011222
Na pięć miesięcy wróciłem do pracy, a od paru dni jestem w podwójnej delegacji. Ta pierwsza to praca w Lesznie, druga jest wyjazdem z karuzelą, tym razem do Białegostoku, na jarmark świąteczny. Oczywiście nie będziemy sprzedawać krasnoludków ani bombek, a oferować klientom jazdę karuzelą.
Przy pakowaniu rzeczy do wyjazdu okazało się, że będzie ich naprawdę wiele; same ubrania robocze wypełniły dużą torbę, drugą zapełniłem wędrówkowym wyposażeniem, licząc na poszwendanie się po Roztoczu w czasie świątecznej przerwy w pracy. Więc torby, znowu torby. Patrzę na nie i miewam zupełnie odmienne odczucia. Czasami na ich widok ogarnia mnie rozczulenie jakbym starego kumpla zobaczył po latach, a wtedy budzi się zew nieznanych miejsc, dalekich wyjazdów, czegoś nowego, zerwania z rutyną, porzucenia wydeptanych ścieżek. Czasami są dla mnie symbolem niechcianego włóczęgostwa, ustawicznej prowizorki, chwilowego bycia w obcym miejscu, przy czym ta chwilowość nie wiadomo kiedy zamieniła się w stałość, w unormowanie nieunormowania i w stałość tymczasowości. Jeśli ktoś zastanawiał się przez chwilę po obudzeniu gdzie jest; jeśli po wyjściu na ulicę musi się pytać przechodniów o pobliski sklep spożywczy, a do pracy jechać kierowany GPS, to wie, o czym piszę.
Na zdjęciu widać scenkę montażu trzymetrowej figury św. Mikołaja, czyli po nowemu Santa Clausa. Nie podoba mi się ta mania nazywania wszystkiego z angielskiego, ale trzeba się z tym pogodzić, bo nic nie wskóram, a już na pewno nie u mojego pryncypała, całkowicie obojętnego na językowe kwestie. Dodam, że w listopadzie zajmowałem się w firmie konstrukcjami umożliwiającymi transport i podnoszenie dźwigiem figury Mikołaja i stojących obok sań z reniferami. Jak widać, ulubieńcowi dzieci wypuściłem stalową linkę przez czubek głowy, co nie zmieniło jego optymistycznego patrzenia na świat.
To kolejny, obok dziesiątek wcześniejszych, ślad moich rąk i mojego czasu w firmie.
Karuzelę zmontowaliśmy i umyliśmy, dzisiaj rozpoczęliśmy kręcenie, jak to się mówi w branżowym slangu o otwarciu i obsłudze klientów. Tych parę białostockich dni mogę opisać krótko: zimno, przeraźliwie zimno. Mimo wielowarstwowego ubrania marznę, a wycierając mokry nos zastanawiam się, co ja tutaj robię. Na myśl o pójściu do tojki i posadzeniu gołej części ciała na zmrożonej desce dostaję dreszczy.
Dwa lata mieszkałem w tanich hotelach robotniczych, dokładnie takich, w jakim mieszkamy tutaj. Wszystkie one są do siebie podobne. To hotele (raczej noclegownie), w których światło na klatce schodowej gaśnie w połowie piętra, jeśli w ogóle działa, a pokoje są wiecznie zimne i niemal bez umeblowania, jeśli nie liczyć wąskich tapczanów poustawianych jeden obok drugiego. Pierwszego wieczoru siedziałem na jednym z nich, z laptopem na kolanach i czapką na głowie, bo mi marzły uszy. Na drugi dzień kupiłem farelki, ale trzeba było nam ustawić je na połowę mocy grzania, bo bezpiecznik nie wytrzymywał. Teraz siedzę w swetrze i bluzie polarowej, ale już bez czapki.
W wielu „hotelach” wysłuchiwałem nocnych pijackich krzyków facetów na delegacji, więc chwilowo uwolnionych z małżeńskich więzów; z jednego chciano mnie wyrzucić, bo nie zjadłem wyjątkowo tłustej i niesmacznej jajecznicy podanej na śniadanie, w tym miałem inną przygodę. W pierwsze dni był problem z zapchanym sedesem, później właścicielka poprosiła o przyjście do niej do domu, a tam pokazywała mi zdjęcia brudnego sedesu próbując dowiedzieć się, co w nim jest, bo na najbardziej oczywistą odpowiedź nie wpadła. Mając dość rozmowy z kobietą podsuwającą mi pod oczy paskudne zdjęcia wstałem, powiedziałem „dobranoc”, i wyszedłem.
