280118
Z parkingu
przy Zakręcie Śmierci na drodze 358 żółtym szlakiem na Wysoki
Kamień via Czarna Góra. Dalej czerwonym szlakiem do Wysokiej Kopy
via Zwalisko.
Powrót tą
samą trasą.
Decyzja
wyjazdu w Góry Izerskie była wspólna: uznaliśmy, że co prawda
jazda będzie długa, ale we dwóch decyzję podjąć łatwiej niż
samemu, a i podróż milej minie. Mój towarzysz nie znał tej trasy,
ja chciałem przypomnieć sobie dawno nie widziane miejsca.
Wędrówka
była prawdziwie zimowa: zaśnieżonym szlakiem szliśmy w
zamarzającym deszczu i we mgle, przy sporym wietrze. Dali nie
zobaczyliśmy, ale nie narzekam. Byłem, gdzie być chciałem po raz
pierwszy od ośmiu lat, rozmawiałem z dawno nie widzianym kolegą i…
po prostu podobało mi się to
zimowe
włóczenie. Mój towarzysz żartując powiedział, że mogliśmy
siedzieć w ciepłym pokoju, a zdecydowaliśmy się na wstawanie w
nocy, parogodzinną jazdę i łażenie po deszczu i w zimnie.
Dlaczego? Trudne pytanie.
Dla
mnie, zimowego łazika, niesprzyjające warunki są jakby przypisane
do wędrówek, wszak o tej porze roku opady, chmury czy wiatry nie są
rzadkością, ale to spodziewanie
tylko w części tłumaczy decyzję wyjazdu i pozytywną ocenę
wyprawy.
W
złym dla mnie czasie mówię sobie, że jadąc na łazęgę uciekam
od kłopotów, od nielubianych ludzi i pracy, ale przecież wiem, że
tak tylko bywa, i to raczej rzadko. Smutek zimowego krajobrazu
przyciśniętego burymi chmurami odciska się we mnie nostalgią,
którą… chyba lubię. Może z powodu współgrania nastrojów,
może swoim wyciszeniem i nakierowaniem na słuchanie?
Czasami
myślę, że tajemnica tkwi w nierzadkim i raczej odruchowym
ujmowaniu się za słabszym, brzydszym, nieporadnym, nieudanym,
przegrywającym, niepozornym. Prędzej zbliżę się do nieudacznika
niż do człowieka, któremu wszystko się udaje, bardziej wzruszy
mnie niepozorna iglica niż ogrodowa róża, a zapłakanego dnia po
prostu mi szkoda. Z biegiem lat coraz bardziej cenię czas, a za
stracony mam dzień swoich złości, narzekań, nicnierobienia. Dzień
pozytywnie oceniony odwdzięcza się stając się dobrym dniem – i
vice versa.
Bywa,
że zwykły dzień, taki jak tysiące naszych niepamiętanych dni, pamięć zachowa wbrew spodziewaniu, niechby tylko w jednej
jego chwili, w jednym wrażeniu, widoku, myśli czy w geście. Bywa,
że dzień uznawany przez nas za wyjątkowy ginie w niepamięci, a
chwila z tego zwykłego szarego dnia trwa i jest dla nas cenna.
Będąc
poprzednio na Wysokim Kamieniu, a było to w słoneczny dzień
czerwca 2010 roku, widziałem górę, która mi się spodobała. W
wyborze dzisiejszej trasy jej wspomnienie chyba miało swój udział,
skoro namawiałem na start z parkingu przy Zakręcie Śmierci i
pójście szlakiem wiodącym przez szczyt Czarnej Góry.
Nota bene,
ten zakręt na szosie jeśli zasługuje na swoją nazwę, to chyba
tylko z powodu wypadku, do którego być może na nim doszło.
Przejeżdża się go spokojnie i bezpiecznie trzydziestką, a nawet
szybciej. W moich górach są bardziej niebezpieczne, ot, chociażby
na wschodnim podjeździe na Rząśnicką Przełęcz.
Na
Wysokim Kamieniu
jest wyjątkowa budowla, i to z paru powodów: jest prywatnym
schroniskiem (a w naszym kraju to rzadkość), które nie jest
schroniskiem, ponieważ nie można się w nim schronić, jako że
przed wieczorem jest zamykane, a właściciel jedzie sobie do swojego
schroniska w mieście. Budowla byłaby niebrzydka, gdyby nie
przytłaczająca ją okrągła baszta, a ordynarna blacha dachu na
ładnych kamiennych murach dopełnia obrazu budynku. Tuż obok
powstaje okazała wieża widokowa. Budowana jest z kamienia w stylu
wieży obronnej; może być ładna, jeśli nie zostanie sknocona przy
pracach wykończeniowych.
