151219
Poprzedni
weekend wspominam jak wydarzenie z innego świata: w mieszkaniu syna
i synowej spotkałem się z żoną i przez dwa dni zajmowaliśmy się
naszymi wnukami, bo młodzi zrobili sobie wolne. Należy się im
oderwanie od codzienności przy małym dziecku, a ja z przyjemnością
zająłem się dużą już wnuczką i wnukiem – małym ludzikiem.
Tydzień,
o którym chciałem napisać, zaczął się po powrocie do firmy w
niedzielny wieczór. W nocy coś się zaczęło źle dziać z moim
organizmem, sporo czasu spędziłem w toalecie. W poniedziałek rano
poszedłem do pracy, ale pół godziny później poddałem się,
obolały i bez sił. Poprosiłem kolegę o kupienie czegoś na
żołądek, wróciłem do pokoju i położyłem się. Wieczorem
obudziłem się i spojrzałem na zegarek: była godzina dwudziesta.
–
Kurcze, czeka mnie bezsenna noc – pomyślałem, zrezygnowany, i…
zaraz usnąłem.
Z
krótkimi przerwami spałem więc półtorej doby, sporo ponad
trzydzieści godzin, ale we wtorek wstałem zdrowy.
Nie
wiem, co mi było. Wiem, że odespałem zaległości.
Zapełniłem
swój samochód torbami i pudłami, szykując się do
pięciotygodniowego wyjazdu służbowego; miałem pracować przy
młynie, wysokiej, widokowej karuzeli. Popołudniu byłem już w
Łodzi, wczesnym wieczorem zaczęliśmy demontaż młyna. Długo będę
pamiętał tę nocną pracę. Kiedy o siódmej rano w czwartek
stanąłem pod drzwiami pokoju w barakowozie, przydzielonym mi dla
przespania się, nie mogłem wyciągnąć klucza z kieszeni, tak
bardzo miałem zgrabiałe dłonie. Kiedy już go miałem w ręku, nie
mogłem trafić w zamek. Lewą ręką naprowadzałem trzęsącą się
prawą, później nie byłem w stanie przekręcić klucza w zamku, a
gdy w końcu otworzyłem drzwi, na wysokim stopniu fiknąłem
koziołka, bo i nogi miałem nieco zdrętwiałe.
Na
szczęście w pokoju było ciepło, miałem w nim dwa grzejniki. Nie
przeszkadzał podejrzany stan pościeli wydzielającej dziwny zapach
– usnąłem w parę minut, oczywiście bez mycia się, bo gdzie?
Po
ledwie paru godzinach snu zadzwonił budzik. Pora była jechać do
Kielc. Na szczęście nie jechałem ciężarówką, a swoim oplem, co
wymusiłem na szefie, ponieważ planowane były tylko dwa dni wolne w
działaniu karuzeli: w wigilię i pierwszy dzień świąt, a z Kielc
do domu mam dwieście kilometrów. W wigilijny wczesny ranek wyjadę do
domu, a w drugi dzień świąt rano prawie na pewno będę wracał do
pracy.
Jadąc
swoim samochodem, mogłem pognać szybciej do celu i zająć pokój w
hotelu, ale chcąc być pomocny, pilotowałem kolegę obawiającego
się drogi przez miasto, a ja jak zwykle zakułem na pamięć trasę
przejazdu.
Tutaj
uwaga: przejazd przez miasto musi być dokładnie sprawdzony, także
„ludzikiem” na Googlach, ponieważ ponadwymiarowym zestawem
pojazdów ważącym pięćdziesiąt ton, nie można zawrócić byle
gdzie, jak samochodem osobowym, ani nie zmieści się w ciasnych,
krętych uliczkach. Przejazd ulicami musi być bezbłędny, skoro
naprawa błędu, czyli powrót na właściwą trasę, może być
kłopotliwy.
A w
następny dzień od rana zajęliśmy się montażem młyna na rynku w
Kielcach. Dobrze, że telefony mają funkcję GPS, bo labiryntem
jednokierunkowych ulic w życiu nie trafiłbym z hotelu na rynek, a
wieczorem do hotelu.
Z
przywożenia nam obiadów zrezygnowaliśmy, bo gdzież jeść? Na
dworze, stojąc i trzęsąc się z zimna? Bary miały dla nas wielki,
pociągający urok: ciepłe wnętrze. Przez cztery kolejne dni jadłem
kebaba, czyli zjadłem tych dań więcej, niż przez całe
dotychczasowe życie. Dobrze, że później znalazłem nieodległą
bardzo dobrą jadłodajnię.
