230218
O książkach
Słyszałem
niedawno pouczającą i nieco humorystyczną historyjkę o pewnym
popularnym autorze książek fantasy. Otóż gdy rozmawiano z nim o
finansowych warunkach zgody na nakręcenie filmu na podstawie jego
książek, zażyczył sobie udziałów w zysku, jaki film przyniesie.
Ponieważ film był źle nakręcony, niedorównujący dobrej prozie,
zysków nie przyniósł, dlatego gdy później firma zajmująca się
tworzeniem gier komputerowych poprosiła go o zgodę na wykorzystanie
jego pomysłów, zażądał konkretnej kwoty, a nie procentowych
udziałów. Gra okazała się światowym szlagierem, ale znaczne
profity znowu ominęły autora. Ostatnio mówi się o nakręceniu w
USA filmu na podstawie… tej gry komputerowej. Ciekawe, czy nasz
autor będzie na liście płac.
Coraz
częściej znajduję informację o nakręceniu filmu na podstawie
fabuły gry komputerowej, a i doniesienia o napisaniu książki się
zdarzają.
To
oczywiste przekręcenie kolejności, a więc i ważności, wszak do
tej pory pierwszą była książka, film z reguły kręcono wtedy,
gdy powieść okazała się bestsellerem, natomiast uznawanie sukcesu
gry jako dobrego wskaźnika opłacalności filmu czy książki jest
znamieniem ostatnich lat.
Daje się
tutaj zauważyć przemiana, której się obawiam. Książka przestaje
być wzorem, nośnikiem wartości, środkiem przekazu myśli i idei.
Nie sukces książki jest miarą opłacalności przyszłego filmu, a
komputerowa gra. Bliżej teraz książce do tych licznych gadżetów,
którymi chce się wycisnąć dodatkowe pieniądze z dochodowego
pomysłu.
Telefony i
słowa
Najbardziej
pasujący mi telefon nie jest już produkowany ani nawet naprawiany,
kupiłem więc typowego smartfona. Tamten nieodżałowany staruszek
miał porządną klawiaturę qwerty, na której dość szybko pisałem
dwoma, trzema palcami, oraz niezły edytor tekstu, nowsza odmiana
jedno i drugie miała znacznie gorsze, a jak ma smartfon, to wszyscy
wiedzą. Jeśli do tego faktu dodać wielką popularność komputerów
bez klawiatury, wyraźnie widać odchodzenie od pisma. Akurat tutaj
rozumiem producentów, którzy dają ludziom to, co chcą. Mamy więc
wiele w naszych komputerkach, ale litery są na tej liście na
dalekim, właściwie na ostatnim miejscu.
Aparat
fotograficzny noszony przez każdego i zawsze jest przydatny w wielu
sytuacjach, ale to, co nierzadko widuję, budzi moją niezgodę. Tam,
gdzie informację można precyzyjnie zapisać w paru słowach, robi
się zdjęcie, które nie zawsze jest czytelniejsze do słów.
Któregoś razu dałem szefowi odręcznie, ołówkiem (a moje pismo
trudno przeczytać; upewniałem się, czy zapis jest dla niego
czytelny) zapisaną kartkę z paroma wymiarami, razem może
kilkanaście słów i liczb; dane te miały być wysłane mailem. Ze
zdumieniem, ale i odrobiną rozbawienia, patrzyłem na wygładzanie
karteluszki, na robienie kilku zdjęć, ich oglądanie i wybieranie
wyraźniejszego, na koniec wysyłanie zdjęcia jako załącznik do
pustego e-maila.
Pisanie
coraz częściej jest kłopotem dla ludzi. Wielka sztuka, którą
ludzie doskonalili przez tysiąclecia, na naszych oczach jest
zapominana. Boli mnie wzruszanie ramionami nad traceniem zdolności
rozumienia pisma. Trudno mi się pogodzić z tą obojętnością
ludzi, z jakże łatwym i szybkim odchodzeniem od zwyczaju używania
liter.