Na
trasie spotkaliśmy dwoje młodych ludzi, szli na dach Gór
Izerskich, a w planach mieli jeszcze dzisiaj wejść na Skopca,
najwyższy szczyt Gór Kaczawskich, chcąc w tym roku zdobyć Koronę
Gór Polski. Kiedyś też zamierzałem to zrobić, zostało mi ledwie
kilka szczytów, ale uznałem, że korona jest bardzo niewygodnym i
niepraktycznym nakryciem głowy: nie dość, że ciężka i
piłuje w czoło, to i nazbyt jest przewiewna, ale nie wykluczam
dokończenia dzieła. W czasie rozmowy dowiedziałem się o rekordzie
wynoszącym 76 godzin czasu wejścia na wszystkie szczyty. Niecałe
cztery doby. Dobry wyczyn sportowy i jako taki godny pochwały, ale
czy jest w nim coś nadto? Ideą odznaczenia PTTK zwanego „Koroną
Gór Polski” było propagowanie turystyki górskiej, więc
poznawanie gór; odznaka miała być jedną z form potwierdzenia owej
znajomości.
Odnoszę
wrażenie, że coraz więcej ludzi ogranicza ducha „Korony” do
samej litery regulaminu: wejścia na szczyt. Nie podoba mi się to,
mimo iż ludzie ci i tak są pewnego rodzaju elitą, skoro jednak idą
w góry nie ograniczając się do ich obejrzenia na googlach.
Czerwony
szlak przebiega niecały kilometr od punktu uznawanego za szczyt
Wysokiej Kopy. Piszę tak, ponieważ w zasadzie szczytu tam nie ma.
Jest zarastająca sporymi już świerkami rozległa podmokła łąka,
na której obecnie trudno dopatrzeć się najwyższego punktu.
Gdy
byłem tam kilka lat temu, świerki sięgały pasa, więc widać było
ukształtowanie terenu, teraz drzewa nas przerosły i o wejściu na
szczyt dowiadujemy się z tabliczki zawieszonej na świerku, a trafić
łatwo, ponieważ wiedzie tam wydeptana ścieżka. Ze szlaku
wszystkie ślady tam skręcały, dalej droga była dziewicza, co
można było stwierdzić z całą pewnością patrząc na zalegający
śnieg. Zwróciłem uwagę na ten szczegół, ponieważ skojarzyłem
go z tamtą parą i rozmową o szybkim zdobywaniu wszystkich szczytów
naszych gór. Przez cały dzień wędrowania moimi
górami
najczęściej nie spotykam człowieka – za wyjątkiem szlaku na
Skopiec, szczytu zaliczanego do Korony Gór Polski; tam często
widuję turystów.
Nie bardzo
wiem dlaczego odczuwam niezgodę i odrobinę obcości, skoro i ja
myślałem o koronie. Może dlatego, że nie jeździłem samochodem
jak najbliżej szczytu, jak tamci dwoje, którzy planowali pojechać
pod Przełęcz Komarnicką, a z niej na Skopca jest 30 minut w
spacerowym tempie.
Odczuwam
też samolubną radość: moje góry są bezpieczne, wszak nie ma tam
nic do zdobywania, sprawdzania czy bicia rekordów. Ludzie odfajkują
Skopiec i pójdą sobie zostawiając mnie sam na sam z Górami
Kaczawskimi.
Rozległe,
słabo zaznaczone szczyty izerskie z płytkimi dolinami między nimi
sprzyjają powstawaniu mokradeł. Wystarczy niewielka niecka ze
skalistym dnem bez odpływu wody, by w rezultacie tworzyły się
torfowiska, a przynajmniej podmokłe łąki. Wiedziałem o tym,
przecież wiedziałem, ale, gamoń, tak byłem pewny swoich butów,
że widząc przed sobą podchodzące
wodą zagłębienie w śniegu, postawiłem tam stopę.
But zagłębił się kilka centymetrów, ale gdy zrobiłem
drugi krok, usłyszałem
mlaśnięcie i teren wokół mnie błyskawicznie się podniósł.
