Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

sobota, 14 stycznia 2023

W moich górach

 070123

Z Góry Szybowcowej schodziłem trawiastym zboczem toru rozbiegowego paralotniarzy, a na dole znalazłem szukane przejście na widokowe zbocza Stromca. Z ciemnego lasu wyszedłem na podmokłą drogę z ogłowionymi wierzbami, a za nimi zobaczyłem łąki w soczystej zieleni traw i z mnóstwem kwiatów. Tak rzadko widuję kwiaty w czasie swoich sudeckich wędrówek, że usiadłem wśród nich i po prostu patrzyłem. Trudno mi było odejść. Był pierwszy dzień maja 2020 roku.




 

Czarowną chwilę wyjścia z lasu i zobaczenia kwiecistych łąk zapamiętałem, i dla niej wróciłem dzisiaj na Szybowcową. Nic się tam nie zmieniło, i chociaż wszystko wyglądało inaczej, przez jedną chwilę miałem wrażenie powrotu do tamtego wiosennego dnia.

Samochód zaparkowałem przy lotnisku, na szczycie góry. Była jeszcze noc, chociaż minęła siódma. Warte są zobaczenia liczne światła Jeleniej Góry i małe ich skupiska u podnóża Karkonoszy, a patrzy się na nie z góry. Zrobiłem sporo zdjęć, ale nie na mój aparat ani na drżącą rękę takie nocne fotografowanie. 

 


Byłem tam sam przez trzy kwadranse, oglądałem jutrzenkę i wschód słońca, dopiero gdy wróciłem krótko przed zachodem słońca, zobaczyłem ludzi; chyba nie chciało się im wstawać przed świtem. Zdjęcia zrobione o wschodzie wydają się podkolorowane, ale nie są, właśnie tak intensywne barwy widziałem. Lekka mgiełka w powietrzu płonęła oranżem, bursztynem i żółcią, barwiąc czarnogranatowe lasy i góry w oddali, a słońce świeciło niczym otwarty piec martenowski. Wyraźnie widoczna była ściana Karkonoszy, chociaż ich szczyty otuliły się szarobiałą puchatą kołderką. Widziałem pojawienie się mojego bardzo długiego cienia, widziałem też tęczę, ogromnym łukiem zbiegającą z nieba wprost na pasmo Chrośnickich Kop – oba widoki warte zapamiętania.


 





 


Na dole, u podnóża Stromca, za drogą z wierzbami, kwiatów nie znalazłem, ale widziałem je wyraźnie, szczególnie gdy zamykałem oczy.

Miałem w planach okrążyć tę górę, nawet skręciłem w odpowiednią stronę, jednak nim zbocza Chrośnickich Kop zniknęły za garbem, zatrzymałem się by jeszcze raz na nie spojrzeć. Zaznaczę tutaj, że o ile wczesny ranek był chmurny, to teraz niebo się przejaśniło i zaświeciło słońce, a ile nasza gwiazda dodaje uroku widokom, to wszyscy wiemy. Patrząc na nitki dróg biegnących od wioski w dole ku lasom porastającym szczyty uświadomiłem sobie, że tej i tamtej nie znam. Dlaczego? 

 


Zawróciłem, zszedłem do wioski, znalazłem początek jeden z tych dróg i poszedłem nią pod górę, w stronę Lastka; za mną rósł Stromiec, a Kopy przede mną traciły nachylenie i wysokość. To znana i ciekawa cecha perspektywy: wielkość góry i stromość jej zboczy najwyraźniej widać z sąsiedniej góry.

Czy już wtedy myślałem o miejscu Jasiów? Chyba nie, ale jednak w godzinę później siedziałem tam, gdzie się spotkali. Niewykluczone, że pewien związek przyczynowy tutaj istnieje. Dość, że odwiedziłem ich miejsce – po raz nie wiem już który.

