Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

niedziela, 14 sierpnia 2022

Na wschodnim Roztoczu

 090822

Nareszcie wybrałem się dalej na wschód, do wioski oddalonej od granicy z Ukrainą o 30 kilometrów.

Samochód zaparkowałem w wiosce Łuszczacz; wyobrażam sobie Anglika próbującego wymówić to słowo...

Na stronie roztoczewita.pl  znalazłem takie wyjaśnienie nazwy:

>>Nazwa miejscowości pochodzi najprawdopodobniej od „łuszczenia gontów” (rodzaj pokrycia dachowego) przez mieszkańców, głównie w drewnie jodłowym. Miejscowa ludność opowiada również o hucie szkła, która znajdowała się we wsi, jej właściciel nazywał się Łuszcz i od jego nazwiska wywodzi się Łuszczacz.

Wieś jest najwyżej położoną miejscowością w woj. lubelskim, powyżej 350 m. n. p. m.<<

Nazwa sąsiedniej wioski też była oryginalna, chociaż z zupełnie odmiennego powodu: otóż zwie się Róża.

Piszę o tych wioskach w związku ze wspomnianymi wcześniej niedostatkami rolnictwa w okolicy. Wydaje się, że trudno uzyskać godziwe dochody z uprawy tych ziem, ale obraz tych wiosek zdaje się temu przypuszczeniu zaprzeczać. Widziałem zadbane domy i uliczki, porządek i zamożność.

 


Wzgórze Wapielnia, na którym byłem, jest najwyższe w tej części krainy, a Łuszczacz jest najwyżej położoną miejscowością w Lubelskim, ale nie widać tego, ponieważ względne wysokości wzgórz są małe, a kąty pochylenia ich zboczy jeszcze mniejsze. Na zachodnim Roztoczu szczyty wzgórz, aczkolwiek niższe w metrach nad poziom morza, wyżej wznoszą się nad podnóże, są więc wyraźniej widoczne i bardziej malownicze. 



Drugą istotną różnicę zauważyłem na polach. Otóż więcej widziałem nieużytków i pól zalesionych, a ziemia tam nierzadko jest piaszczysta i dużo w niej kamieni.

 



Szczyt wzgórza Wapielnia jest wyraźny i dość stromy, oczywiście jak na standardy roztoczańskie, ale zalesiony, więc bez widoków. Byłem nieco zaskoczony, ponieważ przed wyjazdem czytałem o wspaniałych (tak je określono) widokach ze szczytu tego wzgórza. Jakoś ich nie zauważyłem, chociaż nieco niżej i dalej od wzgórza widoki są ładne. 


Ładne, ale nie wspaniałe. Zdjęcie zamieszczone na tej stronie zrobione było z podnóża wzgórza, nie ze szczytu; wiem, bo szedłem drogą widoczną na fotografii.

Będąc u podnóża, na granicy lasu, nastawiałem się na przynajmniej piętnastominutowe podejście na szczyt, ale najwyraźniej źle oceniłem odległość, bo po kilku minutach stałem przy słupku pomiarowym. Rozejrzałem się wokół; drzewa i doły charakterystyczne dla starych wyrobisk górniczych. Niektóre spore, ze skalnymi ścianami – rzadkość uznana za pomnik przyrody. Niewielkie skalne ścianki ukryte są wśród drzew – żywych i martwych – a takie splątanie kamieni z drzewami i ich próchniejącymi resztkami, tworzącymi miejscami gąszcze trudne do przejścia, może się podobać.

 



Mało jest polnych dróg w okolicy, ale teraz, gdy na wielu polach są ścierniska, można wygodnie i bez wchodzenia w szkodę iść gdzie się chce nie zważając na drogi. Jedyny zauważony szlak turystyczny wiedzie głównie lasami. Nie wiem, dlaczego. Może jego twórcy uznali, że las będzie ciekawszy dla turysty niż dalekie roztoczańskie widoki? Lubię lasy jasne, z dużymi drzewami, ale nawet takie przegrywają z dalą, zwłaszcza w słoneczny dzień.