Takie miałem wrażenie, ale wiadomo, że to ja stałem
niżej wpadłszy po
biodro, ponieważ pod grubą warstwą śniegu było podmokłe
miejsce. Na kolanie poczułem zimny okład, ale na szczęście nie
zastanawiałem się jak to miewam w zwyczaju, nie rozglądałem ani
nie analizowałem sytuacji, tylko odruchowo wbiłem pięści w śnieg
i wyrwałem się z bajora. Mając ciasno zapięte ochraniacze, w
ciągu sekundy woda nie wleje się do butów nawet jeśli sięga pod
kolana, co zdarzyło mi się sprawdzić w czasie przechodzenia
strumienia
po dnie. Zdążyłem, w bucie miałem sucho, a spodnie
na kolanie szybko wyschły.
Mgła
odebrała nam dal, ale dodała uroku skałom i lasom. Zwłaszcza
skałom: pod zapłakanym niebem, we mgle, wśród nagich i czarnych
drzew, z łachami śniegów, ich surowa uroda jak
zawsze czyni na
mnie wrażenie.
Zwróciliśmy
uwagę na liczne porosty rosnące na drzewach. Kiedyś wydawało mi
się, że są oznaką choroby drzew, teraz wiem, że jest zupełnie
inaczej: drzewom nie szkodzą, nic od nich nie biorąc i niewiele
ważąc, a ich obecność świadczy nie o chorobie, a o czystości
powietrza. Porosty rosną wszędzie, w najbardziej skrajnych
warunkach, na przykład na skałach w wysokich górach. Znoszą
siarczyste mrozy i długie susze, nie znoszą przemysłowych
zanieczyszczeń, jak na przykład tlenków siarki i azotu. Kolorowe
kępy porostów na drzewach i skałach izerskich są dowodem na duże
zmiany, jakie zaszły w naszym podejściu do przyrody od czasu
klęski ekologicznej
lat osiemdziesiątych, gdy w Górach Izerskich nie tylko prosty, ale
i bardziej od nich wytrzymałe drzewa umierały zatrute wyziewami
przemysłu. Pocieszająca jest szybkość odnawiania się
ekosystemów, wszak stoją jeszcze kikuty drzew z
tamtych lat, a wśród
nich rosną nowe drzewa na których zadomowiły się te dziwne
roślinki – dowód poprawy.
Próbowałem
zidentyfikować widziane porosty. Ładnie i trochę niesamowicie
wyglądające kępki wiszących włosów to zapewne brodaczka, ale
nie wiem jaka, natomiast szaro-niebieskawe, najczęściej widziane
porosty, to pustułka, chyba pęcherzykowata.
Ojej,
trafiłem na stronę znawców porostów (formalnie grzybów), a tych
rośnie w naszym kraju 1600 gatunków!
Rozgadałem
się, więc może na tym poprzestanę. Przecież już w niedzielę
droga doczeka się mnie, ja drogi, a spotkania z nią nie omieszkam
opisać.
Zdjęcia
porostów skopiowałem ze strony nagrzyby.pl
Wstyd się przyznać ale nigdy nie byłam w górach
OdpowiedzUsuńMój partner kocha góry i usiłuje mnie namówić na taki urlop a mnie jakoś tam nie ciągnie mimo że widoki przepiękne
Cóż poradzić… Z umiłowaniem gór jest jak z koniakiem: albo uwielbia się ten trunek albo nie. Jeśli nie posmakuje, trudno się do niego przekonać. Ale może tak być, że odczuwasz niechęć na wyobrażenie wysiłku w czasie wędrówki po wertepach, na dokładkę pod górę. To faktycznie bywa męczące, zwłaszcza na początku, ale jest na to rada: zacząć od krótkich, łatwych i widokowych stras. Może warto byłoby spróbować? – dla partnera, któremu sprawiłabyś przyjemność, i dla poprawy kondycji; myślę tutaj o zużywaniu wielkich ilości kalorii w czasie górskich wędrówek.
UsuńWiesz… byłoby fajnie móc się zwracać do Ciebie po imieniu. Nie musi być prawdziwe, jeśli chcesz chronić swoją prywatność, ale żeby było. :-)
Zima, zakręty śmierci i jeszcze daleka droga. Brzmi groźnie, szybko więc przebiegłam wzrokiem relację i uspokoiłam się przy porostach.
