050719
O książce
„Szczeliny istnienia” Jolanty Brach-Czainy, profesorki filozofii
Część pierwsza.
Wiedząc, że czytać
będę o egzystencjalizmie, otwierałem książkę z rezerwą, a
nawet z nieufnością, niepomny zapewnień znajomej polecającej mi
tę książkę. Powód jest jeden: ten kierunek filozofii nie jest
moim ulubionym, delikatnie mówiąc. Jednak autorka pokazała mi
oblicze egzystencjalizmu odmienne od mojego wyobrażenia,
ukształtowanego lekturami innych książek.
Dla porządku
napiszę, że cytaty z książki ująłem w znaki >><<, a
wielokropek w nawiasach (…) oznacza mój skrót, pominięcie części
słów cytatu. Robiłem to niechętnie, przymuszony objętością
cytowanych tekstów.
Może zacznę od
etymologii tego słowa, przepisując słowa filozofki.
>>„Egzystencja”,
słowo określające nasze główne zadanie, zawiera echo narodzin
jako wyłaniania. W klasycznej łacinie ex sisto znaczyło dosłownie
„wychodzić z”, „wydobywać się”, „rodzić się”. W
takich znaczeniach używał tego czasownika Cyceron w O naturze
bogów.<<
Na stronie PWN, pod
hasłem egzystencjalizm, informują, iż łacińskie existentia
oznacza istnienie.
W wyjaśnieniu
znaczenia hasła przeczytałem tam o rozdarciu człowieka, o poczuciu
beznadziejności, o lęku, o… dość.
Nie podobały mi się
te słowa. Są kategoryczne jak czarno-biała szachownica. Właściwie
więcej w nich czerni niż bieli.
Jest jeszcze cytat:
„Absurdem jest,
żeśmy się urodzili, i absurdem, że umrzemy”.
Autora nie podano,
więc od siebie dodam, że jest nim Jean Paul Sartre. Zapytajcie
googli o jego myśli, a przeczytacie przeraźliwe słowa i czym
prędzej naciśniecie krzyżyk w rogu ekranu.
Nie znoszę takiej
filozofii. To jakieś czarne mędrkowanie pisane przez smutasów, a
nie umiłowanie mądrości.
Przywiązany jestem
do tradycyjnego znaczenia pojęcia filozofia, a już w starożytności
zaczęło się odchodzenie od niego. Teraz mamy niemal nieskończony
szereg dziwnych, albo i dziwacznych, pomysłów na wyjaśnienie
świata i życia. Do dzisiaj pamiętam przygnębiającą lekturę
książki Schopenhauera piszącego o bólu, a czytałem ją w wojsku,
40 lat temu. Tak, od zawsze coś mnie ciągnęło do filozofii,
chociaż szybko się okazało, że czytając dzieła filozofów,
ciekawe i mądre myśli nierzadko trzeba wyłuskiwać wśród plew
mądrość udających, lub szukać je między przygnębiającymi
wynurzeniami ludzi mających kłopoty ze sobą i swoim życiem.
Dzieła filozoficzne wcale nierzadko bywają też swoistym sportem
intelektualnym, jak to wyraził się mój młodszy syn w związku z
egzystencjalizmem Sartre.
Wierna pierwotnemu
znaczeniu słowa egzystencja, w pierwszym rozdziale poświęconym
naszemu istnieniu, Brach-Czaina wiele miejsca poświęca porodowi w
sensie dosłownym, realistycznie opisując jego szczegóły. Czyni z
porodu oś, wokół której układa argumenty za wartością bycia.
>>Akt rodzenia
sam w sobie stanowi radykalne uchylenie egzystencjalnych
wątpliwości. Jest wyznaniem wiary w istnienie potwierdzonym w
sposób najbardziej osobisty, jakim jest wyłanianie kogoś z
własnego ciała. Nie z gliny, nie z cudzego żebra, lecz z siebie.
Rodzenie jest
świadectwem zgody, aktem bezwzględnie optującym za wartością
istnienia. Wyrazem ufności w otwarty horyzont sensu. (…) Poród
demonstruje – a może nawet dowodzi – że to, co jest, zdobywa
znaczenie przez fakt bycia. (…) Formuła porodu brzmi: niech to, co
jest, będzie. Niewiarygodne przesłanie. Każe zapomnieć o
cierpieniu, poniechać buntu. Oznacza akceptację wszystkiego, co
zdarzyć się może. Wskazuje samo istnienie jako niezachwianą
wartość.<<
Te ostatnie słowa,
ale i wcześniejsze, są bardzo ważne, ponieważ tylko dla
„zwykłych” ludzi istnienie ma niezaprzeczalną i wielką
wartość. Dla części filozofów niekoniecznie, a nawet bynajmniej.