Oto zwykły widok: wieże GSM. Stoją wszędzie, jest ich tysiące; bez nich nasze smartfony nie działałyby. Należę do pokolenia pamiętającego wyjazdy na pocztę lub do centrum miasta w poszukiwaniu działającego automatu telefonicznego, dlatego mimo używania telefonu komórkowego od ponad ćwierćwiecza, nadal zwracam uwagę na urządzenia sieci GSM i na wygodę komunikowania się. Dzisiaj, jak niemal na każdej wędrówce, siedziałem na brzegu pola, daleko od wioski, pod lasem, i rozmawiałem z kolegami mieszkającymi na drugim końcu Polski; czyż nie jest to zadziwiające? Zauważyłem, że sygnał był silny, a gdy rozejrzałem się, zobaczyłem szczyty tych dwóch wież wystające ponad garb ziemi; te rozmowy, zamienione na fale radiowe, biegły przez ich anteny. Do tej transformacji też przywykliśmy, a przecież jest oszałamiająca, skoro te fale, takie nie wiadomo co, bo jak inaczej nazwać pola elektromagnetyczne, pędzą z szybkością światła.

Co prawda i uciążliwość też odczuwam, a bywa, że i protest przeciwko oczekiwaniu przez wszystkich bycia „pod telefonem” zawsze i wszędzie.

Dość o drobiazgach, teraz trzy tematy naprawdę ważne:

Nie widuję już gwiazdnic wielkokwiatowych, a inną odmianę, z małymi kwiatkami. Nie udało mi się zrobić żadnego dobrego zdjęcia tym ładnym kwiatuszkom, bo aparat dostrzega jedynie trawę. Niedawno pisałem o nazwie tych kwiatów, że powinny nazywać się wielokwiatowe, nie wielkokwiatowe; teraz wiem, dlaczego tak je nazwano – właśnie dla odróżnienia od odmian z małymi kwiatkami, jak te oglądane dzisiaj.

Zwykle widzę zielone pąki albo rozwinięte już drobne kwiaty nawłoci. Dzisiaj udało mi się podpatrzeć roślinę na stopniowej przemianie zieleni w żółć, ale o zrobieniu zdjęcia zapomniałem.

Już dawno po zbiorach czarnych porzeczek, ale na krzewach znaleźć można nieliczne owoce przegapione przez ludzi lub kombajny. Nawet małe są słodkie, aromatyczne, soczyste – po prostu pyszne.

Myszkując wśród porzeczkowych krzewów zauważyłem wzgórze z potrójnym słupem pomiarowym, wznoszące się po drugiej stronie wąskiej, zalesionej doliny. Chociażby z tego powodu warto było tam pójść, a jeszcze widziałem na zboczu wzgórza wysokie miedze z pojedynczymi drzewami. Poszedłem ścierniskiem opadającym ku ścianie lasu w dole; myśl o szukaniu dogodnego przejścia wydała się równie kusząca, jak widok czereśni na wysokiej miedzy.


Z każdego wyjazdu przywożę wspomnienie miejsc szczególnie ładnych, najlepiej zapamiętanych, najurokliwszych; dzisiaj widziałem takie na tym bezimiennym wzgórzu: falista linia poletek pnących się po zboczu, miedza pod czereśniami na której zrobiłem przerwę, i niebieski pasek wołającej mnie dali widzianej spod słupka. Mam nadzieję wrócić tam kiedyś.

Obrazki za szlaku.

Zalesione lub opuszczone pola.



Nie zawsze inwestycje na wsiach (i nie tylko tam) są trafione, to znaczy potrzebne dla mieszkańców. Oto kilometrowy chodnik między sąsiednimi wioskami, najwyraźniej po prostu nieużywany. 