OdpowiedzUsuńZ kompanem miło wędrować, strasznie miło. Może mi się uda w tym roku powędrować sudeckim ścieżkami. To jeszcze nic pewnego ale prawdopodobieństwo przekroczyło zero. Spróbuję przedłużyć krotki wypad do Jeleniej Góry pod koniec sierpnia i chyba będę miała przemiłą kompanię. Nic jeszcze pewnego, zobaczymy, gdyź trochę przeszkód przede mną ale mam bbnetkowe zaproszenie. I z tego się bardzo cieszę. A może i kiedyś uda mi się mieć i mistrza (Ciebie za przewodnika). Bardzo dziękuję za to, że zaproponowałeś mi to przy wcześniejszych postach.
Ale piękne - „zapłakanego dnia mi szkoda”. Też mi szkoda deszczowych dni. Są bure i jakże nieprzyjemne, zdaje mi się czasami, że nigdy się nie skończą, a jeśli tak, to tylko po to, aby zacząć się na nowo. Dzisiaj zadziwiona wpatrywałam się w niebieskie niebo. Wyszło słońce. Słońce to przyjaciel. Zjeżdżałam windą i podzieliłam się swoją pogodową radością. Objawiło się życie i usłyszałam że: „Mój brat zmarł dwa dni temu. Świeciło słońce.”. Zamarłam i wybąkałam współczucie. Nie ma pogody i niepogody, jest nasze życie. Tę chwilę zapamiętam, chociaż jest zwyczajna. Błysk. Potem słońce, ktore nagle straciło wigor (był wiatr, więc może to on przywiał chmury) i pójście swoją ścieżką.
Sens jest w wędrowaniu, a nie zaliczaniu Korony, chociaż kto to wie. Ja nie wiem. Może potrzebny jest punkt docelowy, aby wędrować, a nie błąkać się, że ważne jest, aby mieć początek i koniec, aby otworzyła się przestrzeń na przeżycie i zapamiętanie doświadczenia. Niemniej, gratuluję zdobycia szczytu, tego właściwego :).
Śnieg i śnieg widzę na Twoich zdjęciach. Oblepia gałązki tak szczelnie.
A to zanurzenie - niebezpieczne. Jak to się stało? Nie zauważyłeś, błądzileś w obłokach, czy to typowe zasadzki? I jak im przeciwdziałać? Może z kijkami chodzić? Kiedyś kupiłam sobie jeden kijek za namową przyjaciół, do schodzenia go przeznaczyłam. Kupiłam jeden, gdyż wydawało mi się absurdalne, aby dwa, przecież nie jestem inwalidą. Oj, zemściło się to okrutnie w czasie schodzenia po piargach, oni pomykali ze dwoma kijkami, a ja kuśtykałam ze swoim jedynym.
Porosty, a cóż to za rodzina, rośliny, grzyby, a może jeszcze coś innego. Ładne. Dobrze, że napisałeś o ich liczbie, więc nie pogoogluję :). Jakże się cieszę, że powróciły tam, gdzie ich miejsce.
Miejsce podmokłe zauważyłem, tylko niedoceniłem, pewny swoich butów i niepomny cech izerskich łąk. Nie było niebezpieczeństwa. Tam, gdzie są głębokie torfowiska, gdzie topiel, nie ma ścieżek, a i świerki nie rosną. Ot, zwykła okresowo podmokła łąka, nie bagnisko.
UsuńChomiku, gdybyś znalazła się w Jeleniej Górze lub okolicy między październikiem a marcem, z przyjemnością pokażę ładne miejsca, w wakacje jestem nad morzem i wolnego brać nie mogę.
Kije są przydatne. O siłę oparcia się na kiju zmniejsza się obciążenie nóg. Czuć to wyraźnie w czasie marszu. Gdy mocniej naciskam na kije (jakbym chciał je wcisnąć w ziemię) lżej nogom. No i oczywiście dla równowagi, podparcia się. Czasami na stromym zboczu chwytam je nisko i wbijam przed sobą, stają się wtedy jakby przedłużeniem moich pazurów, albo trzecią nogą, gdy podpieram się z tyłu.
Las na szczytowej łące, te świerki między którymi sterczą kikuty, wyglądał we mgle, w swoim zalodzeniu i zaśnieżeniu, bardzo ładnie, ładniej niż na zdjęciach.
