Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 20 czerwca 2024

Czereśnie i maliny

 170624

Przeglądając mapę doszedłem do wniosku, że nie znam okolic Woli Studzieńskiej, a więc trasa została ustalona. Mało jest tam dróg, a jak się okazało, połowa z zaznaczonych jako polne jest zalana asfaltem. Moja skręcała nie tam, gdzie chciałem iść, więc opuściłem ją i miedzą doszedłem do lasu. Porastał ładne, niezakrzaczone i wygodne do marszu roztoczańskie doły, jednak i one skręcały nie po mojej myśli. 

 

Szukałem bocznych wąwozów, a znalazłem jedynie ścieżkę wydeptaną przez zwierzęta. 

 


Z nimi jest pewien problem, bo co prawda zwierzyna dobrze wybiera łatwiejsze przejścia, o czym przekonałem się wielokrotnie, ale wysokość przejść jest mała. Sarna czy dzik przejdą swobodnie, człowiek czasami musi się mocno schylać. Po wyjściu na otwartą przestrzeń znalazłem plantację malin i wygodnie (zawsze są wykoszone) doszedłem do lokalnej szosy; jednej z tych, których jeszcze parę lat temu nie było. Po dojściu do skrzyżowania rozpoznałem drogę: szedłem nią dwa lata temu, była wtedy polną drogą posypaną szutrem, dzisiaj pokrywa ją asfalt. Coraz więcej polnych dróg utwardzanych jest betonem lub asfaltem. Nawet na mapach niektóre drogi zaznaczone jako gruntowe są już asfaltowymi szosami. Nie wszystkie są intensywnie użytkowane, na przykład ta:

 Widać wyraźnie, jak rośliny się rozpychają wchodząc na asfalt. Nieusuwane, szybko spowodowałyby jego pękanie, a szczeliny natychmiast byłyby zajmowane, głównie przez trawy.

Wracam na szlak: niewiele dalej musiałem znowu skręcić ku ścianie lasu; idąc brzegiem pól, przecinając niewielki lasek, parę kęp rosłych pokrzyw pokonanych z podniesionymi rękoma, wyszedłem na łąkę przy budynkach nieznanej z nazwy wsi.

 Chyba tutaj byłem – pomyślałem rozglądając się. Kilka minut później zobaczyłem drewniany, stary, opuszczony dom. Podobny kiedyś widziałem, za nim stała rozlatująca się stodoła – pomyślałem. Przeszedłem kilkanaście kroków i zobaczyłem… taką właśnie stodołę. Nie, nie taką, a tę wspominaną stodołę. Byłem w tej okolicy, ale po prostu nie pamiętałem o tym. Do wyboru mam dwa tłumaczenia: parę już tysięcy przemierzonych kilometrów i dziesiątki poznanych wiosek, czyli nadmiar obrazów miejsc, albo skleroza. Wybrałem pierwsze, ale bez przekonania.

Wrócę jeszcze do nazwy wioski, właściwie dwóch sąsiadujących wiosek: Studzianki i Wola Studziańska. Czy raczej Studzieńska? Edytor tekstu ma w swojej pamięci wpisaną „Studzieńską”, a na mapach widziałem obie wersje. Przyznam się do niepewności. Może ktoś wie?

 Poszedłbym dalej, ale widząc rozległe równiny zawróciłem, a szedłem okrężną drogą. Odwiedziłem pewne urocze miejsce i znajome dwie czereśnie. Przez parę tygodni nie będzie mnie na Roztoczu, a więc dzisiaj miałem jedyną okazję spróbowania ich owoców. Najadałem się po dziurki w nosie, ręce miałem wypaciane klejącym się sokiem, musiałem poświęcić trochę cennej wody na ich umycie, a godzinę później, będąc już gdzieś dalej, uznałem, że zjadłem za mało, że powinienem więcej. Przecież nic mnie nie goniło, mogłem więc zaczekać, nabrać sił i znowu jeść. Nie wracałem, po drodze rosły inne czereśnie, plantacje malin też były.



 Ot, taki malinowo-czereśniowy dzień.

Napiszę jeszcze o tablicy pamiątkowej stojącej przy wioskowej ulicy. Gmina uznała za celowe wydanie publicznych pieniędzy na porządny grób dla dwóch poległych w 1944 roku żołnierzy radzieckich, a zrobiono to nie za czasów „komuny”, a w roku 1994. Uszanowano grób i jednocześnie ślad historii, nie zwracając uwagi na narodowość i to wszystko, czego doświadczyliśmy od sąsiadów ze wschodu. Bardzo mi się to spodobało. Poczułem dumę.



Obrazki ze szlaku

 Liście aronii. Nie za szybko nabierają jesiennych barw?

 Bylica wyższa ode mnie.