Biorąc
pod uwagę mój wiek i niewielką siłę fizyczną, kolega prowadzący
prace postawił mnie przy pilotach. Było ich trzy, a służyły do
obsługi wind podnoszących ciężkie elementy koła karuzeli. Fajna
to była robota przez pierwszą godzinę. Gdy minęła, zacząłem
przytupywać nogami, bo mimo trzech par skarpetek, marzły mi stopy,
a po trzech godzinach byłem soplem lodu. Naciskałem guziki, ale
przemarznięte palce nie czuły nacisku. Włączenie windy poznawałem
po przesuwaniu się lin.
Wieczorem,
stojąc pod bardzo gorącym prysznicem, przeżywałem ekstazę.
Ludzie
uganiają się za silnymi wrażeniami, płacą ogromne pieniądze za
luksusy, a wystarczy porządnie zmarznąć, żeby upajającej
przyjemności i poczucie najwyższego luksusu doświadczyć w tanim
hotelu pod strumieniem gorącej wody.
Gonitwa.
Szybko, szybciej.
Żeby
wcześniej skończyć, żeby czasu wystarczyło na sen, żeby w
niedzielę otworzyć imprezę. Ci, którzy przyjechali tylko na
montaż, śpieszyli się, chcąc wrócić do domu na niedzielę.
Wariactwo.
Kiedyś znajdowałem w tej pracy ślady męskiej przygody, elementy
szkoły przetrwania dla twardzieli, nieco podobała mi się zmienność
miejsc i zajęć, a teraz wolałbym, żeby mniej się w niej działo.
Chciałem,
żeby już młyn ruszył, i żeby prace przy jego obsłudze weszły w
swój zwykły codzienny nurt.
Akurat
pierwszego dnia ten nurt okazał się być podobny do nurtu górskiego
strumienia po roztopach: kielczanom tak się spodobała karuzela, że
pracę przy obsłudze skończyliśmy późnym wieczorem, nie mając
chwili wolnego czasu. Na obiad zastępowałem kolegów, ale na
kolację czasu już zabrakło.
Znowu
pośpiech.
Jak
najszybciej wysadzić klientów i usadzić następnych, zapewnić
przerwę na posiłek i zagrzanie się, a jeszcze jest kasjer
domagający się drobnych do wydawania. Przypomniały mi się scenki
z filmu o wymianie kół w samochodach F1. Tam każdy ruch musiał
być dopracowany i wyćwiczony, tutaj jest nieco podobnie, jeśli
chce się skrócić czas wymiany klientów. Ten młyn, mimo że
daleko mu do London eye, mieści ponad sto osób i ma sześć
stanowisk do wysiadania i wsiadania.
Przez
parę dni przychodził pod młyn mężczyzna w średnim wieku i w
nieokreślonym stanie upojenia. Zdejmował kurtkę, buty i skarpety,
układał na kupkę i… tańczył w rytm puszczanej przez nas
muzyki. Dobrze tańczył. Trochę mu zazdrościłem tej umiejętności,
bo ze mnie klasyczny słoń, nie tancerz.
Kiedy
po powrocie do hotelu uświadomiłem sobie, że minął tydzień od
mojego powrotu od wnucząt, poczułem znaną przecież, ale zawsze
tak zadziwiającą zmienność naszego odczuwania upływu czasu: te
kilka dni jakby miesiącem się stały, wypełnione tak różnymi
pracami i okolicznościami.
O
wielce nowoczesnych, skomputeryzowanych firmach.
Wiele
razy miałem problemy z firmami kurierskimi, najczęściej z powodu
adresu. Otóż ich komputerowe systemy są na ogół tak
zaprogramowane, że nie przyjmują adresu bez numeru posesji, a jakaż
ona ma być dla karuzeli? W Ustroniu stoimy przy ulicy Kolejowej.
Czasami podaję numer jeden, oczywiście dopisując „wesołe
miasteczko” w adresie. Ale wtedy się zdarza, że kurier puka do
drzwi domu Kolejowa 1. Natomiast wpisanie zera jako numeru posesji
nie zawsze się udaje, bo niektórym „systemom” to się nie
podoba i odrzucają adres jako nieprawidłowy. Wszak SYSTEM wie
lepiej od mieszkańca, jaki ten ma prawidłowy adres.
Parę
dni temu kupowałem coś na allegro na potrzeby firmy, w adresie
podałem rynek (w Kielcach) z dopiskiem „karuzela”. Na drugi
dzień odebrałem telefon od kuriera: nie zabrał paczki z magazynu,
bo adres nie jest kompletny. Musiałem jechać do nich, żeby paczkę
odebrać osobiście. Stojąc pod światłami uświadomiłem sobie, że
kasjerowi nie dałem klucza od kasy, a do otwarcia zostało pół
godziny. Na szczęście w magazynie nie chciano ode mnie kodu dostępu
ani autoryzacji potwierdzonej przez bank lub starostę, i na czas
wróciłem.
