Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

piątek, 2 czerwca 2023

Ostatnia majowa

 280523

Ze zdziwieniem stwierdziłem, że dzisiejsza wędrówka była ósmą w tym miesiącu. Ten wynik jest rezultatem mojej chytrości: mało mi słońca, błękitu nieba, samotnych drzew na miedzach i polnych kwiatów. Ta potrzeba wzmacniana jest silnym poczuciem szybko upływającego czasu. Wszak już czerwiec, wiosna się kończy, lato za pasem. Trzeba więc iść, próbować nasycić się pięknem wiosennego czasu nim minie.

Krótko po wyjściu z wioski szedłem drogą przez las; wydawała mi się znajoma, ale czyż nie są one wszystkie podobne, zwłaszcza leśne? Na otwartej przestrzeni zobaczyłem jej dalszy bieg: skosem przecinała pola na zboczu pagóra. 

Dopiero wtedy ją poznałem. Faktycznie, któregoś dnia zeszłego roku szedłem tą drogą. Mechanizmy działania pamięci nie przestają mnie zadziwiać. Nie pamiętałem skąd i dokąd szedłem, nie pamiętałem okoliczności, a jedynie zarys nitki drogi na zboczu wzgórza, ale to pierwsze ulokowanie obrazu w przestrzeni uruchomiło ciąg wspomnień, i wtedy ów obraz przestał być samotną wyspą.

Pamięć podsunęła mi kilka obrazów, na przykład pasieki stojącej nieco dalej, ale nie doszedłem do niej, ponieważ zobaczywszy poprzeczną drogę niknącą na tle nieba, wszedłem na nią chcąc zobaczyć widok ze szczytu wzniesienia. Zamierzałem wrócić na swój szlak, ale zobaczywszy ten widok, od razu zmieniłem plan dnia. Nie zawróciłem, poszedłem ku ładnym wzgórzom wznoszącym się dwa kilometry dalej. Czy faktycznie dalej przy drodze na brzegu lasu jest pasieka, czy może pamięć omamiła mnie? Nie wiem, ale kiedyś to sprawdzę. Szedłem wprost na wzgórza, a patrząc na nie, odruchowo ustalałem drogi przejścia. Na fotografiach wyglądają na mniejsze niż są naprawdę.



 Rozdziela je wyjątkowo ładna niezadrzewiona dolina – Kalinowy Dół. Malownicze miejsce, do którego niebawem wrócę.

 Kilometr dalej zobaczyłem dziwne ogrodzenie blaszane – jakby ktoś pole grodził. Wrota były uchylone, więc wszedłem. To była pasieka, naliczyłem ponad sto uli. Rozmawiałem z właścicielem. Ma łącznie ponad dwieście uli, w minionym roku zebrał cztery tony miodu. Na zdjęciu widać dużą ilość latających pszczół, od pszczelarza dowiedziałem się, że to młode pszczoły robiące oblot okolicy, i że jeśli teraz przestawiłby ul, nie potrafiłyby do niego wrócić, a do innego nie polecą. Nie ich rodzina tam mieszka. Przecież – uświadomiłem sobie – królowa jest ich matką.

 Także i dzisiaj szedłem betonową drogą; była co prawda wąska, ale równa i nowa, a prowadziła na pola. Widziałem też tablicę informacyjną, z której dowiedziałem się o świetnym projekcie władz Lubelszczyzny: 100 km dróg w każdym powiecie na stulecie niepodległości. Brawo! Przypomina mi się inny projekt, znacznie większy, z lat sześćdziesiątych: tysiąc szkół na tysiąclecie państwa polskiego. Agroturystyka w Cieślance, gdzie nocowałem miesiąc temu, mieści się w jednej z takich szkół. Każda nieco większa wioska doczekała się wtedy szkoły, nierzadko z mieszkaniami dla nauczycieli.


