190120
Góry Izerskie.
Góra Gniazdo w
pobliżu Wlenia.
Zabrałem Janka z
Legnicy i zgodnie z jego propozycją pojechaliśmy do Wlenia, chcąc
poznać Gniazdo, niemałą górę na Pogórzu Izerskim. Trochę
kluczyliśmy po miasteczku, szukając dogodnego i bezpiecznego
miejsca na całodniowe parkowanie samochodu, ale krótko po nastaniu
dnia byliśmy już na zboczu Gniazda.
Pierwszym celem były
porwaki, rzadko spotykana formacja geologiczna. Genealogia nazwy jest
prosta: to porwane kawałki skał. Jest i druga nazwa, ksenolity, ta
wzięta jest z łaciny i oznacza obcą (w domyśle) skałę. Tworzone
są w sposób łatwy do wytłumaczenia i wyobrażenia: wypływająca
lawa unosi, porywa, kawałki skał, które zostają w niej po
zastygnięciu niczym rodzynki w cieście. To, co mnie najbardziej
zadziwia, to namacalność tego procesu, możliwość bezpośredniego
patrzenia na jego skutki, ale też widok takich skał jest dowodem
przeobrażeń morfologii Ziemi i jej niewyobrażalnego wieku. W
naszym języku jeszcze funkcjonuje powiedzenie „wiek wieków”,
będące określeniem niewyobrażalnego czasu, a przecież to ledwie
dziesięć tysięcy lat, chwila w istnieniu naszej planety, podczas
gdy skały, na które patrzymy, miewają tysiące „wiek wieków”.
Piękny twór
kamienny, podobny do kwiatu, jest piaskowcowym porwakiem, czyli
kawałkiem skały piaskowca utopionym w lawie. Jej słupowe spękania
też są, jak dowiedziałem się z Internetu, nadzwyczaj rzadkie, bo
zwykle tak pęka bazalt, skała powstała po zastygnięciu lawy.
Dowiedziałem się, że jej wylewy nastąpiły około 30 milionów
lat temu (trzy tysiące wiek wieków), a pisząc o tym, chciałem
zwrócić uwagę na istotny szczegół. Otóż lawa porwała wtedy
okruchy piaskowca, a jest to skała osadowa, metamorficzna. Czyli nie
pierwotna, a utworzona z osadów i podległa przekształceniom. Jej
głównym składnikiem jest piasek, a ten powstał z kruszejących
skał wcześniej istniejących gór. Mamy więc tutaj jakby trzecie
piętro widocznych (a były i wcześniejsze!) przemian: z nieznanych
i bardzo starych gór zostały pokłady piasku, które w ciągu
milionów lat zmieniły się w nową skałę, piaskowiec. Efekt
trzeciej przemiany widziałem: to kawałki tych wtórnych skał
utkwione w nowych skałach, w bazalcie, skale pochodzenia
wulkanicznego. Ta tutaj ma parę dziesiątków milionów lat, a bryły
piaskowca tworzące te piękne formy, Bóg wie ile (a może i
geolodzy też) setek milionów. Ile miały lat tamte pierwotne góry,
z których powstał piaskowiec?
Tam, gdzie stoją
skały, wyraźnie widać ślady wyrobiska. Kiedyś działał tam
kamieniołom, a obok stała tablica informacyjna. Została niedawno
wycięta piłą, zostały kikuty okute cynkowaną blachą. Kto i po
co to zrobił? Teraz myślę, że niekoniecznie wandal, że wprost
przeciwnie: może miłośnik geologii, chcący w ten sposób ukryć
skałę.
Z oporem wynikłym
ze wstydu przyznam się do odłupania kawałka piaskowca wielkości
dwóch palców. Dopiero później pomyślałem: co byłoby, gdyby
tysiąc ludzi tak zrobiło?
Więcej takiego
błędu nie zrobię.
W pobliżu sterczy
nieco inna skała, też bazaltowa, ale popękana w charakterystyczny
słupowy sposób. Układ spękań każe się domyślać burzliwości
procesu wypiętrzania się tych skał.
Nieczynnych
kamieniołomów jest jeszcze parę na Gnieździe. Kierując się
mapą, niedokładną, jak niemal wszystkie mapy wydawane w naszym
kraju (piszę tak po obejrzeniu dużo dokładniejszej mapy czeskiej),
udało się nam odnaleźć pierwszy, najbliższej szczytu gór. Po
zejściu na dno wyrobiska, westchnęliśmy z zachwytu, co zrozumie
każdy miłośnik skał. W głębokim półmroku świerkowego lasu,
na odludziu bez dróg, sterczą niemal pionowe skały piaskowca, u
podstaw leżą omszałe skalne złomy, a na nich i między nimi rosną
i umierają drzewa.
Mylnie uznałem, że skały odnalezione niewiele dalej były następnymi,
których szukaliśmy. Dopiero przy pomocy GPS udało się nam dotrzeć
do poszukiwanych i tam ponownie jęknęliśmy z zachwytu.
