250619
Miałem okazję
poznać świętokrzyskie drogi i tatrzańskie szlaki, przemierzałem
łęczyńskie bagna i podlubelskie lasy, spędziłem kilka dni w
Bieszczadach i na roztoczańskich wzgórzach, a wszystkie te miejsca
podobały mi się, jednak będąc tam nie wiedziałem, że największa
moja przygoda i największe zauroczenie krajobrazem dopiero przede
mną.
Osiem lat temu
poszedłem na Skopca, najwyższy szczyt Gór Kaczawskich, pasma
zachodnich Sudetów, a poszedłem tylko dlatego, że jest najwyższym
szczytem. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, ponieważ
te góry trzeba poznać żeby nas zauroczyły, ale jeśli już się
im przyjrzymy, uczucie, jakie poczujemy w sobie, trudno będzie
odróżnić od miłości.
Im lepiej znam te
góry, tym piękniejszymi je widzę, co przecież typowe jest u
zakochanego. Spędziłem w nich sto kilkadziesiąt dni, i póki
będzie mi dana możliwość, nadal będę chodzić kaczawskimi
drogami i bezdrożami.
Zadziwia mnie
nieprzewidywalność nie tylko dróżek tych gór, ale i zdarzeń
ludzkiego życia. Gdyby ktoś mi powiedział wtedy, osiem lat temu,
że te góry tak mocno zwiążą mnie ze sobą, że napiszę o nich
książkę, zapewne nie uwierzyłbym, a jeśli sięgnąć głębiej w
studnię czasu, przyznam, że nawet nie wiedziałem o ich istnieniu.
Teraz wracam do nich jak do domu – z tęsknotą i znajomością ich
zakątków.
Powinienem zamieścić
tutaj sprostowanie: napisałem dwie książki, ta druga jest zupełnie
odmienna, ponieważ opisuje spotkanie dwojga ludzi, ale właśnie w
Górach Kaczawskich. W tej nieco fantazyjnej historii miłości moje
góry zajmują nieostatnie miejsce. Książka powinna się ukazać w
końcu lata.
Mając opisany każdy
dzień spędzony w tych górach, któregoś zimowego dnia uznałem,
że powinienem zaproponować wydawnictwu wydanie tych tekstów. Nie wybierałem
firmy wydawniczej, od razu zwróciłem się do tej, która wydała
moją pierwszą książkę o sudeckich wędrówkach. Odpowiedź
przyszła natychmiast: wydamy na zasadach obowiązujących
poprzednio, przy pierwszej książce. Nie są dla mnie zbyt dobre,
ponieważ przez nie całe przedsięwzięcie jest właściwie z
rodzaju non profit, ale zgodziłem się i nie szukałem innych
możliwości. Wszak poznałem nieco rynek wydawniczy i wiem, jak
trudno jest o profity dla obu stronom: wydawcy i autora. Zresztą,
nie dla pieniędzy chodzę po górach i nie dla nich wydaję książkę.
Po cóż więc? Powód dla mnie oczywisty: od młodych swoich lat
miałem cichutkie marzenie wydania książki, a było tak nieśmiałe, że nawet wobec siebie
niewyrażane wprost.
Opisując wędrówki,
starałem się zawrzeć w tekstach swoje wrażenia w taki sposób,
żeby obraz tych gór, ich urok, a chociaż jego część, mógł być
poznany przez czytającego. Z tej idei, jakże trudnej do wcielenia w
życie, zrodził się tytuł książki – słowem malowane. Kierując
się nią, odrzuciłem te opisy, w których zbyt mało było o
wrażeniach, a za dużo o samej trasie.
Może garść
szczegółów bardziej technicznych, związanych z ukazaniem się
książki.
Pewną trudność
sprawiała mi korespondencja z wydawnictwem. Listy otrzymywałem
nader lakoniczne i nie zawsze wyczerpujące temat, a fakt ten tworzył
niepewności co do porozumienia się i zmuszał do ponownych zapytań.
Wiem jednak, że obecnie taka jest norma. Rozumiem, że odpowiadający
na moje maile pracownik ma do napisania wiele listów każdego dnia,
jednak miałby ich mniej, gdyby zamieszczał odpowiedzi na wszystkie
pytania, ponieważ nie byłoby konieczności wysyłania drugiego
listu.