Właściwie zawsze
czytam kupioną książkę, nie pożyczoną. Po przeczytaniu chcę ją
mieć, nie oddawać, nawet jeśli już do niej nie wrócę. Tę też
kupiłem i czytając, zapełniłem marginesy uwagami, podkreśleniami
i wykrzyknikami. Im celniejsze, lub piękniejsze, jest miejsce, tym
grubszy stawiam wykrzyknik. Przy tych słowach jest grubaśny:
>>Jeśli
sądzimy, że to, co przez poród zostaje objawione, domaga się
racjonalnego uzasadnienia, możemy dowodzić, że wartością
przydaną istnieniu jest otwarcie dostępu do bogactwa świata. Czyż
sam poród nie jest po prostu otwarciem na świat? Wskazany więc
trop interpretacyjny jest zakorzeniony bezpośrednio w akcji
porodowej. Narodzenie pozwala dostąpić do świata. Zatem istnienie
prezentuje się jako szansa uczestniczenia w bycie wszystko
ogarniającym, nieskończenie różnorodnym.<<
Ucieszyłem się
czytając te słowa, ponieważ i ja doszedłem do takich wniosków,
bez prowadzenia ścieżkami filozoficznych myśli. Istniejąc, żyjąc,
mamy daną nam szansę na przeżywanie życia. Jego intensywne
przeżywanie jest naszą powinnością z racji zaistnienia, co samo w
sobie jest przecież spełnionym nieprawdopodobieństwem, jest też
sensem. Życie spełnione, to życie wypełnione przeżywaniem.
Dalej nieco się
rozmijam z autorką; możliwe, że tylko w rozumieniu.
>>To, co nas
spotyka, jest tylko małym wycinkiem zdarzeń zachodzących w
świecie, więc niczego nie należy odrzucać, bo i tak w ciasnym,
zewsząd ograniczonym obszarze bytowania niewiele dane jest nam
doświadczyć. (…) Dzięki otwarciu zdobywamy szerszy dostęp do
rozmaitości zdarzeń świata. Przypisana nam szczelina rozchyla się
wówczas ku pełni. Im większa różnorodność i siła przeżyć,
tym pełniej świat otwiera się dla nas. W inicjacji wejścia w
świat wyłożona jest zasada istnienia, przed którą się
wzdragamy: wszystko przyjąć.
Ale nie jest
powiedziane, jak to zrobić.<<
Tak, wzdragam się
przed przyjęciem wszystkiego, dlatego w swojej wykładni zaznaczam
ograniczenie: pełnia mieści pozytywne przeżywanie. Za negatywne
dziękuję, chociaż zgadzam się z twierdzeniem o ograniczaniu w ten
sposób przeżyć. A może po prostu nie wiem, jak to zrobić. Jak
przyjąć te złe – pod jakimkolwiek względem.
Tutaj powinienem
podzielić ogólne pojęcie zła nas spotykającego na dwie
kategorie: złe przeżycia, które jednak w swojej istocie nie są
czystym złem, oraz te drugie, bezwzględnie złe.
Zmęczenie pracą,
dokuczliwe uciążliwości pogodowe, kłopoty finansowe,
nieporozumienie z przyjacielem, niepokój o bliskich, a nawet rozpacz
po straconej miłości lub przemijająca choroba, w czasie ich
trwania mogą i są uznawane za zło, ale inaczej je postrzegam, niż
nienawiść, sadyzm, zbrodnie, czy nawet tak często spotykaną
zawiść czy złośliwość. Tego rodzaju zła boję się i unikam,
mimo pomniejszania swojej czary przeżyć.
Nie potrafię
przeprowadzić logicznie spójnego podziału między tymi dwoma
rodzajami zła. Po prostu uznaję, że nasza rozpacz jako kochanka,
czy smutek po opuszczeniu nas przez przyjaciela, mimo całej swojej
negatywności potwierdzają naszą wartość, będąc dowodem
zdolności do kochania, odczuwania empatii i przyjaźni, a więc
naszych pozytywnych wartości. Inne natomiast, jak wspomniane
uciążliwości pracy czy przemijająca choroba, są zwykłymi
cechami naszego życia, i ciągłe utyskiwanie, traktowanie ich jako
kategoryczne zło, jest ujmowaniem wartości naszemu życiu, a tego
robić się nie powinno, ponieważ nasze życie ma taką wartość,
jaką uznajemy, że ma.
