221017
Rudawy
Janowickie.
Ze
wsi Strużnica szlakiem rowerowym do grupy skał skupionych wokół Kiklopa,
następnie ścieżki wokół Piekliska, Starościńskie Skały, Strużnickie Skały, a
powrót żółtym szlakiem.
Janek
może zarabiać jako zaklinacz deszczu: jak i na poprzednim naszym wyjeździe,
jechaliśmy z włączonymi wycieraczkami. Gdy po przyjeździe wyłączyłem silnik,
usłyszałem werbel kropli o dach, padało nieźle. Przyznam, że nie chciało mi się
wychodzić, zwlekałem kilka minut, nim sięgnąłem po plecak. Nie zdążyłem założyć
peleryny, a wiatrówka już zdążyła ściemnieć, zmoczona, ale gdy w końcu
poszliśmy, deszcz okazał się niezbyt dokuczliwy.
W
czasie naszej poprzedniej wędrówki tymi górami, na przedwiośniu, Janek
wspomniał o skale wyjątkowo kształtnej i wysokiej, a wyglądem kojarzącej się
wielu z… powiem tylko, że nie bez powodu skałę nazwano Enisem; jej odszukanie
stało się osią planu dzisiejszego dnia.
Wobec rozległości Gór Kaczawskich,
Rudawy są malutkim pasemkiem, nie większym do kaczawskich Gór Ołowianych,
dlatego zatoczona pętla raczej nie miała dziesięciu kilometrów, chociaż gdyby
wyprostować liczne nasze dreptania wokół głazisk z zadartą głową, zapewne
byłaby sporo większa. Trasa okazała się duża, jeśli mierzyć ją ilością
obejrzanych skał i wydanych okrzyków zdumienia, oszołomienia lub radości. Właśnie
tak: radości, ponieważ obcowanie z naturą i oglądanie jej wyjątkowo ładnych
dzieł budzi w człowieku radość. Fakt ten jest zdumiewający i wiele mówiący o
naszych duchowych potrzebach.
Zaskakujące
formy skał, o których nie raz myślałem, że mają swoje ukryte i niepojęte dla
nas życie; górski las zadziwiający rozmaitością życia, kształtów, zapachów i
kontrastów; jesień nadal oszałamiająca paletą barw – to wszystko wpływa ożywczo
na działanie mojego zmysłu estetycznego przytępionego przebywaniem w betonowym
mrowisku ludzkim. Obcując z pięknem, duch wyzwala się z pęt narzuconych
cywilizacyjnymi koniecznościami i wznosi się w radosnym locie ku słońcu –
rzadkość skłaniająca mnie ku górom.
Kształty
skał bywają tam zaskakujące, Enis nie jest wyjątkiem, wszak wystarczy przyjrzeć
się uważniej, by w wielu skałach dostrzec podobieństwa do elementów innego
świata. Ot, skalny most – nie ten z wielkiej litery, a inny, niewielki most
łączący dwie grupy skał osiadłych na zboczu Lwiej Góry w pobliżu Piekliska:
równa płyta skalna wisi zaklinowana tak niepewnie, że odczuwałem emocje
przechodząc pod nią, by z drugiej strony spróbować znaleźć wytłumaczenie jej
zawieszenia tutaj, a nie leżenia kilka metrów niżej, na dnie.
Ten most, jak
chyba wszystkie naturalne mosty, jest materialnym urzeczywistnieniem
nieprawdopodobieństwa; patrząc na niego, bezwiednie zadawałem sobie pytania,
jakim cudem tak się te kamienie ułożyły, że nie leżą na dole. Obok, wśród
zielonych od mchu głazów, rośnie buk, którego liście mogłyby służyć jako wzory
najpiękniejszych odcieni żółci, czerwieni i brązów. Wiele razy w ciągu tego
dnia patrzyłem na sąsiedztwo szarych skał i kolorowych liści, martwej materii
tkwiącej tam od tysiącleci i liści pięknych kolorami przez ledwie kilkanaście
dni.
