Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

poniedziałek, 16 września 2024

Wielka woda i wielkie zaniedbania

 160924

Poruszony jestem obrazami z zalanych rejonów Dolnego Śląska. Patrzę na ładne, zadbane kamienice zalane wodą pod sufity parterów i swoim zwyczajem liczę.

Raczej nie setki, a tysiące domów do remontu. Jak wygląda remont po powodzi? Ponieważ woda jest bardzo brudna, śmierdząca nieczystościami, konieczne będzie wyrzucenie wszystkich mebli, zerwanie podłóg, skucie zamoczonych tynków i długotrwałe, nietanie wysuszenie ścian. A później odbudowa. Koszty? Przynajmniej dziesiątki, częściej setki tysięcy złotych na jedno mieszkanie czy lokal. To nie koniec kosztów. Konieczna będzie operacja wywiezienia i zmagazynowania ogromnej ilości śmieci nie tylko z wnętrz zalanych domów, ale i z ulic oraz naprawa uszkodzonych jezdni, chodników, trawników, wielu instalacji podziemnych, kładek, mostków, etc. To wszystko w szeregu miejscowości, więc pomnożone przez tysiące. Ile w sumie? Nie wiadomo, ale szacunki wskazują już nie na setki milionów a na miliardy. Gdyby te pieniądze, całą górę pieniędzy straconych w tej powodzi, wydać na zapory i zbiorniki, może nie byłoby powodzi? Myślę, że nie byłoby! Czy nie korzystniej wydać na budowę zbiornika przeciwpowodziowego trzystu milionów przeznaczonych na dopłaty do rowerów? Pytanie retoryczne, wszak odpowiedź jest oczywista.

Zawaliła się zapora w Stroniu Śląskim, a wyglądała tak.

Zwracam uwagę na jej wiek: miała ponad sto lat, czyli zbudowali ją Niemcy. Podobną miałem okazję oglądać na Pogórzu Izerskim pod Mirskiem

Ją także zbudowali Niemcy sto lat temu, ale widać, że była remontowana. W razie potrzeby jest w stanie zgromadzić 4 miliony ton wody. Dwie zapory na Kwisie, czyli też na Pogórzu Izerskim, także zbudowali Niemcy

Oczywiście i druga pod względem wielkości w Polsce zapora na Bobrze jest ich stuletnim dziełem.

Obecnie i ona jest zagrożona, ponieważ więcej wody wpływa do jeziora niż jest upuszczana, a to znaczy, że może dojść do poziomu rynny przelewowej i w sposób już niekontrolowany popłynąć dalej, ku Wleniowi. Na pierwszym zdjęciu widać zaporę pilchowicką i budynki elektrowni, na drugim wspomniany przelew. Zauważcie, że jest nieco poniżej korony zapory.

Dopisek. 160924, godz. 12.

 

Woda już się przelewa tym kanałem. Zdjęcie 1 skopiowałem z YT, kanał "Rolnictwo", drugie z tej strony.

Przypomniałem sobie zaporę i jezioro widziane na wspólnej z Jankiem wyprawie w góry Bramy Lubawskiej. Sprawdziłem, ją także zbudowali Niemcy, chociaż my rozbudowaliśmy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, a więc mając kilkukrotnie mniejszy budżet państwa.

Autor artykułu w Wikipedii informuje o zmniejszeniu przez tę konstrukcję fali powodziowej w 1997 roku o 87% oraz o pojemności wynoszącej niemal 17 milionów ton wody. Na tym zdjęciu widać ciekawe parasolki, plecy Janka i fragment wałów zbiornika.


Dodam tutaj jeszcze, że największą zaporę i związane z nią jezioro zbudowano w górach w latach sześćdziesiątych, kiedy Polska była biednym krajem; myślę tutaj o zaporze solińskiej w Bieszczadach.

Aż się prosi zapytać, co my, Polacy, gospodarze ziem śląskich od osiemdziesięciu lat, zbudowaliśmy, aby poprzez gromadzenie wody mieć możliwość zabezpieczenia ludzi przed powodziami? Co zrobiły władze, którym z założenia za mądre działania płacimy? Za co, do cholery, ci ludzie biorą nasze pieniądze!?

O ich obojętności, ignorancji i lenistwie nieco mówi historia opowiedziana przez narratora tego filmu. Przy okazji polecam ten kanał, to znaczy „Wolne rzeki”.

Zapory takie jak pilchowicka kosztują bardzo dużo, ale takie jak ta zniszczona w Stroniu i ta pod Mirskiem, to wydatek nieporównywalnie mniejszy, na poziomie dziesiątek, a nie setek czy tysięcy milionów. Stosunkowo niewielkie są koszta budowy tak zwanej małej retencji czyli wielu małych zbiorników wody, systemu zastawek i śluz, na nie tylko górskich strumieniach. Ten film wiele wyjaśnia. Powie ktoś, że takimi działaniami nie zatrzyma się wielkiej fali powodziowej? Może i nie, ale mając dużo takich zbiorników, fala w dolinie nie byłaby taka wielka, a poza tym budowle pokazane na filmie w założeniu są tylko częścią systemu, w skład którego powinny też wchodzić mniejsze i większe zapory.

