Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

środa, 23 lutego 2022

Nieplanowana wędrówka

 190222

Na otwartej przestrzeni, blisko zabudowań wsi, przy ślepym murze starej kamiennej stodoły, stoi niepozorne drzewo. Ma wypróchniały pień o średnicy około metra i złamany wierzchołek, a na dokładkę zasłonięte jest okalającym je rusztowaniem. Rozwiesza się na nim siatki osłonowe lub zraszacze – w zależności od potrzeb staruszka; jest też solidnie ogrodzone. Najbliższa okolica drzewa też nie robi wrażenia: metrowej szerokości uliczka, parking na dwa samochody, ruiny zabudowań za drzewem, a parę kroków obok jest prywatna budowa. Trudno byłoby zwrócić uwagę na ten najstarszy cis, gdyby nie kierunkowe tabliczki informacyjne. To zdjęcie zrobił Janek:

Czy to znaczy, że doznałem rozczarowania? Absolutnie nie. Jak wygląda, wiedziałem ze zdjęć, wiem też, że cisy nie osiągają rozmiarów dębów czy lip. Pojechałem nie dla oszołomienia ogromem, a dla zobaczenia drzewa, które miało już dwa albo i trzy wieki, więc młodym nie było, gdy Mieszkowi zaświtała myśl o zjednoczeniu plemion polańskich w jeden organizm państwowy. Widziałem drzewo starsze od Polski; drzewo, które było sędziwe, gdy Jagiełło rozsyłał wici szykując się do Grunwaldu; drzewo, dla którego kilkadziesiąt lat ludzkiego życia, to jak dla nas ledwie parę wiosen.

Od czasów Mieszki zmieniło się wszystko i dogłębnie, w każdym szczególe życia osobistego i społecznego, a to drzewo jak żyło wtedy, tak żyje nadal, a nawet ma realną szansę być oglądane przez naszych prawnuków w świecie, którego trudno nam sobie wyobrazić. To drzewo jest prawdopodobnie jedyną ocalałą cząstką żywego świata z czasów narodzin Polski.

Pokrój cisów, oryginalny wygląd konarów i kory starych okazów, ich piękne jagody o wyjątkowo nasyconej czerwieni, niezmiennie czynią na mnie wrażenie. Dzisiaj miałem okazję bliskiego przyjrzenia się pokręconemu cisowi parę godzin później, na dziedzińcu starego zamku.

Właśnie, zamku. Mieliśmy zobaczyć najstarsze drzewo w Polsce i jaskinie koło wsi Płuczki, czyli na Pogórzu Kaczawskim, ale przed wyjazdem spod cisu Janek zaproponował zwiedzenie zamku Czocha na Pogórzu Izerskim. Nie było daleko, więc pojechaliśmy.




Zamek okazał się ładną, dużą, rozczłonkowaną budowlą z obszernym dziedzińcem i licznymi budynkami wokół niego. Stoi na wysokim zboczu stromo opadającym ku Kwisie, a ściślej do Jeziora Leśniańskiego (nazwa od Leśnej, sąsiedniej miejscowości) utworzonego po zbudowaniu zapory poniżej zamku. Jest w niezłym stanie, działa w nim hotel i kawiarnia. Widoczne są efekty prac renowacyjnych, ale i wiele budynków wyglądających na gospodarcze wymaga pilnej odnowy. Cały obiekt jest własnością wojska. Zamek powstał w XIII wieku jak czeska twierdza graniczna, później oczywiście miał wielu właścicieli niemieckich. Wyjaśnienie znaczenia jego dziwnej nazwy znalazłem na stronie sekulada.com

Otóż początkowo nazywany był Mons Tyzov, później zmieniono nazwę na castrum Caychow. Od roku 1812 używano nazwy Tzchocha; właśnie tę spolszczono po wojnie, no i mamy Czocha.

Wokół murów zamkowych biegnie ścieżka, oczywiście poznana przez nas. Stare mury, a i widok rzeki w dole oraz kamiennych ścian przełomu, robią wrażenie. Piszę o przełomie, bo tak wygląda ta formacja, ale pewności nie mam, wszak nie geolog ze mnie. Dla jasności i przypomnienia: przełom to miejsce przedarcia się rzeki w poprzek górskiego pasma. Zwykle tworzony jest w takim miejscu głęboki i stromy kanion o kamiennych ścianach.