Oto spotkanie niemal wieczności z chwilą, szarości z kolorami, życia z
trwaniem. Uroku dodaje świadomość większej trwałości życia nad obojętną
twardość kamieni: kiedyś przyjdzie czas, gdy te skały rozsypią się, a drzewa
nadal będą przyciągać wzrok swoimi jesiennymi kolorami.
Widzieliśmy
i dal, ale już późnojesienną, zamgloną, niewyraźną. Patrzy się na ledwie
widoczne zarysy dalekich gór odczuwając tak silną tęsknotę za słońcem, jakby
nie widziało się naszej gwiazdy przez miesiące. Jednak tak odmieniona, dal nie
zatraca głównej swojej cechy: wołania ku horyzontowi. Czasami, patrząc na
niebieskie zbocza Karkonoszy, liczę czas i kilometry zastanawiając się, czy do
zmroku dojdę do tych grzbietów, które stąd są linią horyzontu. Wiem, że nie
pójdę tam, ale liczę.
Pieklisko
jest starym, wiele lat temu opuszczonym kamieniołomem. Czynna kopalnia kamieni
jest raną góry, czasami dramatycznie wielką i głęboką, jej widok razi zmysły,
ona nie pasuje w tym miejcu, jest gwałtem na górze. Jednak natura szybko leczy
swoje rany: oto po upływie dziesięcioleci rana zamienia się w ładne, a nawet
urokliwe miejsce pełne tajemniczych zakamarków, jeśli tylko nie zostały tam
ludzkie budowle lub ich resztki. To właśnie dzieje się w Pieklisku, na które
składają trzy głębokie studnie o niemal pionowych ścianach. Trzy znalezione
przeze mnie, może jest ich więcej. Najwyraźniej kamień dobywano tam zagłębiając
się, a nie powiększając obszar wydobycia, ale dzięki temu mamy malownicze
urozmaicenie górskiego stoku. Całość obejrzeć można dokładnie ze ścieżek
wiodących krawędziami urwisk, ale przy odrobinie ostrożności można zejść i na
dno, a te jest ciemne i zalane wodą, która wydaje się zimna i bezdenna. Na
górze natomiast brzózki rosnące w szczelinach skał chwalą się kolorami swoich
liści, świeci słońce, a na dalekim horyzoncie widać Śnieżkę.
Starościńskie
Skały są dużą i bardzo efektowną grupą skał na Lwiej Górze. Na najwyższą
prowadzą wykute schody, a ze szczytu zabezpieczonego barierką rozpościera się
widok niemal panoramiczny. Za mną stały wysokie szczyty rudawskie z najwyższym
i najmasywniejszym Skalnikiem, z jednego boku Sokoliki, z drugiego wylot
Kotliny Jeleniogórskiej, ale mój wzrok przyciągały szczyty Gór Kaczawskich,
dobrze stamtąd widoczne. Z rozpoznaniem największych poszło mi nieźle, ale z
drobiazgiem już nie. Inne miejsce oglądu zmieniają wygląd gór, ale i swoje robi
perspektywa. Widzenie z dużej odległości nie tylko pozbawia gór szczegółów i
wysokości, ale i przemieszcza je każąc ustawić się w sąsiedztwie nietypowym,
niespotykanym z bliska.
Wśród
fantazyjnych form skalnych zwraca uwaga wysoka, podcięta dołem skała
przypominająca maczugę górskiego trolla.
W Górach Stołowych jest podobna,
ukryta w lesie poza szlakiem. Patrząc na starościńską maczugę, wspomniałem
tamtą:
–
Czy trafię do niej? Powinienem to sprawdzić – pomyślałem i poczułem pragnienie
odwiedzenia tych gór.