Czasami dostrzegam
konieczność wzbudzenia w sobie większej ufności do życia, a to
dla niebronienia się przed napotykanym złem, ale nie mam pojęcia
jak to zrobić, mając takie nie inne doświadczenia życiowe.
Dość o sobie,
miałem pisać o książce. Zaraz do niej wrócę, zauważę tylko,
że nie piszę klasycznej recenzji, ponieważ ta wiąże mi ręce, to
znaczy pióro, podlegając pewnym rygorom. W takim tekście nie
jestem nimi ograniczony, co bardzo mi odpowiada.
Nie przyjmuję świata z całym dobrodziejstwem inwentarza, wręcz unikam, uciekając do swojej pogórzańskiej samotni; był czas, kiedy straciłam wiarę w ludzi, w przyjaźń, dlatego teraz ostrożnie podchodzę do nowych znajomości, a czasami nawet unikam; to na pewno źle, ale cenię spokój duszy, bo wiele zdrowia kosztuje mnie potem uporanie się z problemem; to tylko taki wybiórczy wtręt, właściwie dla zaznaczenia, że byłam i czytałam, właściwie filozofia to dla mnie obce zjawisko, choć pewnie towarzyszy w życiu, nienazwane przeze mnie:-)
OdpowiedzUsuńMario, dziękuję za obecność.
UsuńPostępuję tak samo i z podobnych powodów. Nie bardzo rozumiem tej części wywodów autorki, w których przekonuje do przyjmowania wszystkich doświadczeń ludzkiego życia i do niepotępiania zła, chociaż coś mi świta w łepetynie.
Jednak zło, jakie może nas spotkać w kontaktach z ludźmi, nie jest jednakowe. Z jednej strony jest kategoryczne, bezwzględne, jest złem niezależnym od ocen, ale jest i takie, o którym w innym miejscu pisała autorka: zależne od naszego przyjęcia, od oceny, od naszego przeżywania tego zła.
Na przykład: w rozmowie z obcym człowiekiem, nierzadko odczuwam jego apriorycznie złe nastawienie do mnie, jeśli on wie o miejscu mojej pracy, a już szczególnie często, gdy rozmowa toczy się w lunaparku. Po prostu ogół ludzi widzi w pracownikach cyrków i lunaparków pijaków, leni i złodziei – i tak ich traktują. Tę pogardę, poczucie swojej wyższości, zdarza mi się często czuć, albo i wprost słyszeć, wyrażoną w paskudnych słowach.
I teraz dwie są możliwości, dwie drogi, Mario. Jeśli będę brać do siebie takie zachowania, błoto tych ludzi będzie się do mnie przylepiać i będzie mi źle psychicznie. Jeśli wzruszę ramionami uznając, że te oceny nie mnie dotyczą, że takie ocenianie źle świadczy o oceniającym, nie padnie na mnie nawet grudka błota.
Zauważ, jak to samo zło, możliwe do doświadczenia w kontaktach z ludźmi, różnić się może w naszym odbiorze, w przeżywaniu. A ileż każde z nas miało sytuacji, w których ktoś powiedział coś, lub zrobił, co bardzo nas zabolało, a sprawca nawet o tym nie wiedział, nie zdając sobie sprawy z naszej reakcji. A ileż było sytuacji, w których to my sami nieświadomie zadaliśmy ból innym!
W tych wszystkich przykładach można, a chyba i trzeba, stosować ową zasadę nieoceniania i niepotępiania innych ludzi.
Poza skrajnościami, o których pisałem na początku, czyn czy zdarzenie nie ma etykiety, to my sami ją przyklejamy. I tutaj można zadać pytanie, które przeczytałem u Marka Aureliusza: a któż nam każe oceniać? Czy nie my sami?
O ileż byłoby dla nas lepiej uznać, że koledze coś się pomyliło i stąd bolesne dla nas słowa, niż od razu dopatrywać się perfidii.
My zbyt szybko przyklejamy etykiety ludziom.