Zwyczaj zaczynania
listu od słowa „witam” i dalej małą literą tak się
rozpanoszył, że stał się normą, więc zapewne wkrótce zostanie
usankcjonowany przez językoznawców. W końcu nawet „poszłem”
uznano za dopuszczalne.
Czasami czuję w
sobie bunt wobec naczelnej zasady tutaj obowiązującej, a mówiącej
o tworzeniu języka i zmienianiu jego norm przez użytkowników, nie
specjalistów.
O pieniądzach już
wspomniałem, napiszę o korekcie tekstu.
Osoba sprawdzająca
„Sudeckie wędrówki” wyraźnie starała się nie zmieniać stylu
i sensu moich słów, mając na uwadze jedynie poprawność
gramatyczną, interpunkcyjną i stylistyczną. Inaczej było przy tej
książce: redaktorka dość swobodnie zmieniała także sens zdania,
a gdzie nie rozumiała mojej myśli, tam dowolnie zapisywała swoje
pomysły. Zaznaczę, że owszem, w niejednym miejscu, na które
spojrzałem inaczej widząc poprawki, zauważyłem pominięte
wcześniej niezgrabności lub skróty myślowe utrudniające
zrozumienia sensu moich nierzadko długich zdań. Wiele jednak było
sformułowań poprawnych, a mimo tego zmienionych, czasami
radykalnie. W skrajnych przypadkach odrzucałem poprawki, ale na ogół
starałem się pogodzić moje zamysły z uwagami redaktorki. Ze
względu na warunki moich prac – wieczorami, po wielogodzinnej
pracy, czasami mając wolną ledwie godzinę – zapewne niejedno
miejsce pozostało koślawe. Miałem nadzieję na ich wyłapanie przy
drugiej korekcie, ale już po pierwszej tekst poszedł do łamania.
Zdjęć wysłałem
sporo ponad ustalenia, uznając prawo wydawcy do wyboru lepszych
według jego oceny. Wybór nie był konsultowany ze mną, ale
przecież wszystkie wysłane zaakceptowałem wcześniej. Miniaturki
tych wybranych otrzymałem bez podpisów, mając w osobnym pliku
tekstowym wpisać nazwy zdjęć będącymi jednocześnie opisami
fotografowanych miejsc. Dziwne to było, ponieważ zdjęcia wysłałem
podpisane.
Pracując nad tym (a
pochwalę się, że w większości przypadków rozpoznawałem skąd
były robione zdjęcia i co fotografowałem), nie byłem pewny, czy
aby w wydawnictwie nie pomylą kolejności, skoro wystarczyło
pominąć jedno zdjęcie, by wszystkie za nim miały niewłaściwe
opisy. Ciekaw jestem prawidłowości podpisów, ale sprawdzę je
dopiero po otrzymaniu moich egzemplarzy autorskich; spodziewam się,
że odbiorę ja za tydzień, może dwa.
Projekt graficzny
okładki jest bardzo podobny do pomysłu wykorzystanego przy
pierwszej książce. Zaakceptowałem propozycję uznając, że nie
okładka jest najważniejsza i nie chcąc wydawać pieniędzy na
prywatne zamówienie projektu u grafika. Później pomyślałem, że
podobieństwo okładek pasowałoby w serii książek o górach.
Czy taka się ukaże
– nie wiem. Tak naprawdę zależy to od czytelników, ponieważ
póki chodzę w góry, materiałów na następną książkę nie
zabraknie, a wydać ją nie jest trudno, jeśli poprzednia
przynajmniej jako tako się sprzedawała.
Małgosia, moja
córka, zamieściła już informację o książce w bazie danych
Biblionetki, jest to obejrzenia tutaj.
Natomiast tutaj jest
strona wydawcy o tej książce. Jak czytam, zamieścił ostatnią,
poprawioną wersję mojego tekstu przeznaczonego na okładkę. Przed wysłaniem czytałem go kilka razy i tyleż razy poprawiałem, a teraz widzę
niedostrzeżony wcześniej zgrzyt. Już za późno na jego usunięcie.
Trudno.
Książka w
najbliższych dniach ukaże się w ofercie szeregu hurtowni i
księgarń internetowych, będzie do kupienia u wydawcy, na allegro i
u mnie.