O porostach tyle wiem co nic, tylko że są grzybami, a dają sobie radę bez żywiciela, (typowe grzyby muszą rosnąć na materii organicznej, z niej czerpią co im potrzebne), bo mają w sobie uwięzione glony, a te mają zdolność fotosyntezy – jak to rośliny. Glony produkują cukry i co tam jeszcze potrzebne dla siebie i dla porostów. Dlatego te mogą rosnąć na nagich skałach. Grzyby są jakby między roślinami, które mają zdolność wytwarzać z prostych związków chemicznych pokarmu dla siebie, a zwierzętami, które tego nie potrafią i muszą jeść rośliny. Porosty jakby znalazły boczną furtkę, trzecie rozwiązanie. Chyba dobre, skoro wszędzie tam, gdzie jest czysto, rośnie ich mnóstwo. Obrastają drzewa, kamienie, mury, dachy, stalowe konstrukcje, wszystko.
Właśnie: gdy my cieszymy się słońcem i dniem, ktoś się rodzi, ktoś cierpi, ktoś umiera.
Niedoceniłeś torfowisk, znaczy pochopność :). To z Tolkiena, te hobbity były wielce niefrasobliwą nacją, lecz serca miały mężne i rozsądek w głowach ich królował. Pożałowałam teraz, że żadna hobbitówna się z nimi na tę wyprawę nie wybrała. Poplączę się po Sudetach, odrobinę, w tym roku, rozpoznam, zdjęcia wyślę i będę lepiej przygotowana do przyszłej (kiedyś, gdzieś) z Tobą wyprawy zimowej :). Prócz herbaty zabiorę woreczek ziaren, bo zimą chomiki tym się pożywiają non stop. Nie masz pojęcia jak się cieszę, że zobaczę w tym roku te krajobrazy i widoki. Dzięki Tobie i Jankowi i jeszcze jednej osobie z JG, którzyści zwrócili moją uwagę na te okolicę.
UsuńTak, kije są dobrą rzeczą. Przedłużeniem jak piszesz i zabezpieczeniem, w końcu przecież stół też ma cztery nogi, a nie dwie.
Las wygląda dostatecznie ładnie na Twoich zdjęciach. Tęsknię za śniegiem, chociaż w mieście to tylko kłopot i koszty odśnieżania, korki, spóźnienia. Jaki piękny jednakże i jak wielki lęk budzi się, kiedy go nie ma, Uciekające pory roku, więc może rzeczywiście coś się dzieje z tym klimatem.
Porosty to grzyby! Kto wie może też są do jedzenia? Reniferowe jedzenie, czy przysmaczek? Są bardzo delikatne, tak mi się zdaje. Łatwo je zniszczyć i zostaje mokra plama, a szybko rosną, bujnie, w sprzyjających warunkach. Delikatne lecz silny pęd do życia mają. Przypomniała mi się jedna z książek science fiction o planecie opuszczonej przez ludzi i pełnej zalążków porostów. Warunki na niej panowały straszne - niedobór tlenu, więc każda jego kapka wydostająca się spod hełmów została od razu przez nie odnaleziona i wykorzystana. Bohaterowie ledwo uszli z życiem. Zdziczała planeta - ocenili. A może nie? Może porosty są elementem ekosystemu, ktory w ten sposób podejmuje wysiłek powrotu do równowagi?
I nas zadziwiła ta nazwa Zakręt Śmierci, bo oczekiwaliśmy czegoś bardziej adekwatnego do nazwy:-) masz rację, chyba z powodu wypadku tak został nazwany, bo nic w nim ekstremalnego, coś jak nasze serpentyny:-) patrzyliśmy na to niby-schronisko z drugiej strony, być może spod Kamieńczyka, i zastanawialiśmy się, czy warto tam pójść; ciężko zdecydować się na jakąś trasę, gdy ma się tylko 2-3 dni do dyspozycji, do tego nocne koncerty, a chciałoby się pazernie wszystko zobaczyć; ciekawa brodaczka, jak w westernie o amerykańskim południu, ponoć porosty to niezwykła grupa roślin, ja jednak wolę te kwitnące; pokazujesz krajobrazy zimowe, letnie, zdecydowanie wolę letnie, bo raczej ciepłolubna jestem; czekają nas 2 dni na Roztoczu Południowym, wśród cerkiewek, zagubionych w lesie cmentarzy, a pogodę wieszczą nieciekawą, ale umówione spotkanie zobowiązuje, pogody nie wybierzemy; wszelka rywalizacja, zdobywanie dla sławy, zaliczanie są mi zupełnie obce, ale skoro ludziska mają taką potrzebę, nawet za cenę życia ... nigdy tego nie zrozumiem.