Tutaj możemy sporo zrobić, przybliżając się w ten sposób do tego trochę dla nas trudnego ideału opisanego przez Brach-Czainę.
A filozofię, Mario, każdy z nas uprawia na swój własny użytek :-)
Piszesz o narodzinach i życiu, a ja w jakiejś książce wyczytałem zdanie, które gdzieś zapisałem i nie mogę teraz tej notatki odszukać. Tak zapamiętałem to zdanie:
OdpowiedzUsuńŻycie to przestępstwo za które przewidziana jest kara śmierci.
A teraz pędzę do swoich zajęć.
Może byłoby lepiej, jeśliby kara za złe czyny była równie nieuchronna, jak ta z Twojego przykładu – za życie. :-)
UsuńJak napisałem na początku, cały ten egzystencjalizm nie pasuje mi, nie lubię tego kierunku filozofii, ale autorka przedstawia go w innym świetle. Cała jej filozofia jest taka… ludzka. Nie ma zadęcia akademickiego, nie uzbraja się w trudne słownictwo i szuka odpowiedzi nie na wydumane problemy, a takie zwykłe, życiowe.
Pędzę i ja do zajęć, czyli do pisania i dalszego czytania tej książki. Mam w niej miejsce, które trudno mi zrozumieć, a wydaje się kluczowe do zrozumienia ważnych kwestii, no i mozolę się nad nim.
Lubię taki trud.
Zauważyłem, że moja obecna filozofia życia jest inna, niż gdy miałem naście lat. Ta myśl zaświtała we mnie, gdy w wolnych chwilach czytałem książkę wycofaną ze zbiorów bibliotecznych.
UsuńPIW ją wydał w 1982 r.
Autorem jest Vitus Bernard Dröscher
Tytuł
Reguła przetrwania
Podtytuł
Jak zwierzęta przezwyciężają niebezpieczeństwa
Autor często porównuje zachowania zwierząt do postępowania ludzi, którzy znaleźli się w podobnych sytuacjach.
Zakończenie Jednego z rozdziałów przystaje do tego, co odczuwam obecnie.
>>W naszym wysoko utechnicznionym środowisku i w naszym nienaturalnym społeczeństwie masowym musimy zdobyć się na wyczyn przystosowania w ogromnej skali. Takiego dzieła dokonamy tylko na podłożu tego, co potrafią osiągnąć nasze półkule mózgowe.
Tylko taka synteza daje nam szansę przetrwania.<<
Janku, środowisko, w jakim żyjemy, faktycznie różni się diametralnie od tego, w którym ludzie żyli przez wieki wieków i do którego psychicznie jesteśmy dostosowani.
UsuńNie jestem pewny dobrego zrozumienia autora cytowanych słów. Jeśli chodziło mu o to, że damy radę tylko przy (mądrym) wykorzystaniu potencjału naszego mózgu, to zgodzę się i stanę obok niego.
Za ważne mam powstawanie gałęzi psychologii zajmującej się tego rodzaju sprawami. Za naszej młodości nikt nie myślał nawet o takich specjalizacjach, a i świadomości naszego niedopasowania do stworzonego środowiska praktycznie nie było. Albo dopiero raczkowała na zachodzie Europy.
Etolodzy zawsze porównują zachowania zwierząt do ludzi, a przyczyna jest znana: jesteśmy z jednej rodziny.
Wiedz Krzysiek, że w świecie mrówek istnieje niewolnictwo! Północnoamerykańskie mrówki amazonki napadają na pierwomrówki łagodne, porywają ich poczwarki i zabierają je do swojej siedziby. Wylęgłe z poczwarek owady stają się niewolnikami amazonek. Jako poddane muszą przejąć wszystkie roboty domowe.
UsuńA damy amazonki stają się leniwe jak tureccy baszowie. I nijak się ma do nich powiedzenie - pracowity jak mrówka.
Janku, nie dość, że niewolnictwo, i to chyba nie tylko u tego gatunku, to jeszcze hodowla. Otóż mrówki utrzymują mszyce, czy podobne zwierzaczki, chronią je, dostarczają im pokarm, i… zlizują ich słodkie odchody. Hodują też grzyby, wiedząc jakie składniki im zapewnić w glebie. O ile dobrze pamiętam, przeżuwają liście i nimi nawożą glebę. A gdy grzybki podrosną... do sety są jak znalazł :-)
UsuńMoże należałoby zmodyfikować powiedzenie i powiedzieć: pomysłowy jak mrówka.