Dodam, że formalne wykształcenie niewiele zmienia człowieka: ta kobieta jest lekarzem. Może urologiem?
Zdarzenie poruszyło mną, ale i nieco rozbawiło. Nader często trafiałem na podobnych ludzi w pracy, w której spędziłem więcej niż połowę życia, i nigdy nie mogłem się na nich uodpornić. W końcu nie bez powodu czasami czuję, że moje sudeckie włóczęgi są także ucieczką i odpoczynkiem od ludzi. Dodam jeszcze, że tworzy się tutaj pewnego rodzaju pętla zamknięta: aby móc uciekać na samotne włóczęgi, trzeba wcześniej zarobić pieniądze na utrzymanie samochodu, co u mnie oznacza konieczność kontaktów z ludźmi, przed którymi chciałbym uciekać.
Są i plusy: dwa razy jadłem dobrą pizzę, firma płaciła.
Żeby nie było tylko o mojej pracy, dodam zdjęcia z napisami. Są na rynku Białegostoku, widzę je z karuzeli.
Ta stoi przed kuratorium. Przywykłem do okazywania szacunku komuś, nie dla kogoś. Taką formę mam za poprawniejszą, jednak trzeba mi zaznaczyć, że forma „dla” też jest dopuszczalna, chociaż brzmi dziwnie i niezbyt logicznie.Smakuje dla mnie, czy smakuje mnie?
O wojnie.
Przeczytałem o Polsce słowa, które wzbudziły moją dumę z bycia Polakiem, także radość i chęć dalszej mojej osobistej pomocy Ukraińcom. Wiadomość skopiowałem bez zmian z serwisu informacyjnego Infopiguła.
>>Jeden z głównych doradców prezydenta Zełenskiego, Aleksiej Orestowycz: gdyby nie Polska, już dawno by nas nie było. Pod każdym względem.
“Humanitarnym, politycznym, informacyjnym itd.”. Inne ważne fragmenty: “Odbierali sobie i oddawali nam. Mam wrażenie, że oddali nam więcej, niż zostawili sobie. Ciężko sobie wyobrazić większe zaangażowanie. To niemożliwe. Oni walczą o nas czasem nawet bardziej, niż my sami. (...) Przekazuję najniższy ukłon. Gdyby nie wy, nas by po prostu już nie było. Polska dała nam wszystko i osłoniła nas wszystkim, czym mogła”.<<
Ukraino, walcz i zwyciężaj!!
Moim komentarzem, do ostatniego zdania Krzyśka, niech będzie nagranie pewnego ukraińca
OdpowiedzUsuńOglądałem ten wzruszającego filmik krótko po jego pojawieniu się na YT. Od początku wojny uważałem, że Polacy i Ukraińcy stają przed dziejową szansą odbudowy swoich relacji na zupełnie innym poziomie. Uważałem i uważam, że jedyna droga do tej przemiany to pomaganie Ukrainie - czyn prawdziwie chrześcijański. Pomaganie tym bardziej, że mamy wspólnego wroga.
UsuńJanku, dopiero wróciłem z pracy, dzisiaj trwającej 13,5 godziny. Cóż, sam się zgodziłem.
UsuńMówisz, że "miałeś karuzelę" w pracy.
UsuńTrafnie! Dzisiaj ta karuzela kręciła się jeszcze mocniej, chociaż troszkę krócej. Od jutra powinno być spokojniej -- do weekendu.
UsuńNie zazdroszczę takich warunków w pracy; przed laty sama pracowałam w podobnych, zimą komputer nie chciał działać, płyny zamarzały w butelkach, a ja okutana w ocieplacze jak ludzik michelin:-) ale wtedy nie chorowałam, byłam zahartowana. Karuzela na takim zimnie, są chętni? ... pewnie nosy i uszy odpadają:-)
OdpowiedzUsuńMario, cena jest wysoka, pogoda nie zachęca do wyjścia na dwór, a w weekend mieliśmy bardzo dużo klientów. Na tym zimnie nie jechałbym nawet za darmo, a ludzie płacili i jeszcze czekali na jazdę. Chcieli zrobić przyjemność dzieciom, ot, całe wytłumaczenie. Marznąć nie zamierzam, kupiłem farelki, one są dobre do hartowania :-)
Usuń