 

Mając sporo jeszcze czasu, wracałem szerokim zakolem, a wybrana trasa dwa razy przecinała lasy. Drugie przejście zapowiadało się wygodne, była tam zaznaczona droga, ale na pierwszym przejściu jej nie było. Zdziwiłem się swojej chęci zanurzenia się między drzewa, mimo spodziewanych kłopotów, ponieważ takie wąskie wstęgi lasów zwykle porastają doły i nierzadko są bardzo zakrzaczone. Idąc wzdłuż ściany lasu do miejsca, gdzie miał być najwęższy pas drzew, widziałem zarośla przez które musiałbym się przedzierać, ale nieco dalej zobaczyłem drogę, właściwie jej zarastający ślad. Wszedłem na nią i chwilę później stanąłem na krawędzi stromego i głębokiego parowu. Miałem, co chciałem – pomyślałem. 

 



Znalazłem łagodniejszy żlebik, udało mi się zejść nim na dno bez upadku, gorzej było z wejściem na drugie zbocze. Pierwsza próba była nieudana, ześlizgnąłem się, na szczęście z metrowej tylko wysokości. Druga próba lepiej się powiodła: wdrapałem się do połowy wysokości i trafiłem na gąszcz gałęzi powalonej olszy. Żeby ją obejść musiałbym zejść na dno, a tego nie chciałem. Mozolnie, przygniatając mniejsze gałęzie i zadzierając nogi na większe, przeszedłem przez drzewo i wyszedłem na brzeg pola. Portki i wiatrówkę miałem całe, i nawet nie byłem wybłocony. Doły uznałem za ładne, bo niezaśmiecone, dzikie i trudno dostępne mimo że niezakrzaczone.

Obrazki ze szlaku.


 „A wszystko przepasane, jakby wstęgą, miedzą

Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą.”

 Za ostatnimi domami wioski zobaczyłem niewielką kałużę, a nad nią nieustające wirowanie jaskółek przysiadających na chwilę dla zaczerpnięcia łyka wody. Niestety, wyraźnie przestraszyły się mojej obecności i póki tam stałem, nie siadały.

 Rzepak kończy kwitnienie. Jeszcze są kwiaty, ale na większości krzaczków pęcznieją już nasienne strąki.

 Kwitnie kalina koralowa. Piękna nazwa pięknie kwitnącej rośliny.

 Bez czarny też ma się czym chwalić.

 Nowo poznana trybula. Oglądając jej kwiaty pomyślałem o fiołku trójbarwnym, bo co prawda kwiaty tych roślin znacznie się różnią, to jest i podobieństwo: nierównej wielkości płatki kwiatów.

 Kwitną maliny. Chyba smakowicie, jeśli miałbym sądzić po ilości pszczół latających nad plantacjami.


 Kwitnący krzew różany. Wąchałem kwiaty aż mi się w głowie zakręciło. Zapach jest cudny, nieporównywalnie ładniejszy od różanych wód czy perfum. Wokół uwijało się dużo pszczół. Jak smakowałby miód różany? Może nie tylko zbierały pyłek, ale i wąchały?


 Nie wszystkie drogi wiodące brzegiem lasu i pól są ładne; rzadko rozciąga się z nich rozległy widok, ta była wyjątkowo urodziwa i widokowa.

Trasa: ze Zdziłowic Czwartych na południowy wschód, nawrót w stronę Otrocza, polami w stronę Czerwonej Góry na północ od tej wioski, powrót do Zdziłowic.

Statystyka: dwudziestodwukilometrową trasę przeszedłem w siedem godzin, a przerwy trwały dodatkowe cztery i pół godziny. 


 























10 komentarzy:

  1. Cudne to było wędrowanie, takie Twoje, niespieszne i bez planu... Wiosna rozciągnięta w czasie, chłodna, idealna dla kwiatów i przyszłych owoców. A mimo to ... maj taki krótki jakiś się wydaje. Może włąśnie dlatego, że tak potrzebujemy wiosny i wciąż nie mamy jej dosyć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, piszesz o dziwnym związku: im ładniejsza przyroda w danym miesiącu, tym jest krótszy. Logiczna i sprawiedliwa powinna być zależność odwrotna: listopad chwilą, maj półroczem.
      Aura sprzyja i wędrówkom, bo sporo jest słońca i nie ma upałów. Jutro jadę na pierwszą czerwcową łazęgę.