Wędrówki
z Jankiem mają smak pieczonego kurczaka, którym tradycyjnie częstuje mnie mój
towarzysz. Dzisiaj dla odmiany on spróbował mojej nietypowej herbaty. Otóż
zapomniałem kupić czarną herbatę chińską, moją ulubioną, więc do termosu
wsypałem zawartość dwóch torebek miętowej, tylko taką znalazłem, no i
tradycyjnie dodałem soku malinowego. Cóż, doświadczenie smakowe było ciekawe,
ale herbata nie straciła swojej zdolności rozgrzewania.
Na
szlaku spotkaliśmy dwie panie, w czasie rozmowy jedna z nich powiedziała, że
czytała w internecie tekst Gduli o górach. Przyznam, że było to dla mnie miłe
zaskoczenie.
W
Górach Kaczawskich Janek czasami nazywa mnie cicerone, w Rudawach on nim jest,
nadal lepiej znając ich ścieżki ode mnie. Jednak ostrzegam, Janku: do czasu!
:-)
Cicerone... jak cudnie...
OdpowiedzUsuńLatorosłka
Dziękuję, Latorosłko. Janek potrafi brać pod włos niczym kobieta :-)
UsuńJaaa???
UsuńTy, Ty! Popatrzcie, jakie niewiniątko! :-)
UsuńW tym zwracaniu się do Ciebie właśnie w ten sposób jest cały Jan - na ile mogę to ocenić po Twoich blogowych tekstach o waszym wędrowaniu. "Cicerone" do Ciebie to w 100% Jan. Tak go widzę :)
UsuńAle myślisz, że on Ciebie tak bierze pod włos? Ja nie myślę. Ja myślę, że on tak myśli :)
Janie! Jak to z Tobą jest?
Latorosłka
Ja Krzyśka jeszcze w stu procentach nie rozszyfrowałem. Na naszej pierwszej wędrówce nazwał mnie Wiedźminem, a teraz zostałem Zaklinaczem Deszczu. Kim będę w przyszłości? Nie wiem. Nie potrafię tak pisać jak Krzysiek, ale wpadnij do mnie, a zobaczysz wiele fotek.
UsuńLatorosłko, gdybyś zobaczyła białe i rozwiane na wietrze włosy Janka, też porównałabyś go do Wiedźmina, a deszcz go lubi, tak po prostu.
UsuńTak, w Górach Kaczawskich dla Janka jestem cicerone.
Krzysiek, tak samo jak pisze, podobnie opowiada. można go słuchać godzinami i nie być znudzonym. Tak, on jest cicerone. Szkoda, ze nie oprowadza jakichś wycieczek i jednocześnie ciekawie mówić o mijanej okolicy.
UsuńWiedźminem zostałem na pierwszej naszej wyprawie, spodobało mi się to porównanie i od tamtej pory nie odwiedzałem fryzjera. A wtedy wiatr płatał figle w moich białych włosach.
Nie każdy może mieć białe włosy, na biały włos trzeba sobie zasłużyć!
Białe włosy? Przepis na nie jest bardzo prosty: pięćdziesiąt lat małżeństwa i już masz!
UsuńJa miałbym oprowadzać wycieczki?? Nie wiem, czy to dobry pomysł. Otoczenie przez grupę ludzi mogłoby spowodować moje schowanie się przed nimi gdzieś w lesie, a poza tym, gdy czytam przewodniki dowiaduję się, że najważniejszymi, skoro najliczniejszymi, informacjami jest budowa geologiczna gór i opis kościołów w mijanych miejscowościach, łącznie z ich wezwaniem, a na te tematy nie jestem w stanie nic powiedzieć. Pójdziemy więc tylko we dwóch. Ty powiesz mi o kwiatach lub motylach, ja podzielę się jakąś ogólniejszą myślą lub wspomnieniem z poprzednich wędrówek.
Ja białe włosy miałem już po trzydziestu latach małżeństwa. Więc sprawdza się zasada, że nie ważna jest ilość, liczy się jakość. A moje pięćdziesięciolecie będzie przypadać w przyszłym roku we wrześniu - jeżeli dotrwam.