Kurcze, od dwóch miesięcy leżą u mnie "Szczeliny..." Jeszcze do nich nie zajrzałam. Do kupna-posiadania skłoniła mnie koleżanka. Byłyśmy w kawiarnio-księgarni i po konsumpcji (herbata i tarta) wałęsałyśmy się i oglądałyśmy książki. To przyjemne. Powiedziała - kup i poszłam za tym. Pamiątka spotkania, tak sobie pomyślałam.
OdpowiedzUsuńZachwycam się ostatnio drzewami, słucham w samochodzie audiobooka "Sekretne życie drzew" P.Wohlleben. Tyle jeszcze niewiadomo.
Napisałam bez przeczytania Twojego wpisu, po pirwszej linijce, ale zaraz to zrobię:) tzn. przeczytam.
Bez przeczytania? Oj, jak Ty pędzisz! Zwolnij trochę :-)
UsuńSiostrą mi jesteś zachwycając się drzewami, Chomiku.
Tak, wałęsanie się między regałami z książkami jest przyjemne.
Mnie zachęciła do kupna tej książki znajoma z Biblionetki. Poczułem się zobowiązany po przeczytaniu w jej liście paru sporych cytatów i nie żałuję.
Przeczytałam. Sartre'a odpuść, gdyż kopiował cudze myśli, swojego kolegi, był celebrytą, gdyby przykładać miarę obecnych czasów. Powtarzam opinię swojego profesora filozofii, ale uzasadnioną.
OdpowiedzUsuńTrochę mnie ta książka odstręcza przez rozpoczęcie od porodu. Niby logiczne, ale taka oś jest dla mnie dziwna, gdyż samo życie nie jest jeszcze świadome i zdolne do refleksji związanej ze swoją kondycją.
Może dlatego autorka nie pisze o życiu, a o istnieniu, które świadomym być nie musi.
UsuńPoród jest centralnym wydarzeniem w jednym tylko rozdziale tej książki, w pozostałych już nie, więc nie szukaj wykrętów, tylko czytaj. :-)
Przeczytałem w internecie o myślach samobójczych u Sartre i o zrezygnowaniu z tego czynu po uznaniu, że i tak nikogo jego śmierć nie zainteresowałaby. Te słowa, bardzo głupie, zniechęciły mnie do tego człowieka. Jeśli dodać inne jego myśli, dziwić się należy, dlaczego mówi się o nim, dlaczego pamięta. Nie dość, że smutas, to i bubek.
Ano, bubek. Coraz silniej dociera do mnie myśl, że nie żyjemy po to, aby pracować. To "shit", iluzja. Męczę się, ponieważ chcę napisać coś śmiesznego, a co jest zabawne - nie wiem. Rozbawia mnie sytuacja i absurd.
UsuńNo dobrze, skończę tę o drzewach i zacznę o szczelinach, przez które się przeciskamy, lecz ten rozdział z porodem skrzętnie ominę:)
Czy chciałabym mieć świadomość niebycia? Hmm, nie wiem. Jasno-ciemno, woda-brak, ciepło-zimno, boli, i sama już nie wiem co jeszcze?
Nie dla pracy żyjemy, a dokładnie na odwrót, to prawda. Niby wszyscy o tym wiemy, a dalej pracujemy jak osły. My, czyli ja też. Przyznam się do swoich obaw związanych z ubóstwem finansowym, to one, wespół z chęcią wyjazdów na włóczęgi na emeryturze, trzymają mnie w pracy. Wcześniej były inne powody, no i w rezultacie pracuję i pracuję. Jednak nie zamierzam wiele przedłużać tej pracy, a wcale w obecnej jej formie.
UsuńGdzie chcesz napisać coś śmiesznego, Chomiku? Tutaj, w komentarzach, czy w swoich tekstach? Taki kłopot nie Ty jedna masz, mnie też trudno o pisaną wesołość; chyba jestem zbyt zasadniczy na krotochwile.
Tak na marginesie: wydaje mi się, że w wyrażeniu „świadomość niebycia” tkwi sprzeczność, skoro mając świadomość, tym samym się istnieje.
W "Szczelinach" powinien Cię zaciekawić pokazany związek między codziennym krzątaniem się, a byciem z jednej strony, oraz psychiczną destrukcją aż do niebytu z drugiej.