Raczej nie ma w
Sudetach wielu miejsc bardziej najeżone skałami, czy raczej
bezładnym rumowiskiem skalnym. Janek nie bez podstaw wysnuł
przypuszczenie, że stały tam, na krawędzie uskoku, bloki skalne,
które rozkruszył i rozrzucił po zboczu wielki wybuch. Tak właśnie
wyglądają te skały. Ma się wrażenie chaosu, siłowego
rozrzucenia połamanych bloków albo bezładnego ich wysypania z
jakiejś monstrualnej wywrotki mitycznych Gigantów.
Wspomniałem ładne,
skaliste zbocze poniżej Jelenich Skał na Tłoczynie i uznałem, że
przy skałach dzisiaj oglądanych, tamte są placem zabaw dla dzieci.
Między zwalonymi na
kupę blokami są luki wyglądające niczym schrony, niewielkie
jaskinie, w których można się skryć. Na wejściu do jednej z
nich rośnie pokrzywione drzewo ze śladami siekiery na swoim pniu –
ktoś szykował sobie schronienie? Wodząc wzrokiem po tym rumowisku,
dostrzega się skalne złomy jakby czarami zatrzymane w swoim pędzie
w dół, dopiero po dokładnym ich obejrzeniu dostrzega się wątłe
wsparcie klinujące, a wtedy pojawia się obawa o ich stabilność.
– Te skały kiedyś
runą na dół. A jeśli zechce się im runąć teraz? Lepiej stanąć
z boku – takie myśli pojawiały się u mnie.
Płaska duża płyta
skalna sterczy nad ziemią skosem w górę, niepodparta. Jest jedną
z tych, których trwanie w tej pozycji można wyjaśnić jedynie po
ich uważnym obejrzeniu.
Było tak: ja
oglądałem, a Janek w tym czasie podpierał skałę głową. Nie
wierzycie? To spójrzcie na zdjęcie.
Skały piętrzą się
pasem długości jakieś 200 metrów, dalej stopniowo mniejsze,
bardziej wgniecione w ziemię, omszałe, a wszystkie w ładnym lesie.
Świerkowym, ale jaśniejszym, z drzewami zielonymi do ziemi. W wielu
miejscach stoją masywne buki z rozcapierzonymi pazurami swoich
korzeni, w otoczeniu licznej dziatwy – małych buczków
wystrojonych żywym brązem swoich liści. Trawy, krzaczki jagód i
liczne paprocie tworzą poszycie tego ładnego lasu.
Z odszukaniem
Białych Skał mieliśmy kłopoty. Znowu wspomagałem się GPS, ale
tym razem bezskutecznie; najwyraźniej symbol skał na mapie był
przesunięty. Później okazało się, że faktycznie był, ale
niewiele, a w odszukaniu skał przeszkadzało ukształtowanie terenu.
Wróciliśmy na rozdroże w pobliżu pierwszego kamieniołomu i tam
się rozdzieliliśmy. Poszedłem wyraźnym duktem trawersującym
wysokie i strome zbocze. Szedłem drogą i wtedy, gdy wiedziałem, że
jestem za daleko i powinienem zawrócić, ale szedłem i patrzyłem.
Ta góra imponuje swoimi zboczami. Bardzo trudno byłoby przejść po
nich, a są i urwiska niemal pionowe, nie do przejścia bez sprzętu
wspinaczkowego.
Janka znalazłem na
grzbiecie wąskiej grzędy z pionową ścianą. Sprawdziliśmy, czy
można z niej zejść idąc dalej, i zawróciliśmy. Janek uznał, że
warto by sprawdzić jeszcze jedną ścieżkę, ja byłem bliski
poddaniu się. Ścieżka, lekko opadając po bardzo stromym zboczu,
zaprowadziła nas pod Białe Skały. Dopiero tam zorientowaliśmy
się, że grzęda jest wierzchołkiem poszukiwanych skał. Stojąco
tam i rozglądając, nie wiedzieliśmy, że skały są o dwa kroki,
pod nami.
Po raz trzeci tego
dnia jęknęliśmy z radości i zachwytu. Te skały czynią wielkie
wrażenie. Szare pionowe ściany o wysokości do kilkunastu metrów
są z piaskowca, ale nadanie im miana Białych znajduje potwierdzenie
w jasnym kolorze bloków, które skutkiem procesów niszczących nie
zdążyły ściemnieć.
Było już późno,
zbliżała się godzina 16, więc na kiepskich zdjęciach niewiele
widać uroku tych skał, ale nasze własne aparaty widziały i
zapamiętały więcej i lepiej.
Zgodnie uznaliśmy,
że do nich, na górę Gniazdo, powinniśmy wrócić – i wrócimy.
Na całej górze
liczne są dziwne, nieturystyczne, znaki. Natomiast znaki ścieżki
przyrodniczej, przebiegającej także u podstawy Białych Skał,
pojawiają się niespodziewanie i tak samo znikają. Nader trudno iść
według ich wskazań. Nawiasem mówiąc, nie spotkałem jeszcze
dobrze oznaczonej ścieżki przyrodniczej.