Zastanawiając się
nad wyborem kilku zdjęć z moich gór do zamieszczenia tutaj,
przejrzałem kilka folderów, w końcu uznałem, że zamieszczę te
trzy. Są dla mnie szczególne, ponieważ od miesięcy mam je na
pulpicie laptopa, a to dla szybkiego ich otworzenia. Lubię je, są
prawdziwie moje.
Cudownie, choć smutne jest to, że książka nie przyniesie Ci większych korzyści finansowych. Nie mniej fajnie jest znać pisarza 😂 Już nie mogę się doczekać, by mieć ją w ręku!
OdpowiedzUsuńAniu, te dwie moje książki są dość elitarne. W końcu większość ludzi nie chodzi w góry i z tego powodu jest bardzo mała szansa na ich zainteresowanie książką. Chociaż myślę, że gdy wiedzieli o treści, może i wśród nich znaleźliby się czytelnicy. Mam cichutką nadzieję na większe zainteresowanie opowiadaniem, a co do książki o górach wiadomo, że sprzedadzą się setki egzemplarzy, ilość zbyt mała, żeby liczyć na zysk. Liczący się byłby przy sprzedaży w tysiącach, ale jak napisałem, nie liczyłem na dochód.
UsuńKiedyś uznałem, że pisarzem jest ten, kto wyda więcej niż jedną książkę, więc teraz byłaby pora tak się nazwać, ale… ale nie nazywam się tak nawet sam przed sobą. Zastanawiałem się nad powodami, ale konkretnej przyczyny nie znalazłem. Wydaje mi się, że chodzi o poznanie mnie i moich książek przez istotną część czytelników, o bycie rozpoznawanym jako autor.
Czy więc myślę o popularności? Bóg mi świadkiem, że nie, ponieważ na szczęście nie interesują mnie wysokie stanowiska, sława, ważność czy napęczniałe konto. Czasami wydaje mi się, że mam za mało umiejętności do bycia pisarzem, ale powiem, Aniu, że gdyby ludzie tak mnie nazywali jak Ty tutaj, chyba w końcu uwierzyłbym w bycie pisarzem.
Aniu, niech Ci do głowy nie przyjdzie kupowanie mojej książki! Chciałbym uczynić z niej prezent dla Ciebie.
W wydawnictwie podałem adres w Ustroniu (dzisiaj otworzyliśmy lunapark), spodziewam się otrzymania książek w ciągu najbliższych kilku dni, po następnych kilku paczuszka trafi do Domku pod Orzechem.
Dla mnie jesteś pisarzem, bo nie o te ilości wydanych i sprzedanych ksiażek chodzi, ale o językowy kunszt i przyjemność jaką czerpię z czytania. A świat stanął na głowie i mianem pisarzy określa się grafomanów, któzy produkują językowe i logiczne gnioty, które jednak trafiają w gusta pewnej grupy czytelników.
UsuńDziękuję, Anno. Takie słowa polonistki mają dla mnie niemałe znaczenie.
UsuńDo Twojej uwagi o gniotach należałoby dodać, że grupy ich czytelników nie są, bynajmniej, marginesem. I w tym problem, ponieważ nie ma już – o ile wiem – wydawnictwa, które miałoby na celu propagowanie dobrej prozy. Celem wszystkich jest przynoszenie dochodu, a pieniądz nie zna się na literaturze, tylko na ilości sprzedanych książek.
Parę dni temu rozmawiałem z kolegą, zeszło na temat mojego pisania. Co prawda (dobrodusznie) nazwał szykowaną do wydania książkę romansidłem, ale też podał swoją definicję bycia pisarzem. Otóż jest się nim wtedy, gdy ludzie nadadzą takie miano. Byłabyś pierwsza? :-)
Przy okazji powiem o nadużywaniu innego szczytnego miana: artysta. Jak wiesz, często bywam na festynach (oczywiście służbowo) i wielokrotnie słyszałem szumne zapowiedzi występu „artysty”, a na sceną wychodził zwykły piosenkarz, na dokładkę rzadko kiedy potrafiący dobrze śpiewać. A przecież artysta to ktoś, kto tworzy coś artystycznego. Śpiewak może tylko bywać artystą, gdy uda mu się wspaniale wykonać utwór, dodając coś oryginalnego od siebie. Podobnie z malarzami, muzykami, pisarzami, etc. Mamy więc przestawienie znaczeń – podobnie jak w Twoim przykładzie.
