220622
Nie napisałem tekstu zaraz po wędrówce, a teraz, blisko dwa tygodnie później, nie pamiętam części wrażeń i zdarzeń. Jednym z walorów pisania jest lepsze i dłuższe pamiętanie przeżyć zwykłego dnia, wszak nie bez powodu pisze się pamiętniki i tak je nazywa. Fotografie owszem, też budzą wspomnienia, ale dla mnie pisanie jest ważniejsze.
Słowa służą ocaleniu od zapomnienia moich chwil.
Przeglądając cieniowaną mapę Roztocza, na okolice wsi Majdan Abramowski zwróciłem uwagę z powodu zaznaczonych dużych różnic wysokości, i chcąc je zobaczyć tam właśnie pojechałem. Faktycznie, zjazd do wioski leżącej w dolinie jest długi i stromy, oczywiście jak na standardy roztoczańskie. Na szczycie wzgórza górującego nad wioską budowane jest małe osiedle domków, najwyraźniej letniskowych; ich właściciele będą mieli daleki widok, ale i bliskie, zbyt bliskie, sąsiedztwo innych letników. Nie wiem, czy chciałbym mieć taki domek, ale to tylko moja opinia.
Po raz kolejny doświadczyłem trudności marszu bezdrożami. Późną
jesienią i zimą chodzę pustymi polami, ale teraz, gdy rosną na
nich zboża, takie skracanie sobie drogi byłoby tratowaniem upraw.
Brakowało mi polnych dróg, dlatego sporo kluczyłem i szedłem
miedzami albo polami z niską jeszcze kukurydzą.
Takie wędrówki czasami kończą się pod ścianą lasu, u kresu zarośniętej nieużywanej drogi, albo koniecznością zawracania lub przedzierania się przez gęstwinę, ale ta jej nieprzewidywalność jest ciekawa, a bywa też pozytywnie zaskakująca. Zdarza się utknięcie z jakimś zaułku, o którym nie pamiętają nawet właściciele sąsiednich pól, ale też bywa, że doświadczam wrażenia bycia na prawdziwym odludziu, autentycznie sam na sam z przestrzenią i przyrodą. Ciekawe doświadczenia i wrażenia, których jeszcze nie do końca zgłębiłem. Wiem już, że na takie trasy trzeba mieć na sobie długie portki i ochraniacze na butach, a to dla ochrony nóg przed wysokimi trawami i dostawaniu się roślinnych drobin do butów. W letnie dni pewnym mankamentem jest zwiększone pocenie się nóg otulonych ochraniaczami, ale nie narzekam. Gorących dni jest mniej niż zimnych, a tych jeszcze zdążę doświadczyć przez długie miesiące później jesieni i zimy. To nie pomyłka, a obserwowalny fakt: ciepłe miesiące są zdecydowanie krótsze od zimnych!
Zarośnięta polna droga prowadziła w górę, wyżej i wyżej, ale jedynie na jej początku miałem dalekie widoki; później, na szczycie tak rozległym, że trudno wybrać miejsce najwyższe, wbrew spodziewaniu niewiele widziałem. Na roztoczańskich wzgórzach odległy horyzont nierzadko jest ograniczony do wąskiego pasemka albo i zasłonięty właśnie rozległością wzgórz.
Brakuje ekspozycji ale bywa też, że idzie się drogą bez widoków zasłoniętych niewielkim nawet garbem lub wysokim rzepakiem. Czasami zupełnie niespodziewanie otwiera się widok najpiękniej roztoczański, z tarasami pól na zboczu wzgórza, wysokimi miedzami i drzewami na nich. Szedłem taką właśnie drogą bez widoków, mimo że biegła blisko szczytu niemałego wzgórza; z lewej były jakieś zarośla i bliska ściana lasu, z prawej zasłaniała widok wysoka miedza. Nagle otworzył się tak ładny widok, że spędziłem tam godzinę, siedząc w cieniu na między i patrząc. Zwracam uwagę na wyraźnie widoczne, chociaż niezbyt wysokie, tarasy utworzone przez niesymetryczne miedze na zboczu wzgórza.