Na dziedzińcu mnóstwo urokliwych zakamarków, alejek, rzeźb, klombów; jest mostek i kamienna altana. Rośnie też masywne drzewo o korze odrobinę podobnej do kory daglezji, ale liściaste. Gdyby nie tabliczka, nie rozpoznałbym tego bezlistnego drzewa: to miłorząb, żywa skamielina. Drzewo niesamowicie stare jako gatunek; tak stare, że nie ma nawet dalszych krewnych – jak starzec, który przeżył wszystkich swoich bliskich i został sam w obcym dla siebie świecie. Jednocześnie jest to drzewo, którego jesienna uroda jest tak bajecznie piękna, że może tylko najładniej przebarwiające się klony pospolite mogą próbować się z nim równać. Na dowód zamieszczam zdjęcie miłorzębu w Kłonicach, w kaczawskich Chełmach:



Więc zamek i okolica podobały mi się, ale jak zwykle przy patrzeniu na takie budowle, miewałem myśli odmienne. Wielu ludzi i przez wiele lat musiało się trudzić przy tej budowie otrzymując nędzne wynagrodzenie, tracąc tutaj życia i zdrowie. W kamieniołomach nierzadko pracowali niewolnicy, prymitywnymi narzędziami łupiąc kamienie, „zachęcani” do pracy knutem. Przez wiele lat tysiące ludzi uprawiających łany ziem wokół mozoliło się nad radłem i cepem, by właściciele mogli zamienić ich trud na swoją ekstrawagancką siedzibę lub kolejne mury obronne. Historia średniowiecznych zamków zaczyna się ludzkim znojem. Warto o tym pamiętać.

Na dziedzińcu stoi stara armata, ale już z zamkiem, więc unowocześniona w stosunku do tej, którą wysadził Kmicic. Ileż trudu i pieniędzy ludzie poświęcali – i nadal poświęcają – na wynalezienie sposobów coraz szybszego zabijania innych ludzi!

Sala tortur? Nie, dziękuję. I tak nie mam zbyt dobrej opinii o ludziach.

W zamian proszę spojrzeć na obraz czasu.

Pod murami widziałem po raz pierwszy bluszcz zakwalifikowany jako pomnik przyrody, ale też widziałem paskudne, włochate pędy czepiające się drzew. Okropnie wyglądały – jak obraz młodocianej śmierci drzewa.


Skały u podstaw murów porastają mchy i porosty – przykład uporczywości i witalności życia.

 

Znaleźliśmy się tam przypadkowo, planów nie mieliśmy, więc konieczna była improwizacja. Niedaleko jest tama, trzeba ją zobaczyć! Nim tam poszliśmy, grzaliśmy się w samochodzie. Ranek był zimny i bardzo wietrzny. Odczuwalna temperatura była o kilka stopni niższa do rzeczywistej; mnie się wydawało, że sięga minus dziesięciu.

Poznałem już kilka elektrowni wodnych w Sudetach, tę też chętnie obejrzałem, ponieważ te budowle po prostu mnie ciekawią, a i się podobają. Jestem zwolennikiem energetyki wodnej. Owszem, budowa jest kosztowna, trzeba też zalać wodą kilometr albo więcej ziemi, ale energia wody tej niewielkiej rzeki daje moc kilku megawatów w tej jeden tylko elektrowni, a tyle wystarczy do zasilenia paru tysięcy domów. Utworzony zalew staje się atrakcją turystyczną: w pobliżu widzieliśmy spory kamping i kilka osiedli domków wypoczynkowych. Nie dziwię się, skoro ma się tutaj spore jezioro, więc możliwość pływania, a jednocześnie blisko są góry. Elektrownia z zaporą ma i inne zalety: zapobiega powodziom i suszom, gromadząc miliony ton wody w zbiorniku. Na budynku mieszczącym generatory nie ma kominów. Po prostu nie są potrzebne. Prawidłowo wykonane budowle są w stanie służyć ponad sto lat, czego dowodzą stare, a nadal działające elektrownie w Sudetach. No i nie ma ani odpadów promieniotwórczych, ani zwykłych popiołów. Płynie woda i jest prąd. Po prostu.




 Tutaj jest fachowo nakręcony film o sudeckich elektrowniach wodnych, także i tej „naszej”, leśniańskiej.

Spod zapory mieliśmy iść ku ruinom innego zamku, ale widząc ładną ścieżkę znikającą w lesie, skręciłem – a Janek za mną. To był strzał w dziesiątkę.

Ścieżka trawersuje wysokie i strome, miejscami urwiste, zbocze przełomu, w dole prześwituje rzeka, a wokół rosną piękne buki o mięsistych korzeniach, rosłe lipy, graby o niespotykanych rozmiarach, a w wielu miejscach sterczą skały, wiele skał. Na najwyższych, zwanych Orlimi (a jakże!) Skałami są ogrodzone miejsca widokowe. Horyzont zamyka niebieska ściana Gór Izerskich, nad którą góruję majestatyczny Stóg Izerski.




A obok tablica. Nietypowa, bo z wierszem:

Ujmij oboje w dłoń:

Odwagę i czas –

A górę w dolinę,

Dolinę w górę zmienisz wraz”

Adolf von Bissing


Pomyślałem, że w oryginalnym języku wiersz zapewne brzmi zgrabniej, a Janek uznał, że wolałby ująć obie, nie oboje :-)

Mój kompan zauważył na mapie znak wyrobisk górniczych i wyraził chęć ich zobaczenia. Zapytaliśmy przechodnia spacerującego tam z psem, najwyraźniej miejscowego, ale nic nie wiedział o szybach, a jednak znaleźliśmy jeden niewiele dalej, kilka metrów od ścieżki; niestety, zakratowany. W pobliżu widać wyraźne okopy wykopane w czasie zapomnianej już wojny – kolejny smaczek dla lubujących się w historii.