UsuńWiem jak trasy opisują przewodniki i opowiadają o nich przewodnicy - wielkie ziewanie mnie wtedy dopada.
Właśnie, ziewanie. Odnieść można wrażenie, że autorzy wypełniają teksty encyklopedycznymi danymi nie bardzo wiedząc, co innego mają napisać. Można by zdradzić im dobry sposób: napisać o swoich wrażeniach, o tym, co widzieli i co czuli wtedy. Nieprawdaż, Janku?
UsuńPięćdziesięciolecie z (jedną) kobietą? Janku, trzeba nam to oblać!
Jeżeli dotrwam...
UsuńNiesamowite kształty, wprost bajeczne, chciałabym kiedyś tam dotrzeć; a jeśli chodzi o nieoczekiwane spotkania w górach, zwłaszcza jeśli chodzi o pisanie blogowe, to są zaskakujące sytuacje; kiedyś zatrzymali mnie wopiści do kontroli, bardzo młodzi ludzie ... i padło pytanie: Pani Maria z Pogórza Przemyskiego? ... hm! zarumieniłam się:-)
OdpowiedzUsuńPrzyznałeś się, Krzysztof, że Ty to TY?
UsuńBajeczne kształty, a przecież wiadomo, że fotografia rzadko kiedy pokazuje pełną urodę. Przyjechać warto, Mario, ale na kilka dni. Ustalić miejsca do zobaczenia, nie tylko w jednym paśmie, ale i w innych miejscach Sudetów, i przyjechać. Służę pomocą w ustaleniu szczegółów, Mario.
UsuńTak, przyznałem się i to od razu, że ja to ja. Może warto byłoby wybadać moją rozmówczynię? Tyle że na pewno wiesz, jak przebiegają takie rozmowy na szlaku: nie ma wiele czasu na nie.
Nie dziwi mnie znajomość Twojego bloga przez wopistę, bo myślę, że miłośnik Twoich stron prędzej czy później trafi na bloga Marii z Pogórza :-)
Niewiarygodnie piękne miejsce. Kształty jak rzeźby. Na czym ten most się trzyma i jak ten kamień wklinował się tam, Cz powyżej jest zbocze, nie raczej nie wygląda na to. Tajemnica.
OdpowiedzUsuńChomiku, zauważ, że prawa strona kamienia tworzącego most oparta jest o pionowy kamień, który od spodu nie jest podparty, widać to na zdjęciu. Zaglądałem tam, te kamienie są ściśnięte swoim ciężarem, ale nie podparte od spodu. W Górach Stołowych, po czeskiej stronie, ale bliziutko granicy, jest piękna brama, wygięta w łuk, duża. Tworzą ją trzy czy cztery kamienie, które siebie wzajemnie się trzymają, dokładnie tak, jak sztuczny, przez ludzi zrobiony, łuk sklepienia. Cud architektoniczny. Spójrz jeszcze na zdjęcie skały podpisanej przeze mnie jako kamienny kurczak. Czyż nie przypomina kurczaka? W tych górach, ale i w Stołowych, można fajnie się bawić w wymyślanie podobieństw i nazw dla skał.
UsuńAch, słowo o nazwach zdjęć. Otóż jeśli nakierujesz kursor na małe zdjęcie wklejone w tekst, na dole ekranu pokaże się internetowy adres tego zdjęcia, długi szereg liter i cyfr, ale na jego końcu będzie widoczna moja nazwa, z wyrazami oddzielonymi znakami plusa.
Budowle kamienne spasowane przez człowieka budzą podziw, tutaj jest tak samo z mostem. Fizyka zdecydowanie jest cudem, albo raczej natura, ponieważ fizyka jest wtórna wobec niej.