Zarzucam naszym władzom wieloletnie zaniedbania. O zmianach klimatu polegających na częstszych okresach suszy przeplatanych wyjątkowo obfitymi krótkotrwałymi opadami, słyszałem parę lat temu, a przecież nie jestem specjalistą. Nie jestem nawet amatorem interesującym się klimatem i hydrologią. Skoro ja wiedziałem, wiedzieli i fachowcy doradzający rządzącym i oni sami, ale niewiele, bardzo niewiele zrobili dla zapobiegnięciu powrotu tragedii z 1997 roku. Mimo ograniczeń można było zrobić znacznie więcej, a zacząć od zmian przepisów, aby uzgodnienia na budowy hydrotechniczne nie ciągnęły się latami. Albo ten głupi zwyczaj wydawania zgód na budowy domów na terenach zalewowych rzek! Tylko że takie zmiany nie są medialne, przed nimi nie zrobi się pokazówki z kamerami, a nawet mogą być niepopularne u wyborców.

 Na co wydaje pieniądze ten (i poprzedni) rząd? Na dopłaty do wiatraków i paneli wątpliwej użyteczności, do rowerów i samochodów elektrycznych, i (to tylko moja opinia) na kupowane na pokaz za granicą najdroższe rodzaje uzbrojenia, które jeszcze nasze dzieci będą spłacać, ale można się przed nimi ustawić do zdjęć.

A co z poszkodowanymi? Rząd rzuci im jakiś grosz z naszych pieniędzy, jeszcze więcej obieca, pochwali się swoją hojnością, a później zajmie tym co zwykle, czyli sobą i walką o stołki.

Za nasze pieniądze, oczywiście.

Dopisek, 160924, godzina 20.20.

Nasz PCK organizuje pieniądze na pomoc powodzianom. Tutaj 

Proszę o wpłaty. Trzeba tym ludziom pomóc.

sobota, 14 września 2024

Dwa dni na Roztoczu

 29 i 310824

Rano miałem wizytę u lekarza, a na resztę dnia żadnych planów. Zapakowałem więc plecak, buty włożyłem do torby i... półtorej godziny po wyjściu z gabinetu byłem na polach Roztocza. Po raz pierwszy od dwóch tygodni, a że niedosyt nadal odczuwałem, w dwa dni później pojechałem tam ponownie. Myśl o zbliżającym się końcu tego wyjątkowo słonecznego i ciepłego lata nie daje mi spokoju, nie pozwala na lubiane przecież siedzenie przy biurku z książką czy przed otwartym tekstem, a ustawicznie goni mnie na pola. To jak nałóg, ale poddaje się mu nie mając zamiaru walczyć mimo kosztów, zrywania się wczesnym rankiem (a w miarę zbliżania się jesieni także i nocą), całodniowego odżywiania się kanapkami i licznych prac porządkowych po powrocie.

Te dwa dni spędziłem na zachodnich krańcach Roztocza, w okolicy znanej, ale teraz nie ma już możliwości ustalenia całodniowej trasy nieznanymi drogami. Wracam nie tylko dla przyjemności odwiedzenia miejsc lubianych, ale i dla bardziej szczegółowego ich poznania. Niemal zawsze na znanej trasie znajduję ciekawe miejsca, ładne widoki, zakątki, drzewa czy przejścia. Dzisiaj idąc znaną drogą zwróciłem uwagę na ścieżkę niknącą wśród brzóz zalesionego pola i wszedłem na nią. Nie dokonałem tam żadnego odkrycia, ale miałem miłe chwile spaceru uroczą brzeziną bez przedzierania się przez zarośla. Zdjęcia nie publikuję, bo mój aparat miał skrajnie odmienną ocenę walorów miejsca.

Jak zwykle parę razy zaszedłem gdzieś, gdzie nie planowałem, parokrotnie skręciłem w niewłaściwą drogę, ale nie dość, że przestałem już dawno temu walczyć ze swoim gapiostwem, to jeszcze znajduję w nim walor odkrywczej nieprzewidywalności. Oto dwie urocze drogi. Pierwszą znałem, specjalnie ku niej kierowałem kroki, druga jest dzisiejszym przypadkowym odkryciem. Po prostu zamyśliłem się i w rezultacie poszedłem nieco dalej niż w czasie poprzedniego bycia w tamtej okolicy. Wrócę do niej, a nawet będę wracał. Obie drogi biegną skrajami lasów, chwilami pod parasolami wychylonych ku słońcu konarów drzew, a są wśród nich brzozy słońcem prześwietlone i majestatyczne buki, obie wznoszą się i opadają po zboczach pagórków i obie mają to coś, ten czar działający jak magnes na polnego włóczykija.