W
tego rodzaju firmach rządzi „SYSTEM”. Nie szef, nie logika, nie
klient, a SYSTEM, który jest wszystkim.
Jest
alfą i omegą, bo jeśli czegoś nie zaakceptuje, to nikt już
nic nie poradzi.
Zaczynam
myśleć o dołączeniu firm kurierskich do listy firm i zawodów,
które należy omijać z daleka.
Czyż
nie podobnie jest przy próbach dodzwonienia się do „konsultanta”
w wielkich firmach?
Najpierw
serwują nam pięć minut (albo kwadrans) hałasu zwanego muzyką dla
umilenia oczekiwania, później wymuszają na nas zgodę na
nagrywanie rozmowy (bo jeśli nie, to się rozłącz, człowieku),
oczywiście w trosce o nas, a jakże.
Później
wysłuchujemy litanii:
–
Jeśli chcesz się dowiedzieć, dlaczego nasza firma jest najlepsza
na świecie, naciśnij jeden...”.
Swoją
drogą, rzadko proponowane tematy rozmowy pasują do sprawy, jaką ja
mam.
Kiedy
już usłyszymy powitanie i prezentację rozmówcy, kiedy wyjaśnimy
jaką mamy sprawę, nierzadko słyszymy o potrzebie przełączenia.
No i znowu debilna muzyczka przez pięć minut albo kwadrans.
Oczywiście
to wszystko jest zgodne najnowszymi normami ISO i jest bardzo, bardzo
dwudziestopierwszowieczne, jakżeby inaczej!
Kiedyś
jakiś wirus komputerowy sparaliżuje naszą cywilizację, a my
będziemy głodowali, bo w sklepie nie kupimy chleba, skoro nie
będzie działała skomputeryzowana kasa.
I
bardzo dobrze! Niech tak się stanie, może w końcu nie będę
musiał naginać swojego myślenia i kojarzenia, do dziwactw
wszechmocnych SYSTEMÓW i ich twórców.
Nie dziwię się, że karuzela robiła furrorę, wszak i my korzystaliśmy z niej w Ustroniu z prawdziwą przyjemnością. Awaria systemu będzie ońcem świata, jaki znają nasze dzieci. My sobie poradzimy. Wszak nadal mam w kuchni kaflowy piec, a w piwniczce zapasy, no i kozy żywicielki ;) Mieszkająć na blokach nieraz myślałam, co by się działo, gdyby w srodku zimy odcięto prąd na kilka dni. Umarlibyśmy z głodu i zimna. Tu nam to nie grozi (w ubiegłym roku sąsiednia wieś była kilka dni bez prądu i nikt nie zamarzł!)
OdpowiedzUsuńAniu, młyn jest jedyną karuzelą, na której czasami jeżdżę, a więc nasze wrażenia są podobne.
UsuńW Ustroniu ze szczytu widać było morze. O zachodzie słońca widywałem fotografów stojących w gondolach i robiących zdjęcia. Tutaj, w Kielcach, widać bliskie Góry Świętokrzyskie. Minęło ponad 20 lat od moich wędrówek tymi górami. W czasie pracy nie mam szans pojechać, muszę codziennie pilnować interesów szefa.
Gdyby zdarzyła się totalna awaria systemów komputerowych, byłoby tak, jak napisałaś. Zupełny chaos i paraliż.
Czasami dogryzam komputerom, ale przecież nie maszyny są winne. Chodzi mi o programistów. To, co najbardziej mi doskwiera, to wymuszone na mnie nagięcie się do sposobu myślenia i kojarzenia, także do logiki nazewnictwa kogoś, kto ma inny niż mój bieg skojarzeń. Ten przymus jest powszechny, bo wynika z budowy programów komputerowych. Szukasz jakiejś funkcji wśród ustawień, bo według Ciebie jest ta funkcja ustawieniem, znajdujesz ją zupełnie gdzie indziej, bo tak sobie umyślił projektant. Jakaś funkcja powinna nazywać się tak, a nazywa słowami, które mają po prostu inne znaczenie. Bo tak się pomyślało panu Iksińskiemu, i teraz musimy naginać swoje nawyki myślowe, swoje pojmowanie sensu i logiki, do pana Iksińskiego, o ile chcemy korzystać z programu przez niego napisanego.
Mnie ta cecha programów, ten przymus, tak bardzo przeszkadza, że używam ledwie paru programów komputerowych i unikam nauki nowych, o ile nie jest to absolutnie konieczne.