UsuńSkały ponazywałam po swojemu, jutro spróbuję je porównać z Twoimi. Ciekawa jestem, który to kurczak. Napisów nie widzę - przygód z technologią ciąg dalszy. Na dole mam wstążkę ikon systemu i co prawda zdjęcia mi się pięknie w albumie wyświetlają, w imponującej rozdzielczości, lecz...napisów nie ma, prócz Rudawskich skał, a zapewne nie o to Ci chodziło. Dla mnie na jednym ze zdjęć jest olbrzym z żabą, na innym grupka kobiet, w tym jedna nadąsana niesie pakunek - co w nim jest. Powód nadąsania zdaje się oczywisty - niosą we dwie, a jedna się wyłamała :).
Chomiku, sprawdzałem jeszcze raz wyświetlanie moich nazw zdjęć. One pojawiają się tylko wtedy, gdy najedziesz kursorem myszki na małe zdjęcie wyświetlane w tekście posta. Jeśli klikniesz na którekolwiek zdjęcie, wyświetli się duże, niżej będzie pasek z miniaturami innych zdjęć, ale nazw wtedy nie będzie. Wyświetl więc posta, i tylko najedź strzałką na zdjęcie. Na dole pojawi się adres, a na jego końcu oddzielone plusami wyrazy mojej nazwy. Ponieważ nie wyświetlają się tam polskie litery, a dziwne krzaczki, w nazwach zdjęć przeznaczonych do publikacji na blogu nie stosuję liter z ogonkami. Co prawda nazwa jest wtedy niezbyt prawidłowa, jednak wyświetla się czytelna.
UsuńDziękuję :). Odważyłam się i zaczęłam kombinować. U nie pojawiają się tytule nowych kart, nie ma znaczenia - już wiem co zrobić.
UsuńUcieszyłam się, że akuratnie wytypowałam skaly, chociaż inaczej je nazwałam - Wy je widzieliście i przebywaliście w ich obecności. Ja patrzę na płaską fotografię tj. mam jeden widok, chociaż pogłębiony. Zdjęcia jesieni są urzekające. Najbardziej piękną dla mnie jest droga - kolory jesieni1. Dlaczego góra nazywa się Lwią?
Jeśli pozwolisz na małą zabawę to spróbuję napisać co widzę. Ten "Skalny kurczak" dla mnie przedstawia się jak Olbrzym z jedną przynajmniej żabą, choć inne mniejsze też zamarły w skoku. Z kolei "Skały na zboczu Lwiej Góry" są nie nazwane, a takie piękne z perspektywy, z której zostały ujęte. To właśnie ta grupka kobiet, z których dwie niosą potężny pakunek. Maczuga to kot zaklęty w kamień (jest dwoje uszu i pyszczek patrzący na zbocze Lwiej Góry, pilnuje mijających pór roku, aby zmieniały się w dobrej kolejności i aby pieklisko i rany zabliźniły się. Może kiedyś niedaleko mieszkała pewna starościna, ktora miała czarodziejskiego kota i ...
Enis jest enisem więc go nie uczłowieczę ale ale któż patrzy na niego - "Kiklop". Nie wiem, nie znam słowa. On, czy ona. Ciekawsze byłoby, gdyby to był on - opowieść.
Dziękuję Ci za piękne zdjęcia i narrację.
Pozwolisz Chomiku (i Ty Krzysztofie), że wtrącę swoje trzy grosze.
UsuńNa najwyższej skałce odwiedzanej przez nas góry, w XIX wieku właścicielka Karpnik kazała umieścić żeliwną figurę lwa i stąd nazwa Lwia Góra.
O nazwach skałek zamieściłem parę słów w moim opisie z tej wędrówki. O tym możesz poczytać tutaj
Myślę, Chomiku, że ów Kiklop to znany z mitologii greckiej cyklop; wszak znane są zniekształcenia i przeinaczenia powstające przy tłumaczeniu nazw. Jeśli cyklop, to być może ten najbardziej znany, mianowicie Polifem oślepiony przez Odyseusza usiłującego wydostać się w jego jaskini.
