry- zapowiada się piękna, choć mroźna pogoda!
OdpowiedzUsuńZnakiem czasów jest owo zdziwienie ludzi, że ktoś jeszcze pieszo chodzi. Nas denerwują samochody i motory rozjeżdżające polne drogi, dla nich my -piechurzy czy rowerzyście jesteśmy zawalidrogami.
Dobry wieczór, Aniu.
UsuńWłaśnie tak: znamię czasu. Dopiero później, zaskoczony słowami tego człowieka, dotarło do mnie, jak bezpośrednio, niemal bezczelnie, zwrócił się do mnie: „co wy tak z buta”... Pytanie na miejscu, gdybyśmy szli autostradą. Te słowa dowodzą braku zrozumienia, to przykład moich dwóch światów. My obaj, ja i Janek, byliśmy dla tamtych ludzi dziwakami. Samochodów terenowych niewiele tam jeździ, jeśli już, to na ogół jeżdżą nimi panowie z armatami, ale quadów i motocykli jeździ dużo. Tego dnia mijała nas kawalkada złożona z kilkunastu motocykli. Rozjadą nam nasze góry, a co gorsza, zrobią to zgodnie z prawem, jeśli tylko nie będą wjeżdżać do lasu.
W piątek wyjeżdżam na trzy dni w góry, na ten dzień zapowiadane są opady śniegu i deszczu, ale za to na niedzielę słońce. Tak czy inaczej jadę :)
Zazdroszczę Ci grzybobrania, oj, jak zazdroszczę.
Jedziesz w góry... czyli stojąc na Kuflu i patrząc w stronę Ostrzycy, będę patrzyła w Twoja stronę.
OdpowiedzUsuńIdąc, spojrzę raz i drugi na Ostrzycę i pomyślę: może Anna też w tej chwili patrzy? :-)
UsuńAniu, te słowa napisałem a vista, po przeczytaniu Twoich, jeszcze przed wyjazdem na łazęgę. Właśnie wróciłem, no i oczywiście uruchomiłem laptopa, po trzech kaczawskich dniach bez internetu. Czy patrzyłem na Ostrzycę? Patrzyłem i nawet pomyślałem o Twoim patrzeniu. Przypomniało mi się przekonanie grzybiarzy, jakie słyszałem będąc dzieckiem: że gdy spojrzy się na grzyba, a nie weźmie go, już nie urośnie. W przypadku tej góry to się na pewno sprawdza: Ostrzyca już nie urośnie :-)
Aniu, muszę się pochwalić: pierwszego dnia wędrówki trafiłem na grzybne miejsce, podgrzybków (jeden tylko prawdziwek) znalazłem tyle, że ledwie się zmieściły do pudełka po butach.
Witaj, Krzysztof.
OdpowiedzUsuńMiło Cię zaskoczyłem moim powitaniem na Ziemi Legnickiej? Dawno Ciebie nie widziałem i gdy zobaczyłem Twój promienny uśmiech, nie mogłem się powstrzymać od tego gestu.
Trasa była wspaniała, zdjęć zrobiłem bardzo dużo, lecz ich pokazanie trochę się odwlecze. Mój komputer padł i czeka go reanimacja. No cóż, złośliwość przedmiotów martwych.
Jan Łęcki
Z Tobą jest tak, Janku, że trudno nie witać Cię uśmiechem.
UsuńOj, wiem, jak upierdliwe są awarie komputerów i ile później bywa pracy z uporządkowaniem zawartości dysku.
Wróciłem z trzydniówki, na razie (czytaj: na kilka dni) mam dość łażenia po wertepach. Pogoda była całkiem całkiem, poznałem parę nowych miejsc, w tym jedno urocze wzgórze, na którym nigdy nie byłem. W sumie jestem zadowolony.
Janku, tak sobie pomyślałem…. Mam w planach jedną niezbyt długą trasę w większości mi nieznaną, i jeśli nie masz planów na najbliższą niedzielę, to może pojechalibyśmy tam razem?
Krzysztof, jeszcze pytasz? Pojadę, pojadę... Z Tobą zawsze pojadę. Cieszę się niezmiernie i już szykuję się na wyjazd.