To jest chyba stresujący czas ... oczekiwanie, poprawki, korespondencja z różnymi działami wydawnictwa, a nawet wkurzająca indolencja konkretnych osób; jakie to uczucie? bierzesz do ręki nowiutką książkę, widzisz swoje nazwisko, zdjęcia ... jeszcze raz gratuluję.
OdpowiedzUsuńMario, nie jest stresujący, naprawdę. Z negatywnych odczuć bywa zniechęcenie, gdy wysyłam do kilku wydawnictw propozycję, a oni słowem nie odpisują. Nawet gdyby odpisali, że nie są zainteresowani, rozumiałbym, ale zbycie milczeniem nie jest w porządku. Tak jednak robią niemal wszystkie wydawnictwa. Nieco tłumaczy ich wielka liczba ofert wydawniczych.
UsuńFakt, irytujące bywa czytanie listów, w których nie ma odpowiedzi na wszystkie moje pytania, chociaż mile mnie zaskoczyło wydawnictwo mające wydać moje „romansidło”, jak to żartobliwie powiedział kolega.
Cała reszta spraw może być nużąca dla kogoś, komu wydano już sporo książek, ale dla mnie wciąż jest to nowe, a przez to ciekawe przeżycie.
Pierwsze moje próby pisania datuję na lata siedemdziesiąte, więc myśli o swojej książce miałem przez całe dorosłe życie, tyle że czasu nie było, a i wiary nie miałem. Może zwłaszcza wiary w powodzenie starań.
Dla mnie zobaczenie nazwiska na okładce książki to duże przeżycie, ale właśnie dlatego, że tak długo chciałem je tam zobaczyć. Wertując swoją pierwszą książkę wydało mi się, że za bardzo się odsłaniam pisząc o swoich myślach czy wrażeniach, oraz że słowa wydrukowane nabrały bytu samoistnego. Że żyją od teraz swoim życiem, niezależnym ode mnie.
Dziwne wrażenie i pamiętane. Wyjątkowe, ponieważ przeżywane po raz pierwszy.
Dziękuję, Mario.
Krzysztofie, gratuluję i cieszę, że piękne słowa będę mogla przeczytać w w druku, otworzyć okładkę, przyglądać się zdjęciom.
OdpowiedzUsuńA może, z kolei romansidło (jak żartobliwie przezywa je kolega) przyniesie troszkę zysku:)
Dziękuję, Chomiku.
UsuńKobiety mam za istoty stworzone do miłości, dlatego bardziej ucieszą mnie pochwały czytelniczek mojego romansidła, niż brzęczący mieszek. Szczerze mówiąc mam pewne obawy. Wiesz, wydaje się człowiekowi (czytaj: mężczyźnie), że zna kobiety, ale czy na pewno? Przecież one są tak odmienne, tak nieprzewidywalne… Tak sobie myśli typowy facet, a ja nim jestem.
Zaproponowałem wydawnictwu zamieszczenie kilku zdjęć z Lastka, góry w Górach Kaczawskich, gdzie zaczyna się opisana historia, ale odpowiedzieli, że do tego tekstu zdjęcia nie są potrzebne. Napisałem też o posiadaniu kilku zdjęć ze mną na kaczawskim szlaku, zrobił je Janek, ale nie wiem, czy wykorzystają. Myślałem o zamieszczeniu jednego na ostatniej stronie okładki.
Natomiast w książce o górach faktycznie jest sporo zdjęć. Wydawca ocenił je jako dobre. Te z książki Sudeckie wędrówki były przez wydawnictwo obrabiane, na przykład zwiększono nasycenie kolorów, ale w sposób jeszcze do zaakceptowania. Myślę, że w nowej (wszak jeszcze nie widziałem książki) będzie tak samo.
Szkoda, że w książce o miłości nie będzie zdjęć, niemądre wydawnictwo tzn. ktoś kto podejmował tam decyzję. Nie mówię, że wiele ale jedno, dwa, trzy - doskonały pomysł. Eh, ten marketing i jego wyczucie i znajomość rynku. Sądzą po sobie, niestety, i tak jest wszędzie, ale już marudzę, więc czym prędzej kończę.