Moszcząc sobie siedzenie, znalazłem sporo poziomek. Zebrałem garstkę czerwonych owoców, a kiedy podniosłem do ust, poczułem ich wyjątkowy zapach. Nic tak pięknie nie pachnie, jak dziko rosnące poziomki! Nie mam pojęcia jak miałbym opisać ten aromat, ale chyba każdy miał okazję kiedyś go poznać i się nim zachwycić. Jeśli słowa mogłyby mieć zapach, to życzenie smacznego miałoby właśnie taki, jak leśne poziomki.
Obrazy ze szlaku.
Dzisiaj całkiem oficjalnie, chociaż bez fleszy (i fotografii), zacząłem czereśniowy sezon! Tak, miałem pierwszą czereśniową ucztę.
Smakuję kwiaty, namówiony kiedyś przez Anię z Gór Izerskich. Kilka lat temu jadłem jej zupę owocową przystrojoną niebieskimi kwiatkami; co prawda ich nazwy nie pamiętam, ale swoje zaskoczenie i ładny, oryginalny wygląd dania zapamiętałem i mam nadzieję nie zapomnieć. Więc próbowałem kwiaty. Chaber jest dość twardy i bez smaku, ale za to kwiaty powoju są delikatne i aromatyczne. Idąc, czasami nachylałem się, skubnąłem parę kwiatków i… jadłem. Tak po prostu. Na tym niezbyt udanym zdjęciu białe plamy na ziemi są kwiatami powoju – przydrożny darmowy barek.
Na brzegach pól i miedzach widziałem mnóstwo chabrów, rumianków
i maków – takich zwykłych, a takich niezwykłych. Ich urodę
najłatwiej docenić w zimie, gdy wspomni się je patrząc na
wyschnięte badyle i płowe trawy.
Wiał nieco silniejszy wiaterek, a zboża nim muśnięte falowały – jakby Nereidy z mórz przeniosły się na roztoczańskie pola. Oto dowód. Nie zmyślam.
Pod
wieczór, już wracając, zatrzymał mnie widok długiego łanu
kwitnących maków. Moje zdjęcia nie oddają ich uroku, ale chociaż
pozwalają wyobrazić sobie intensywnie czerwone płatki
prześwietlone niskim słońcem.
Trasa: między Majdanem Abramowskim a Majdanem i Wygonem. To nazwy wiosek w centralnej części Roztocza, kilkanaście kilometrów na zachód od Szczebrzeszyna, stolicy języka polskiego, jak twierdzą mieszkańcy.
Statystyka: 19 km przeszedłem w siedem godzin, a na miedzach przesiedziałem 3,5 godziny.
Tylko dwa maki, a jak zmieniają fotografię!
Piękną pogodę miałeś i udaną wycieczkę. Niebieskie kwiatki, o których wspominasz to ogórecznik. Z bławatków robi się pyszne wino lub "lemoniadę" . A do chrupania świetnie nadają się kwiaty wyki.
OdpowiedzUsuńSam sobie zazdroszczę patrząc na zdjęcia :-) Przedwczoraj wróciłem z Sudetów, byłem z wnuczką, teraz staram się nadrobić zaległości przy komputerze, ale już chciałbym jechać na Roztocze. Nie byłem tam dwa tygodnie.
UsuńWyka? Muszę nauczyć się ją rozpoznawać, bo zawstydzająco mało znam roślin.
A kwiaty próbuję dzięki Tobie, Aniu!
Tak Ania musi być mistrzynią w rozpoznawaniu i używaniu kwiatów. Tak "czarodziejka" kwiatowa. Pięknie wyglądają pola z licznymi makami. Najwięcej chyba jest ich w rzepakowych łanach. A i chabry pięknie na niebiesko mrugają. Tak patrząc na te drogi, które wiją się wśród pól i wyobrażam sobie ten nasz upał jaki mieliśmy kilka dni temu - nie dało by się iść. Jestem ciekawa czy wnuczce podobało się w Sudetach? Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńAnia zna najróżniejsze zielska i wiele z nich używa w swojej kuchni.
UsuńTrudno mi jednoznacznie powiedzieć, na ile wnuczce podobały się Sudety. Na pewno nie było źle, bo nie chciała wracać przed planowanym końcem. Oczywiście trasy ustalałem mniejsze, nie chodziliśmy tyle, ile chodzę sam.
Właśnie usiadłem do komputera z zamiarem szykowania postów o naszym wyjeździe.