090722
Oglądając mapę, zauważyłem białą plamę na obszarze, który wydawał się nieźle poznany. Jest tam długa polna droga łącząca wsie oddalone o kilka kilometrów, są pokaźne wzgórza, więc… jest plan! Co prawda wyjazd na wschodnie krańce Roztocza znowu mi się odwleka, ale przecież zdążę.
Droga okazała się bardzo malownicza, podobnie jak kilka bocznych. Jedna z nich zawiodła mnie na wzgórze Łamana Góra. Jak mi później wyjaśniono, nazwa nawiązuje do nieczynnego obecnie kamieniołomu. Na szczycie są nieużytki, to pola zarośnięte roślinami zielnymi tak wysokimi i gęstymi, że po wejściu na szczyt zrezygnowałem z odszukania kamieniołomu. Widok stamtąd jest rozległy: na południu widać równą, granatową, niekończącą się linię Lasów Janowskich, a na północy wysokie jak na standardy roztoczańskie zbocze stromo opadające ku szosie.
Nie chcąc wracać po śladach, ale też będąc kuszony widokiem odległych wzgórz, skręciłem w boczną dróżkę i minąwszy wioskę Pulczynów, wszedłem na wzgórza wcześniej widziane z daleka.
Ilekroć widzę na dalekim horyzoncie odkryte grzbiety wzgórz, a na
nich pojedyncze drzewa z dużej odległości widziane jako małe
kropki na tle zbóż lub nieba, czuję pragnienie pójścia tam,
zobaczenie ich z bliska. Zawsze są magnetycznie urokliwe. Widziane z
bliska czasami tracą swoją urodę, ale takie doświadczenie nie
jest zawodem, skoro po chwili, patrząc na inne odległe samotne
drzewa, znowu czuję chęć pójścia po horyzont. Czasami poddaję
się temu pragnieniu, jak dzisiaj właśnie. Trochę kluczyłem lasem
i miedzami nim doszedłem do szczytu z kępą drzew, i stojąc przy
nich spojrzałem tam, gdzie byłem dwie godziny wcześniej.
Ta chwila niesie dziwną satysfakcję: byłem tam – szepczę wtedy do siebie jakbym patrzył na trudny do zdobycia szczyt.
Niewielka część trasy wypadła lasem, a tam skończyła mi się droga. Nie pierwsze takie doświadczenie, niemal na każdej wędrówce idę coraz mniej widocznym duktem, a w końcu zatrzymuję się wśród drzew i zastanawiam, czy zawracać, a może iść dalej wyszukując przejścia w gęstwinach. Na szczęście takie bezdroża są z reguły krótkie, kilkusetmetrowe.
Bywa też wcale nierzadko, że kończy się polna droga. Dzisiaj jedna z nich podprowadziła mnie pod las i tam zostawiła przed dużą kępą kwitnącego ostu. Stałem tam dłuższą chwilę patrząc na motyle kilku gatunków. Latały nad kwiatami, siadały na nich i znowu wzbijały się w powietrze tworząc wirującą splątaną chmurę. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widział tak wiele motyli.
Dobrze, że nie idzie ze mną Janek – pomyślałem – bo szybko byśmy stąd nie odeszli.
Długa droga, oś mojej dzisiejszej wędrówki, łagodnie wznosi się biegnąc po rozległym zboczu wzgórza.
Za
mną horyzont się oddalał: wcześniej wyraźnie widziane wzgórza
traciły szczegóły, nabierały niebieskich barw i stawały się
coraz niższe. Przede mną droga celowała w niebo i na jego tle
znikała. Pod szczytem jakiś niewielki garb zasłonił widok z tyłu,
ale niewiele dalej ujrzałem przed sobą daleki horyzont. Usiadłem
na miedzy i patrzyłem na odległe wzgórza nad Czarnymstokiem.
Patrzyłem z satysfakcją, ponieważ rozpoznawałem miejsca i drogi.
Obiecałem sobie pójść nimi na następnej wędrówce – i
poszedłem.
Wracając skręciłem w inną drogę i tam spotkałem dwie panie zrywające maliny. W odpowiedzi na moje powitanie zostałem zaproszony na malinowy poczęstunek. W czasie ochoczego objadania się słodkimi owocami zostałem wypytany o cel i kierunek marszu, a więc było tak, jak i zdarzało się w poprzednim roku. Zauważyłem, że ludziom dość trudno jest przyjąć do wiadomości fakt bezinteresownego chodzenia polnymi drogami Roztocza.
– A może się pan zgubił?