UsuńCzyżby dotarł aż do tego północnego kraju i tutaj skamieniał? Nie wiem, ale i nie wykluczam takiej możliwości, wszak wystarczy popatrzeć na skałę, na jej okazałość, by znaleźć podobieństwo do cyklopa. :-)
Góra nazwana Lwią kojarzyć się może z wielką i trudną górą, ta taką nie jest, ale też etymologia nazwy jest inna. Zdaje się że przedwojenna właścicielka tamtych ziem, niemiecka arystokratka, kazała postawić na szczytowych skałach odlewy czy też rzeźby dwóch lwów, miały to być ozdoby, jak sądzę. Janek lepiej zna tę historię, może zechce podać tutaj parę szczegółów.
Po lwach nie ma śladu, nazwa została. Co ciekawe: tego dnia mówiłem Jankowi o większej trwałości słów nad kamienie, nad istnienie cywilizacji, a to na przykładzie słowa meandrować. Teraz powróciłem do tego tematu: rzeczy nie ma, nazwa z nimi związana została.
Zapewne słuszne są Twoje przypuszczenia co do etymologii nazwy Starościńskie Skały, ale nie wiem nic pewnego.
Hmm, jak czytam, Chomiku, długo stalibyśmy pod tymi skałami dostrzegając w nich coraz to nowe podobieństwa i nadając im nazwy :-)
Janku, publikując swój komentarz zobaczyłem, że ze swoją radą zwrócenia się do Ciebie o pomoc spóźniłem się. :-)
UsuńPiszę będąc w domu, więc w wolnych chwilach, z przerwami.
Aaa, dodam jeszcze, że posążek żeliwnego lwa na skałach został umieszczony w 1830 roku z okazji srebrnego jubileuszu małżeństwa Marianny z księciem Wilhelmem.
UsuńDziękuję Janku za wskazówkę- skrót do zdjęć z Waszej pięknej wędrówki i informacje. Odpisałam od razu - nie zniknęłam tym razem ;P - lecz niestety tekst mi wyparował, co naturalnie zdrzaźniło mnie okrutnie. Rozpłynął się we mgle, której w domu nie posiadam, chyba że czasami z czajnika :). A potem nagle zrobiło się późno, a potem minął tydzień jak mgnienie wiosny - jedno, nie siedemnaście (przypomniał mi się pewien film z dawnych lat). Teraz piszę w swoim pliku, po czym wklejać będę, no chyba, że jedno zdanie popełnię, i zadowolony ze mnie chomik z wyjścia awaryjnego.
UsuńWszystkie zdjęcia z Waszej wyprawy są cudne i cieszę się, że mogłam zobaczyć ich więcej. Światło musiało być niewiarygodne tego dnia i zmieniało się. Niektóre obrazy Janka są jak z obrazów impresjonistów. Malowanie obiektywem - jak to możliwe? Opowieści zawładnęły moją wyobraźnią tak bardzo, że naturalnie rzuciłam się do googlowania.
Skałki są wysokie, z granitu, niektóre mają nawet ponad trzydzieści metrów. Toż to wieżowiec o dziesięciu kondygnacjach. Kamienny krąg - niesamowity. Kościół na wolnym powietrzu, pod niebem i na ziemi.
Zobaczyłam tego lwa :D na zdjęciu, podobno to ten, który spoczywa na Zaporze Złotnickiej i podejmowane są wielkie starania, aby sprowadzić go na przynależne mu miejsce. Jak przeczytałam - Skały Starościńskie zostały, przez wspomnianą przez Was parę książęcą (Mariannę i jej męża - Wilhelma Hohenzollerna, brata króla Prus Wilhelma III), włączone do ich romantycznego parku krajobrazowego. Podania głoszą, że to on dla swojej wybranki stworzył ów romantyczny park, trzeźwość każe sądzić, że raczej było to podążanie za modą. Jednak może i jedno, i drugie. Wtedy powstała platforma widokowa, wykuto schody do niej (czy one jeszcze są?) oraz pojawił się „czuwający lew”, ktory miał zachęcać do spacerów, a moim zdaniem pilnować tej ziemi, widoków oraz był podarkiem miłości dla Marianny (srebrny jubileusz). W Gliwicach odlano sześć żeliwnych lwów według projektu berlińskiego biura, z czego trzy pozostały w Polsce, a trzy powędrowały do Niemiec. W latach siedemdziesiątych lew Starościński został strącony ze skał, odlew pękł, zwierzę straciło ogon i zniknęło, ukradzione zapewne.