UsuńOj, zapomniałem. Przecież jestem w bibliotece i muszę się podpisać. To byłem ja
UsuńJan Łęcki
Więc jedziemy! :-) Trasa w pobliżu Lubiechowej, samochód zaparkujemy w Janochowie, przy drodze 365, znam tam dobre miejsce. Pod koniec tygodnia zadzwonię, ustalimy szczegóły.
UsuńSójki to prawdziwe psiekrwie :) W moim ogrodzie co rusz wyrywam spod iglaków kilkunastocentymetrowe kiełki dębów, które wyrosły ze schowanych na zimę sójczych zapasów. Te wariatki zapominają, gdzie mają spiżarkę! Zawsze zastanawia mnie to, że nie widzę tych kiełków, gdy mają kilka centymetrów, gdy ledwo wyłażą z ziemi, dostrzegam je już z dwoma, z trzema listkami, niechętnie dają się wyciągnąć i myślę: no przecież jeszcze wczoraj cię tu, mały, nie było!
OdpowiedzUsuńBawią mnie te dębczaki. Bawi mnie to, że patrzę: jest jeden, schylam się po niego, oko patrzy kawałek dalej: drugi, potem zaczynam się za nimi rozglądać: jeszcze jeden.
Dużo u nas sójek. Czasem gubią takie śliczne piórka z niebieską plamką.
Latorosłka
Fajnie napisałaś: psiekrwie. To właściwie sympatyczne przekleństwo przywołuje wspomnienia dzieciństwa i młodości, ponieważ tak często mówił mój dziadek – studniarz, rolnik i ułan.
UsuńTak jak Ty znajdywałaś kolejne dębaczki, tak ja w piątek zbierałem podgrzybki: gdy nachyliłem się nad zauważonym i rozejrzałem, znajdowałem parę następnych. A już myślałem, że w tym roku nie będę mieć swoich grzybów. No bo sama powiedz: kto to widział kupować w sklepie leśne grzyby??
Myślę, Latorosłko, że te dębaczki w Twoim ogrodzie nie są głupie, że one specjalnie chowają się przed Tobą, domyślając się Twoich niecnych względem nich zamiarów. A zostaw tam chociaż jednego – w nagrodę za ich starania.
No kiedy właśnie, że mimo najszczerszych chęci i sympatii dla tych powoli i nieśmiało pokazujących się światu dębowych niemowlaków nie mogę ich zostawiać. One mają to do siebie, Krzysztofie (gdybyś nie wiedział), że rosną. Ani się nie spostrzeżesz a wyrośnie drzewo takie, że nie będzie dla niego miejsca (wszak rosną tam także inne rośliny, często duże, skoro miejsce pod nimi stanowi spiżarnię dla sójek), a żeby takie duże usunąć to trzeba mieć zgodę Odpowiedniego Wysokiego Urzędu a ponadto w miejsce jednego posadzić kilka innych. W szybkim tempie brakłoby miejsca dla innych roślin w ogrodzie, a może także i dla ludzi?
UsuńGrzybków zazdroszczę, nie udało mi się w tym roku pojechać na grzybobranie. Ubolewam bardzo. Ale że po przymrozkach jeszcze jakieś się uchowały... miałeś farta :)
Latorosłka
Lubię takie nieśpieszne wędrówki, rozmowy z przyjaciółmi, bo nie ważne jest "zaliczenie" i "na czas", tylko smakowanie:-) widoków, roślin, skałek, zapachów ...
OdpowiedzUsuńTylko nie rozpraszaj się za kierownicą, tam pełne skupienie:-)
Dziś widziałam, jak sójka kąpie się w kałuży po roztopionym śniegu, a myślałam, że tylko wróble tak mają, i sikorki:)
Ja też lubię. Nie podoba mi się pośpiech na szlaku, nakręcanie kilometrów. Owszem, czasami ustalę zbyt długą trasę i wracając muszę przyśpieszyć, ale nie jest to zamierzone, będąc efektem mojej chytrości drogi. Lubię zatrzymać się tam, gdzie ładnie i pogapić się, zamyślić (co gorsze, to i w pracy mi się to zdarza…).
UsuńA sójki niech się kąpią. Może to im pomoże zapamiętać miejsce schowania swoich zapasów :-)
Mario, dziękuję za odwiedziny.