Telefony i
milimetry
Znajomy
używający bardzo często telefonu podzielił się ze mną ciekawym
spostrzeżeniem: telefony były i są z kabelkami. W samochodzie ma
ładowarkę – tłumaczył – oczywiście w pracy oraz w domu też, i korzysta nich przy
każdej okazji. Tyle że, dodam od siebie, kiedyś kabelkiem płynęły
nasze słowa, teraz prąd do bateryjki. Dlaczego nie wyposaża się
telefonów w większe baterie? Ponieważ ludzie chcą mieć cienkie
telefony, słyszę. Otóż nie zgadzam się z takim wytłumaczeniem.
Przy niemałej powierzchni obecnych telefonów, po ich pogrubieniu o
2 milimetry wielkość miejsca na baterię wzrosłaby przynajmniej
dwukrotnie, a telefon nadal byłby cienki. W początkach ery
telefonów mobilnych modna była nokia 450, pierwszy telefon
prawdziwie kieszonkowy; kosztował, nota bene, 4500 zł. Można było
podłączyć do niego standardową baterię lub, bez żadnych
przeróbek, dwakroć większą, która sporo pogrubiała telefon.
Większość użytkowników, łącznie ze mną, kupowała większe
baterie, ale wtedy był wybór, którego obecnie producenci nas
pozbawili, na dokładkę wmawiając nam, że właśnie tego chcemy.
Telefon musi mieć 8 mm grubości i ważyć 8 deko, bo
dziesięciomilimetrowy i dziesięciodekagramowy jest be.
I ludzie w
to wierzą, a nawet zaczynają uznawać takie poglądy za swoje
własne.
Elektronika
i samochody
W moim
samochodzie jest coś, co nazywa się klimatronik: skomplikowany
zespół czujników, silników, przekładni i komputerowy sterownik
na dokładkę. To wszystko w miejsce dwóch czy trzech zwykłych
mechanicznych pokręteł do ustawiania temperatury w samochodzie. Ten
mój nie działa zbyt dobrze, ale gdy usłyszałem możliwy koszt
naprawy uznałem, że... właściwie działa bardzo dobrze.
Z każdym
rokiem w samochodach przybywa elektroniki. Dawniej rewolucją był
cyfrowo sterowany wtrysk paliwa w miejsce gaźnika, później ABS,
czyli elektroniczno-hydrauliczny nadzór nad hamowaniem, a teraz jest
systemów tyle, że chyba tylko redaktorzy motoryzacyjnych magazynów
znają je wszystkie. Nawet otwieranie okien czy bagażnika, nie
mówiąc o zawieszeniu czy przeniesieniu napędu, nadzorowane jest
specjalistycznymi komputerkami.
Co mamy w
zamian? Według mojej oceny niewiele istotnie przydatnych funkcji,
dużo więcej bajerów obliczonych na zaszokowanie klienta, jak
otwieranie bagażnika machnięciem nogi czy domykanie drzwi
siłownikami. Mamy ślepą uliczkę. Wszechobecność elektroniki
spowodowała nie tylko konieczność wykonywania prostych napraw w
warsztacie, ale i unieruchomienia samochodu mechanicznie sprawnego z
powodu złego działania jakiegoś programu komputerowego lub jego
najzwyklejszego zawieszenia się. Każdy z nas zna z autopsji lub z
opowiadań zdarzenia, które szokowałyby, gdyby nie ich
powszechność. Wiezienie samochodu na lawecie z powodu spalonej
żarówki, która unieruchomiła swoim zwarciem niezawodną jakoby
elektronikę, przejście w tryb awaryjny w momencie wyprzedzania,
uparte informowanie komputera o zepsutej sondzie, bezzasadna odmowa
uruchomienia silnika – przykładów mnożyć.