Z opisów dla skałkowiczów doczytałam się, że jest tam też skałka nazywana przez nich Bliblioteką - widzieliście ją, czy jest na zdjęciach?
Rany w postaci Piekliska bolą lecz całe szczęście natura usilnie pracuje nad ich zabliźnienie.
Nazwa Starościńskie Skały niestety nie pochodzi od starościny lecz Mariennenfels, czyli naszej Pani na karpnickich włościach - Marianny. Myślisz, ze to ten Kiklop - Polif oślepiony? Hm, on nie był dobry, a ten wygląda poczciwie lecz zapewne może być groźny.
Jeszcze raz dziękuję Wam za możliwość towarzyszenia Wam w deszczu, słońcu, wędrówce :D.
Widzę Chomiku, że pobuszowałaś również w internecie i znalazłaś wiele informacji o Starościńskich Skałach. Brawo!
UsuńJak już pisałem, z nazwami skałek w Rudawach, za sprawą skałkowców, jest trochę zamieszania, a Biblioteki są dwie: Mała i Duża.
Duża ukryta jest w lesie i do niej nie dochodziliśmy, a lokalizacji Małej nie jestem pewny.
Wykute schody, o które pytałaś, jeszcze istnieją. Zrobiłem im zdjęcia w czasie mojej innej wyprawy w Rudawy i możesz je zobaczyć na fot. 17 i 18 tutaj
Chomiku, wywodząc nazwę Kiklop od cyklopa Polifema strzelałem w ciemno, nigdzie o tym nie czytając. Ot, taka zabawa w słowa, ale niewykluczone, że trafiłem.
UsuńJak czytam, trafiłaś na blog Janka i widziałaś jego zdjęcia. Czasami zaglądam do starszych postów żeby jeszcze raz je obejrzeć. Moimi ulubionymi są pionowe panoramy, czyli w zbliżeniu zrobione zdjęcie jakiejś roślinki od korzonków po szczyt, ale i drzew. Są tam na przykład pięknie sfotografowane świerki w zimowej scenerii.
Tak jak napisał Janek, nierzadko trudno jest jednoznacznie i bez wątpliwości połączyć nazwę z konkretną skałą. Najpewniejszym sposobem byłoby podawanie dokładnej pozycji geograficznej, ale wtedy trzeba by chodzić z GPSem w ręku, jednak czuję w sobie sprzeciw na myśl o uzbrajaniu się w gadżety…
Schody piękne, tylko poręcze z prętów psują obrazy. Czy w rzeczywistości też? Za ich cienie na kamieniu są już do zaakceptowania. Poręcze są potrzebne, ponieważ to wysoko i niebezpiecznie, zwłaszcza po deszczu. kamienie są omszone i droga po nich śliska. Człowiek to trochę taki "psuj", podporządkowuje sobie ten świat. Dziękuję Janku za dzwonki. Podzielam w pełni zdanie Krzyśka o niezwykłej urodzie zdjęć Twoich kwiatów. Leśne dzwonki to naparstnica. Może wróżki wkładały rękawiczki zakończone stalowymi naparstkami. A norweskie lisy, jak to lisy przechery natychmiast wykorzystały śliczny kwiatek do swoich niecnych celów :) Piękne opowieści i te elfy, które zostawiają odciski swoich palców, aby ostrzec wędrowców - piękne ale i niebezpieczne:)
UsuńKrzyśku, oj niewykluczone, że trafiłeś! Z tymi olbrzymami to martwi mnie od dawna jedna sprawa. Dlaczego duzi muszą być brzydcy i źle postępować? Dlaczego zło przedstawiane jest najczęściej w szkaradnej postaci? To nie ma związku.