OdpowiedzUsuńO, takie torfowisko śródgórskie chciałabym zobaczyć:-)
Jedno takie widziałem. Samo torfowisko jest typowe, jak dla mnie ładne, a jestem pewny, że i dla Ciebie, zwłaszcza w lecie, jednak zdumienie ogrania, gdy podniesie się głowę i widzie gdzieś dalej szczyty. Albo odwrotnie, a tak ja miałem: idzie się pod górę, mija lasy i skały, wyżej i wyżej, później teren wypłaszcza się i widzi się… torfowisko. Jakby się cudem znalazło na dnie doliny, a nie paręset metrów ponad nią.
UsuńA tej górskiej rywalizacji zamieszczę tekst; nie będzie pochwalny, ponieważ i dla mnie ich wyczyny są delikatnie mówiąc dziwne.
Ja też wolałbym chodzić w ciepłe dni, ale cóż… Wiesz, Mario, ta pora roku ma i dobre strony!: nie muszę wstawać o północy, że wejść gdzieś wyżej dla obejrzenia wschodu słońca i… nie jest gorąco. Pot oczu nie zalewa. Gdy mi zimno, założę dodatkowy sweter i drugą parę rękawic, ale co zrobić, gdy idziesz w samej koszuli i jest za gorąco?
Te letnie zdjęcia zamieściłem na zachętę; dają wyobrażenie jak tam jest przy ładnej pogodzie.
Tak, dwa czy trzy dni wystarczą tylko na zwiady, nie na poznanie. Mario, parę dni temu snułem fantazję „co by było gdyby”, było w niej o dwumiesięcznej włóczędze po Bieszczadach i okolicy :-)
Dzisiaj tj. 2lutego jest Światowy Dzień Mokradeł :D
OdpowiedzUsuńLubię mokradła. Nie wiem dlaczego, ale lubię. Mam za sobą kilka wypraw na rozległe bagna na Lubelszczyźnie, na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim. Tak, jest takie w Polsce. Był czas, gdy często je odwiedzałem.
UsuńTorfowiska wysokie w Górach Izerskich są zdradliwe ;) Nieraz się o tym przekonałam, wielość mchów i porostów bardzo mnie cieszy.(Uwielbiam je i żąłuję, że potrafię rozpoznać tylko kilka gatunków) Jeśli codzi o porosty, to te szare na drzewach w większości są chrobotkami. Obecnie w szkole podstawowej dzieci uczą się skali porostowej i na jej podstawie określają zanieczyszczenia.
OdpowiedzUsuńNo faktycznie niby byłeś blisko, a jednak daleko. Różnica między Pasmem Wysokiego Kamienia a Grzbietem Kamienickim jest ogromna. Gdy Wy brodziliście w śniegu, my go już prawie nie mieliśmy.
Gdy wracając minęliśmy Szklarskę, zaczęło się przedwiośnie: było 7 stopni na plusie, niezła widoczność, no i oczywiście ani śladu śniegu. A przecież różnica wysokości nie jest duża, kilkaset metrów.
UsuńŚwita mi powiązanie tych chrobotków z… reniferami. Zdaje się, że one jedzą porosty. Aniu, tak w związku z reniferami powiem, że chciałbym zobaczyć letnią tundrę, tę usianą kwiatami. Widziałem zdjęcia, tam musi być pięknie.
Świetne skojarzenie- jeden z gatunków nosi nazwę chrobotek reniferowy. Też chciałabym zobaczyć taką tundrę i... angielskie wrzosowiska (jak z "Wichrowych wzgórz" i "Tajemniczego ogrodu").
UsuńNa szkockie wrzosowiska wybierałem się pracując w UK, ale zabrakło okazji, czyli pieniędzy, ech.
UsuńWłaśnie: chrobotek reniferowy, teraz przypomniałem sobie. Ot, skojarzenie! Swego czasu Amundsen gościł u Eskimosów, w czasie obiadu podano mu przysmak: przepołowiony żołądek renifera z zawartością. Teraz mogę przypuszczać, że dziczyznę dostał z chrobotkami.
No i popatrz, Aniu, jak kapryśnymi drogami wiodą rozmowy – dotarłem do eskimoskiej kuchni.