 O gustach się nie rozmawia.

 Pospolite badyle, nieprawdaż? Tak, ale potrafi się po królewsku wystroić swoimi kwiatami. To cykoria podróżnik krótko przed kwitnieniem. 

 


Takie są kwiaty tej niepozornej rośliny.


 Piękny, wysoki buk.

Ten przystanek chyba nie jest zbyt popularny.

 Wyjątkowo duży dom drewniany, raczej nie był mieszkalnym. Teraz stoi pusty.

 Pinokio nad bramą. Poczułem sympatię do właściciela posesji.

 Piękne światło późnego popołudnia.



 Kapliczki.


 Zakwitła marchew zwyczajna. Jedna z tak wielu zwyczajnych niezwyczajnych roślin.

 Kwitną lipy. Często słyszałem głębokie buczenie mnóstwa pszczół, a wystarczyło wtedy rozejrzeć się, by w pobliżu zobaczyć lipę.

Kwitnienie. Większości oglądanych roślin nie znam, a do ich identyfikacji korzystam z usługi oferowanej przez tę stronę internetową. Jeśli którąś z nich źle opisałem, proszę o zwrócenie mi uwagi.

 Lilia bulwkowata. Piękna jak... lilia, a drugi człon nazwy zaskakuje.

 Ostrożeń lancetowaty. Czy na pewno? Nie mam pewności, tak twierdzi wspomniana strona. 


 Podobnie jest z rośliną zidentyfikowaną jako popłoch pospolity.

 A tego oryginała widziałem pierwszy raz w życiu, ma to być czyściec wełnisty. Dziwadło podwójne – z powodu nazwy i wyglądu.


 Żmijowiec.

Chabry i przytulie.


 

Chabry i rumianek z zbożu.

 Dziewanna.


 Rumianek i przymiotno białe.

Sumaki octowe. Drzewa pięknie przebarwiające się jesienią.

Trasa:

Statystyka: wędrowałem 13 godzin, a przeszedłem 22,5 km.

PS

Dzisiaj o godzinie 22.50 Ziemia będzie maksymalnie wychylona północnym biegunem ku Słońcu, a to znaczy, że dzisiejsza noc, czyli z 20 na 21 czerwca, jest najkrótszą nocą roku na północnej półkuli. Trwa ostatni wiosenny wieczór, noc będzie już letnią nocą, a jutrzejszy dzień pierwszym dniem lata. Chciałbym nie kłaść się spać, ale zrobię inaczej: początek lata uczczę wczesną pobudką i wyjazdem w ładne miejsca. Publikuję więc opis i kładę się spać. Dobranoc!
































5 komentarzy:

  1. Pewnie wędrówka po tych roztoczańskich drogach była fascynująca.Pola pełne dojrzewających zbóż,kwiatów,kolorów i bezmiaru.Przestrzeń to jest to,co świetnie prezentujesz,a co razem z opisami miejsc daje wymiar Twojego zauroczenia podczas wypraw..Takie też są Twoje książki.Ma się wrażenie,że się razem z Tobą wędruje.Chwilami nawet czułam smak gorącej herbaty z sokiem malinowym z termosu..-gdy na szlaku szalał wiatr i chłód..
    Bardzo sugestywnie i barwnie opisujesz swoje przeżycia ze szlaków.
    Opowiadanie o Jasi i Jasiu-cóż,wyimaginowana idylla,której raczej w realnym życiu się nie spotyka.Chyba,że się ma to szczęście trafić na *drugą połowę*.Leśmian pisał o Beatrycze, *że właśnie jest i jej nie ma*.

    Jarosław Iwaszkiewicz napisał opowiadanie pt " Serenite".-""Żył malarz Henri Martin malujący freski w Paryżu.Posiadał obraz nazwany przez niego "Serenite".
    Oryginału chyba nie widziałem,ale może był i w Luxemburgu.Pamiętam doskonale reprodukcje,ściśle biorąc pocztówki,które mnie zachwyciły.Serenite....Przede wszystkim frapowało kolorem,intensywną zielenią .W intensywnie zielonym lesie unosiły się lecące osoby...Wszystkie leciały z lewa na prawo,w górę.Niektóre były nagie,inne w powłóczystych szatach podobnych do obłoków.Niektóre nosiły liry,wszystkie odlatywały spokojnym ruchem z zielonej ziemi do świetlistego nieba.
    Największy kłopot w tym ,że nie można przetłumaczyć Serenite.Ale,oznacza ono łagodną pogodę,zewnętrzne i wewnętrzne rozjaśnienie,ukojenie.uspokojenie...tak chyba najlepiej będzie "uspokojenie"..
    *Każdy człowiek marzy o Serenite,marzy o takim stanie uspokojenia,pogodzenia ze sobą,ze światem,pragnie chwil oderwania od rzeczywistości.*Subtelność i romantyczność związku
    Jasi i Jasia to wg mnie takie właśnie *Serenite*.