Na Kopie, sąsiedniej górze, rośnie kilka zagajników brzozowych odwiedzanych ilekroć jestem w pobliżu. Chociaż wspominam wtedy pewien jesienny dzień, gdy rosło tam tak dużo kań, że z bólem w okolicach serca musiałem większość zostawić, to jednak idę między brzozy dla nich samych. Dla ich urody i tej wyjątkowej aury roztaczanej wokół. Przyznam się do dotykania brzóz. Nie wiem, dlaczego to robię. Nie znajduję racjonalnego wytłumaczenia. Dobrze mi wtedy. Po prostu.



 Nieco dalej i niżej jest droga wiodąca przez siodło przełęczy na drogą stronę pasma Kop. Przy niej zobaczyłem sporą połać wyciętego młodego lasu. Drzewa leżały pokotem, jedno na drugim. Pobojowisko, szarość, martwota i smutek. Zamarły krzyk rozpaczy. 


 Może warto było zostawić co okazalsze? Niechby rosły, dały początek nowemu lasowi. Zobaczcie, jak przeraźliwie smutno wygląda uśmiercona wierzba iwa. Pamiętam ją, przecież tą drogą szedłem nie raz; była połamana, z próchniejącymi konarami, jak to iwa, ale żyła, a teraz jest stertą mało wartościowego drewna. Jakby tego widoku było mało, po drugiej stronie przełęczy zobaczyłem uśmierconą drogę, tę samą, którą pamiętałem zieloną i radosną, z widokiem na pierwszy raz widzianego wtedy Stromca. Dzisiaj zobaczyłem ją rozjechaną, zmiażdżoną i martwą jak ziemie pod Bachmutem.


 

Źródło po sąsiedzku na szczęście zostało nienaruszone. Któregoś ciepłego dnia niepamiętanego roku wodą z tego źródła obmyłem twarz i kark; poczułem wtedy orzeźwienie pamiętane do dzisiaj.

Na szczycie Szybowcowej byłem pół godziny przed zachodem, chcąc napatrzeć się na kolory niskiego słońca i zobaczyć drugą tego dnia „złotą godzinę”. Widziałem i chwaliłem, ale wokół mnie było dużo ludzi, liczne kręcące się samochody, a w górze warczące motolotnie. Za dużo ruchu, dźwięków i ludzi. Za dużo. Nad ranem byłem tam sam, tak samo mogło być i na koniec dnia.





 



Foldery ze zdjęciami z każdego dnia są datowane i dodatkowo numerowane. Dzisiejszy ma numer kolejny 193, a więc tyle dni spędziłem w Górach Kaczawskich. W tym roku po raz trzeci wybiorę się na szlak trasą pierwszego dnia; tak upamiętniłem setną wędrówkę, tak też wkrótce będzie z dwusetną.

Obrazki ze szlaku


 Kotki na leszczynie. Powiedziałbym: przedwiośnie, gdybym nie wiedział o dziwnym zimowym zwyczaju leszczyny. Owszem, ale przecież patrzyłem na pierwsze w tym roku kwitnienie, a więc rozpoczęcie nowego cyklu w przyrodzie, a nie na późnojesienne zamieranie.

 


Trzy drzewa: czereśnia i jawory. Na prawym widać charakterystyczne dla młodych jaworów początki pękania gładkiej jeszcze kory.

Ta droga biegnie wzdłuż całego masywu Chrośnickich Kop, a zbudowana była w jednym tylko celu: wywozu drewna. Dlatego nie lubię jej, przyznaję jednak, że przy jej budowie odsłonięto ładne skały. Sosna rosnąca na skraju obrywu wygląda pięknie, zwłaszcza w słońcu.

 




Trasa w Górach Kaczawskich: z parkingu na Szybowcowej na zbocza Stromca. Przejście przez wieś Płoszczyna i wejście na górę Lastek. Powrót przez Chrośnicką Przełęcz na Szybowcową.

Statystka: przedreptałem 15 km w czasie sześciu godzin, a przerwy trwały dodatkowe 2,5 godziny.