 





Droga druga:





Będąc późnym popołudniem na rozległym wzgórzu, specjalnie kluczyłem i zwalniałem chcąc z niego widzieć słońce zachodzące na odległym widnokręgu. Zachód był czysty i z klasyczną paletą barw – od pałającej jasnej żółci do gasnącej czerwieni coraz wyraźniej zabarwianej granatem nocnego nieba. Do wioski doszedłem o tej szarej godzinie, która nie jest już dniem, ale jeszcze nie nocą.




 

Dzień trwa pół doby i trudno o nim powiedzieć, że jest krótki, ale przecież trzy miesiące temu słońce zachodziło dopiero gdy przyjeżdżałem do domu, a za trzy miesiące… Staram się odsuwać od siebie myśl o grudniowych dniach kończących się w parę godzin po rozpoczęciu. Jeszcze miesiąc, nawet dwa miesiące ładnej pogody; jeszcze cała złota jesień przede mną.

Obrazki ze szlaków



 Niecierpek gruczołowaty. Zbliżając się do miejsca jego licznego występowania, a wiedziałem o nim z jednej z zeszłorocznych wędrówek, ciekawy byłem, czy rośnie. Nic o nim nie wiem, jest przeciętnej urody, ale zawsze miło spotkać znajomego – niechby tylko z nazwy.


 Niecierpek rośnie na skraju ładnego lasu liściastego. Z zielenią jaśniejącą słońcem i smugami światła sięgającymi ziemi, wyraźnie widocznymi w głębokim cieniu, niemal półmroku, był kolorowy i uśmiechnięty, ale mój aparat miał inne zdanie.

 Kukurydza. Ta roślina każdego roku zadziwia mnie ilością wytwarzanych nasion. Na łodydze rośnie jedna, a nierzadko i dwie kolby, na metrze kwadratowym wyrasta ich kilkadziesiąt! Góra jedzenia.

 Zapomniana jabłoń rodzi nikomu niepotrzebne owoce. Jeden zerwałem; jabłko było dość twarde, ale smaczne i soczyste.

 Przydrożne krzyże.


Buraczkowego koloru ścierniska po gryce. Czyż nie są ładne?

 Łan przymiotna kanadyjskiego tak gęsty i równomierny, jakby to uprawa była.


 Droga po deszczu, wypłukane doły niczym miniaturowe kaniony. Gdyby odpowiednio zrobione zdjęcie jeszcze wykadrować, można by uznać, że przedstawia głęboki przełom górski.

 Pięknie wyrośnięta gryka. Chyba późniejsza odmiana, skoro daleko jej do zbioru, a wiele już widziałem pogrykowych ściernisk.

 Grzyby. Rosło ich sporo, ale nie wśród drzew, a obok, na polu.

 Duża brzoza. Klasyczna brzoza płacząca rosnąca na między. W rozmowach z Jankiem tak mówimy, ponieważ program do pisania ustawicznie zmienia pisownię z „miedzy” na „między”.

 Zaorana droga. Kiedyś nią szedłem, była ładna, ale chyba komuś przeszkadzała.


Czemu te słoneczniki są takie małe?

 Ścięto zdrowego buka średnicy około 1,3 metra! Dokładnie obejrzałem karpę, do samego środka jest zdrowa. Buk żył może nawet dwieście lat, był wielki i piękny, oczyszczał atmosferę nie tylko z CO2, zatrzymywał wodę, dawał nam tlen, miał przed sobą setkę lat życia i... został uśmiercony. Tutaj garść informacji.

 

Pierwsze żółte liście buków.

 Żółtlica drobnokwiatowa, jedna z najpowszechniejszych roślin zielnych z gatunku „chwastów pospolitych”. Od Ani K. słyszałem, że jest jadalna.

 Kwitnąca nawłoć. Ładna, ale tylko z kwiatami. W zimie i wiosną straszy sterczącymi, uschniętymi, burymi badylami, no i jest stanowczo zbyt inwazyjna. Szczególnie szkodzi brzezinom, zarastając je tak gęsto, że wejście między drzewa jest praktycznie niemożliwe, a o grzybach można zapomnieć.


 Buki i doły. Półmrok, strome zbocza, szelest zeszłorocznych liści, niewiadoma za najbliższym zakrętem i masywne a nierzadko nawet majestatyczne buki.

 Pokręcone drzewo.


 W nieruchomym powietrzu drgały liście osiki. Późną jesienią i w zimie drzewa tego gatunku nie mają się czym chwalić, ale w słoneczną przedwieczorną godzinę lata wyglądają ładnie.

 

Dwa domy, dwie epoki.

 


W wąwozie.

 Trasa 1: między Studziankami, Węglinkiem a Cieślankami na zachodnim Roztoczu.

Statystyka: osiem godzin na szlaku długości 14 km.

Trasa 2: między Wierzchowiskami Pierwszymi a Pasieką i Antolinem.

Statystyka: 22 km przeszedłem w ciągu 11,5 godziny.