Podobnie
jak w przypadku cieniutkich telefonów codziennie ładowanych,
przekonuje się nas, że tego właśnie chcemy – i, podobnie jak
tam, nie zgodzę się.
Owszem,
bajery nieco poprawiają wygodę, to i owo zdejmują nam z głowy,
ale tylko nieco, tylko to i owo, a dzieje się to znacznym kosztem
cen samochodów i napraw, a nade wszystko ich zwiększonej
zawodności.
O kosztach
utrzymania samochodu
Napiszę
coś, co niektórych dziwi; słyszę jednak i podobne zdania. Otóż
przeciętnego Polaka tak naprawdę nie stać na nowy lub niewiele
używany samochód, o ile przyjmie się dwa warunki: na nowy samochód
średniej klasy (czyli kosztujący 100, albo niewiele mniej, tysięcy
złotych) nie można oszczędzać kilka lat lub tyleż lat go
spłacać, ponieważ ekonomicznego sensu w takim postępowaniu nie
ma, a niewielu z nas jest w stanie wydać takie pieniądze po
rocznym, na przykład, oszczędzaniu. Drugi warunek, to
nieprzekraczanie rozsądnych kosztów utrzymania samochodu w stosunku
do dochodów. Przed chwilą sprawdziłem ceny. Nowy opel astra
kosztuje od 60 do 90 tysięcy, natomiast dziesięcioletni 15 - 20
tysięcy, a to znaczy, że na samą amortyzację wydajemy pięć lub
więcej tysięcy złotych rocznie. W przypadku droższych samochodów
ta kwota wzrośnie nawet parokrotnie; podobnie, gdy wymieniać
będziemy pojazd częściej. Trudno więc się dziwić małej liczbie
nowych samochodów kupowanych przez prywatne osoby. Przecież jeśli
dodam paliwo na przeciętny przebieg roczny i parę innych
niezbędnych wydatków, kwota przekroczy 15 tysięcy; a są jeszcze
naprawy – nie tylko wymiana zużytych opon czy klocków, ale i
wariującej elektroniki.
Piszę o
tym nie dla wykazania naszej małej zamożności, bo ta jest znana
większości Polakom z autopsji, ale z powodu tej elektroniki. Kiedyś
przyszła mi do głowy myśl o budowaniu samochodów pozbawionych
tych wszystkich bajerów, a za to wyraźnie tańszych. Słyszałem
opinię, że nikt nie kupowałby takich samochodów, ale na podstawie
mojego własnego stanowiska i odbytych rozmów myślę, że jednak
nabywcy byliby. To ci spośród przeciętnie zarabiających, którzy
w nosie mają fajerwerki i błyskotki, a chcą mieć w miarę cichą
i wygodną, a nade wszystko niezawodną i w rozsądnej cenie, maszynę
do przemieszczania się, a nie do pokazywania swojego statusu,
przedłużania męskości czy prób upodobnienia się do
zamożniejszych.
Skoro nie
byłoby potrzeby drogiego opracowywania nowego modelu, tylko
odchudzenie istniejących, dlaczego nie są produkowane? A może
faktycznie ma rację mój syn mówiący mi, iż w swoich
oczekiwaniach i preferencjach znacznie odstaję od średniej, co
tutaj znaczy, że bardzo niewiele osób ma takie oczekiwania jakie ja
mam.
Mimo tych
jego słów dołączam listę elektronicznych gadżetów do
cieniutkiej jak listek bateryjki w telefonie i razem kładę obok
naszej podległości polityce wielkich koncernów.