A nadzwyczaj rzadko jest konieczne.
W końcu przeciążony organizm kiedyś się zbuntuje i odmówi posługi, a sen jest ponoć najlepszym lekarstwem, o czym my czasami zapominamy; czas spędzony z wnukami, żoną wspominasz jako całkiem inny świat, i nie dziwię się, bo takiego wyścigu, jaki Ty masz w pracy, to nie każdy wytrzyma; już od dawna zwróciłam uwagę na nasze uzależnienie od dostawców prądu, gazu, usług telekomunikacyjnych; wczoraj późnym wieczorem nagle zgasło światło w całym mieście, w domu cisza, przestały pracować pompki w akwarium, tylko tykanie zegara, zupełna ciemność, ale też piec przestał grzać, a tu małe wnuki z katarem; dobrze, że dosyć szybko usunięto awarię, bo normalnie klęska, wojny nie trzeba, dobrze, że mrozu nie było; w chatce mamy piec, nie odczulibyśmy tego braku, chociaż ... pompa w studni przestałaby działać:-) system, wdrażanie systemu, system nie pozwala ... pisałeś kiedyś o matrixie, mam wrażenie, że sięga mackami już wszędzie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Wiesz, Mario, coraz bardziej brakuje mi odporności psychicznej, a ta konieczna jest w mojej pracy.
UsuńChyba się starzeję…
Tekst napisałem poruszony zmiennością dni tego tygodnia. Zaczął się od tłumaczenia wnuczce zagadnień związanych z geometrią, a skończył obsługą młyna w odległym mieście.
Ostatnio mówi się o decentralizacji produkcji i dostaw energii. Wiesz, te wszystkie panele słoneczne na dachach, ale powiązane z akumulatorami energii. Taki zestaw uniezależnia od przerw w dopływie prądu, i w miarę rozwoju technik budowy tanich i dobrych akumulatorów, takich urządzeń będzie przybywać. Po prostu ludzie będą mieli trochę prądu zmagazynowane u siebie na potrzeby awarii. Nadal gorzej będą mieli ci z bloków, bo dach jeden, mieszkań wiele.
A telefony faktycznie, bez rozbudowanych systemów komputerowych po prostu nie mogłyby być tak tanie i powszechnie dostępne, jak są.
Może pamiętasz (może, bo nader młodą jesteś babcią) ten czas, gdy rozmowę się zamawiało u telefonistki i czekało na połączenie, które zestawiane było ręcznie.
Dziękuję za pozdrowienie. Tobie też życzę zdrowia.
Krzysiek, z tworzeniem programów komputerowych jest podobnie jak z tworzeniem przepisów prawa. Jest trudno przewidzieć wszystkich sytuacji, jakie mogą wydarzyć się w przyszłości. Może, kiedyś wynalezione zostaną urządzenia inteligentne, które będą miały możliwość przeanalizowania danej sytuacji i wtedy rozwiążą dany problem. Kto wie?
OdpowiedzUsuńJanku, trochę wiem, reszty się domyślam. Ta trudność wynika właśnie z ograniczeń komputerów, które myślenie tylko udają, więc muszą mieć jasno i prosto wszystko wyłożone, nic od siebie, nic w domyśle. Ale chodzi mi głównie o dodawanie swego przez projektantów. Przecież wiesz, jak potrafią ukryć w dziwnym miejscu funkcję, która tak na zdrowy rozum powinna być gdzie indziej; jak potrafią dziwacznie ją nazwać! Tak, że nazwa nic Ci nie powie.
UsuńChodzi o coś szerszego i poważniejszego: o trudność w jasnym wyrażeniu swojej myśli, zwłaszcza, jeśli ma być zapisana. Tutaj tkwi jądro kłopotów z programami, zwłaszcza moich kłopotów.
Takie komputery, o jakich wspominasz, i mnie się marzą. Takie, do których powiem: rozjaśnij mi trochę to zdjęcie i ujmij niebieskiego na dalekim horyzoncie – i one to zrobią.
Janku, malutki przyczynek do naszego tematu.
UsuńW kasie mamy terminal do płacenia przy użyciu kart płatniczych. Niesamowity wynalazek, bo nawet kabelka nie potrzebuje, będąc połączonym z odpowiednimi komputerami przy pomocy sieci GSM.
Otóż na koniec dnia można wydrukować zestawienie i podsumowanie dokonanych transakcji. Aby to zrobić, należy w menu terminala kliknąć zakładkę „koszyk”, a następnie wybrać „wyślij”.
Mam wysłać koszyk, żeby wydrukować dzienne zestawienie.
Proste? Proste!