 

Uroczy zakątek pod brzozą na skraju pól. Kusi kontrastem i delikatnym, ruchliwym, zielonym cieniem.

Trasa: z wioski Łuszczacz na wzgórze Wapielnia. Później polami i drogami między Zielonymi, Łuszczaczem a Różą.

Statystyka: przeszedłem 18 km w czasie sześciu godzin, odpoczywałem (czytaj: gapiłem się siedząc na miedzy) 4,5 godziny. Prawie pięć godzin zajęła mi jazda w obie strony, dlatego uznałem, że wracać tam będę tylko na dwudniowe lub dłuższe wędrówki.

Ten dzień był pięćdziesiątym spędzonym na roztoczańskich drogach; pierwszy raz byłem tam w kwietniu minionego roku. W drodze na i z Roztocza przejechałem łącznie około 12 tysięcy kilometrów, a przeszedłem tysiąc. To szacunki, bo aż tak drobiazgowy nie jestem, by wszystko zapisywać. Dla porównania: po Górach Kaczawskich chodziłem 188 dni, ale w ciągu jedenastu lat.


 



























2 komentarze:

  1. Oglądając Twoje zdjęcia tych zarośniętych pól, pesymizm mnie ogarnia, coraz częściej rolnictwo kurczy się w kraju. Obserwuję coraz więcej ugorów, lub przekształcanie gruntów na działki budowlane. Spodobały mi się te miejsca, które Pokazałeś na kilkunastu ostatnich zdjęciach, szczególnie to pole słonecznikowe. Te piaszczyste polne drogi wśród pól. Z pozdrowieniami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, są tam miejsca ładne, do których kiedyś wrócę. Niektóre widoczne na zdjęciach słoneczniki były samosiejkami, jak sądzę po ich rośnięciu w niewielkich i rzadkich kępach, ale i tak przyciągały wzrok swoim wyglądem.
    Aleksandro, pewien pesymizm i ja odczuwam, a wynika z obawy przed uzależnieniem się od dostaw jedzenia z importu. Może bardziej z odczuć dziadków, rolników starej daty, od których wiele przejąłem.
    Powiem jednak, te nieobsiane pola raczej dobrze świadczą o rolnictwie u nas. Są takie, bo się nie opłaca je uprawiać. Są za małe, za mało urodzajne, a koszta duże i coraz większe. Opłacałoby się wtedy, gdyby ceny materiałów potrzebnych rolnikom były mniejsze albo ceny produktów żywnościowych większe. Myślę, że źle byłoby, gdyby najmniejsze piaszczyste lub gliniaste poletka były uprawiane, bo świadczyłoby to albo o głodzie, albo o bardzo wysokich cenach żywności.
    Boli mnie co innego. Polska jest samowystarczalna, a nawet wytwarzamy pewną nadwyżkę żywności – mimo tak wielu nieuprawianych pól. My, i nie tylko my, moglibyśmy więcej wytwarzać żywności, ale nie jest to opłacalne. Kierując się opłacalnością zostawiamy pola ugorem, a w innych krajach ludzie uprawiają skrawki wielkości trawnika przed domem i głodują.
    Na Roztoczu powinno się skomasować ziemię. Utworzyć pola, nie poletka, na których kombajn nie może się odwrócić. Z takiego mikroskopijnego pola dochód będzie znikomo mały, ale jeśli pole byłoby 10, a szczególnie 100 razy większe, ta znikomość opłacalności pomnożona przez wielkość dawałaby rozsądne zarobki właścicielowi. Bo, niestety, wszystko kręci się wokół pieniądza, a tak być musi, co pokazały eksperymenty z kołchozami.
    Popatrz, jak pogoda nie przejmuje się naszymi potrzebami: przed żniwami była susza, teraz od kilku dni padają deszcze, a zboża trzeba zbierać…

    OdpowiedzUsuń