Precyzja
języka a komputery
W mojej
pracy dość często koresponduję z firmami w sprawie usług lub
towarów przez nich oferowanych, obserwując przy tej okazji dużą i
ciągle narastającą trudność ludzi w jasnym wyrażeniu swoich
myśli na piśmie i w zrozumieniu czytanych słów. Nonszalancki
stosunek do klienta mającego jakieś pytania czy wątpliwości jest
normą, i to starej już daty, której kapitalistyczna walka o
klienta nie zmieniła, a jedynie pokryła cienką warstwą
błyszczącego lakieru. W ostatnich latach tej niedbałości wobec
języka, także pisanego, szybko przybywa. Można by strony całe
zapisywać przejawami językowego uwstecznienia ludzi, ale moim
zamierzeniem przy pisaniu tego tekstu było tylko zasygnalizowanie
pewnych przemian, a nie pisanie elaboratów, więc wspomnę o
tekstach technicznych tłumaczonych z języków obcych, ponieważ z
nimi mam nierzadko do czynienia zawodowo.
Niezrozumiałe
dziwolągi słowne, zwykłe reklamówki zamiast istotnej treści,
brak odpowiedzi na pytania lub odpowiedź nie na temat, sprzeczne
informacje – to tylko kilka przykładów, niestety typowych, w
treściach stron firmowych.
Jest na
blogu tekst o tego rodzaju moich przygodach, z niego wklejam fragment
otrzymanego listu związanego z przesyłką kurierską:
„Użytkownik
HEWLETT PACKARD zażądał wysłania tej wiadomości w celu
powiadomienia o przesłaniu do firmy UPS poniższych informacji o
przesyłce elektronicznej. Wysyłka fizycznych paczek mogła
faktycznie nie zostać zlecona firmie UPS.”
Na
szczęście prywatnie nie mam już do czynienia z firmami
posługującymi się takim bełkotem, w pracy jednak mam inaczej. To,
z czym najtrudniej mi się pogodzić, to nie same błędy, wszak i ja
je czynię, ale absolutna, totalna obojętność ludzi na ich
popełnianie. Kilka razy wskazywałem moim rozmówcom błędy, i to
wcale nie ortograficzne czy stylistyczne, a merytoryczne, dotyczące
istotnych treści technicznych, albo błędy w budowie zdań czyniące
ich treść nieczytelną – jak w tych przykładowych zdaniach wyżej
– ale nigdy nie poprawiono błędów i jedynym rezultatem uwag było
silnie wyczuwalne złe nastawienie rozmówcy lub po prostu jego
milczenie.
Doszedłem
do dwóch przyczyn takiego stanu rzeczy: pierwszy stary jest jak
świat, mianowicie niechęć ludzi do wskazywania ich błędów.
Drugi dawniej był mało znaczący, zwłaszcza wśród ludzi lepiej
wykształconych, obecnie jednak szybko nabiera znaczenia, a jest nim
obojętność na jakość słownego wyrażania swoich myśli.
Dawno
zrezygnowałem z wysyłania takich wskazówek, w końcu na stronę
tej czy innej firmy zajrzę, załatwię co mam do załatwienia i na
tym koniec. Jest jednak miejsce, gdzie styczność z nieporadnością
językową mam na co dzień, zwłaszcza w czasie wolnym, a
okoliczności nie pozwalają mi z nich zrezygnować: to programy
komputerowe. Przykładów można wymieniać bez końca, a wszystkie
byłyby miejscami źle, bo nielogicznie, nieprecyzyjnie nazwanymi lub
znajdującymi się w przypadkowych miejscach menu, jednak podam tylko dwa przykłady, wcale
nie najbardziej znaczące, a po prostu ostatnie dwa przykłady.
W nowym
systemie operacyjnym znalazłem ikonkę powszechnie i od wielu lat
używaną jako symbol wyłącznika zasilania, a gdy kliknę na nią,
otwiera się lista, na której funkcja wyłączenia komputera nazwana
jest „zamknij”. Przez dziesięciolecia funkcja wyłączenia
komputera nazywana była wyłączeniem komputera, no jak inaczej
miałaby się nazywać. Cóż, może się nazywać jego zamknięciem.