    OdpowiedzUsuń
  2. https://www.youtube.com/watch?v=BBeXF_lnj_M

    Gdybym kręciła film wg Twojego scenariusza,dałabym taki podkład muzyczny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wędrowniczko, dziękuję za ciekawą i oryginalną recenzję książki o Jasiach, za przychylną opinię o pozostałych. Gdybym znał francuskie słowo serenite, być może taki właśnie byłby tytuł książki o Jasiach, bo z nadanego nie jestem zadowolony. Opisana historia tych dwojga od początku, z założenia, miała być opisem nierealnej historii, baśnią, ale i moją zabawą. Tak starałem się pisać, aby czytelnik nie wiedział, nie miał pewności, czy Jasia była naprawdę, czy może tylko Jaś żył w świecie fantazji. Napisałem jeszcze dwie, dużo obszerniejsze, historie „miłosne”, obie są tak samo baśniowe. Chyba po prostu takie mi się podobają.
      Kiedy usłyszałem pierwsze tonu utworu, poznałem: pasja według świętego Mateusza J. S. Bacha. Najczęściej słucham właśnie Bacha, tego mistrza nad mistrze, a wśród jego licznych utworów głównie pasje, mszę h-moll i kantaty, których mam komplet. Dziękuję za link z utworem Bacha, sprawiłaś nim niespodziankę; dziękuję za pomysł na oprawę muzyczną historii Jasiów.

      Usuń
  3. Mieliśmy swój czereśniowy dzień, kiedy burza utrąciła potężny konar czereśni, właśnie z owocami, objedliśmy się po wszystkie czasy:-) Jeszcze odwiedzę inną czereśnię, u sąsiada na łące:-) jest późniejsza, ma prawie czarne owoce i jest lekko gorzkawa, jak dla mnie pyszna. Nasze czereśnie bardzo stare, wysokie, nie mamy dostępu do owoców, a te malutkie owoce są pyszne, jak małe kropelki soku zamknięte otoczką, słodziutkie. Lipy przekwitły i cóż, trzeba będzie dokarmiać pszczoły, jeśli nie pokaże się spadź. Przejeżdżając przez wsie, nigdy nie zwracam uwagi na nowe domy, no chyba, że to wyjątkowy koszmarek, oko zawsze przyciągają stare drewniane chaty, ale coraz ich mniej i mieszkańców ubywa, bo zazwyczaj zamieszkują je starzy ludzie. Widzę, że rozwijasz nową pasję, poznajesz coraz nowe rośliny, a przede wszystkim patrzysz, co tam rośnie poniżej, wędrujesz "uważnie":-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś zbliżę się do poziomu Twoich umiejętności rozpoznawania roślin? Chyba to jednak płonne nadzieje :-) Wcześniej nie zwracałem uwagi na nazwy roślin, później zacząłem rozpoznawać drzewa, teraz wszystkie rośliny, i chociaż idzie mi to opornie, mam satysfakcję. Próbuję, bo coraz silniej dokuczała mi niewiedza. Te stare czereśnie, słodko-gorzkie, i mnie bardzo smakują. Większość czereśni w Sudetach (ale i na Roztoczu) nie ma owoców, zapewne z powodu przymrozków, ale tych nielicznych owocujących wystarczyło, by objeść się ich małymi kropelkami soku, jak to ładnie napisałaś.
      Któregoś dnia bezdrożem schodziłem do wioski w Górach Wałbrzyskich, i żeby nie wejść w jakieś zarośla, zajrzałem do zdjęć satelitarnych Google (nowy zwyczaj, jeszcze kilka lat temu nie używałem takich wynalazków), i wtedy na mapie zobaczyłem napis informujący o pasiece. Była 200 metrów ode mnie, więc poszedłem i zapukałem do drzwi. Kupiłem 3 litrowe słoiki, w hotelu spróbowałem, w rezultacie parę dni później znowu zawitałem do tego pszczelarza. Namówił mnie na kupno tegorocznego miodu spadziowego, z drzew iglastych. Powiedział, że taki miód ma raz na kilka lat, a to z powodu uzależnienia od… chyba mszyc. Może więc i u Was będzie taki pożytek? Do domu przywiozłem siedem litrów miodu!
      Mario, droga, nie cel, jest ważny, o czym oboje wiemy. Ideałem jest być o celu drogi całą drogę. Kiedy widzę (a widzę często) ludzi idących gdzieś na szlaku szybkim krokiem i nie patrzących na boki, myślę, że wiele tracą. A co będzie, jeśli ich cel nie spodoba się? Cała wyprawa w góry ma być z tego powodu nieudana?

      Usuń