 Wracaliśmy ścieżką przy brzegu, zadzierając głowy od góry, na skały. O, tam byliśmy, widzisz!

Kwisa ma tam 25, może 30 metrów szerokości i wartki nurt, a mimo tego bobry postanowiły ją przegrodzić. Widzieliśmy kilka sporych drzew zwalonych przez te zwierzaki do rzeki i wiele więcej nadgryzionych. Okazało się, że bobry potrafią przegryźć pnie drzew tak dużych, iż mało ramion dla ich objęcia. Widziałem t kilka ledwie stojących grabów, a przecież są to najtwardsze drzewa rosnące w naszym kraju. Byłem pod wrażeniem.



 Już w wiosce zobaczyliśmy kilka dużych kwitnących krzewów. Sięgały piersi, pnie miały grubość przedramienia, a na gałązkach mnóstwo różowych kwiatków. Wypisz, wymaluj wawrzynki wilczełyko, jednak mieliśmy wątpliwości. Takie wielkie? Dobrych zdjęć (także do
porównań) nie udało mi się zrobić.

 

Wróciliśmy zadowoleni. Na mapie zauważyłem drugie jezioro utworzone na Kwisie przez spiętrzenie wody zaporą. Na obu brzegach są ścieżki i liczne znaki skał. Wkrótce tam pojedziemy.

Trasa.

Obejrzeliśmy cis w Henrykowie Lubańskim. Zwiedziliśmy zamek Czocha. Zobaczyliśmy zaporę na Kwisie, a później niebieskim szlakiem w pobliżu Kwisy przeszliśmy w stronę Leśnej. Powrót żółtym szlakiem wzdłuż brzegu rzeki.

Zapomniałem włączyć program do rejestracji trasy. Szacuję jej długość na 10-12 kilometrów.

Janek twierdzi, że widzi wyraźne podobieństwo. Oceńcie sami.
 































10 komentarzy:

  1. No i popatrz, kręciłam się tam w okolicy półtora roku temu, latem, i nie zdążyłam jeszcze zrobić wpisu:( ale w Henrykowie nie byłam, więc trzeba by wrócic, jest pretekst:)
    Nie wiedziałam, ze Czocha jest własnoscia wojska, ciekawostka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałem o tym na jednej z tablic, a później jeszcze upewniałem się u kasjerki; żeby wejść na dziedziniec trzeba zapłacić osiem złotych. Ok, niech będzie, pieniędzy potrzebują, widać było prace przy dachu.
      Pretekst się przydaje, pewnie:-) Z zamku Czocha pod cis jest blisko, chyba 15 kilometrów.
      Od lat opisuję wszystkie dni spędzone na wędrówkach, taki zwyczaj. Czasami nie bardzo wiem co mam pisać, ale nie chcę robić precedensu w obawie o jego utrwalenie, więc piszę, i to zaraz po powrocie, póki jeszcze pamięć świeża coś podsuwa.

      Usuń
    2. Też tak dawniej robiłam, teraz mam zaległości sięgające 2015 roku, cóż, starzeję się:( Doczytałam, że właścicielem zamku jest AMW REWITA Sp. z o.o. należąca do Agencji Mienia Wojskowego.
      A cis wpisany juz na listę 'do zobaczenia':)

      Usuń
  2. Do opisu bytności pod cisem dodałem myśl, która już wcześniej plątała mi się po głowie nie przybierając formy słów.
    Zamek ma szczęście mając gospodarza i będąc remontowany, a tylu zamkom i pałacom sudeckim pozwolono popaść w ruinę. Szkoda mi tych budowli.

    OdpowiedzUsuń
  3. Krzysiek, wiesz dlaczego ujmę obie?
    Zwiększam sobie szansę na to, że którąś z nich nie będzie bolała głowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wpędzisz się w kłopoty, gdy obie nie będą miały bóli głowy. Co wtedy?

      Usuń
    2. Wtedy chyba ja będę mieć ból głowy.
      A mówią, że od przybytku głowa nie boli. To prawda?

      Usuń
  4. To prawda, ale z wyłączeniem kobiet. Niestety :-(

    OdpowiedzUsuń
  5. TYle razy sobie obiecuję, ze jadąc w kierunku Lubania i potem na autostradę po prostu zatrzymam się przy cisie. I na obietnicach się kończy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak bywa. Ja też długo się tam wybierałem. Ale wiesz co? Czasu masz dużo, to drzewo nas przeżyje. :-)

    OdpowiedzUsuń