Poszliśmy duktem,
który według mojej oceny powinien wyprowadzić nas na południowy
kraniec miasteczka. Wyprowadził, aczkolwiek z kilometrowym
odchyleniem. Dopiero później, ślęcząc nad mapą, uznałem, że
była to najprostsza i chyba najkrótsza droga powrotu.
Ostatni kilometr
szliśmy nieużywanymi od lat torami. Zauważyliśmy dwa czy trzy
włączone sygnalizatory świetlne. Od dwudziestu czy więcej lat ta
linia jest nieczynna, torowisko już się rozpada i zarasta, a lampy
nadal świecą! Proste rachuby wykonane w pamięci dały wynik ponad
złotówkę na lampę na dobę, czyli około pięciu tysięcy złotych
za dziesięć lat świecenia jednej lampy!
Cóż, kolei jest
bogatą firmą, jak widać.
Kończyła się moja
pierwsza w tym roku wędrówka górska. Przez trzy dni przemierzałem
drogi trzech pasm sudeckich. Wiedziałem, że nazajutrz w południe
będę już w Krakowie, nie wiedziałem jednak, że drobne zdarzenie
sprzed trzech lat zawiedzie mnie na stół chirurga i uniemożliwi
szybki powrót na szlak.
O matulu, ale pięknie! Tam, wędrując w okolicach Wlenia, nie dotarłam. Nic straconego! Pojadę przy najbliższej okazji. Zabiorę brata i bratanicę albo Gui z Małą M.
OdpowiedzUsuńHa, a jednak!
UsuńMusisz wiedzieć, Aniu, że zastanawialiśmy się, ja i Janek, czy znasz tę górę. Nie doszliśmy do żadnego wniosku, ale przyznam, że miła mi była myśl o wyprzedzeniu Cię :-)
Pojechać tam warto, oj, warto, Zbierałem się parę lat, w końcu Janek zaproponował swoją trasę, właśnie na Gniazdo. Powinniśmy tam wrócić, bo w ciągu jednego dnia nie pozna się wszystkich ładnych miejsc.
Powtórzę za Anią: jak pięknie; skały są moją słabością, może dlatego, że wychowałam się na równinnym, piaszczystym Roztoczu:-) zwłaszcza te pierwsze zdjęcia zaciekawiają równo ułożonymi słupami, jak przy organach wielisławskich; masz rację, gdyby każdy wziął sobie na pamiątkę kawał kamienia, po latach mało zostałoby, zwłaszcza przy dużej liczbie zwiedzających; to tak jak na Sardynii z piaskiem na plaży, zabieranie na pamiątkę zabronione:-) skały na pozostałych zdjęciach robią wrażenie, bezładnie rozrzucone i naskładane monumenty, skąd takie siły w przyrodzie; i własnie, obawa jest, bo może w tym momencie nastąpi obsuw ... lepiej nie ryzykować:-) wsparte nie wiadomo na czym, podobnie jak w Norwegii, jeden głaz utkwił miedzy dwiema ścianami, wisi nad przepaścią, a ludzie robią sobie selfie; na zdjęciach jesteście obaj z Janem tacy maluczcy wobec ogromu natury:-) pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMario, już po powrocie uświadomiłem sobie, że te piaskowcowe porwaki widziałem, przechodząc tamtędy jakieś osiem lat temu, ale wtedy nie wywarły na mnie większego wrażenia. Za mało wiedziałem. Kiedyś zauważyłem, że wiedza sprzyja postrzeganiu, że im więcej wiesz, tym więcej widzisz i tym widziane większe wrażenie wywiera na patrzącego. Daleko nie szukając: ile zobaczysz Ty (ze swoją wiedzą o roślinach), a ile ja na kwitnącej łące?
UsuńTutaj kolejny dowód prawdziwości.
Te dwa najwyraźniejsze i najładniejsze porwaki są małe, chyba nawet nie mają metra, ale wrażenie czynią swoją urodą, rzadkością, ale i namacalnością dawnych i nierzadko zawiłych procesów geologicznych.
U podnóża Białych Skał wisi metr nad ziemią skalny blok. Zajrzałem pod niego żeby dowiedzieć się, dlaczego nie leży, i zobaczyłem cienki filar z piaskowca. U jego podstawy leży piasek, ten podtrzymujący słup sypie się i niedługo opadnie. Tyle że owe „niedługo” może trwać rok, dziesięć albo sto lat. Obawy, o których pisałaś, mam i ja, chociaż głównie w jaskiniach, których boję się trochę i które pociągają mnie jednocześnie, ale tempo zmian tych skalnych zwalisk jest wolne w stosunku do chwil ludzkiego życia.
Wiedza wiedzą, ale pod tym wiszącym złomem, który podpierał Janek, długo nie stałem :-)