Jeśli chodzi o GPS to używam lecz jestem głęboko przeciwna, co innego dobre buty, czy kurtka.
Zakochałam się w Sudetach, ponieważ to są pasma Sudetów - nieprawdaż? Koniecznie muszę tam pojechać i zobaczyć cuda, o których piszecie i opowiadacie. Nigdy tam nie byłam. Może będzie mi to dane. Niesamowita jest też historia tych miejsc.
Tak, te żelazne pręty nie pasują do skał, są elementem innego świata.
UsuńChomiku, myślę, że jest związek między złem a brzydkim wyglądem. Przypuszczam, że te łączenie – dobra z pięknem i zła z brzydotą – mamy po części od Greków, jak bardzo wiele i bardzo różnych naszych myślowych odruchów, sposobów wartościowania i widzenia, pojmowania piękna. Wystarczy spojrzeć na rzeźby zdobiące indyjskie świątynie i na potłuczone resztki rzeźb z Partenonu. Tam obcość i niezrozumienie, nierzadko wprost brzydota, a tutaj… Stałem kiedyś przed resztką posągu Hebe z Partenonu i widziałem w tym pokaleczonym kamieniu zaklęty dziewczęcy urok. Grecy stworzyli pojęcie kalokagatii, połączenia dobra i piękna. Dla nich to, co było piękne, musiało być i dobre – i vice versa. Od nich i my tak mamy, ale też myślę, że jakaś cząstka tego oczekiwania jest przekazywana nam w genach od zarania dziejów. Brzydkiego zwierzęcia bardziej się boimy niż ładnego, dużego więcej niż małego, chociaż akurat ten związek jest łatwy do wyjaśnienia.
Chomik zakochana w Sudetach? To fajnie. Może kiedyś spotkamy się na szlaku? Chociaż od gór dzieli Cię taka odległość, że możliwy jest tylko dłuższy wyjazd. Ogradzałbym wyjazd zimowy, taki jest dla osób na miłosnym głodzie, jak to bywa u mnie. Przyjedź tutaj w końcu maja lub w czerwcu, w porze kwitnienia przydrożnych róż, wtedy dopiero Twoja miłość się rozbudzi! :-)
Z wyjazdami to u mnie nie tak szybko jak u Ciebie. Przygotowania, przygotowania. Rozmarzyłam się i zaczęłam sobie wyobrażać emeryturę w różnych miejscach w Polsce. Do tej pory myślałam o czym innym.
UsuńAleż miłe musiało to być spotkanie! Robisz się Krzysiu popularny ;), co wcale mnie nie dziwi. Piszesz tak cudnie a i na zdjeciach potrafisz uchwycić urok górskich pejzaży!
OdpowiedzUsuńAniu, było miłe, ale przede wszystkim zaskakujące, ponieważ z tą popularnością różnie bywa. Zaskoczony byłem także zapamiętaniem nazwiska, no bo kto pamięta nazwisko autora czytanego gdzieś w internecie tekstu?…
OdpowiedzUsuńKrzysiek, pamiętasz? Ta turystka zdradziła nam, że jest nauczycielką!
UsuńMówi Ci to coś?!
Pamiętam moje odruchowe skojarzenie z Anną. Czy o niej myślałeś?
UsuńRowerzystka, którą niesie wiatr.:-)
UsuńHmm, chyba z tym niesieniem bywa wybiórczo: z góry niewątpliwie niesie, ale czy niesie pod górę?
UsuńAnno, czy Ciebie wiatr niesie pod górę? Powiedz nam, proszę.
Oooo! Krzysiek do tematu dodał nowe zdjęcia!
OdpowiedzUsuń