Dowiedziałem się o nieodległym źródle, więc wypytałem się o drogę, podziękowałem za poczęstunek i poszedłem w dół, do wioski. Droga niezupełnie zgadzała się z opisem, ale trafiłem. Zobaczyłem je z odległości kilku metrów, wokół było grząsko, ale udało mi się podejść bliżej i nie nabrać wody w buty. Stałem i patrzyłem na wodno-piaskową burzę: woda biła spod ziemi wybrzuszając taflę wody i wzniecając małe tumany piaskowego kurzu. Nie widziałem takiego źródła. Dobrze, że skręciłem w tamtą drogę i spotkałem malinowe panie, bo w rezultacie mogłem zobaczyć coś tak oryginalnego i ładnego.
Niewielkie rozlewisko tworzą wody krótkiego strumyka zaczynającego się u podnóża stromej ściany wąwozu. Woda wypływa spod kamieni, jest to więc klasyczne źródło. Niestety, jasny, wesoły strumyk jest zaśmiecony; może i lepiej, że zdjęcia okazały się kiepskie, nie do publikacji.
Obrazki ze szlaku.
Kwitnie cykoria podróżnik! Jej kwiaty mam za jedne z najładniejszych na naszych polach.
Jaką szerokość mają roztoczańskie pole? Zwykle 10-20 metrów, trzydziestometrowe są już szerokie, ale spotyka się sporo węższe. Dzisiaj widziałem pole dwumetrowe! Jest węższe niż szerokość kombajnu!
Oto przydrożna lipa ocieniająca kapliczkę – moja dzisiejsza modelka. Czyż nie ma powabnych kształtów?
Może i niewiele ma ziemi ten rolnik, ale lamborghini na podwórzu ma. Nie zmyślam, oto dowód.
Jarzębino, nie spiesz się, proszę, z dojrzewaniem swoich owoców,
bo kiedy uczynisz je czerwonymi, będzie schyłek lata.
Stary dom i dwa nowe, kwiaty i aseptyczne zimne tuje. Kiedyś ludzie nie mając tak wielu wydajnych maszyn jak mają teraz, znajdowali czas na pielęgnowanie kwiatów, teraz nie mają czasu mając kombajny, więc sadzą tuje. A może codzienny pęd pozbawił ich części wrażliwości?
Przy wioskowej uliczce zobaczyłem ostropest. Ta roślina w pierwszej chwili wydaje się pospolitym chwastem, ale jeśli damy jej szansę drugiej chwili, łacno zobaczymy jej szczególną i rzadką urodę. Liście są duże i oryginalne, a kwiaty podobne do ostu, ale znacznie większe i ładniejsze. Są po prostu piękne.
Na tym zdjęciu widać dość wyraźnie wielkie oczy owada. To oczy złożone w wielkiej liczby prostych pozbawionych soczewek aparacików do patrzenia. Aby miały wystarczającą czułość, musi ich być bardzo dużo, stąd tak znaczna ich łączna wielkość.
Uschnięte drzewo – rzucający się w oczy kontrast. Czy naprawdę
tak wygląda świat w grudniu? To chyba niemożliwe…
Jedna z wielu kapliczek. Ta stoi gdzieś między Smoryniem a Trzęsinami. Proszę przeczytać napis. Tak, wiem, ludzie nie byli wykształceni, a kapliczka i napis są przejawem pobożności. Wiem o tym.
Zboża na wielu polach wydają się być dojrzałe do żniw. Mam nadzieję, że nie ucierpiały z powodu braku wody i wykształciły prawidłową wielkość nasion.
Trasa: między Wolą Radzięcką a Smoryniem i Trzęsinami. To wioski na zachód od Zwierzyńca.
Szedłem 6 godzin, odpoczywałem 4,5 godziny, a długość trasy wyniosła 18 km.
Tak, Krzysiek, tak. Miałeś szczęście, że nie towarzyszyłem Ci w tej wędrówce. Przy Motylowej Łące trochę czasu byśmy zabawili. Na kwiatkach widzę pawiki (brązowe) i duże motyle pomarańczowe w paski, to perłowce malinowce. Raj dla moich oczu.
OdpowiedzUsuńTatarka, och, ich, ach...
OdpowiedzUsuńJanku, na zdjęciu widać tylko kilka motyli, co stwierdziłem ze zdumieniem, bo widziałem ich dużo więcej. Tyle że one wirowały, cały czas były w ruchu. Jak mi było je fotografować?
UsuńZarządzilibyśmy przerwę, mógłbyś spokojnie zapełniać kartę pamięci :-)