6 komentarzy:

  1. Kolejna ciekawa wędrówka w Twoim wykonaniu. Z przyjemnością obejrzałam zdjęcia. Nawet teraz kiedy nie ma śniegu ani nic nie kwitnie na łąkach czy krzewach, ciekawie te tereny prezentują się. Takie kolorowe wschody już kilka razy widziałam, tylko jakoś brak motywacji było do wyjścia z domu. Pod Szybowcówką bywam często na spacerach ale ździebko później. To jest porażające w jakim tempie są wycinane drzewa. Wczoraj byłam w Jagniątkowie i znowu widziałam całe zwały zwiezionego drewna, a zbocza świecą pustym podłożem. Powodzenia na kolejnych wędrówkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aleksandro, gdybyś Ty wiedziała, ile razy mam chęć wyłączyć budzik dzwoniący nad ranem i spać dalej! :-)
      W Jagniątkowie byłem tylko raz, stamtąd zacząłem wejście na karkonoską wierzchowinę, bodajże 12 lat temu – jak ten czas leci!
      Odnoszę wrażenie słabej kontroli odpowiednich władz (tylko jakich??!) nad firmą Lasy Państwowe, a być powinna, bo ta firma nie dość, że kontroluje blisko trzecią część powierzchni kraju, to jeszcze zasady ekonomiczne powinny ją dotyczyć w specjalnie ustalony sposób. Żeby nie było tak, jak chyba jest: że tylko pieniądze się liczą. Ludzie tam zatrudnieni powinni bardziej zajmować się utrzymaniem i poprawą stanu lasów niż zyskiem ekonomicznym. Bo lasy to coś znacznie więcej niż źródło drewna i dochodów.

      Usuń
  2. Jakie optymistyczne pierwsze zdjęcia, tak marzy mi się już wiosna. Zresztą pozostałe zdjęcia też nie jak styczniowe, i zieleń widać, takie wczesne przedwiośnie. To źle, że leszczyna już kwitnie, kiedy pszczoły wylecą z ula, nie zastaną robaczków z pyłkiem, bo pewnie mrozy je zniszczą, przecież to jeszcze nie koniec zimy, różnie może być. A najlepiej jakby ta zima była, wstrzyma wegetację, wyobraź sobie, że przyroda ruszy, a wtedy mróz, zniszczenia niewyobrażalne.
    Tną lasy niemiłosiernie, u nas protest pod Turnicą już trwa prawie drugi rok, czy na kimś robi to wrażenie? Z jednej strony drogi protestują, z drugiej idzie masakryczna wycinka, jak na złość. Ile wystarczy tych lasów? Lubię odkrywki skalne, ostatnio mignęła mi pod Arłamowem na potoku Turnica ciekawa ścianka, flisz karpacki ułożył się na wzór parkietu, w jodełkę, sfotografuję przy najbliższej okazji:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdziwe lasy będą w rezerwatach, a poza nimi drobnica i chaszcze albo monokulturowe plantacje, niby lasy sadzone pod linijkę i podzielone na równe kwadraty, by łatwiej było liczyć metry sześcienne i jeździć maszynami. Hodujemy zwierzęta, uprawiamy wiele roślin, teraz będziemy uprawiać drzewa na drewno.
      Właśnie! Przecież rośliny nie znają kalendarza, jest ciepło, więc wydaje się im, że zaczyna się wiosna. Później mróz ścina kwiaty i zostajemy z niczym.
      Mario, mnie też podobają się skały, zawsze je oglądam, wiele fotografuje, ale przyznam się do dziwienia się tą fascynacją. Bo czym? Skała i tyle, można powiedzieć. Okazuje się, że skały mają coś, co trudno zdefiniować, a co ciągnie nas do nich.

      Usuń
  3. Zdjęcie czwarte, które podpisałeś: Rzeżucha na łące - to roślina przez botaników nazwana rzeżuchą łąkową. Jest ona uwielbiana przez gąsienice niewielkiego motylka, którego nazwałem "Dyktandowym motylkiem". Zorzynek rzeżuchowiec - na nazwie tego owada można długopis i język połamać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super nazwa! Zorzynek rzeżuchowiec! Bardzo lubię takie nazwy, ich czytanie poprawia mi humor :-)
      Jeśli dobrze pamiętam, Ania zachwalała smak tych kwiatów. Próbowałem, są nie tylko ładne, ale i smaczne.

      Usuń