Drobiazg, powie ktoś? Dla mnie o tyle drobiazg, że dzięki
wcześniej widocznej ikonce zorientowałem się co naprawdę oznacza
przycisk, ale jednocześnie bardzo poważna sprawa, ponieważ
niepozwalająca, albo przynajmniej bardzo utrudniająca, posługiwanie
się logiką w obsłudze programów. No bo skoro wyłączenie
urządzenia nazywa się zamknięciem, to właściwie spodziewać się
można wszystkiego. I tak jest, bo oto z wielkim trudem, korzystając
z pomocy syna, skopiowałem via internet zakładki przeglądarki
internetowej ze starego na nowy komputer. Tyle że nie było ich,
dopiero syn je znalazł. Ja szukałem tam, gdzie logika i
spodziewanie mi nakazywały, mianowicie pod przyciskiem nazwanym
„pasek zakładek”, a one były w „menu zakładki”. Gdzie
tutaj jakaś logika? Myślę, że tym bezradnym pytaniem doszedłem
do istotnego powodu szybkiego opanowywania obsługi programów przez
dzieci: one nie doszukują się w prztykologii logiki, a po prostu
prztykają gdzie się da i tym sposobem trafiają.
W obsłudze
programów jest istotny pierwiastek powiązania między użytkownikiem
a programistą, powiązania tykającego sfery psychiki i ducha,
ponieważ do skojarzeń programisty użytkownik musi się nagiąć,
wytłumić swoje odruchowe skojarzenia, nauczyć się innych
odruchów, jakże często obcych i niezrozumiałych, aby móc
obsługiwać dzieło umysłu nieznanej osoby – program komputerowy.
Gdy czytana książka okazuje się być dla mnie niejasna, źle
napisana, przestawiająca poglądy czy wartościowania obce mi, po
prostu ją odłożę, nie ma nic ani nikogo, kto mógłby wywierać
na mnie presję. W przypadku programistów i owoców ich myślenia
jest inaczej, ponieważ albo nie ma wyboru, albo jest między złym i
niewiele się różniącym (owszem, dobre programy też się
zdarzają, ale rzadko). Fakty te powinny mobilizować firmy
software’owe do tworzenia jak najprzejrzystszych programów, ale po
co mają zadawać sobie ten trud, skoro i tak mają klientów…
Mają
klientów z paru powodów, chociażby z powodu znikomo małej
konkurencji piszącej przyjazne programy.
Coraz mniej
jest ludzi, którzy potrafią napisać jasne i proste wyjaśnienia,
przecież dlatego mało kto zagląda do funkcji pomocy w programie, a
nawet jeśli zajrzy i trafi na rzetelne wyjaśnienie, to może mieć
kłopot jeśli jest osobą nienawykłą do czytania, ponieważ
człowiek, który nie czyta przez lata, przeczytać nadal potrafi,
ale miewa kłopoty ze zrozumieniem. To fakt potwierdzony badaniami.
Niejako z
drugiej strony bardzo wielu ludzi tak dalece przywykło do kłopotów
z programami, że taki stan rzeczy traktują jak coś normalnego.
Nie jest to
normalne.
O zbawczej
roli myślenia
„Nie ma
nic bardziej zbawczego niż rozmyślać ile wycierpiał za nas
Bóg-Człowiek.
Św.
Augustyn.”
Te słowa
przeczytałem na tablicy ogłoszeniowej kościoła.
Myślałem,
że Kościół wreszcie zrezygnował z oddziaływania na wiernych
takimi okropnymi „myślami”...
Czy ludzie
tej organizacji przyjmą kiedyś do wiadomości, jakie spustoszenie
czynią w psychice ludzi, zwłaszcza dzieci, budząc w nich poczucie
winy?
Czy
zrozumieją, jak paskudnymi malują siebie i swojego Boga pisząc
takie sentencje?
Czy
znajdzie się ktoś, kto wytłumaczy Kościołowi, że coraz
częstszym skutkiem „nauk” tego rodzaju jest wzruszenie ramionami
lub grymas niesmaku?