UsuńTeż uważam, że parę zdjęć pasowałoby, może nawet i w wydawnictwie tak myślą, tylko chodzi im o wzrastające koszta.
UsuńW tej historii fantazja miesza się z rzeczywistością, chwilami nie ma pewności, czy narrator opisuje swój sen, czy jawę, a mam parę zdjęć, które ładnie dokumentują, a tym samym i pogłębiają, to pomieszanie. Dlatego chciałbym, żeby jednak zdjęcia były.
Krzysiek, widziałem okładkę na stronie wydawnictwa i powiem, że podoba mi się taki obrazek. Masz rację, ta szata graficzna nawiązuje do poprzedniej Twojej książki i będzie stanowiła ładny komplet.
OdpowiedzUsuńA może będą jeszcze następne części?
Gdy czytam opisy Twoich dni, i bliżej Ciebie poznaję, utwierdzam się w przekonaniu, że na blogu opisujesz samego siebie jako cząstkę zakątka tego świata.
Na pierwszej stronie widać fragmenty zamku na Grodźcu, Czernicką Górę i Bóbr w Borowym Jarze, a na ostatniej stronie, niewidocznej na oglądanym przez Ciebie zdjęciu, widać Dudziarza i Polanę Czterech Świerków.
UsuńWybrałem teksty do setnej wędrówki, i te są drukowane, a obecnie jest ich blisko 140, więc praktycznie już mam materiały na drugi tom o Górach Kaczawskich, ale to ewentualnie na przyszłość. Teraz trzeba liczyć na niezłą sprzedaż książki teraz wydanej i tym się zająć, bo tylko wtedy wydawca zechce ze mną rozmawiać o następnej.
Byłyby te góry częścią mnie? W pewnym sensie tak. W końcu sporo czasu w nich spędziłem i sporo dzieje się we mnie i u mnie w związku z nimi.
Druga książka! No proszę, jestem pod wielkim wrażeniem i gratuluję!
OdpowiedzUsuńW wyszukiwarce szukałam linku do Twojego bloga, a natknęłam się na tytuł nowej książki... :-)
Dziękuję, Aniko :-)
UsuńZauważyłem, że drugą książkę nie jest trudno wydać, jeśli pierwsza nie okazała się klapą. Wtedy wydawnictwo wie, czego się spodziewać, wie, że parę złotych zarobi. Na moją propozycję odpowiedziano mi tego samego dnia.
W toku jest proces wydania trzeciej książki, we wrześniu powinna się ukazać, a będzie zupełnie inna od poprzednich: to niewielka opowieść o miłości, na poły fantastyczna, a ściśle związana z… Górami Kaczawskimi.
Bardzo jestem ciekaw jej odbioru przez kobiety; wszak to wy jesteście znawczyniami spraw miłości.
Czytelnicy w Legnicy i Jeleniej Górze książki Krzyśka mogą odszukać w zbiorach bibliotecznych za pośrednictwem wyszukiwarki
OdpowiedzUsuńDZB Primo.
Po kliknięciu w zakładkę: Lokalizacja/Dostępność/Zamówienie, dowiemy się że:
- książka Góry Kaczawskie słowem malowane jest dostępna w Bibliotece w Legnicy, a
- Sudeckie wędrówki można wypożyczyć w Legnicy i Jeleniej Górze
Dziękuję, Janku.
UsuńMiło dowiedzieć się, że ktoś zauważył i zdecydował o zakupie. Miło wiedzieć, że jest w ofercie biblioteki i może ktoś przeczyta.
Mam i ja :-)
OdpowiedzUsuńhttps://1drv.ms/u/s!AlKogjgmLz02qkYJH73D_ZHi3r-c (kupione na angielskim eBayu - nówka sztuka z Polski).
Dawno Cię tutaj nie było. Powitać!
UsuńDziękuję, Piotrze, za obecność i za zakupy. To jest tak: jeśli wydana książka sprzedaje się przynajmniej jako tako, wydadzą następną.
Widzę sąsiadów moich książek. Pachnidło czytałem, zrobiła na mnie wrażenie, a i Samotność w sieci niezła, lepsza od filmu.