      Usuń
  2. Zauważyłam, że Ciebie przyciągają takie różne parowy zarzucone krzaczorami. Te drogi między polami wzdłuż lasków są bardziej kuszące i ładniejsze. Osobiście nie lubię łazić po krzaczorach. Za Anią mogę powtórzyć - też miałam wrażenie, że maj w tym roku był za krótki, a tak z utęsknieniem czekam na niego co roku. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami przyciągają, ale tylko czasami, bo też nie lubię chaszczowania, jak to napisała u siebie Maria z Pogórza. A przyciągają kontrastem z polami, dzikością, żywiołowością rosnących tam roślin. Dzisiaj szedłem dnem ciemnego parowu, a gdy się skończył i zobaczyłem pole, jasność tego widoku przez chwilę oślepiała.
      Już za dwa tygodnie i parę dni słońce wejdzie szczyt swojej drogi. Za szybko, za szybko!

      Usuń
  3. Urozmaicone tereny, miedze, dróżki, drożyny i widzę, że Twoja znajomość polnych kwiatuszków coraz bardziej rozległa, cieszy mnie to bo też mnie one zachwycają od niepamiętnych czasów.
    Ja dziś zrobiłam marnych 9 km i leżę z nogami w górze...ciężkie są ale szłam sobie brzegiem Atlantyku i było gorąco..przy Twoich 22 to niewiele, ale i tak jest dobrze. kwiatuszków też było dużo, w większości jednak nieznanych, inny świat tutaj. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi widzieć Twój ślad tutaj, dawno Cię nie było, Grażyno.
      Atlantyk? Jesteś u córki w Portugalii? Jakie tam są plaże?
      Moja wiedza o kwiatkach nie tyle jest rozleglejsza, co mniej zielona, ale dziękuję, dziękuję :-)

      Usuń
    2. Tak..Portugalia, moja trzecia ojczyzna, trochę tych ojczyzn mam..Jeszcze tu posiedzę ...a było też Maroko, ilość zdjęć mnie paraliżuje i oczywiście brak czasu...więc tkwię w bezruchu blogowym. Pozdrawiam a Atlantyk jest zamglony

      Usuń
    3. Też bym posiedział w Portugalii :-) Chociaż bardziej mnie ciekawią Andy. Wyobrażam je sobie majestatyczne, wielkie ponad moje wyobrażenie, bo nigdy nie widziałem góry większej od naszych Rys.
      A nad blogiem zdążysz jeszcze posiedzieć.

      Usuń
  4. Jaskółki chyba przylatywały również po błotko do oblepiania gniazd, ciągle coś naprawiają:-) Imponująca ilość uli w pasiece, mamy tylko 15, a tyle pracy przy nich, planujemy zmniejszyć. Roztoczańskie wąwozy imponujące, zwłaszcza te o niezarośniętych jeszcze zboczach. Zdecydowanie jęczmień najładniej prezentuje się wśród zbóż, miękkokłosy, o żywej zieleni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież! Znowu podsunęłaś mi właściwe wyjaśnienie, Mario. Dziwiłem się, czemu jaskółki piją wodę z brudnej kałuży, a to nie był wodopój, tylko hurtownia materiałów budowlanych! :-)
      Na jęczmień i dzisiaj zwracałem uwagę, zmienia kolor. Wąwozów jest tak ogromna liczba na Roztoczu, że na pewno wiele się znajdzie ładnych. Byłem dzisiaj na południe od Otrocza, a pamiętam wąwóz na północ od tej wioski, wąwóz głęboki, z kamienistym dnem. Chciałem wrócić i poznać go lepiej, ale zawsze słońce wygrywa.
      Nie pytałem o to, ale wydaje się jasne, że ule są dla mojego rozmówcy jedynym, a przynajmniej głównym źródłem utrzymania; zapewne ktoś mu pomaga. Widziałem też zaniedbania, na przykład kilka uli miało spróchniałe nogi, stały podparte cegłami.

      Usuń